Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rewolucji cywilizacyjnej nie da się wywołać samą tylko innowacją technologiczną. Aby rzeczywistość społeczna naprawdę się zmieniła, obok czysto technicznej możliwości zmiany musi też wystąpić sprzyjający klimat społeczny. Dlaczego wszyscy jesteśmy przyklejeni do smartfonów? Nie tylko dlatego, że smartfony mogły powstać; okazało się, że odpowiadają na realną potrzebę. Chcemy z nich korzystać, na dobre i na złe.
Niewykluczone, że w ciągu najbliższych dekad dojdzie do sporej rewolucji związanej ze sposobem przemieszczania się ludzi w miastach. Mowa o całkowitym odejściu od prywatnego transportu i przestawieniu się na korzystanie z floty krążących po mieście pojazdów. Autorzy opublikowanego 24 maja w „Nature” artykułu (M.M. Vazifeh i in. „Addressing the minimum fleet problem in on-demand urban mobility”) rozwiązali ważny problem obliczeniowy, stojący na drodze do realizacji tego planu. Udało im się stworzyć algorytm decydujący na bieżąco o rozmieszczeniu pojazdów w mieście dowolnej wielkości.
Zadanie to może wydawać się nierealne. Jak właściwie zadecydować, ile pojazdów powinno, załóżmy, zostać puszczonych do Krakowa, aby każda osoba chcąca skorzystać z przejazdu czekała na niego krócej niż 3 minuty? Autorzy pracy skorzystali z dobrodziejstwa Big Data, czyli wielkich zasobów danych; w tym przypadku bazą danych były informacje o 150 mln przejazdów taksówkami wykonanych w Nowym Jorku w ciągu jednego roku.
Przyniosło to kilka interesujących wyników. Przede wszystkim, istniejąca sieć pojazdów jest bardzo „nadmiarowa”. Przykładowo: w godzinach popołudniowego szczytu średnio ok. 5 tys. osób w dowolnym momencie siedzi w taksówce, jednak na ulicach znajduje się ponad 10 tys. pojazdów. Ok. 2 tys. z nich jest w drodze, by odebrać pasażera, co łącznie oznacza, że ok. 3 tys. pojazdów jeździ lub stoi bez celu.
Autorzy twierdzą, że można by obsłużyć wszystkich nowojorskich pasażerów, bez utraty jakości usług, flotą składającą się z zaledwie 6 tys. pojazdów. Władzę nad materią w tym przypadku – jak zawsze zresztą – zapewnić ma informacja. Wystarczy, aby wszystkie przejazdy zamawiane były za pośrednictwem aplikacji mobilnej typu Uber, a opracowany przez autorów algorytm zdecyduje na bieżąco o liczbie pojazdów wypuszczonych na ulice.
Można by się zastanawiać, skąd algorytm miałby wiedzieć, dokąd właściwie wysyłać niezajęte pojazdy? Dalej – czy pojazd kończący kurs znajdzie tam pasażera? Autorzy pracy wykazują, że symulowana przez nich sieć komunikacyjna jest „samoregulująca”: po pewnym czasie nawyki „roju ludzkiego” same z siebie wywołują jej optymalizację. Wystarczy, aby każdy mieszkaniec miasta konsekwentnie korzystał z tej samej aplikacji. Rozwiązany więc został – i to w elegancki, oszczędny sposób – poważny problem stojący na drodze do realizacji spersonalizowanej komunikacji masowej, czyli takiej, w której nie wsiada się i wysiada na przystankach, lecz w dowolnym punkcie w mieście.
Czytaj także: Piotr Kozanecki: Ślepe ulice
Autorzy pracy zwracają uwagę na dwa dodatkowe czynniki, które sprawiają, że ich algorytm nie jest tylko ciekawostką teoretyczną. Pierwszym z nich są samochody autonomiczne, które z każdym rokiem są coraz bardziej realną alternatywą dla kierowanych ręką ludzką. Samochód sterowany przez komputer zachowuje się bowiem w przewidywalny sposób, co ułatwia włączenie go do „roju”, ponadto nie dąsa się, gdy trzecią godzinę z rzędu nie trafi mu się żaden przejazd.
Drugi czynnik jest bardziej subtelny, ale też decydujący: jest nim coraz powszechniejsza we współczesnym społeczeństwie „ekonomia dzielenia”, a więc zmiana nie o charakterze technologicznym, tylko aksjologicznym. Mowa o przemianach społecznego systemu wartości. Coraz więcej osób, twierdzą autorzy, nie ma psychicznej potrzeby posiadania własnego samochodu i gdyby ich potrzeby komunikacyjne mógł spełnić publiczny „rój pojazdów”, weszliby w taki rój z chęcią. Jaskółkami tego trendu są aplikacje takie jak Uber czy Traficar, które ułatwiają dostęp do floty „wspólnych pojazdów”, w pierwszym przypadku z kierowcą, w drugim – bez.
Przemiana na skalę masową wymagałaby oczywiście kolejnego aktu konformizmu, jakim jest powszechne organizowanie wszystkich przejazdów przez jedną i tę samą aplikację. To jednak, można już dzisiaj chyba powiedzieć spokojnie, nie jest dla nas poważnym ograniczeniem. Wydaje się, że dzisiaj, tak czy inaczej, stajemy się częścią roju – czemu więc nie miałoby to przy okazji odkorkować ulic? ©℗