Rodzinna brzydota

Filip Springer, Wanna z kolumnadą | Brzydota nie jest chorobą, anomalią ani błędem. Stała się systemem, w którym żyjemy i który współtworzymy.

16.09.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Filip Springer
/ Fot. Filip Springer

„Wanna z kolumnadą” jest jak serial dokumentalny, a jej autor wyrasta na sir Davida Attenborough ojczystej brzydoty. Wędruje przez dżungle tandety, wspina się na szczyty bezguścia, nurkuje w oceanach kiczu.


Małe miasto, przez które czasami przejeżdżam. Przy samej szosie stoi blok. Dawno temu ktoś postanowił zreperować dach, a że dzień był wietrzny, więc wiadro z gorącą smołą bujało się na linie. Trudno uwierzyć, ale przez kolejne 30 lat nikt nie zamalował czteropiętrowego śladu rozbryzganego na ścianie budynku. Dopiero zeszłej zimy osiedle wyremontowano i teraz w miejscu czarnej plamy widnieje geometryczna kompozycja z różowych i zielonych kwadratów.

Więc taki jest nasz wybór? Dewastacja albo kicz. Zaniedbanie lub tandeta. A najczęściej – zaniedbana tandeta.

Terapeuta śledczy

Filip Springer napisał książkę o polskiej przestrzeni. Książkę poważną i – mimo atrakcyjnej formy – nieprzyjemną. Nie znajdziemy w niej uwag na temat „gargameli” ani drwin z ludowych gustów. Tego tomu nie odłożymy z krzepiącym przekonaniem, że brzydota to inni. „Wanna z kolumnadą” jest jak serial dokumentalny, a sam autor wyrasta na sir Davida Attenborough ojczystej brzydoty. W kolejnych reportażach wędruje przez dżungle tandety, wspina się na szczyty bezguścia, nurkuje w oceanach kiczu. Innymi słowy, jeździ po Polsce i rozmawia z ludźmi. Pyta i fotografuje.

Zapuszcza się do ministerialnych gabinetów, do urzędów i biur. Dyskutuje z urbanistami, notuje ich tłumaczenia. Na przykład takie: „Uchwalenie planu kosztuje dużo, gminy często na to nie stać. Ale stać dewelopera. Dogadują się: gmina uchwala plan, ale za jego zrobienie płaci urbanistom deweloper. (...) Co może być w planie, za który płaci deweloper budujący tanią mieszkaniówkę? No przecież nie park z boiskiem dla dzieciaków albo szkoła, prawda? Z działki trzeba wycisnąć, ile się da”.

Reporter opisuje potentatów reklamy zewnętrznej, ale dzwoni także do brukarza, skromnego właściciela jednego z miliarda foliowych bannerów, którymi owinięto nasz kraj. Przy tej okazji dostajemy kawał dziennikarstwa śledczego:

– Dzwonię w sprawie waszych banerów.

– To nie nasze.

– Ale tam jest wasz numer.

– Ale nie powinien być. Są dwa, na ten drugi niech pan dzwoni.

– A wy nie jesteście brukarzami?

– No jesteśmy.

– Czyli baner jest prawdziwy.

– Nie jest, my z nim nie mamy nic wspólnego. (...) Ale pan coś chce ode mnie?

– Chciałem kostkę przed garażem wymienić.

– No to czemu pan od razu tak nie zaczął, tylko o tych banerach?

Innym razem Springer wyrusza na przedmieścia, by – z cierpliwością terapeuty – wysłuchiwać młodych wykształconych, żalących się na raty kredytów i na korki. Opowiada też o byłym hodowcy drobiu, budującym pałac w stylu „rzymsko-weneckim”. Dla równowagi przedstawia społeczników, którzy próbowali walczyć o wygląd swojego otoczenia, ograniczać liczbę reklam, porządkować chaos szyldów, otwierać miasto na rzekę... Właśnie ich opowieści są najsmutniejsze.

Kraj w oślej ławce

„Wanna...” zawiera dziesiątki fotografii. Są na nich płoty i mury, mosty i pawilony handlowe, szyldy, ławki. Nie ma tylko ludzi. Tak wyglądałaby Polska, gdybyśmy nagle wszyscy zniknęli. Zdjęcia opatrzono lakonicznymi podpisami: „Szczecin”, „Warszawa”, „Szklarska Poręba”. Coś z fotograficznego, beznamiętnego spojrzenia przeniknęło do tekstu. Autor wybrał sobie rolę obserwatora. Nie tworzy teorii, nie szuka historycznych lub społecznych przyczyn katastrofy. Zostawia to czytelnikom.

Wspomina tylko, że w polskich szkołach jest mało lekcji plastyki. Warto przytoczyć wyliczenie, które umieścił na końcu książki: „263 godziny. Tyle czasu spędzają na lekcjach o sztuce uczniowie drugiej klasy podstawówki w Lichtensteinie. (...) W czołówce nauczania o sztuce są też Duńczycy – 1120 godzin w sześć lat, Portugalczycy – 1100 godzin w osiem lat, oraz Finowie i Norwegowie – po 997 godzin odpowiednio w dziewięć i dziesięć lat. (...) Przez dziewięć lat podstawówki i gimnazjum polskie dzieci spędzają na lekcjach poświęconych sztuce nie więcej jak 255 godzin”. Krótko mówiąc: siedzimy w europejskiej oślej ławce. Jeżeli awansujemy, to chyba dlatego, że w ramach walki z kryzysem greckie władze usunęły z programu gimnazjów i liceów przedmioty artystyczne.

Być może zebrane reportaże nie zawierają wielkich odkryć, ale prezentują panoramę zjawiska. Krok po kroku Springer pokazuje wszystkie etapy niszczenia przestrzeni. Od planowania urbanistycznego (a ściślej, jego braku) po grodzenie osiedli i malowanie elewacji. To prawda, niekiedy ten wizualny chaos eksploduje pomysłowością. Tworzy szalone sanktuaria i przydrożne babilony, pomniki nieskrępowanej wyobraźni (pisze o nich Andrzej Stasiuk w posłowiu). Jednak w większości przypadków chaos okazuje się absolutnie banalny.

Brzydota nie jest chorobą, anomalią ani błędem. Stała się systemem, w którym żyjemy i który współtworzymy. Wina za kształt naszej przestrzeni nie spada na głupiego burmistrza, sprzedajnego urzędnika ani chciwego dewelopera. Albo przeciwnie – spada na każdego z nich. A także na klientów, udziałowców, lokatorów i wyborców. Na prawo i na obyczaj. Odpowiedzialność jest rozmyta.

Wolni i szpetni

Autor nie oskarża Tatarów, Szwedów ani komunistów. Pisze: „Blisko 50 lat szarości PRL-u też mogłoby wiele wyjaśniać. Ale to nie tak. Wystarczy spojrzeć na plakaty z tamtych czasów, porozmawiać z architektami, obejrzeć stare zdjęcia. Może i było to wszystko siermiężne, zgrzebne i byle jakie. Ale nie było kiczowate”.

Mam wrażenie, że ta wyrozumiałość idzie za daleko. W każdym razie, w 1989 r. głęboko wierzyłem, że za cały syf – barakowozy z napisem „brak świateł stopu”, połamane płyty chodnikowe, olejne lamperie w szkołach i urzędach – że za to wszystko odpowiadają komuniści. Inna rzecz, że brzydota późnego komunizmu była brzydotą koszar. Ogłaszała wszem i wobec: „Szykujemy się do trzeciej wojny światowej, nie mamy teraz czasu na głupoty. Może kiedyś, w następnej pięciolatce, zajmiemy się kolorystyką elewacji”. Nawet ówczesne place zabaw wyglądały jak poligon wojsk inżynieryjnych.

Współczesna brzydota jest inna. Ma szeroki uśmiech przedstawiciela handlowego. „Możesz dostać wszystko – obiecuje. – Betonowy dwór z podwójnym, mopanku, garażem. Apartament z serialu. Rezydencję pod miastem. W najgorszym wypadku, wystarczy trochę styropianu i farby, żeby zmienić twoje osiedle w osadę smerfów. Tylko podpisz na obu egzemplarzach, tu i jeszcze tu. Pierwsza rata za miesiąc”. Problem w tym, że naszym życiem rządzi zasada fast foodu. Potrzeba mnóstwo barwników i spulchniaczy, żeby serwować takie wielkie porcje w tak niskiej cenie.

Książka Springera opisuje naszą warstwę kulturową, materialne ślady ostatniego ćwierćwiecza. To była dziwna epoka. Nigdy nie żyło nam się lepiej. Nigdy też nie prowadziliśmy równie rabunkowej gospodarki przestrzenią naszego kraju. Teraz kolory szarzeją i zaczynamy rozumieć, że tandeta to przede wszystkim niespełniona obietnica.

Książka Filipa Springera może się okazać ważnym dokumentem swoich czasów.  


Filip Springer, Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1972 roku. Grafik z wykształcenia, eseista i autor książek dla dzieci. Laureat Nagrody Literackiej „Nike” za książkę „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” (2018) oraz Paszportu Polityki w kategorii literatura (2017). Przez wiele lat autor cotygodniowych… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2013