Rogi

Supermarket szuka magazyniera. Dzwonię. Mówią, żebym przyszedł. Uprzedzam, że jestem Romem. Mówią, żebym jednak nie przychodził.

25.06.2012

Czyta się kilka minut

od góry z lewej: Magdalena Szerba, Żaneta Bil, Mateusz Becherowski, rodzina Andrzeja Myrgi / fot. Jacek Taran / stukawa.pl
od góry z lewej: Magdalena Szerba, Żaneta Bil, Mateusz Becherowski, rodzina Andrzeja Myrgi / fot. Jacek Taran / stukawa.pl

Patelnia skwierczy niemiłosiernie – niedługo obiad. Dwaj synowie państwa Myrgów czekają już w pokoju; jeszcze tylko Andrzej, ojciec rodziny, posieka pietruszkę do zupy – i już siądą do stołu.

Nowy Sącz, ulica Gwardyjska. Piątek, godzina trzynasta – a rodzina Myrgów w komplecie. Nikt nie pracuje.

– Bo teraz nie ma pracy – woła krótko z kuchni Renata, żona Andrzeja.

Andrzej i Mateusz (starszy syn) złożyli papiery w Urzędzie Pracy, ale od miesięcy nic się nie zmienia: zero ofert.

Chociaż, przypomina sobie Mateusz, jakiś czas temu był nabór w Konspolu: potrzebnych było dwieście osób. Od razu złapał za telefon. Proszą, żeby przyjechał. W pół godziny jest na miejscu. Już nie ma wolnych miejsc.

Mateusz: – Że niby tak szybko zatrudnili dwieście osób? Niby powodem nie było to, że jestem Romem...?

DZIĘKUJEMY, ODDZWONIMY

Podobne doświadczenia są udziałem wielu sądeckich Romów.

26-letni Seweryn Szczerba ma pracę: jest asystentem zawodowo-socjalnym przy Związku Romów w Szczecinku (reprezentuje tę organizację na terenie Nowego Sącza) i opiekuje się dziećmi w świetlicy środowiskowej. Ale pamięta gorsze czasy: po skończeniu szkoły zawodowej (samochodówka) przez trzy-cztery lata szukał pracy. Naprawdę szukał: codziennie internet, gazeta. Żona była w ciąży, zaczęli wpadać w długi.

W końcu się udało: właściciel budowanego na obrzeżach miasta domu mówi, że, owszem, potrzebuje kogoś takiego na pomocnika – niech Seweryn zadzwoni jutro. Na drugi dzień ten sam mężczyzna mówi jednak do słuchawki: „Niestety, żona nie chce nawet słyszeć, żeby pracował u nas Rom”.

Teraz Seweryn od razu więc uprzedza przez telefon: „Jestem Romem”. Bo inaczej – szkoda jego czasu. – Kiedyś było fajne przyjęcie na magazyniera w Realu – mówi. – Rozmawiałem przez telefon z kierowniczką – zaprosiła mnie na rozmowę. Ale zapomniałem powiedzieć o swoim pochodzeniu, więc dzwonię dosłownie za dwie minuty jeszcze raz. Co na to kierowniczka? Ona osobiście nie ma z tym problemu, ale wie, że szef na pewno się nie zgodzi. Nie ma sensu, żeby Seweryn przychodził na rozmowę.

Nie pomagało nawet skierowanie z Urzędu Pracy. – Szedłem z papierem do takiej czy innej firmy – wspomina Seweryn – i gdy tylko mnie widzieli, od razu dziękowali: „Oddzwonimy”.

TRZEBA JAK Z DZIEĆMI

Krzysztof Popiela, pełnomocnik prezydenta Nowego Sącza ds. Romów, spotkał się z wieloma tego typu sytuacjami. Jakiś czas temu przychodzi do niego Romka i prosi o załatwienie praktyki u cukiernika dla jej córki, uczącej się w szkole zawodowej. Popiela dzwoni do znajomego z Cechu Rzemiosł: „Pomóż!”. Ten oddzwania już na drugi dzień: „Jest praca!”. „Aha, powiedziałem ci, że ta dziewczyna jest Romką?” „Nie, nie mówiłeś. W takim razie poczekaj jeszcze”. Po piętnastu minutach znów telefon: „Słuchaj, rozmawiałem z właścicielem – to już nieaktualne”.

Popiela: – Czy można się zatem dziwić, że sytuacja romskiej mniejszości na rynku pracy jest aż tak zła? Nie każdy Rom jest przecież tak wykształcony i elokwentny jak Seweryn. A jeśli on nie może znaleźć pracy, to co dopiero inni. Oprócz kilku osób, które pracują w zawodach stworzonych za państwowe pieniądze – w charakterze asystentów romskich w szkołach czy w świetlicach środowiskowych – w Nowym Sączu praktycznie nikt z tutejszych Romów nie ma zatrudnienia.

No, część osób pracuje oczywiście na czarno, kilka – może dwie, trzy – prowadzą działalność gospodarczą. A reszta? Na łasce opieki społecznej.

Jak Myrgowie. Renata wylicza: 120 zł z opieki na całą rodzinę, do tego 190 zł zasiłku chorobowego dla niej samej (Renata swoimi dolegliwościami mogłaby obdzielić kilka szpitalnych sal: przeszła zawał, ma nadciśnienie, cukrzycę, chorą tarczycę i przepuklinę rozworową). Na same lekarstwa idzie ponad 200 zł miesięcznie. Po wszystkich opłatach rodzinie Myrgów zostaje w portfelu 20 złotych.

Z czego żyją? Zbierają złom – jakiś grosz z tego zawsze się w miesiącu uzbiera.

Przyczyny romskiej niedoli? Krzysztof Popiela widzi tu kilka elementów. Przede wszystkim – stereotypy i niechęć Polaków. To one powodują, że zdobycie pracy przez Roma jest właściwie niemożliwe. Ale, jego zdaniem, uprzedzenia przy spotkaniu dwóch tak różnych kultur są rzeczą normalną.

W zdobyciu zatrudnienia Romom przeszkadza też brak nawyku pracy. Popiela pamięta z dzieciństwa, że jego rodzice rano wychodzili do pracy; u Romów tego nie ma. Nie mają oni też – zwłaszcza starsi – świadomości, że do pracy chodzi się regularnie. Przyjdą w poniedziałek, wtorek – a potem nagle znikają. My, Polacy, możemy się z tego śmiać, ale oni nie rozumieją, że to naganne, bo skąd mają wiedzieć?

Roman Kwiatkowski, prezes oświęcimskiego Stowarzyszenia Romów w Polsce, nie jest tym zjawiskiem zdziwiony. To, jego zdaniem, skutek wielowiekowego wykluczenia. Dzisiejszych Romów, uważa, trzeba prowadzić niejako za rączkę, jak dzieci – dopiero wtedy zaczną normalnie funkcjonować w społeczeństwie.

Krzysztof Popiela nie ma złudzeń: Romowie ponoszą część winy. Często wywołują różne sensacje, które nie poprawiają ich wizerunku. Jakie? Na przykład kradzieże. Wprawdzie odsetek złodziei w ich populacji jest dokładnie taki sam, a może nawet mniejszy niż u Polaków, ale o Polakach się po prostu nie mówi, a o kradzieży dokonanej przez Roma trąbi od razu całe miasto. Sam Popiela może dziś zaręczyć za kilkadziesiąt osób z tej społeczności: pieniądze będą leżały na stole, a oni ich nie wezmą.

Popiela: – To nie jest tak, że Romom nie chce się pracować. Kilka lat temu miasto zorganizowało roboty publiczne i zatrudniło do nich dziesięciu romskich mężczyzn. Do końca (prace trwały kilka miesięcy) wytrwało wprawdzie tylko trzech albo czterech, ale gdy później rozmawiałem z kierownikiem, usłyszałem, że dwóch to on by od razu zatrudnił. A dwaj pozostali? Gdyby ich przypilnować – też mogliby pracować.

Zdaniem Popieli grupa Romów, którzy naprawdę chcą pracować, rośnie z roku na rok. Są to głównie ludzie młodzi, gotowi zaakceptować prawidła większości. Że zdarzają się im wpadki? A co w tym dziwnego: jeśli ani dziadkowie, ani rodzice nie pracowali, to skąd mają mieć wzorzec pracy?

Największym problemem w ich przypadku jest jednak brak umiejętności.

Kilka lat temu Popiela poprosił znajomego, który prowadzi własną firmę budowlaną, żeby zatrudnił kilku Romów. Znajomy się zgodził: „Przecież nie jestem rasistą!”. Mija jednak jakiś czas i znajomy rozkłada bezradnie ręce: „Oni nie umieją nawet łopaty w ręku trzymać”.

– I miał rację! – twierdzi Popiela. – Dlatego tak ważne są szkolenia zawodowe dla Romów.

MASZYNA DA NOWE ŻYCIE?

Nowy Sącz uczestniczył ostatnio w dwóch programach na rzecz społeczności romskiej. Pierwszy, realizowany w latach 2007-09, nazywał się „Kxetanes-Razem”, jego organizatorem była Małopolska Wyższa Szkoła Ekonomiczna z Tarnowa, a patronami – miasto Nowy Sącz i powiat sądecki. Wzięło w nim udział około stu osób z Nowego Sącza i okolic (m.in. z Maszkowic i Limanowej). Uczestnicy wybierali sobie najpierw jakiś zawód (kucharz, budowlaniec itp.) – w tych kierunkach odbywały się następnie szkolenia teoretyczne i praktyczne. Całość kończyła się egzaminami wewnętrznymi, po których uczestnicy dostawali dyplomy.

Kolejny projekt, zorganizowany w 2010 r. przez sądecki Urząd Miejski (jego autorem i kierownikiem był sam Popiela) to trzymiesięczny kurs szycia i kroju; wzięło w nim udział piętnaście Romek. Na zakończenie szkolenia każda z nich prócz dyplomu otrzymała maszynę do szycia.

Popiela: – Chodziło nam o zmianę postaw tych kobiet. Wyszliśmy ze współpracownikami z założenia, że skoro Romowie nie mogą się przebić na normalnym rynku pracy, to może uda im się samym, jeśli będą mieć wiedzę i narzędzia. Liczyliśmy na to, że zaczną po tym kursie szyć.

Udało się? – Trochę tak, bo te kobiety szyją do dziś. Jednak nie miało to bezpośredniego przełożenia na pracę.

Monika Szkarłat, jedna z uczestniczek kursu, przyznaje: szyje, ale tylko w domu, dla rodziny. To jednak żadna tam wyższa technika: nie biegnie już po prostu do krawcowej, żeby za 15 zł skrócić spodnie – sama daje radę. Wie, że ze swoimi umiejętnościami nie może się równać z krawcową po szkole. Czasu spędzonego na szkoleniu nie uważa jednak za stracony: – Bo jak się człowiek przyłoży, to zawsze się czegoś nauczy, prawda?

Popiela: – W 2012 r. wystąpiliśmy do władz w Warszawie o drugi etap, żeby nie tyle przedłużyć, co poszerzyć to szkolenie. Odpowiedź była negatywna: „No, co wy chcecie? Przecież już szkoliliście”. A przecież jest dość środków na takie kursy – w większości pieniądze pochodzą przecież z funduszy europejskich (tylko niektóre projekty współfinansuje państwo – zwykle do wysokości 20 proc.).

Problem z unijnymi pieniędzmi, jego zdaniem, polega na tym, że są źle lokowane. No bo jeśli ekspert w Warszawie, odpowiedzialny za ocenianie wniosków, chce na Sądecczyźnie organizować kurs księgowości komputerowej, to znaczy, że zwyczajnie buja w obłokach: – Przepraszam za słowo, ale k... mać – denerwuje się Popiela. – przecież te kobiety najczęściej nie potrafią zdania przeczytać po polsku, a jak przeczytają, to nie wiedzą, co ono znaczy!

Jego zdaniem, Romów należy szkolić w zawodach możliwie najbardziej użytecznych. Dobry projekt, przekonuje, zrobiło w 2011 r. na terenie Nowego Sącza za unijne pieniądze Centrum Zespołów Analityczno-Strategicznych: kurs brukarstwa dla Romów (wzięło w nim udział 15 mężczyzn z Nowego Sącza i Maszkowic, osiedla romskiego pod Łąckiem). – Oni nie tylko uczyli się fachu, ale jeszcze po zakończeniu szkolenia mogli zrobić prawo jazdy. A to ważne – bo przecież kurs prawa jazdy nie kosztuje dziś stu złotych, tylko znacznie więcej – mówi Popiela.

Czy ci mężczyźni znaleźli później pracę? – Niestety, do dziś żaden z nich nie pracuje.

ROBIĄ ZA SŁUPY

Taka sytuacja dotyczy nie tylko Romów sądeckich. Źle jest w całym kraju.

Roman Kwiatkowski uważa, że wszystkie dotychczasowe programy na rzecz społeczności romskiej działają niewłaściwie. Dlaczego? Bo obrano niewłaściwe kierunki, a przede wszystkim – nie zaangażowano do tych działań samych Romów.

– To były programy dla Romów, ale robione bez Romów – mówi z przekąsem. – Na żadnym etapie rządowego programu na rzecz społeczności romskiej (jest realizowany od 2004 r.) Romowie nie brali w jego tworzeniu udziału. A jeśli już, to w sposób zupełnie marginalny. W wielu przypadkach samorządy lokalne, które dostawały pieniądze na romskie programy, niczego z Romami nie konsultowały – oni służyli jedynie jako „słupy”.

Kwiatkowski jest pewien: podstawę stanowi zatrudnienie. – Jeśli Romowie nie będą mieć pracy, to nie zapłacą za mieszkania i nie utrzymają rodzin. I wszystkie programy wezmą w łeb.

Popiela: – Projekty realizowane na rzecz Romów w ramach programu rządowego „położyły się”, jeśli chodzi o kwestię zatrudnienia. Owszem: udało się osiągnąć poprawę w zakresie warunków socjalnych, zdrowotnych i edukacji, ale na rynku pracy nie zmieniło się nic.

Kwiatkowski: – Bo tu potrzebna jest zupełnie inna metodyka. Jak można Romom remontować mieszkania tylko dlatego, że są Romami? To przecież wywołuje coraz większą roszczeniowość i powoduje niechęć ze strony Polaków. Wcale się temu nie dziwię: jeśli Romowie, leżąc na słońcu, przyglądają się polskim robotnikom remontującym ich mieszkania, to jaki może być tego efekt? Dlaczego samorządy nie zatrudniają do takich prac samych Romów?

Popiela: – Pieniądze przeznaczone na szkolenia zawodowe dla Romów powinny iść bezpośrednio do potencjalnych pracodawców. Są przecież firmy, które same sobie szkolą pracowników pod kątem swoich potrzeb. Takie działania trzeba by oczywiście obwarować odpowiednimi warunkami: pracodawca musiałby po szkoleniu zatrudniać Romów np. przez 24 miesiące, co też można by w całości lub częściowo finansować ze środków unijnych. Uważam, że co najmniej połowa z osób szkolonych w ten sposób pracowałaby później na normalnych zasadach.

Kwiatkowski: – To wszystko należy zbadać, – od tego są odpowiedni specjaliści. Może lepszym rozwiązaniem byłoby „samozatrudnienie”? Niech Romowie sami zatrudniają innych Romów, skoro Polacy ich nie chcą. Dofinansowanie powinno iść właśnie do takich romskich firm. Dlaczego nie mogliby w nich pracować też Polacy? Wtedy jedni od drugich mogliby się uczyć. To jest przyszłość.

JEDNĄ MIARĄ

Własna firma? Mateusz Becherowski (25 lat) próbował pięć lat temu sam założyć interes. Gdy po wstąpieniu Słowacji do UE w kraju tym zrobiła się drożyzna, postanowił wozić towary z Polski za południową granicę. Głównie „spożywkę”. – Udało mi się nawet obejść problem z prawem jazdy, którego wtedy nie miałem – opowiada. – Znalazłem człowieka na staż, który miał odpowiednie uprawnienia.

Potrzebował jednak funduszy na start – Urząd Pracy dawał 15,5 tys. zł w ramach jednorazowej dotacji. Ale stawiał warunek: trzeba mieć poręczyciela, i to z najbliższej rodziny. A przecież Mateusz nie ma w rodzinie nikogo, kto zarabia legalnie.

Popiela: – Tak, te środki są teoretycznie do wzięcia, ale sprawa rozbija się najczęściej właśnie o poręczycieli. Można jeszcze ewentualnie dać coś w zastaw.

Mateusz: – Co niby miałbym dać w zastaw? Starą skodę, która jest warta jakieś dwa tysiące?

Nie narzeka jednak. Najważniejsze, że ma pracę – jest zatrudniony w jednej ze szkół podstawowych jako asystent romski: pomaga romskim dzieciom w nauce, opiekuje się nimi, służy często jako tłumacz (wiele dzieci z typowo romskich środowisk właściwie w ogóle nie zna polskiego).

Jak się żyje Romowi w Polsce? – Ciężko – mówi. – Człowiek jest brany jedną miarą – jak gdzieś Romowie kogoś okradną, to od razu cień pada na wszystkich. Większość Polaków ma uprzedzenia, sporo jednak jest takich, którzy by chcieli inaczej, ale jakoś nie mogą się przemóc.

Mateusz jednak się nie przejmuje. Idzie dalej. Na świecie nie są przecież tylko źli ludzie. Gdzieś się na pewno znajdzie człowiek, który kiedyś wyciągnie rękę.

Uprzedzenia widzi już w szkole. Pewnego dnia przybiega do niego romskie dziecko: – Wujku, ten chłopak woła na mnie: „Moresie!”. Gdy Mateusz pyta polskie dziecko, skąd zna takie obraźliwe słowa, pada krótka odpowiedź: „Bo rodzice tak mówią”. Mateusz idzie więc do wychowawczyni: „Proszę wezwać do szkoły rodziców tego chłopca!”.

Do dzisiaj czeka na jej reakcję.

NIE CHCĄ DO SWOICH

Pietruszka już posiekana – można rozkładać talerze.

Czy mąż dobry? A jakże – Renata Myrga złego słowa na Andrzeja nie powie. Posprząta mieszkanie, przy obiedzie pomoże. Małżeństwem są już 25 lat – i nigdy właściwie nie mieli większej kłótni.

Tu, na Gwardyjskiej, żyje się w miarę – chociaż sąsiedzi (Polacy) ostro popijają, a ostatniej zimy ktoś siedem worków węgla z podwórka ukradł. No i przydałby się już remont: straszna wilgoć na ścianach.

Gdyby miasto dało inne mieszkanie, Myrgowie chętnie by się przeprowadzili. Ale na pewno nie do Cyganów.

Nie chcą do swoich?

Nie, nie chcą. – Niech się trafi jedna pijacka rodzina, to na wszystkich od razu pójdzie – mówi Renata Myrga. – A chodzi o to, żeby Polacy zobaczyli, że my nie wszyscy tacy jesteśmy. Żeby już nie myśleli, że wszystkie Cygany mają rogi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz oraz tłumacz z języka niemieckiego i angielskiego. Absolwent Filologii Germańskiej na UAM w Poznaniu. Studiował również dziennikarstwo na UJ. Z Tygodnikiem Powszechnym związany od 2007 roku. Swoje teksty publikował ponadto w "Newsweeku" oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2012