Rewolucja i romantyk

Wiara w twórczą dynamikę rewolucji jest u tego klasyka awangardy szczera i żarliwa, lecz obowiązek eksperymentu artystycznego wygrywa w jego twórczości z obowiązkiem politycznym. Dlatego Rodczenko musiał przegrać...

21.05.2012

Czyta się kilka minut

Aleksander Rodczenko: Lili Brik – portret do plakatu „Knigi” (1924). / repr. Muzeum Moskiewski Dom Fotografii / Fundacja Sztuk Wizualnych
Aleksander Rodczenko: Lili Brik – portret do plakatu „Knigi” (1924). / repr. Muzeum Moskiewski Dom Fotografii / Fundacja Sztuk Wizualnych

Zwiedzanie Muzeum Narodowego w Krakowie warto jednak rozpocząć od skromnej, ale istotnej prezentacji, która towarzyszy wystawie „Aleksander Rodczenko. Rewolucja w fotografii”. W „aneksie” krakowskie kuratorki pokazały bowiem polskie konteksty twórczości słynnego konstruktywisty.

WCZORAJ I DZIŚ

Z jednej strony przypomniały, jak silne związki łączyły Polaków w latach 20. ubiegłego wieku z rosyjską awangardą, a także jak szybko adaptowaliśmy tamtejsze eksperymenty artystyczne. Oglądamy więc kilka rzeźb Katarzyny Kobro, kolaż Władysława Strzemińskiego z cyklu „Moim przyjaciołom Żydom”, a także konstruktywistyczno-surrealistyczne fotomontaże Janusza Marii Brzeskiego i Kazimierza Podsadeckiego.

Z drugiej strony, kuratorki udowodniły, że Rodczenko i dzisiaj fascynuje Polaków. Okazało się, że w pracowniach współczesnych twórców bez trudu znaleźć można prace inspirowane jego konstruktywistycznymi eksperymentami. O dziwo, głównie fotograficznymi – choć artystyczny rewolucjonista był osobowością nader wszechstronną, zajmował się przecież reklamą, typografią, ba, nawet architekturą wnętrz (docenioną medalami w Paryżu w 1925 r.). I transponowanymi zazwyczaj przez współczesnych polskich artystów na malarstwo.

Zanim zobaczymy niemal emblematyczną dla Rodczenki fotografię przedstawiającą paradę Towarzystwa Sportowego „Dynamo”, warto poznać wychodzący w przestrzeń, abstrakcyjny obraz Bogusława Bachorczyka (pokazany na „gimnastycznej” tapecie). Zanim przyjrzymy się sportretowanej przez fotografa w 1930 r. „Pionierce” (za którą spotkała zresztą Rodczenkę partyjna krytyka, dziewczyna nie spogląda bowiem w świetlaną dal, ale w... niebo), rzućmy okiem na malarską interpretację tego zdjęcia – w wykonaniu Wilhelma Sasnala. Zanim prześledzimy eksperymenty z przestrzenią, których dokonywał Rodczenko, fotografując życie miasta, zastanówmy się, jak Paweł Książek tworzy przestrzenne abstrakcje ze współczesnych przedmiotów codziennego użytku (np. płyt CD). Zanim wejdziemy w świat, którego bohaterem jest Włodzimierz Majakowski, przyjaciel Rodczenki i wraz z nim współtwórca awangardowego czasopisma „LEF” („Lewyj Front Isskustw”), zauważmy, że tragicznie zmarły rewolucyjny poeta stał się tematem obrazu Ewy Ciepielewskiej, jednej z „dzikich” artystek karnawału Solidarności.

WIARA CZY PROPAGANDA

Może ta ostatnia praca stanowi najlepszy klucz do zrozumienia fenomenu Aleksandra Rodczenki – i on przeżył bowiem rewolucyjny karnawał. Wierząc, że eksperyment artystyczny powinien iść w parze z eksperymentem społecznym, że obydwa mają moc zbawiania świata, długo nie zauważał, że ów karnawał dający poczucie absolutnej wolności zdążył zamienić się w totalitaryzm.

Mimo to trudno byłoby którekolwiek z jego prac nazwać propagandowymi. Nawet te, które przedstawiają gigantyczne parady sportowe, popisy gimnastyczne, manewry wojskowe. Owszem, sławią nowego, sowieckiego człowieka, a raczej nowe sowieckie społeczeństwo, któremu jednostka jest podporządkowana. Owszem, awangardowy artysta marzy, by jego fotoreportaże o zakładzie budowy maszyn w Zagłębiu Donieckim albo o biełomorskim gułagu trafiały do wszystkich radzieckich gazet, do milionów kołchoźników i tkaczek. Owszem, projektuje opakowania na cukierki z portretami Lenina. Ale prace te nie są w żaden sposób wykalkulowane, nie zostały spreparowane wyłącznie w celach perswazyjnych, nie dają się upartyjnić. Dlaczego? Wiara w twórczą dynamikę rewolucji – całkowicie mieszcząca się w oficjalnej doktrynie – jest u Rodczenki szczera i żarliwa, lecz w gruncie rzeczy drugoplanowa – bo ostatecznie obowiązek eksperymentu artystycznego wygrywa w jego twórczości z obowiązkiem politycznym...

Dlatego on sam musiał przegrać, gdy zaczęła obowiązywać doktryna socrealistyczna. Musiał przegrać i jako artysta, i jako człowiek. Rewolucja pożera przecież własne dzieci. Usunięty ze Związku Artystów, pozbawiony prawa publikowania swoich prac i prowadzenia działalności pedagogicznej, pisał w 1943 r. podczas wojennej pożogi: „Sztuka ma służyć ludziom, ale ludzi prowadzi się w tej chwili w niewiadome. Ja chcę prowadzić ludzi ku sztuce, a nie używać sztuki, by ich ku czemukolwiek prowadzić. Czy urodziłem się zbyt wcześnie, czy zbyt późno? Sztuka musi być oddzielona od polityki”.

KONSTRUKCJA NIERZECZYWISTOŚCI

Spróbujmy w ten właśnie sposób przyjrzeć się pracom Aleksandra Rodczenki (tak licznie udało się je pokazać w krakowskim Muzeum Narodowym dzięki współpracy tej instytucji z Muzeum Moskiewskiego Domu Fotografii).

Najpierw zdumiewa atmosfera prezentowanych zdjęć. Skąd tyle ciepła, nostalgii, romantyzmu ocierającego się czasem (co nie jest zarzutem) o sentymentalizm u kogoś, kto w otaczającej go rzeczywistości szukał przede wszystkim konstrukcji? Oto portret matki powstały w 1924 r. (tym samym, w którym artysta kupił pierwszy aparat fotograficzny): stara kobieta o grubych rysach w chustce nasuniętej głęboko na czoło niezgrabnymi palcami pociera twarz oprawką okularów. Czuły, bezpretensjonalny wizerunek bliskiej osoby sportretowanej w momencie, gdy pozwala sobie na niemal niezauważalny gest zmęczenia.

Skąd świadomość jakiejś nierzeczywistości, a raczej nadrzeczywistości, skąd przeczucie czegoś niewidocznego gołym okiem, a przecież mocno obecnego w tych kadrach, skąd to niedopowiedzenie, pauza? Dziewczyna w jasnej sukience, z leicą na kolanach przysiadła po prostu na ławce. I nagle rzeczywistość zawirowała, a modelka zamieniła się w wychylone wahadło, stając się polem gry świateł i cieni, które „okratowały” ją i sprawiły, że zdaje się rozpływać, oddzielona od świata. Dziewczyna nazywa się Jewgienija Lemberg. Jest uczennicą i wielką miłością artysty. Wkrótce zginie w katastrofie kolejowej, jadąc na zdjęcia.

Skąd, gdzie indziej, tyle witalności, przymrużenia oka, może nawet dowcipu? Lili Brik – kochanka Majakowskiego, którą Rodczenko sfotografował, by wykorzystać jej podobiznę na plakacie – tryska energią, wykrzykując słowo „Knigi”, zapisane równie energiczną czcionką. Trudno oprzeć się wrażeniu, że mogłaby partnerować Lubow Orłowej w komedii „Wołga, Wołga...”

Jednocześnie wszystkie te fotografie zachowują niezwykłą dyscyplinę. Artyście chodzi przecież o „przeciwieństwa perspektyw. Kontrasty świetlne. Kontrasty formy. Nieosiągalne dla rysunku i malarstwa punkty widzenia. Skróty z silnym zniekształceniem przedmiotów, z bezlitosną fakturą materiału. Całkowicie nowe, nigdy jeszcze dotąd niewidziane momenty ruchu człowieka, zwierząt, maszyn itp.”.

Czyżby dlatego właśnie fotografował piłkarzy, czerwonoarmistów, gimnastyków? Nie chodziło o ideologię, ale o to, że ludzie zwarci w szyku, realizujący czyjeś strategie, wykonujący najdziwaczniejsze akrobacje pozwalali artyście na formułowanie zasad logiki czysto formalnej, pozwalali na to, by ich „uabstrakcyjnić”?

A może warto pójść innym tropem? Przypatrzmy się schodom, po których idzie kobieta z dzieckiem na ręku. Oboje jakby wpisani w prostokąt, który wbija się w równe rytmy światła i cienia, kamienne trójkąty scalające skośną kompozycję – wszystko to przywołuje na myśl muzykę i matematykę. Patrząc na tę fotografię, trudno nie pomyśleć o poszukiwaniach innego rosyjskiego awangardzisty tamtych czasów – Kazimierza Malewicza.

***

I w tym momencie przychodzi do głowy pomysł, w międzynarodowej skali „makro” pewnie trudny do realizacji, ale na pewno możliwy w krajowej skali „mikro”. Czy nie przydałby się nam zakrojony na szeroką skalę projekt poświęcony intelektualnemu, artystycznemu i duchowemu dziedzictwu XX-wiecznych awangard? Wszak żyjemy w epoce podsumowań.  


„ALEKSANDER RODCZENKO. REWOLUCJA W FOTOGRAFII” kuratorka: Olga Swibłowa, Muzeum Moskiewskiego Domu Fotografii; opieka merytoryczna ze strony MNK: Magdalena Czubińska; koordynatorki: Olga Jaros i Beata Foremna, Muzeum Narodowe, Kraków. Wystawa czynna do 19 sierpnia.



„TAK I NIE”; kuratorki: Magdalena Czubińska i Katarzyna Bik, Galeria Sztuki XX wieku MNK.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2012