Reporter nie ma zbawić świata

Bez empatii nie ma dobrej reporterki, nie ma dobrej chemii między ludźmi, nie ma zaufania. Emocje muszą być, to jeden ze środków oddziaływania. Ale bez sentymentalizmu – mówi Artur Domosławski.

04.09.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Maciej Zienkiewicz dla „TP”
/ Fot. Maciej Zienkiewicz dla „TP”

Wykluczeni” Artura Domosławskiego to panorama świata, który jeszcze niedawno był bardzo odległy, trochę egzotyczny, trochę tajemniczy, ale najczęściej zupełnie obcy i (nam) obojętny. Czytając tę książkę, trzeba zerkać na mapę – bo gdzie właściwie żyją Rohingowie? Ale gdy zbliżamy się do Europy, też nie jest lepiej. Jakie terytorium właściwie zajmuje Strefa Gazy? Jak daleko od kontynentu znajduje się grecka wyspa Kos? „Wykluczeni załomotali do bram naszej twierdzy. Zapragnęli wejść do naszego raju” – pisze we wstępie Domosławski. Czasy się zmieniają – obojętność przestaje być przywilejem „lepszego” świata.

Staje się samobójczą strategią.

„Przez dwadzieścia ostatnich lat odbywałem reporterskie podróże do krajów Południa” – zaczyna reporter. O jakie Południe chodzi? To już nie romantyczna geografia wyobrażona Madame de Staël – już nie ludy zimy i lata, słońca i śniegu (choć kwestie klimatyczne znów zaczynają odgrywać tu bardzo ważną rolę). Opozycję Północ–Południe, która odgrywa w książce kluczową rolę, najłatwiej wytłumaczyć jako podział na tych, którzy kolonizowali i byli kolonizowani. W tej kwestii, jak pokazuje Domosławski, ale nie tylko on, niewiele się zmieniło, gdyż współczesna globalna polityka jest bezpośrednią kontynuacją nowożytnego porządku świata.

„Wykluczeni” to opowieść dwutorowa. Z jednej strony mamy szeroką perspektywę – opis zjawiska, problemu, który w swojej skali dotyczy czasem nawet wielu milionów ludzi, jak choćby polityka (a właściwie jej brak) rządu brazylijskiego wobec faweli obrastających największe metropolie Brazylii. Domosławski stara się uchwycić i możliwie przystępnie wytłumaczyć czytelnikowi genezę problemu (olbrzymi napływ ludności z terenów wiejskich do miast w latach 70.), jak również jego specyfikę (kto pilnuje elementarnego porządku, czy istnieją jakieś służby cywilne, czym różnią się jedne fawele od innych itp.).

To jednak nie wystarcza. Reportaże Domosławskiego budują odpowiednie tło, tłumaczą skomplikowane zjawiska społeczne, ekonomiczne czy polityczne. Zawsze jednak znajduje się coś, co, jak określa to autor, znajduje się „poza kadrem”. „Przez lata podróży po krajach Południa przytrafiały mi się dziesiątki spotkań i zdarzeń prowokujących do uogólnień”, pisze. Dlatego też każdy rozdział w książce ma swoje postscriptum – pojedynczą, indywidualną historię, która nie pojawia się po to, aby zilustrować problem, ale raczej by oddać głos tym, którzy na co dzień go nie mają. „Początkowo chciałem napisać, że wykluczeni (...) są bohaterami zebranych w tej książce opowieści. Po namyśle skłaniam się ku stwierdzeniu, że są właściwie ich autorami, którzy (...) wykorzystali dostępne medium, jakim był spotkany na drodze reporter”.

Zawód reporter

Ciągła zmiana perspektywy, przeplatanie planów bliskich i dalekich – bez wątpienia ten sposób pisania decyduje o sile książki.
– Pisanie o odległych światach zmusza do szukania dobrego szczegółu, jak i językowego czy kulturowego ekwiwalentu dla opowiadanej historii. Jeśli napiszę, że w fawelach w Brazylii jest bieda, to właściwie nie powiem nic – tłumaczy autor w rozmowie z „Tygodnikiem”.

„Wykluczonych” nie da się przeczytać ot tak, za jednym razem. To tekst, który trzeba przyswajać powoli, ostrożnie. Ogrom i skala poruszanych problemów nie pozwalają pozostać obojętnym. Domosławski zapytany, czy nie boi się, że odbiorcy jego książki zostaną przytłoczeni nawałem obrazów ludzkiego cierpienia, odpowiedział:

– Od wielu osób słyszałem, że muszą sobie tę książkę dawkować. Biorę to za dobrą monetę: że historie nie są miałkie, trzeba je przetrawić. Czegóż autor może pragnąć bardziej niż tego, żeby ludzie dumali sobie nad jego książką?

Do świata wykluczonych nie można tak po prostu wejść, wsiąść w samolot, potem taksówką z lotniska pojechać od razu do faweli i zacząć zbierać materiały. Takie podejście nie ma sensu, gdyż jedyne, co można w ten sposób uzyskać, to być może efektowne, ale bardzo powierzchowne obrazki rodzajowe, podglądactwo biedy i cierpienia, pornografia wykluczenia.
– Najpierw była nauka obu głównych języków Ameryki Łacińskiej – mówi reporter. – Przegryzanie się przez lektury o krajach, postaciach, procesach. Wychwytywanie kodów kulturowych dotyczących często codziennych drobiazgów, jak i poważniejszych zachowań będących elementem długiego trwania w historii.

Każdy człowiek, choćby o minimalnej wrażliwości, spotykając się z takim ogromem ludzkiego cierpienia, krzywdy i niesprawiedliwości, zostaje poddany ciężkiej próbie. Jeszcze trudniej jest w przypadku reportera, dla którego takie spotkania, pomijając wszystko inne, są podstawą pracy. Wielokrotnie w rozmowach, ale i w samej książce Domosławski podkreśla, że bardzo niebezpieczną pułapką jest sentymentalizm. Pułapką podwójną, bo „sentymentalni mogą nie zdawać sobie [z niej] sprawy”. Bardzo często można spotkać się ze zjawiskiem „estetyzacji ubóstwa”. Nawet mając najlepsze i najbardziej szczytne intencje, tworzymy sobie fantazmat, który porządkuje nam świat, dzieląc ludzi na tych, którzy na naszą pomoc i współczucie zasługują, i na tych, co nie mieszczą się w tym Dickensowskim z ducha wyobrażeniu. „Biedni – ci naprawdę biedni w slumsach Południa, walczący o przeżycie każdego dnia, ci, którym odmawia się prawa do życia na własnym kawałku ziemi, których gwałci się i okrada, których wciela się do armii lub partyzantek i rozkazuje zabijać – nie są wcieleniem cnót ani aniołami. (...) Zwracają światu to, co od niego dostali”.

Sentymentalizm bywa często mylony z empatią (i odwrotnie). A to dlatego, że empatia, szczególnie w zawodzie reportera, jest jednocześnie elementem kluczowym, ale i najtrudniejszym do uchwycenia i wyważenia.

– Nie da się wyznaczyć ostrej granicy między empatią i sentymentalizmem. Co jedni uznają za sentymentalizm, dla innych będzie okej. Jedno jest pewne, bez empatii nie ma dobrej reporterki, nie ma dobrej chemii między ludźmi, nie ma zaufania. Emocje muszą być, to jeden ze środków oddziaływania. Ale bez sentymentalizmu.

W tekstach Domosławskiego często pojawiają się sytuacje, kiedy napotkane osoby czasem cynicznie, a czasem w akcie desperacji (to zapewne też trudno wyważyć) oczekiwały od swojego rozmówcy rekompensaty, wsparcia, jako że dla nich był on przedstawicielem bogatego świata. Dlatego tak ważna jest asertywność, sztuka mówienia „nie”. Nie można pomóc każdemu z osobna, nie na tym też polega praca reportera (czy też, mówiąc bardziej wzniosłym językiem, misja).

– Pewien element dwuznaczności jest wpisany w tę profesję. Mam bilet powrotny, więc nawet jeśli wchodzę w buty ludzi, których dotyka nieszczęście, nie jestem w stanie do końca się z nimi utożsamić. Albo inaczej: nie mogę „być nimi”. Ale czy muszę „być nimi”? Dzięki temu, że mam ten bilet powrotny, mogę być ich posłańcem do świata, który może opowiedzieć o ich losie innym ludziom, którzy nic o nich nie wiedzą.

Reporter nie jest misjonarzem ani zbawicielem. Co więcej, nie można oczekiwać od niego gotowych recept czy rozwiązań, dzięki którym świat miałby stać się lepszym miejscem.

Wskazywać palcem

Jednak w „Wykluczonych” Domosławski nie poprzestaje wyłącznie na pokazywaniu rozmaitych problemów z różnych perspektyw – próbuje, ostrożnie, stawiać diagnozy globalne. Wykluczanie określonych grup to nie konieczny i przypadkowy proces, który towarzyszy nieuniknionemu progresowi cywilizacyjnemu świata. To zjawisko, na którym w bezpośredni sposób zasadza się system polityczno-gospodarczy, w którym żyjemy. Jego istota to: bogaci stają się jeszcze bogatsi kosztem biednych, którzy stają się coraz biedniejsi. Wyprawy na Południe pokazują także (a może przede wszystkim) okrutną i bezwzględną podszewkę globalnego kapitalizmu XXI w.

Kto szyje nasze relatywnie tanie ubrania? Gdzie i jakim kosztem wydobywane są surowce, z których powstają nasze samochody, komputery i telefony? Czy nasze pieniądze trzymane na bankowej lokacie nie wspierają przypadkiem niewolnictwa w głębokich prowincjach Brazylii? To pytania, których wolimy sobie nie zadawać. Ale odwracając problem – ciężko obwiniać samych konsumentów, których największą winą jest jedynie ignorancja. Co więcej, przerzucanie odpowiedzialności na wszystkich de facto osłabia winę tych, którzy nie tylko bezpośrednio przykładają rękę do reprodukowania światowych patologii, ale jeszcze czerpią z tego olbrzymie zyski.

– Etyczna refleksja o naszym uwikłaniu nie powinna uniewinniać czy usprawiedliwiać sprawców. My, konsumenci, nie jesteśmy tak samo winni śmierci José Cláudia Ribeira da Silvy i Marii do Espírito Santo jak hodowca bydła, który zlecił ich zabójstwo, jak handlarze drewnem, którzy przez lata ich osaczali, słali pogróżki, zaszczuwali i stwarzali atmosferę, w której łatwo zabić – mówi Domosławski, po czym dodaje: – Bojkot jest etycznie dobry, może wpływać na postawy innych ludzi, budować zbiorową świadomość, ale nie należy się łudzić, że wiele zmieni. Narzędzia prawdziwej zmiany o odczuwalnych skutkach mają w swoich rękach instytucje polityczne, krajowe i międzynarodowe.

Trudno jednak byłoby sobie wyobrazić ich pracę bez dziennikarzy i reporterów.

Widoki innego cierpienia

Reportaż, a szczególnie pewne jego odmiany, stał się w Polsce szalenie popularny. Gatunek, który jeszcze 10 lat temu znajdował się na uboczu głównego nurtu literatury, dziś wytworzył sobie niemalże własne uniwersum w przestrzeni pola literackiego. Trudno nie cieszyć się z tego faktu, jednak równie ciężko uniknąć owej dwuznaczności, o której była przed chwilą mowa. My, czytelnicy z wygodnego, bezpiecznego, „lepszego” świata, siedząc wygodnie w fotelu, karmimy się obrazami ze świata, którego nawet nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Czy w ten sposób nie uspokajamy naszego sumienia, rozgrzeszając się samym faktem, że „interesujemy się” tym, co dzieje się na świecie?

Domosławski w „Wykluczonych” poświęca sporo miejsca zjawisku „turystyki wojennej”. Na całym świecie istnieją biura podróży i agencje, które specjalizują się w dostarczaniu swoim klientom specyficznych wrażeń, zabierając ich do miejsc podwyższonego ryzyka (strefy okupowane, dzielnice nędzy, obszary, gdzie toczą się konflikty itp.).

Reporter, w dość przewrotny sposób, podejmuje się obrony takiej postawy. Przywołuje Susan Sontag, bardzo ważną postać dla jego sposobu myślenia o świecie, która napisała kiedyś w „Widoku cudzego cierpienia” tak: „Obywatele nowoczesności, konsumenci przemocy jako spektaklu, adepci bliskości bez ryzyka, są szkoleni w cynicznym podejściu do szansy na szczerość. Wielu ludzi zrobi wszystko, byle nie przeżyć wzruszenia. O ileż łatwiej mieć poczucie wyższości, siedząc w swoim fotelu z dala od niebezpieczeństwa. Szydzenie z wysiłków tych, którzy dawali świadectwo ze stref objętych wojną, poprzez określenie ich działań mianem »turystyki wojennej«, jest tak częste, że przeniosło się do dyskusji o fotografii wojennej jako zawodzie” (przeł. S. Malaga).

Sam Domosławski dopytuje jeszcze retorycznie: – Czy zatem lepiej nie jeździć i nie pisać, żeby ktoś reporterskiego opisu nie potraktował właśnie w ten sposób?

Zatem jak?

Kategoria non-fiction, dużo pojemniejsza niż sam reportaż, również robi ostatnio zawrotną karierę. Być może dlatego, że, nieco naiwnie, wierzy się w obietnicę, jaką daje pisanie niefikcjonalne. Upraszczając, chodziłoby o przekonanie o możliwości bezpośredniego wglądu w rzeczywistość, bez zapośredniczeń literackich, poza zniekształcającą retoryką. Żeby wiedzieć, jak jest naprawdę.

Ale to oczywiście utopia (być może nawet bardzo szkodliwa), z czego doskonale zdaje sobie sprawę autor świetnej biografii Ryszarda Kapuścińskiego. Niemniej, jego zdaniem, szkodliwe jest również zbytnie zacieranie granic między reportażem a innymi gatunkami literackimi.

– Czasem mam wrażenie, że ci, którzy odmieniają przez wszystkie przypadki „reportaż literacki”, „literackość reportażu”, mylą pisanie piękne z pisaniem dobrym. A dobre pisanie nie zawsze jest piękne. To temat podpowiada nam – czy raczej powinien podpowiadać – stylistykę i dobór środków.

Reportaż i powieść (czy literatura w ogóle) nie są jednak w żaden sposób skonfliktowane. To raczej dwa konkurencyjne – w tym sensie, że przede wszystkim uzupełniające się nawzajem – sposoby opisu świata. Mylne jest przekonanie, że jeden z nich zakorzeniony jest mocno w rzeczywistości, a drugi jest wyłącznie wykwitem wyobraźni, podobnie jak mylne jest założenie, że pierwszy pozbawiony jest językowego zapośredniczenia, a drugi nie jest w stanie nic o świecie ciekawego powiedzieć.
– Gdy idzie o architekturę samej opowieści, nie można orzec, kto ma trudniej – pisarz czy reporter – a kto łatwiej. Chyba jest po równo. ©

ARTUR DOMOSŁAWSKI (ur. 1967) jest dziennikarzem, reporterem. Związany z tygodnikiem „Polityka”. W latach 1991–2011 pracował w „Gazecie Wyborczej”. Ukończył Wydział Wiedzy o Teatrze PWST w Warszawie. Napisał siedem książek: „Chrystusa bez karabinu: o pontyfikacie Jana Pawła II” (1999), „Świat nie na sprzedaż. Rozmowy o globalizacji i kontestacji” (2002), „Gorączkę latynoamerykańską” (2004), będącą reporterskim zapisem podróży po Ameryce Łacińskiej, „Amerykę zbuntowaną. Siedemnaście dialogów o ciemnych stronach imperium wolności” (2007), czyli zbiór wywiadów z lewicowymi intelektualistami amerykańskimi, oraz „Śmierć w Amazonii” (2013). Swoim „Kapuściński non-fiction” (2010) sprowokował głośną debatę dotyczącą wiarygodności reportaży i literatury faktu, a także samej biografii Ryszarda Kapuścińskiego i jego związku z reżimem PRL. W 2016 r. wyszła jego książka „Wykluczeni”, gdzie opisuje los najniższych klas społecznych w krajach Południa.

MICHAŁ SOWIŃSKI (ur. 1987) jest doktorantem na Wydziale Polonistyki UJ, redaktorem literackim w zespole organizacyjnym Festiwalu Conrada, redaktorem w wydawnictwie Korporacja Ha!art, współtwórcą (obok Katarzyny Trzeciak) audycji literackiej „Book’s not dead” w radiu radiofonia.net.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2016

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad (01/2016): Intensywność