Reduta na Długiej

To wy pomagacie Hitlerowi! – usłyszała garstka ludzi protestujących przeciwko paradzie ONR przez Warszawę akurat 1 sierpnia.

07.08.2017

Czyta się kilka minut

Demonstracja ONR w Warszawie. 1 sierpnia 2017 r. Fot. Maciej Stanik/Reporter/EastNews /
Demonstracja ONR w Warszawie. 1 sierpnia 2017 r. Fot. Maciej Stanik/Reporter/EastNews /

Znowu przeszli. Tak jak rok temu 1 sierpnia ulicami Warszawy maszerował ONR. Hasła też te same: „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”, „Jeden Niemiec – jedna kula”…

Kontrmanifestację pod hasłem „Reduta Przyzwoitości” zorganizowali w tym roku Obywatele RP. „Hańbą dla Warszawy jest, że ulicami miasta, które spłynęło krwią 200 tys. osób zabitych przez niemieckich nacjonalistów, mogą bezkarnie chodzić nacjonaliści” – pisali w internecie. O godz. 18, przy placu Krasińskich, tam gdzie marsz ONR miał swój finał, chcieli oddać głos powstańcom, a później stanąć w ciszy. Bez wuwuzeli, rac, okrzyków.

Wcześniej kilkunastoosobowa grupa Obywateli RP chciała ustawić się z transparentem „Nigdy więcej wojny i faszyzmu” na trasie przemarszu ONR w Alejach Jerozolimskich. Rzucano w ich kierunku plastikowe butelki i okrzyki zapowiadające „śmierć wrogom ojczyzny”.

Chwilę przed osiemnastą plac Krasińskich pustoszał po uroczystościach o godzinie „W”. W tym miejscu jeszcze kilkanaście dni temu gromadziły się tysiące ludzi broniących wolności i niezawisłości sądów. Tego dnia inaczej: nieliczna grupa Obywateli i tych, którzy przyszli zaprotestować przeciwko marszowi, kilkanaście, może kilkadziesiąt osób, zebrała się przy skrzyżowaniu Długiej i Miodowej.

Kiedy z daleka widać było czoło pochodu, podwójny kordon policji otoczył kontrmanifestantów. Zostali zepchnięci pod ścianę narożnego budynku, tuż obok żeliwnego włazu kanałowego. Na fasadzie tablica informowała: to tędy, we wrześniu 1944 r. ze Starego Miasta wychodzili powstańcy.

Od tego momentu protestujący nie mogli już opuścić miejsca, w którym się znaleźli. Funkcjonariusze nie odpowiadali na pytania o podstawę prawną takiego działania, nie chcieli też podać nazwiska dowodzącego akcją. Radiowozy zaparkowane wzdłuż Miodowej zasłoniły widok na plac. Zakleszczeni na niewielkim skrawku chodnika, szczelnie odseparowani od uczestników marszu i przechodniów, kontrmanifestanci podnosili jak najwyżej transparenty i białe róże, żeby ktokolwiek mógł je zobaczyć. Zza pleców policjantów, od strony ­ONR-u dobiegały okrzyki: „Faszyści!”, „To wy pomagacie Hitlerowi!”.

Trudno było zrozumieć paradoks ludziom, którzy zgromadzili się wokół uczestnika kontrmanifestacji Zbigniewa Kruszewskiego, pseudonim „Jowisz”. 1 sierpnia 1944 r. wczesnym popołudniem wyszedł z domu przy Długiej 25 – to zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej. Matka kazała mu koniecznie wrócić na obiad. Nigdy więcej jej nie zobaczył. Irena Kruszewska, nauczycielka, została wywieziona do Ravensbrück i tam zginęła.

Wstąpił do Szarych Szeregów jako piętnastolatek. W powstaniu walczył w śródmiejskim plutonie 112, potem został przeniesiony do Komendy Głównej Szarych Szeregów. Schwytany przez Niemców w drodze do Milanówka, zbiegł na Mokotów. Później walczył w kompanii „Bradla” por. Kazimierza Leskiego. Po upadku powstania przewieziony do stalagu w Niemczech, skąd wyzwolili go Kanadyjczycy. Walczył m.in. w 2. Korpusie Polskim we Włoszech, po demobilizacji został na Zachodzie. W 1952 r. wyemigrował do USA, jest profesorem politologii.

– Nigdy nie przypuszczałem – mówił mocnym głosem – że będę tu, przy tym włazie, brał udział w proteście przeciwko demonstracji organizacji faszystowskiej, ale musiałem być z wami, bo uważam, że naszym obowiązkiem, wynikającym z najzwyklejszej przyzwoitości, jest przeciwstawianie się im.

Nie może inaczej, bo pamięta, czym była organizacja, której zielone sztandary ze znakiem falangi powiewały właśnie nad placem Krasińskich.

– Tu – wskazuje na północny skraj placu – przebiegała granica getta. W czasie okupacji tam, gdzie teraz jest Sąd Najwyższy, stał mur. Ale wcześniej, przed wojną, on też stał, chociaż bez cegieł: tu zaczynała się dzielnica żydowska. Ja tutaj mieszkałem i pamiętam, co się wtedy działo. Nie było tygodnia, żeby oenerowcy nie atakowali Żydów. Bili i niszczyli ich własność. Ci, którzy teraz manifestują, nie odcięli się nigdy od przedwojennego ONR-u. Tego, co się dzieje, nie można tłumaczyć ani usprawiedliwiać hasłem o wolności słowa.

Co chwilę zwracał się do młodych, chociaż akurat oni zgromadzeni byli raczej po drugiej stronie (wśród Obywateli RP młodsze pokolenie stanowiło mniejszość). – Trzeba robić wszystko, co można, żeby wytłumaczyć młodzieży polskiej, na czym polega demokracja. Nie na tym przecież, co oni proponują. Liderzy ONR-u prowadzą dzisiaj tę młodzież i ona może nawet szczerze myśli, że uczestniczy w czynie patriotycznym, ale w rzeczywistości jest kierowana ku organizacji faszystowskiej, której wizja jest sprzeczna z demokracją.

Kiedy mówił te słowa, mężczyźni z marszu krzyczeli w stronę kontrmanifestacji: „Precz z komuną!”. W pochodzie oenerowców, według szacunków stołecznej policji, wzięło udział nawet 15 tysięcy osób. Między nimi były dzieci. Niesione w ramionach rodziców powtarzały za nimi skandowane hasła. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2017