Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na razie z okien pociągu widać ośnieżone równiny Mazowsza, ale od jutra - plus 30 stopni Celsjusza w dzień, po zmierzchu komary i na tyle realne ryzyko malarii, że lekarz medycyny podróży bez pytania wypisał mi receptę na stosowne leki, zrugawszy uprzednio, że na szczepienie przeciw cholerze jest już za późno.
Na mapie politycznej Azji Bangladesz przypomina plamę farby spływającą nieregularnymi zaciekami na południe, ku Zatoce Bengalskiej. Na południowo-wschodnich rubieżach, tam gdzie plama wdziera się cienkim pasem między morze i pobliską granicę z Birmą, mieści się dziś pięć dużych obozów dla Rohindżów, przedstawicieli muzułmańskiej mniejszości, których władze Birmy zmusiły do opuszczenia kraju. Już około 700 tys. uciekinierów wegetuje tu w prowizorycznych warunkach, w szałasach skleconych z patyków, folii i śmieci, bez stałego dostępu do bieżącej wody, nie wspominając o posiadaniu innych źródeł utrzymania niż pomoc humanitarna.
700 tys. ludzi bez dachu nad głową. To niemal tyle samo, ilu jest mieszkańców Krakowa, ale w Bangladeszu prawie wszystko, co dotyczy populacji przybiera kształt wielkich liczb. Mowa w końcu o kraju liczącym 144 tys. km kwadratowych, ale zamieszkałym – a raczej szczelnie wypełnionym – przez ponad 162 mln mieszkańców. Oficjalnie, bo sami politycy w Bangladeszu szacują dziś populację kraju na 190 mln osób. Do Dhaki, stolicy kraju, co roku migruje około 400 tys. przybyszów z prowincji, którzy szukają tu lepszego losu. W rezultacie w mieście o powierzchni zbliżonej do Krakowa tłoczy się dziś populacja niemal równa łącznej liczbie mieszkańców Czech i Słowacji.
Jedno, czego ten kraj, okupujący czołówki wielu ONZ-owskich statystyk biedy i cywilizacyjnego zapóźnienia, ma w nadmiarze, to właśnie ludzie. Dlatego Bangladesz nie chce, by setki tysięcy uciekinierów z Birmy osiadły w nim stałe. Nie chce ich również Birma. Mimo obietnic danych społeczności międzynarodowej, relokacja Rohindżów, która miała rozpocząć się już pod koniec stycznia, nadal pozostaje bardziej deklaracją, niż realnym planem.
Będę tam już za jakieś dwadzieścia parę godzin, dzięki wsparciu Czytelników „Tygodnika Powszechnego”, którzy pomogli nam sfinansować ten projekt w pierwszej w dziejach Tygodnika zbiórce społecznościowej, która zaowocowała kwotą ponad 30 tys. zł. Niewykorzystane fundusze po rozliczeniu projektu zostaną przekazane Fundacji Anny Dymnej Mimo Wszystko.
Raz jeszcze dziękujemy!