Rewolucja nakłada puder

Kaczyński idzie po wyborców środka. Chce odebrać ich opozycji, by w końcu zdobyć większość umożliwiającą zmianę konstytucji. I ułożyć Polskę po swojemu na zawsze.

15.01.2018

Czyta się kilka minut

Członkowie nowej Rady Ministrów opuszczają Pałac Prezydencki po otrzymaniu nominacji.  9 stycznia 2018 r. / KUBA ATYS / AGENCJA GAZETA
Członkowie nowej Rady Ministrów opuszczają Pałac Prezydencki po otrzymaniu nominacji. 9 stycznia 2018 r. / KUBA ATYS / AGENCJA GAZETA

O tak głębokiej zmianie rządu spekulowano od grudnia, kiedy premierem został Mateusz Morawiecki. Wówczas jednak zwyciężyło rozwiązanie doraźne – Morawiecki pozostawił wszystkich ministrów, bo nowa, lepsza zmiana nie była jeszcze gotowa. Od tego czasu premier konstruował rekonstrukcję. Rzeczywiście najnowsze dymisje i nominacje są sensacją.

Opozycja sprawia wrażenie wniebowziętej. Wszak z rządu odeszła większość najbardziej krytykowanych, kontrowersyjnych i nielubianych polityków PiS. Ba, liderzy Platformy i Nowoczesnej przekonują, że to w sumie ich zasługa, iż Jarosław Kaczyński wygarbował skórę Antoniemu Macierewiczowi, Witoldowi Waszczykowskiemu, Janowi Szyszce i Konstantemu Radziwiłłowi. Po prawdzie jednak opozycja nie ma się z czego cieszyć.

Bo Kaczyński, który złapał już wszystkie ławice ryb na swym łowisku, właśnie przygotowuje się do wyprawy na wody terytorialne przeciwnika. Nowy, cieplejszy, młodszy i ładniejszy rząd to nie tylko wyraźne wyciągnięcie ręki do partnerów z Unii Europejskiej. To nade wszystko oferta dla tych wyborców, których odstręczały ekscesy i zacięte twarze Macierewicza, Waszczykowskiego, Szyszki i Radziwiłła.

Kaczyński idzie po wyborców środka z jasną intencją – odebrać ich opozycji, by po wyborach zdobyć większość umożliwiającą zmianę konstytucji. I poukładanie Polski po swojemu na zawsze.

Macierewicz walczył do końca

Podobno były szef MON jeszcze w poniedziałek wieczorem miał gwarancję, że pozostanie ministrem. Szala przechyliła się podczas narad w kierownictwie partii nocą z poniedziałku na wtorek. Podobno o dymisji nie powiedział mu osobiście ani prezes Kaczyński, ani premier Morawiecki. Antoni Macierewicz dzień po odwołaniu z rządu przyjechał na smoleńską miesięcznicę sam i stanął w dalekich rzędach. To był symbol jego ekspresowego, bezprecedensowego upadku.

Wyrzucenie Macierewicza to największa sensacja rekonstrukcji. Ba, patrząc na hierarchię wpływów i politycznego znaczenia w obozie władzy, to przewrót iście kopernikański. Wchodził do rządu, choć miał nie być ministrem – to była bodaj pierwsza złamana obietnica wyborcza PiS. Nic dziwnego, dla smoleńskiego kapłana trzeba było zrobić tę zmyłkę. Przez wiele miesięcy był nietykalny, pozostawał praktycznie poza kontrolą premier Beaty Szydło, z trudem nadzorował go nawet Kaczyński. Wyrzucał generałów, obsadzał spółki zbrojeniowe, lawirował w sprawie zakupów dla wojska. I dostarczał PiS wizerunkowych problemów.

Pierwsza otwarta krytyka z ust Kaczyńskiego spadła na niego na początku minionego roku – chodziło o promowanie rozrywkowego asystenta Bartłomieja Misiewicza. Od tego momentu krok po kroku pozycja Macierewicza była wzruszana. Najpierw w bezprecedensowym, niemal kapturowym procesie partyjny sąd wyrzucił Misiewicza, potem ludzie Macierewicza powoli usuwani byli z lukratywnych posad w państwowych spółkach – choćby Piotr Woyciechowski, współtwórca jego lustracyjnej listy z 1992 r., który z hukiem wyleciał z fotela prezesa Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych.

Już w grudniu, gdy stery rządu przejmował Morawiecki, przyszłość Macierewicza wisiała na włosku. Ocaliła go proteza, jaką było pozostawienie starego rządu i odłożenie w czasie wielkiej rekonstrukcji. Tym razem się nie wywinął, mimo że sięgnął po całą paletę swych standardowych środków, na czele ze Smoleńskiem – znów liczył na poruszenie tej wyjątkowo czułej struny prezesa. Już po dymisji w felietonie dla Radia Maryja oświadczył oskarżycielsko: „Nie wolno nam dopuścić do tego, by ta zbrodnia uszła płazem, by naród się nie dowiedział, kto jest odpowiedzialny, i by ci odpowiedzialni, nawet jeżeli wymiar sprawiedliwości Polski nie będzie w stanie ich dosięgnąć, by nie zostali jasno wskazani i pokazani całemu światu”.

Przewrotnie dostał to, co chciał. Błaszczak, a więc Kaczyński, postawił go po dymisji na czele podkomisji smoleńskiej.

Ale Macierewicz to tykająca bomba. Chodzi nie tylko o to, w jakim kierunku pójdzie podkomisja pod jego kierunkiem. Istotniejsze jest to, czy Macierewicz – obdarzony swoistą charyzmą destrukcyjną – wytrwa upokorzony w dalekich rzędach, czy też opuści partię. Patrząc racjonalnie, Macierewicz nie jest w klubie PiS szczególnie wpływowy, a zatem nie ma szans wyprowadzić znaczącej grupy posłów i zagrozić samodzielnym rządom Kaczyńskiego. Choć jest popularny w twardym elektoracie smoleńskim, to w naturalny sposób jeszcze ważniejszy jest dla tych wyborców Jarosław Kaczyński. Wreszcie, cała biografia Macierewicza pokazuje, że ważny był tylko wówczas, gdy stał przy Kaczyńskim. Był dzięki temu ministrem w rządach Olszewskiego, Szydło i samego Kaczyńskiego.

Szkopuł w tym, że Macierewicza nie da się zrozumieć, używając przesłanek wyłącznie racjonalnych. On łaknie przywództwa i już nieraz dokonywał rozłamów, które prowadziły go na polityczny margines. Choć jest wiceprezesem PiS – nota bene jedynym, który znalazł się poza rządem – to wciąż ma w zamrażarce swą kanapową partyjkę Ruch Katolicko-Narodowy. W każdej chwili można ją odhibernować.

PiS obwinia prezydenta

Usunięcie Macierewicza oznacza nie tylko zmianę wizerunkową. Znaczy też, że bilans zysków i strat związanych z jego rządami w MON wypada negatywnie. Wysłanie do żołnierzy zabranego z MSWiA Mariusza Błaszczaka jest tego jasnym dowodem. To człowiek Kaczyńskiego do specjalnych zadań, skrupulatny, oschły i całkowicie lojalny. Nie ma lepszego kandydata na rewizora, który zrobi raport otwarcia.

Błaszczak będzie musiał uporządkować rozgrzebane przetargi zbrojeniowe i zapanować nad kadrami – Macierewicz hurtowo wycinał oficerów. Ta nominacja to także sygnał uspokajający dla naszych sojuszników w NATO, gdzie Macierewicz nie miał najwyższych notowań. Ale widać też, że prezes PiS chciał zakończyć najbrutalniejszą wojnę wewnątrz obozu władzy – starcie Macierewicza z prezydentem.

Macierewicz lustrował Dudzie współpracowników, a Duda nie powoływał Macierewiczowi generałów. Trwający ponad rok konflikt coraz bardziej paraliżował pracę MON i Kancelarii Prezydenta, a w dodatku zaczynał być coraz dotkliwszy dla armii, pozbawionej generałów.

Błaszczak takiej wojny na pewno prowadzić nie będzie. Już słychać, że rząd odda zabrany przez Macierewicza certyfikat dostępu do tajemnic państwowych gen. Jarosławowi Kraszewskiemu z Biura Bezpieczeństwa Narodowego. To prezydencki nadzorca armii, który patrzył Macierewiczowi na ręce, co skończyło się posądzeniem go przez kontrwywiad wojskowy o – jakżeby inaczej – konszachty ze Wschodem.


Czytaj także: Andrzej Stankiewicz: Macierewicz, mistrz ucieczki do przodu


Nie ma się co dziwić, że Duda od miesięcy naciskał na odwołanie Macierewicza. Dlatego dziś PiS próbuje właśnie na prezydenta zrzucić odpowiedzialność za tę decyzję. Rzeczniczka PiS Beata Mazurek, zazwyczaj małomówna lub niekonkretna, zdumiewająco otwarcie oświadczyła, że wpływ na tę decyzję miał prezydent Andrzej Duda. Takie dictum uruchomiło prawicową lawinę – prezydenta zaatakowało związane z Macierewiczem środowisko „Gazety Polskiej”.

Prawda jest taka, że Duda co prawda starał się od dłuższego czasu wysadzić Macierewicza z siodła, ale bezskutecznie, bo nie zgadzał się na to Kaczyński. Tym razem Kaczyński się na dymisję zdecydował, także pod wpływem Morawieckiego. Ale to była decyzja prezesa PiS, nie zaś prezydenta.

Inna rzecz, że „Gazeta Polska” jest tak naprawdę własnością PiS, bo wydaje ją spółka pozostająca pod kontrolą ludzi partii. Żadnego buntu więc nie będzie – ma po prostu oberwać prezydent.

Aktywa ojca dyrektora

Dymisja Macierewicza, której towarzyszy odwołanie ministra środowiska Jana Szyszki, pokazuje najbardziej wyraziście, kto przegrał na rekonstrukcji: Radio Maryja. Obaj ministrowie byli najcenniejszymi aktywami o. Tadeusza Rydzyka w rządzie. Ale Szyszko, tak jak Macierewicz, był dla PiS kulą u nogi. Otwarcie drwił z decyzji, które unijny sąd wydawał w sprawie wycinki drzew w Puszczy Białowieskiej. Premier Morawiecki od początku swych rządów zapowiadał zmianę tej polityki, więc ta dymisja była przesądzona od dawna. Wycinka puszczy i myśliwska pasja Szyszki, która irytowała nawet Kaczyńskiego, odbierała rządowi punkty w elektoracie umiarkowanym.

Po tych dwóch dymisjach w mediach ojca dyrektora zawrzało. Ale władze PiS śpią spokojnie. Do dzieł Rydzyka wielomilionowym strumieniem płyną rządowe dotacje, a zakonnik jest w partii ceniony za pragmatyzm.

Pozostałe środowiska w partii Kaczyński zręcznie obsłużył przy rekonstrukcji. Nieproporcjonalnie dużo dostał wicepremier Jarosław Gowin – z jego poręki pochodzi aż troje nowych ministrów. Przede wszystkim jego wieloletnia współpracowniczka Jadwiga Emilewicz, która z zastępczyni Morawieckiego w resorcie rozwoju awansowała na nowo utworzone stanowisko ministra przedsiębiorczości i technologii. Była wiceminister nauki u Gowina Teresa Czerwińska została ministrem finansów, zaś inny zastępca Gowina, Łukasz Szumowski – ministrem zdrowia.


Czytaj także: Andrzej Stankiewicz: Gowin, połykacz żab


Taki przyrost Gowinowych tek – znacznie ponad miarę wobec realnej siły politycznej wicepremiera – to zbieg kilku czynników. Po pierwsze, Gowin ma być jedną z twarzy podróży PiS do centrum elektoratu. W jego otoczeniu, i to po drugie, wyrosła grupa urzędników, którzy pasują do koncepcji zastąpienia rozgorączkowanych polityków przez technokratów. Po trzecie wreszcie, istotne było także to, że przez ostatnie dwa lata Gowin intensywnie grał na Morawieckiego, dostrzegając w nim potencjał na premiera-reformatora, o którym marzy.

Duda nieoczywisty

Rekonstrukcja nie objęła Zbigniewa Ziobry, bo objąć nie mogła. Nie jest to polityk, który przyciągnie do PiS elektorat centrowy, ale nie takie ma zadanie. Po podpisaniu ustaw sądowych przez prezydenta ma się zająć wprowadzaniem sędziów z rozdania PiS do sądów i Krajowej Rady Sądownictwa. To go niebywale umacnia, nie wylewa więc łez – chyba że krokodyle – po degradacji swej współpracowniczki Beaty Kempy, która z szefowej Kancelarii Premiera została ministrem ds. uchodźców.


Czytaj także: Andrzej Stankiewicz: Ziobro, delfin samozwaniec


Szefem Kancelarii u Morawieckiego nie mogła zostać z trywialnego powodu. Jako ministrowie w rządzie Szydło Morawiecki i Ziobro brutalnie walczyli o wpływy w spółkach Skarbu Państwa, choćby w PZU i Pekao SA. Mimo że po zmianie rządu zawarli zawieszenie broni, to nie bazuje ono na szczególnym zaufaniu. Morawiecki nie pozwoliłby sobie na to, na co zgadzała się Szydło – by człowiek Ziobry patrzył mu na ręce.

W nowym rozdaniu nieco już przykurzona Szydło, dziś wicepremier ds. społecznych, także zachowała swój skromny stan posiadania. Jej przyjaciel Henryk Kowalczyk, dotychczasowy szef Komitetu Stałego Rady Ministrów, został nowym ministrem środowiska.

W rządzie pozostał też inny współpracownik Szydło – Andrzej Adamczyk. Jako minister infrastruktury i budownictwa w poprzednim rządzie był ostro krytykowany przez Kaczyńskiego, zwłaszcza za opóźnienia w programie Mieszkanie Plus, który ma być lokomotywą wyborczą podczas zbliżającego się poczwórnego maratonu wyborczego 2018-20. Choć był murowanym kandydatem do dymisji, Kaczyński ze względu na Szydło podniósł kciuk do góry – odebrał mu jednak nadzór nad budownictwem.

Na pierwszy rzut oka umocnił się prezydent. Nie chodzi tylko o wyrzucenie znienawidzonego Macierewicza. Przecież Duda najpierw przyłożył rękę do usunięcia swej dawnej przyjaciółki Szydło, z którą przez ostatnie miesiące minionego roku coraz ostrzej walczył. W ostatnim czasie zdecydowanie bliżej mu było do Morawieckiego. Tajemnicą poliszynela jest to, że wicepremier namawiał prezydenta do zawetowania ustaw sądowych PiS latem minionego roku. Był w tej samej drużynie, co Jarosław Gowin, tyle że się otwarcie do tego nie przyznał. – Mateusz nie mógł wystąpić z krytyką ustaw sądowych. Liczy na to, że awansuje w nowym rozdaniu, a to przekreśliłoby jego szanse – mówił mi wówczas jeden z jego stronników w rządzie. Jak widać, miał rację.

Stan euforii prezydenta, któremu ewidentnie bliżej do nowej wersji dobrej zmiany, może także – tak jak w przypadku opozycji – skończyć się kacem. Jeśli Morawiecki okaże się zręcznym politykiem, może się stać groźnym konkurentem dla Dudy. Czy mógłby być kandydatem PiS na prezydenta w 2020 r.? Za wcześnie wyrokować, choć takie spekulacje słychać w partii. Na pewno Kaczyńskiemu zależy, aby Duda zrozumiał, że nie jest kandydatem oczywistym i bezkonkurencyjnym. To osłabi jego narowistość.

Ciszej nad tą Unią

Wycięcie z rządu pisowskich twardzieli to brawurowy ruch Kaczyńskiego. Ale ruch przemyślany i mniej ryzykowny, niż mogłoby się wydawać. Przez ponad dekadę – od momentu wdeptania w ziemię Ligi Polskich Rodzin Romana Giertycha – Kaczyński skrupulatnie pilnuje prawej flanki i nie dopuścił, aby powstała tam jakakolwiek alternatywa dla PiS. Najpoważniejsze próby, partie Ziobry i Gowina, spacyfikował, wciągając do współpracy na swych zasadach. Dziś prawicowy wyborca wściekły na Kaczyńskiego za rekonstrukcję nie ma się dokąd udać – a to punkt wyjścia, by PiS mógł się skierować na łowy w centrum. Taki właśnie cel stoi przed Morawieckim.

W obliczu totalnej destrukcji opozycji, która nie ma liderów ani programu, jest rozbita i momentami żałosna, część wyborców może urzec nowe, przypudrowane oblicze PiS. Kaczyńskiemu nie chodzi o wygranie kolejnych wyborów, o to jest spokojny. Od dawna marzy mu się odciśnięcie własnego ostatecznego piętna na Polsce – chce zostawić po sobie nową konstytucję, która na trwałe ułoży kraj wedle jego pomysłu.

Rekonstrukcyjny makijaż to także wyciągnięcie ręki do partnerów z UE. W kierownictwie PiS zapadła decyzja, by złagodzić temperaturę sporu z Unią, bo zaczyna to być kłopotem politycznym, prawnym i wizerunkowym. Dlatego demonstracyjnie wręcz zaraz po rekonstrukcji i pierwszym posiedzeniu nowego rządu premier udał się do Brukseli.

Nowy minister środowiska Henryk Kowalczyk ma wyciszyć konflikty z Komisją Europejską wokół Puszczy i nie denerwować wyborców, co przy jego zachowawczym charakterze jest gwarantowane. Podobny cel ma zastąpienie w MSZ Witolda Waszczykowskiego przez dotychczasowego wiceministra Jacka Czaputowicza. To profesor i urzędnik, który nie ma temperamentu politycznego i nie będzie – jak jego poprzednik – zapamiętale z Unią walczył. Inna rzecz, czy przy swej słabej pozycji politycznej nowy szef MSZ będzie poważnie traktowany w europejskich stolicach.

Kontrolowana detronizacja

Przez ostatnie dwa i pół roku Morawiecki idzie jak burza. Mimo że przyszedł do PiS na gotowe, po wygranych wyborach, to na dzień dobry dostał tekę wicepremiera i kontrolę nad gospodarką. Każda rekonstrukcja rządu go wzmacniała, bo pozbywał się przeciwników – najpierw ministra skarbu Dawida Jackiewicza i ministra finansów Pawła Szałamachy, a w finale Beaty Szydło. Wreszcie podyktował Kaczyńskiemu niemal autorski skład rządu, o czym Szydło nie mogła marzyć.


Czytaj także: Marek Rabij: Morawiecki, Mateusz odnowiciel


Oczywiście prezes nie jest szaleńcem i w kluczowych miejscach umieścił swe czujki. Ale nie jest ich wiele – szefem gabinetu premiera jest prezesowski cerber Marek Suski, do tego zaufani w resortach siłowych: wspomniany Błaszczak w MON, jego następca w MSWiA Joachim Brudziński oraz Mariusz Kamiński w spec- służbach. Szydło jako premier była znacznie bardziej obudowana zausznikami prezesa.

Czy to znaczy, że zbliża się sukcesja? W PiS od niemal dekady spekuluje się o mniej lub bardziej kontrolowanej detronizacji Kaczyńskiego. Najczęściej były to inspirowane i sterowane przez niego samego rozgrywki, które służyły badaniu sytuacji w partii i eliminacji tych wszystkich, którzy mieli chrapkę na schedę. Większość z dawnych delfinów pływa dziś daleko poza akwenem PiS.

Z Morawieckim sytuacja jest inna. Nikt nigdy nie dostał od Kaczyńskiego tak wiele w tak krótkim czasie. Czy to zapowiedź? Jeśli Morawiecki będzie potrafił wykorzystać kredyt na premierostwo, który żyruje mu Kaczyński, ustrzeże się afer i będzie mu sprzyjać gospodarcza koniunktura, to może wyrosnąć na najdorodniejszego delfina w akwenie PiS. ©℗

Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2018