Republika jednodniowa

80 lat temu, 15 marca 1939 r. powstała – i upadła – niepodległa Ukraina Karpacka, zalążek państwa ukraińskiego. Nie miała szans: w osuwającej się w kolejną wojnę Europie nie było miejsca na taki kraj.

11.03.2019

Czyta się kilka minut

Cmentarz na Przełęczy Wereckiej (Bieszczady Wschodnie), żadnej z pochowanych tu osób nie zidentyfikowano. / WOJCIECH KONOŃCZUK
Cmentarz na Przełęczy Wereckiej (Bieszczady Wschodnie), żadnej z pochowanych tu osób nie zidentyfikowano. / WOJCIECH KONOŃCZUK

Feldivék (Górny Kraj), Felsö-Magyaroszág (Górne Węgry), Kárpatálja, Ruś Podkarpacka, Karpacka, Zakarpacka, Karpato-Ukraina, Ukraina Karpacka, obwód zakarpacki Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej i wreszcie obwód zakarpacki Ukrainy... Wiele nazw regionu, który dopiero w XX w. został wyodrębniony administracyjnie, a później – politycznie. Przedtem był to szereg węgierskich komitatów (hrabstw, powiatów), których granice na ogół wybiegały poza obecny obszar Zakarpacia; dwie pierwsze nazwy węgierskie oznaczały także ziemie obecnej Słowacji.

Skąd się wzięło Zakarpacie

Dzisiejsze Zakarpacie przez tysiąc lat należało do Królestwa Węgier. Z początku było niemal bezludne (oprócz równinnego pasa na południu). We wczesnym średniowieczu nikt nie chciał się osiedlać w wysokich, lesistych, niedostępnych górach. Nie było zresztą takiej potrzeby. Dopiero z czasem w góry napływa ludność ruska (ukraińska we współczesnym rozumieniu).

Największy zakres tej kolonizacji (zorganizowanego procesu osadniczego, racjonalnej działalności gospodarczej) nastąpił na przełomie wieków XIV i XV, gdy właścicielem części Zakarpacia został podolski kniaź Fedor Koriatowycz, który miał tu sprowadzić aż 40 tys. osadników z północnej strony grzbietu Karpat. Ale i on osadzał nowe wsie głównie na skraju równiny. Podolanie, których sprowadzał, nie umieliby gospodarować w górach: te zaczęto kolonizować dopiero parę pokoleń później, w dużej mierze przybyszami z innych stron. Ale do dziś ukraińskie gwary Zakarpacia są bliższe podolskim niż galicyjskim.

W pierwszej połowie XX w. (wcześniejsze dane są nieporównywalne ze względu na inny podział administracyjny) na czechosłowackim już Zakarpaciu mieszkało nieco ponad 700 tys. ludzi. 62 proc. z nich stanowili Rusini/Ukraińcy, 16 proc. Węgrzy, 13 proc. Żydzi, 5 proc. Czesi, resztę zaś Rumuni, Niemcy i Słowacy. Rusini mieszkali na właściwym (górskim) Zakarpaciu (gdzie Węgrzy byli bardzo nieliczni), Węgrzy na południu (gdzie z kolei Rusinów praktycznie nie było), Żydzi w miastach i miasteczkach (więc także głównie na południu). Czesi byli bez wyjątku imigrantami, przybyłymi po 1919 r.: funkcjonariuszami państwa czechosłowackiego oraz osadnikami rolnymi.

Czas samookreślenia

Dawni słowiańscy mieszkańcy Zakarpacia zwali się Rusinami. Podobnie jak wscho- dniosłowiańscy mieszkańcy Galicji, Podola, Naddnieprza. Samookreślenie „Ukrainiec” pojawia się dopiero w XIX w. jako wehikuł nowoczesnej świadomości narodowej, budującej odrębność przede wszystkim od Rosji oraz rosyjskości.

W ślad za rozszerzaniem określenia „Ukraina” na kolejne ziemie – bo począ- tkowo Ukrainą były ziemie naddnieprzań- skie, w odróżnieniu m.in. od Podola i Wołynia – było ono przyjmowane w kolejnych regionach (szybciej na ziemiach Imperium Rosyjskiego niż Austro-Węgier). Nie bez oporów: w polskich Bieszczadach do 1947 r. była co najmniej jedna wieś, której mieszkańcy świadomie określali się jako Rusini, a nie jako Ukraińcy (podwójne samookreślenie, zaznaczające dwoistość identyfikacji tradycyjnej i narodowej, było do II wojny światowej dość powszechne).

Zakarpacie i Łemkowszczyzna były najdalszym kresem ukraińskiego obszaru etnicznego na zachodzie. To, że tamtejsze gwary – podobnie jak polski zespół gwar łemkowskich – należą do kontinuum gwar ukraińskich, nie budzi żadnych wątpliwości. Jednak brakowało wspólnego imaginarium symbolicznego: przed rokiem 1944 Zakarpacie nie dzieliło wspólnego losu z innymi ziemiami ukraińskimi, nie miało wspólnych struktur kościelnych, centrów ciążenia kulturowego etc.

Jednak i ta najbardziej zacofana część Królestwa Węgierskiego – które było odrębnym państwem w ramach monarchii Habsburgów, zresztą znacznie mniej demokratycznym od Cesarstwa Austriackiego i prowadzącym znacznie surowszą politykę wobec mniejszości narodowych – podlegała modernizacji. A rodząca się inteligencja pragnęła także języka narodowego.

W Galicji w drugiej połowie XIX w. powstało tzw. jazyczje, próba modernizacji języka cerkiewnosłowiańskiego – języka liturgicznego, zakrzepłego w formach z pierwszego tysiąclecia – przez wprowadzanie elementów współczesnego rosyjskiego i karpackich elementów gwarowych. Był to język książkowy, twór z początku dość pokraczny – sama jego nazwa, którą można przełożyć jako „mówsko”, była ironiczna, jeśli nie pogardliwa.

W Galicji jazyczje szybko ustąpiło literackiemu językowi ukraińskiemu – wraz z załamaniem się ruchu rusofilskiego, który go rozwijał. Ale na Zakarpaciu było w użyciu do 1944 r. – i to całkiem nieźle rozwinięte. Zwano je językiem ruskim.

Gdyby po II wojnie światowej kraina ta pozostała w granicach Czechosłowacji, jej komunistyczne władze mogłyby postawić nań jako na narzędzie indoktrynacji – i rozbudować do rangi pełnoprawnego języka, zdolnego obsługiwać wszystkie sfery życia społecznego. Zresztą próbowały – wśród niezbyt licznych Rusinów na Słowacji (zarzuciły ten projekt dopiero w 1953 r.).

Brama triumfalna z napisem „Kochaj Ukrainę swą / kochaj ją w surowy czas”, Zakarpacie, 1938 r. / FOT. ZBIORY AUTORA

Rusini czy Ukraińcy

Ukraińska idea narodowa zaczęła docierać na Zakarpacie na dobrą sprawę dopiero w okresie międzywojennym. Wcześniej zaczęła się kształtować idea narodowości ruskiej (rusińskiej, uhroruskiej, karpato- ruskiej). W okresie międzywojennym ta pierwsza zaczęła zyskiwać przewagę, przynajmniej w środowiskach wykształconych – nie bez związku z niechęcią wobec niej zarówno ze strony rządu w Pradze, jak też ze strony Kościoła prawosławnego, rozwijającego się w tym czasie na Zakarpaciu, a kierowanego przez uchodźców z Rosji, więc zdecydowanie antyukraińskiego. A także w związku z rozwojem i radykalizacją idei nacjonalistycznych w ówczesnej Europie.

Po aneksji Zakarpacia przez Związek Sowiecki w 1944 r. „rusińska idea” była zdecydowanie zwalczana, a propagujące ją elity zostały wytępione lub wypędzone. Mimo to nie zamarła zupełnie: w 2001 r. podczas spisu powszechnego narodowość rusińską (odrębną od ukraińskiej) zadeklarowało tutaj ok. 10 tys. osób.

Ludzi przeżywających tę tożsamość było i jest zapewne więcej. Jednak o ile więcej, nie mamy szans się dowiedzieć: w kraju o silnej oficjalnej tożsamości narodowej mniejszości zwykle unikają publicznego deklarowania swej tożsamości. Nawet w sondażach, a może – zwłaszcza w sondażach. I nie jest to osobliwość współczesnej Ukrainy.

W dodatku „kwestia rusińska” była przez jakiś czas (i ponownie może się stać) instrumentem walki lokalnych klanów oligarchicznych o poszerzenie praw regionu aż do granic autonomii, a nawet poza nie. Ale to już inna historia.

Papierowa Ruska Kraina

Wobec rozpadu monarchii Habsburgów jesienią 1918 r., także elity zakarpackie – wspierane przez zamożniejsze i lepiej zorganizowane ośrodki diaspory z USA – zaczęły się domagać samodzielności. Rywalizowały dwie koncepcje: niepodległości lub pozostania w składzie Węgier jako autonomiczna prowincja. O przyłączeniu do rodzącego się państwa ukraińskiego nikt poważnie nie myślał.

Owszem, w listopadzie 1918 r. grupa działaczy huculskich powołała Republikę Huculską z ośrodkami w Chuście (postulowanym) i Jasini (rzeczywistym), deklarując wolę przystąpienia do Zachodnio-Ukraińskiej Republiki Ludowej (ZUNR), ale był to epizod bez żadnego znaczenia. Podobnie bez znaczenia pozostała deklaracja o zjednoczeniu z ZUNR grupy proukraińskich działaczy zakarpackich, ogłoszona w styczniu 1919 r. Władze ZUNR zgłaszały wprawdzie pretensje także do Zakarpacia, ale nie miały możliwości, aby po nie sięgnąć. Zresztą nie potrzebowały nowego frontu: wojna z Polską była priorytetem bezwzględnym, od jej wyniku zależało przetrwanie państwa.

12 grudnia 1918 r. rząd węgierski powołał autonomiczną Ruską Krainę, a na początku stycznia 1919 r. mianował jej zarząd i przeprowadził wybory, zignorowane przez większość mieszkańców. Budapeszt nie określił jednak granic Krainy – być może celowo, gdyż można wątpić, aby miały znaleźć się w niej czysto węgierskie miasta Użhorod (węg. Ungvar), Mukaczewo (Munkacs) czy Berehowe (Bereg-Sas).

Zwycięska opcja czeska

Jednak w marcu socjaldemokratyczny rząd Węgier upadł, a władze przejęli lokalni bolszewicy. Węgierska Republika Sowietów przetrwała do sierpnia, zlikwidowana przez wojska rumuńskie i czechosłowackie. Walki te w niewielkim stopniu dotknęły Zakarpacia, ale miały skutek polityczny: opcja węgierska się załamała.

Pojawił się natomiast nowy gracz, nowa oferta: młode państwo czeskie (bo tak naprawdę to zawsze było państwo Czechów, a nie Czechów i Słowaków) – lokalne mocarstwo przemysłowe i potęga wojskowa, silne poparciem Francji. I właśnie ta opcja, poparta przez karpatoruskie ośrodki w USA, zyskała przewagę.

Jednak o losie Zakarpacia nie zdecydowano wtedy na polu bitwy. Rozstrzygnęła Ententa, w marcu 1919 r. (jeszcze przed stłumieniem rewolucji węgierskiej), a jej decyzję potwierdził w czerwcu 1920 r. traktat pokojowy z Trianon (między Węgrami i zwycięzcami I wojny światowej): Zakarpacie zostało przekazane Czechosłowacji.

Celem tego zabiegu było – z punktu widzenia Ententy – osłabienie Węgier. W tym także pozbawienie ich granicy czy to z przyszłą Rosją (w tym czasie wciąż liczono się z powrotem „białej” Rosji do Galicji Wschodniej), czy to z Polską, a także zapewnienie wspólnej granicy dwojga sojuszników Francji: Czechosłowacji i Rumunii. Czysta geopolityka.

Aby jednak było to możliwe, konieczna była łączność Pragi z Chustem (najdalej na zachód wysuniętym miastem Zakarpacia). Linia kolejowa Zwolen – Koszyce – Użhorod – Chust i dalej do granicy rumuńskiej musiała przypaść Czechom, choć na niemal całej trasie biegła przez tereny czysto etnicznie węgierskie. Nie było alternatywy: ówczesne państwo, ówczesna wojskowość nie mogły funkcjonować bez kolei.

Węgierskie tankietki wkraczają do Chustu, centrum ukraińskiego państwa zakarpackiego, marzec 1939 r. Zdjęcie z magazynu „Life”. / FOT. ZBIORY AUTORA

Krótka autonomia...

Po traktacie w Trianon po raz pierwszy wytyczono granicę między Zakarpaciem i Słowacją. Z minimalnymi retuszami przetrwała do dziś.

Rządy czeskie przyniosły regionowi istotny postęp cywilizacyjny. Praga nie przyznała jednak Zakarpaciu obiecanej autonomii, starała się też hamować dojrzewanie ukraińskiego ruchu narodowego. Do pewnego stopnia skutecznie.

Dopiero w październiku 1938 r., gdy państwo czechosłowackie załamywało się, narodowcy zakarpaccy ogłosili autonomię, którą Praga musiała zaakceptować. Rozpoczęli też formowanie własnych sił zbrojnych, nazwanych Karpacka Sicz. Tu główną rolę odegrało kilkuset przybyłych z Polski aktywistów Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), wnoszących nie tylko doświadczenie organizacyjne, ale i nieznaną tu dotychczas formułę radykalnego nacjonalizmu. Natomiast w cywilnych władzach autonomii do końca dominowali umiarkowani ukraińscy narodowcy.

Na początku listopada 1938 r. Węgry anektowały południe Zakarpacia z głównymi miastami. Potem nastąpił okres względnego spokoju. Wojska czecho- słowackie (w sile dwóch dywizji) nie przeszkadzały szkoleniu Siczy Karpackiej, która osiągnęła liczebność 2 tys. ludzi, z czego może połowa była jako tako uzbrojona. Jej dowódcą był jeden z ideologów OUN Mychajło Kołodzinskyj (zginie wiosną 1939 r., rozstrzelany przez Węgrów), a szefem sztabu Roman Szuchewycz (przyszły dowódca UPA).

Chyba wszyscy rozumieli, że taka sytuacja nie może trwać długo. Zakarpacie pragnęło niepodległości. Ale nikt inny nie życzył sobie nowego państwa, komplikującego sytuację w przededniu nieuniknionej już wojny. Węgry z oczywistych względów dążyły do opanowania całego Zakarpacia, podobnie jak innych ziem utraconych po Trianon – i miały w tym poparcie Niemiec.

Z równie oczywistych względów Polska nie chciała mieć za południową granicą ośrodka ukraińskiej irredenty, zagrażającego bezpieczeństwu w Galicji Wschodniej. Ponadto w interesie Warszawy było osiągnięcie wspólnej granicy z Węgrami – czyli skrócenie południowego ramienia kleszczy oskrzydlających Polskę. Było bowiem wiadome, że Węgry nas nie zaatakują. Stąd podjęta jesienią 1938 r. przez polski wywiad antyczeska akcja dywersyjna na Zakarpaciu (tzw. Akcja „Łom”), wymierzona głównie w infrastrukturę komunikacyjną.

...i chwilowa niepodległość

Gra III Rzeszy była bardziej skomplikowana.

Berlin wspierał ukraiński ruch nacjonalistyczny w Polsce i Czechosłowacji, a powstanie proniemieckiego państewka ukraińskiego odpowiadało niemieckim interesom wojskowym, umożliwiając odcięcie Polski od Rumunii już w pierwszych dniach planowanego najazdu. Z drugiej jednak strony powstanie takiego państewka utrudniłoby, jeśli nie uniemożliwiło porozumienie ze Związkiem Sowieckim, które pod koniec 1938 r. musiało być już w Berlinie poważnie rozważane.

Ostatecznie Hitler zezwolił Węgrom na zajęcie całego Zakarpacia w momencie likwidacji państwa czechosłowackiego.

14 marca 1939 r. rozpoczęły się walki czesko-węgierskie. W Chuście, centrum Ukrainy Karpackiej, Czesi zaatakowali też formacje Siczy. Po obu stronach padło kilkudziesięciu zabitych. Wieczorem czeskie dowództwo otrzymało rozkaz odwrotu: ich oddziały miały odejść na Słowację, a jeśli byłoby to niemożliwe – do Polski i Rumunii.

Następnego dnia Niemcy zajęli Pragę, a Węgrzy zdecydowanie ruszyli na północ. Ukraińskie oddziały Siczy Karpackiej stawiły im opór, były jednak bezsilne wobec przewagi liczebnej i technicznej (artyleria, broń pancerna, lotnictwo). Do najcięższych walk doszło na Krasnym Polu na zachód od Chustu (Sicz straciła tam 230 zabitych i 450 jeńców), a potem w samym mieście.

Ten opór, choć krótkotrwały, dał czas władzom autonomii na formalne ogłoszenie niepodległości Ukrainy Karpackiej. Ale już następnego dnia, 16 marca, jej władze musiały ewakuować się do Rumunii. Dzień później ustał zorganizowany opór Siczy, choć niektóre oddziały partyzanckie przetrwały do jesieni 1940 r.

Ukraińcy ponieśli całkowitą klęskę. Stracili około tysiąca poległych i ponad tysiąc rozstrzelanych przez Węgrów już po ustaniu walk (Rumuni wydali Węgrom większość siczowników, szukających u nich schronienia). Struktury Siczy przestały istnieć. Czesi stracili ok. 70 zabitych, a Węgrzy według danych oficjalnych (raczej zaniżonych) 74 zabitych. Po krótkiej, brutalnej okupacji Węgry oficjalnie anektowały region 23 czerwca 1939 r., zaprowadzając rządy cywilne.

Pokłosie

Jesienią 1944 r. na Zakarpacie wkroczyła armia sowiecka. Po krótkotrwałej próbie przywrócenia administracji czechosłowackiej Moskwa przyłączyła region do Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej (jako osobny obwód). Zapewne głównie po to, aby osłabić Czechosłowację i zapewnić Związkowi Sowieckiemu granicę z Węgrami.

Pozostała legenda. Przede wszystkim w ukraińskich środowiskach nacjonalistycznych, które chętnie uważają te wydarzenia za „prawdziwy” – czy też tylko ukraiński – początek II wojny światowej. Na pewno był to początek walki zbrojnej OUN, trwającej do 1952 r.

Ale obok tej heroicznej i straceńczej legendy zostało coś jeszcze. Powracające co parę lat na Ukrainie zarzuty, że część siczowników, wydanych przez Węgrów w nasze ręce, została rozstrzelana przez Korpus Ochrony Pogranicza, w górach na granicy. Ponoć miało być ich kilkuset.

Jednak przytaczane przez ukraińskich historyków i publicystów dowody nie są nawet porządnymi poszlakami. To relacje z drugiej i trzeciej ręki (także polskie), naciągane interpretacje zdjęć i danych z ekshumacji, natomiast bardzo mało twardych faktów.

To, że Węgrzy masowo rozstrzeliwali pojmanych siczowników (i innych aktywistów ukraińskich), jest faktem ogólnie znanym. To, że jakaś grupa jeńców została przekazana Polakom, także jest faktem – do obozu w Berezie Kartuskiej trafiło ich ok. 40. Tego, że patrole KOP-u mogły mordować Ukraińców przekradających się do Polski pojedynczo lub małymi grupkami, nie można wykluczyć: potwierdzają to także polskie relacje, nieliczne i zawsze pośrednie.

Ale masowy mord o takiej skali, jaka pojawia się w ukraińskiej publicystyce (i czasem w przemówieniach polityków) – mowa jest o kilkuset zamordowanych – po prostu nie dałby się ukryć w demokratycznym kraju, jakim była II Rzeczpospolita. To jeszcze nie był czas wojny, zachwiania moralnego i zamętu informacyjnego.

Tymczasem w 2017 r. na Przełęczy Wereckiej w Bieszczadach Wschodnich władze obwodu lwowskiego (a nie zakarpackiego) uroczyście otwarły cmentarz żołnierzy Siczy Karpackiej, rzekomo zamordowanych przez Polaków.

Pochowano tam 22 ciała ekshumowane z trzech zbiorowych mogił (żadnego z nich nie zidentyfikowano), ale postawiono nad nimi ok. 70 indywidualnych krzyży. A na tablicach pamiątkowych wymieniono liczbę 600 zamordowanych.

Tyle na temat rzetelności tej narracji. ©

Autor jest emerytowanym ekspertem Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Opublikował kilka książek oraz liczne opracowania i artykuły na temat dziejów Ukrainy i Europy Środkowej w wiekach XIX i XX, a także obecnej sytuacji na Ukrainie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2019