Rewolucja brukowców

Zawrzało w Mołdawii - dawnej sowieckiej republice, a dziś jednym z najbiedniejszych krajów Europy, zawieszonym między Rosją a Zachodem. Na ulice wyszli młodzi ludzie, którzy swą przyszłość widzą w Europie, a nie na Wschodzie.

14.04.2009

Czyta się kilka minut

Gdy podano do wiadomości wyniki wyborów parlamentarnych w Mołdawii, na ulicach Kiszyniowa zawrzało. W stronę parlamentu posypał się grad kamieni, budynek podpalono. Według oficjalnych komunikatów wygrała rządząca partia komunistyczna. Według tych, którzy protestują, wynik sfałszowano.

Młodzi ludzie rzucali kamieniami, bo mieli dość beznadziei rządów komunistów, którzy zmarnowali ostatnie lata na dreptanie w miejscu. Demonstracje pokazują wysoki poziom frustracji tej części mołdawskiego społeczeństwa, która pragnie otwarcia na Zachód, rozwoju, istotnych przemian. A to duża część społeczeństwa. Czy protestujący mają szanse na przełamanie impasu - i skierowanie Mołdawii na europejską drogę?

Rozgrywka o mandat(y)

W wyborach parlamentarnych w Mołdawii brały udział - oprócz rządzącej Partii Komunistów Republiki Mołdawskiej - formacje opozycyjne: Partia Liberalna, Partia Liberalno-Demokratyczna i centrowy Sojusz "Nasza Mołdawia". Wszystkie one - w najogólniejszym zarysie - opowiadają się za integracją z Europą, gospodarką rynkową, demokratyzacją życia politycznego i społecznego. Co ciekawe, progu wyborczego nie zdołało pokonać kilka ugrupowań też opozycyjnych, ale optujących za "miękką" współpracą z komunistami, a w polityce zagranicznej lawirujących między Rosją a Zachodem, bez jasnej koncepcji.

Według oficjalnego komunikatu komisji wyborczej, komuniści zdobyli 60 mandatów w 101-miejscowym parlamencie, a pozostałe partie łącznie 41 mandatów, co daje im możliwość skutecznego zablokowania wyboru kandydata na prezydenta, zgłoszonego przez partię komunistyczną. W Mołdawii prezydent wybierany jest nie w powszechnych wyborach, ale w głosowaniu parlamentarnym. Dlatego komunistom tak bardzo zależało na zdobyciu przewagi.

Początkowo podawano, że mają oni 61 mandatów (tj. kwalifikowaną większość), a więc wybór komunistycznego prezydenta - w kieszeni. Rozgrywka o ten jeden kluczowy mandat jest bardzo ciekawa. Jego losy ważyły się przez kilka dni, komisja wyborcza długo zwlekała z podaniem wyniku. Być może prezydent Władimir Woronin (lider partii komunistycznej, rządzący Mołdawią przez dwie ostatnie kadencje), "oddając" ten mandat opozycji, chce zachować maksimum tego, co w sytuacji ostrych protestów przeciw wynikom wyborów można zachować - czyli wielką przewagę komunistów nad pozostałymi partiami, bez konieczności powtarzania całej procedury wyborczej. W piątek, 10 kwietnia, Woronin zgodził się na ponowne przeliczenie oddanych głosów. A więc wybrał rozwiązanie kompromisowe, dające mu nadal możliwość utrzymania zdobyczy, przy jednoczesnym wykazaniu elastyczności i chęci do kompromisu.

Cud przy urnie?

Czy mołdawskie wybory sfałszowano? Obserwatorzy zagraniczni generalnie dali dobrą ocenę, choć wskazali na pewne "szczeliny" w procedurze wyborczej, dzięki którym można było "poprawić" wynik komunistów. Było to między innymi nagłe zwiększenie - o 300 tys. - liczby wyborców w stosunku do ostatnich wyborów. W sytuacji, gdy Mołdawia przeżywa kryzys demograficzny - przyrost naturalny jest mały czy wręcz ujemny, trwa też duży odpływ młodych ludzi w poszukiwaniu pracy za granicą (wyjechało co najmniej 600 tys.) - takie nieoczekiwane powiększenie liczby wyborców jest co najmniej podejrzane. "Martwe dusze", jak się można spodziewać, głosowały na komunistów.

Obserwatorzy wskazywali też na manipulacje z głosowaniem poza miejscem stałego zamieszkania, wypełnianie ołówkiem kart do głosowania, niepublikowanie wyników przez okręgowe komisje wyborcze, niemożność obserwacji podliczania głosów. Tym sposobem można nieźle "zakręcić" wynikiem.

Ów twórczy lifting na korzyść komunistów mógł wynosić - w opinii europejskich obserwatorów - sześć, a nawet osiem punktów procentowych. To bardzo dużo. W przypadku utrzymania tego "poprawionego" wyniku komuniści mogliby samodzielnie sformować rząd, obrać prezydenta i rządzić długo i szczęśliwie, bez konieczności oglądania się na opozycję.

Jak potoczą się dalsze wypadki? Trudno prognozować. Wiele zależy od tego, czy wynik wyborów zmieni się - choćby nieznacznie - na korzyść opozycji. Jeśli będzie ona mogła zablokować wybór komunistycznego prezydenta, możliwe będzie rozwiązanie parlamentu, a w konsekwencji - rozpisanie nowych wyborów.

Zgoda Woronina na ponowne przeliczenie głosów zdaje się świadczyć o dążeniu do uspokojenia nastrojów. Zależy mu na ustabilizowaniu sytuacji i utrzymaniu władzy przez komunistów. A rządząc, będą oni starali się nadal ograniczać pluralizm polityczny, marginalizować opozycję i konserwować stworzony przez siebie model sprawowania władzy ("miękki" autorytaryzm z dążeniem do maksymalnego odsunięcia opozycji, minimalna kontrola ze strony parlamentu, co stwarza możliwości licznych nadużyć, korupcji itp.).

Jaka rewolucja?

"Rewolucja brukowców" - tak ktoś nazwał wydarzenia, które zaczęły się we wtorek

7 kwietnia i trwały przez następne dni w stolicy Mołdawii. Ktoś inny nazwał je kolejną "kolorową rewolucją". Ktoś inny - parodią "kolorowej rewolucji".

Ciekawe jest to, że żadna z sił politycznych nie kwapiła się, aby stanąć na czele antykomunistycznych protestów młodzieży. Przywódcy opozycyjnych partii, które znajdą się w parlamencie, długo nie mogli się zdecydować: uspokajać czy poprowadzić kolumny niezadowolonych na parlament, domagając się uczciwego liczenia głosów lub powtórzenia wyborów.

Prezydent Woronin grzmiał na "wandali", którzy wywołali burdy (stara śpiewka przywódców, przeciwko którym występują demonstranci); wskazywał też na Rumunię jako patrona "rewolty" (na gmachu parlamentu protestujący wywiesili flagę rumuńską i flagę zjednoczonej Europy). Ale rumuńskie władze nie potwierdzają podejrzeń mołdawskiego prezydenta. Wśród tych partii opozycyjnych, które wejdą do parlamentu i które wzywają do "europeizacji" kraju, żadna nie opowiada się za zjednoczeniem z Rumunią. To nie jest kluczowa sprawa, polaryzująca czy jednocząca mołdawską scenę polityczną. Rumunia postrzegana jest przez Mołdawian raczej jako punkt odniesienia: kraj, który odniósł sukces (wszedł do Unii) i warty w tym naśladowania, a nie państwo-macierz, z którym należy się połączyć (choć zwolennicy takiego zjednoczenia także są - i po jednej, i po drugiej stronie granicy).

"Młode pokolenie w Mołdawii czuje się upokorzone rządami komunistów - pisze jeden z komentatorów. - Znać historię swego kraju, znać historię zbrodni popełnionych przez komunistów, i mieć komunistyczny rząd i komunistycznego prezydenta! To wystarczający powód, aby wyjść na ulicę. Młodzi ludzie nie ponoszą odpowiedzialności za zbrodnie sowieckiego reżimu komunistycznego. Oni nie chcą, aby to barbarzyństwo kiedykolwiek się powtórzyło, żeby powtórzyło się w ich życiu. Dlatego przychodzą na demonstracje z flagami Unii i Rumunii. Widzą przyszłość Mołdawii na Zachodzie, a nie na Wschodzie".

Od ściany do ściany

Tymczasem ponowne zwycięstwo komunistów oddala szanse na szybki marsz Mołdawii ku Europie. Woronin prowadził niezdecydowaną politykę zagraniczną: raz kokietował Europę, a raz przymilał się Rosji.

Ważnym polem i jednocześnie papierkiem lakmusowym orientacji zagranicznej Kiszyniowa była - i nadal jest, a zapewne jeszcze długo będzie - nieuregulowana kwestia separatystycznego Naddniestrza. Woronin działał na tym polu "od ściany do ściany": raz zrywał plan uregulowania konfliktu naddniestrzańskiego wypracowany przez Moskwę, to znowu udawał się na Kreml z prośbą o wsparcie w uregulowaniu problemu Naddniestrza (a kwestia ta, to temat na oddzielne, długie opowiadanie). Nie wiemy, kto będzie jego następcą - Woroninowi konstytucja zabrania kandydowania po raz trzeci. Jedno jest pewne: kwestia naddniestrzańska będzie jednym z najważniejszych zagadnień kadencji nowego prezydenta Mołdawii.

Podobnie jak kryzys, który w biednej Mołdawii sieje spustoszenie i zwiększa ryzyko protestów społecznych. Dlatego kolejne "rewolucje brukowców" nie tylko nie są wykluczone, ale wręcz łatwe do przewidzenia.

Niezależnie od tego, kto ostatecznie wygra walkę o mandaty parlamentarne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2009