Recenzje

Finał, śmiech

Ostatni tom Bohdana Zadury przyciągnął mnie zwłaszcza dwiema możliwościami odczytania. W pierwszej dostrzegam przede wszystkim ironię, z godną podziwu błyskotliwością wydobywaną czy to z mowy potocznej, zwłaszcza tej używanej w mediach, czy to z zachowań, również związanych z mediasferą. "prawicowy publicysta / mówi w TVN24: / »miałem przyjemność / czytania stenogramów / procesu norymberskiego«" - zapisuje Zadura w wierszu "De gustibus". Można rozważać, czy mowa tu o rzeczywistej przyjemności, czy też może na pierwszy plan wysuwa się obraz człowieka, tak dalece zaabsorbowanego dbałością o poprawność (w istocie - o medialnie wykoślawiony bełkot) językowych sformułowań, że przegapia wagę tego, o czym w istocie mówi. Przyjrzyjmy się krótkiemu wierszowi "Casting": "Płacz i zgrzytanie zębów / Bo wielu jest / powołanych / lecz mało / wybranych". Zadura oparł tu ironię na zestawieniu zgiełku współczesnego świata, pogoni za chwilowymi, w istocie drugorzędnymi, ale - wobec subiektywnie odbieranej teraźniejszości - doniosłymi dystynkcjami czy pragnieniami, z językiem biblijnym. Możemy się domyślać, że przystąpienie do castingu to dla jego uczestników nie jakiś tam życiowy epizod, jeden z wielu podobnych, ale zdarzenie o charakterze rozstrzygającym: apokaliptycznym. Człowiek współczesny, ów uczestnik castingów, tak jak go widzę przez pryzmat liryki Zadury, pozostaje śmiertelnie poważny w swoich błahostkach: jego aktywność, owszem, ogromna, ale ufundowana na detalach leżących na popkulturowym śmietniku, budzi śmiech.

Druga możliwość lektury "Nocnego życia" wydaje się intymniejsza, osobista. Określają ją przede wszystkim wątpliwości człowieka, który osiągnął pewien wiek i już nie tyle wie, ile doświadcza, dokąd zmierza jego życie: "za pięć lat / jeśli dobrze pójdzie / będzie w wieku swojego ojca // żarty się skończyły". Nieunikniony finał, dopóki może, próbuje oswoić, rozegrać po swojemu. W wierszu "Inny pokój" zapisuje Zadura: "w krótkiej chwili / po przebudzeniu / nie wiesz / gdzie jesteś // za którymś razem / tak już może zostać / na zawsze". Wyobrażenie (urządzanie?) pośmiertnych pomieszczeń? Niewykluczone. Nawet to, co - choćby konwencjonalnie - uchodzi za prywatne, indywidualne, okazuje się świadczyć o tym, że zostaliśmy zdeterminowani, że ma się jakąś chwilę, która do nas należy, ale niewiele prócz tego. Jak zapisał Zadura: "wyjmując ze skrzynki / kolejną kartkę z życzeniami / uświadomił sobie / że to przecież / nie jego urodziny / a Jezusa".

Roman Honet

Muzeum winy

Wwiedeńskim Sigmund Freud Museum podziwiać można wszystko to, co rodzina Freudów pozostawiła, uciekając przed nazistami do Londynu. Z kolei w londyńskim The Freud Museum znajduje się między innymi biurko, przy którym twórca psychoanalizy pracował, biblioteka, słynna kozetka, meble w stylu Biedermeier, imponująca kolekcja antyków... Czym może się pochwalić "Sigmund Freud Museum" Darka Foksa? Na pierwszy rzut oka zbiór wydaje się mało imponujący: garść mrocznych obrazów, parę filmowych scen, przyprawiających o miłe déja vu, a także kilka zużytych chusteczek higienicznych... Chusteczek?

W poemacie Foksa tajemniczość spotyka się z Tajemnicą. Tajemniczość, czyli zagadkową aurę, buduje szereg motywów zaczerpniętych z kina akcji: morderca wracający na miejsce zbrodni - zderzenie pędzącego samochodu z jeleniem (slow motion rozłożone na kilkanaście dystychów) - zaginiona dziewczyna, poszukiwana przez matkę i "oficjalnego chłopaka"...

Czy można poskładać z tego spójną fabułę? Choć poemat zdaje się momentami podążać za logiką dochodzenia ("przepytujmy dalej"), nic nie zostaje do końca wyjaśnione. Trudno się dziwić; tu niepodzielnie panuje ciemność. Enigmatyczni bohaterowie przemierzają nocny pejzaż i tylko czasem, na chwilę, oświetlają sobie twarze latarką, jak w klasycznym filmie hollywoodzkim. A może jedności należy poszukać głębiej? Może pod stertą popkulturowych klisz skrywa się zagadka większego kalibru?

Bohater "Sigmund Freud Museum" nie jest konwencjonalnym schwarzcharakterem. On tropi mrok w sobie samym. Zatarł wszelkie ślady swego "zbrodniczego" czynu, a jednak wciąż musi do niego (na miejsce zbrodni) powracać. Próbuje go przepracować, ale to wydaje się niemożliwe, bo cały świat zmienił się w muzeum jego winy; najbardziej z pozoru neutralne detale zdradzają jego tajemnicę. "Usunął każdy kłaczek, każdy strzępek, ale może / z jakiegoś dawniejszego stosunku gdzie indziej // zostało jednak kilka posklejanych papierowych / chusteczek, które chce usunąć". Poszukuje więc śladów, owych "chusteczek z innych zbliżeń", aby je usunąć. Brnie przez "na wpół zamarznięty szlam, błoto", grzebie w nim gołymi rękami pod "szyderczym nocnym niebem", dotyka niewyrażalnego.

Jeśli nawet doszło do jakichś objawień i olśnień, to utonęły w mroku, przeszły niezauważone. "Przepaść była przez moment otwarta, // a teraz jest znów zamknięta". Opuszczamy muzeum przez sklep z pamiątkami i zadajemy sobie pytanie: czy tu się Coś wyłania? Czy tu się ściemnia? A może poeta "nabił nas w dystychy i wywiesił na pastwę spojrzeń"?

Jerzy Franczak

Pragnienie dobra

Ewa Lipska (ur. 1945) od wielu lat jest ważną postacią polskiej literatury; laureatką m.in. Nagrody Kościelskich (1973) oraz nagrody polskiego PEN Clubu (1992). Do tegorocznej Nagrody Silesius nominację otrzymała za najnowszy tom pt. "Pogłos".

Wiersze Ewy Lipskiej stanowią ciekawą syntezę emocjonalnej obserwacji otaczającej rzeczywistości i pesymistycznej refleksji historiozoficznej. Osadzone są w teraźniejszości ("Pogłos" rozpoczyna się i kończy bardzo czytelnym odwołaniem do współczesnej Polski), jednak zawierają również ponadczasowe pytania o zło, dobro, ich wzajemne relacje, a także - co jest chyba najciekawszym wątkiem - współzależność.

Paradoks swoistej symbiozy pomiędzy siłami zła i dobra jest - jeśli przyjmiemy optykę Lipskiej - immanentną cechą naszego świata. W jednym z wierszy czytamy: "Historia znowu kiedyś / nie wyłączy żelazka // mówi z nadzieją ogień / zapatrzony w drewno". Oto cztery wersy, w których streszczony zostaje tragizm świata... Tak: tragizm, gdyż - wedle ukazanego w utworze obrazu - siła niosąca destrukcję (tu: ogień czyhający na rozprzestrzenienie pożogi) zawiera w sobie pierwiastek dobra (bo "mówi z nadzieją", czyli musi być również ujmowalny w kategorii dobra). Paradoks ten widać w wielu wierszach "Pogłosu". Apogeum osiąga chyba w utworze "Przed sklepem": "Śmierć prosimy zostawić przed sklepem / Uwiązaną na smyczy. Najlepiej w kagańcu / ... / A ona czasem szczeknie / Szarpnie za rękaw / Albo zakocha się w tobie / na śmierć". Oto śmierć może kochać! Czyli - ostateczne i największe zło tego świata splątane jest w jedno z ostatecznym i najwyższym dobrem!

Najważniejsze pytanie tej poezji brzmi: czy - wobec istnienia wspomnianego paradoksu - można zaakceptować świat? Nie bez przyczyny w poezji Lipskiej przewija się, nieraz delikatnie zarysowana, a nieraz wyrażona z całą dosadnością, potrzeba ucieczki. Mówiący w wierszach autorki "Pogłosu" żyją jakby w permanentnym napięciu, w rozdarciu pomiędzy decyzją o pozostaniu w "t -i-teraz" a ucieczką z - szeroko pojmowanego - "stąd". Zwłaszcza że dramatyczne splątanie dobra i zła znajduje swoje, bardzo mocno zakorzenione w naszej codzienności, odbicia. Pisze Lipska: "Mój kraj wygląda dzisiaj jak / nieogolona kopalnia. / Ubogi pejzaż. Prawie bankrut. / ... / Mój kraj idzie przez kraj / z wytatuowanym na / grubej owłosionej łydce / orłem / który / próbuje wzlecieć / próbuje wzlecieć / próbuje wzlecieć" ("Mój kraj"). Czyż w tle tych słów nie rysuje się bankructwo patriotyzmu, przez sprowadzenie tego - niezaprzeczalnego przecież - dobra w sferę prostych, by nie rzec - prymitywnych symboli?

W rzeczywistości określonej przez bankructwo idei musi rodzić się zniechęcenie. Jest ono zrozumiałe, jeśli człowiek ma świadomość, że pragnąc dobra, może stać się narzędziem w ręku zła...

Marek Sikora

Otwarte wyzwanie

Nie sposób chyba pisać (i mówić) o "Second life" Niewrzędy w inny sposób, niż wychodząc od problemu "osobności" tej książki. Osobności względem szeroko rozumianego poetyckiego mainstreamu, istniejących kanonów i "innych tradycji"; wreszcie wzajemnej osobności jej kolejnych fragmentów, scen, akapitów prozy przerywanych strofami wierszy. Chociaż trudno zgodzić się z Dariuszem Bitnerem (który opatrzył tom komentarzem na okładce), że Niewrzędę można przyrównać do Jamesa Joyce’a - "Second life" stanowi dla czytelnika duże wyzwanie, porywając go w galopadę wizji, zagadkowych dialogów oraz intertekstualnych odniesień (od Rammsteina po Emily Dickinson).

Autor tomu - urodzony w 1964, mieszkający w Berlinie - dał się dotąd poznać zarówno jako poeta (tomy "W poprzek", "Poplątanie", "Popłoch", "Popołudnie"), jak i prozaik (m.in. powieść "Wariant do sprawdzenia" z 2007, nominowana do Europejskiej Nagrody Literackiej). Jednokrotna, a nawet dwukrotna lektura jego nowej książki nie pozwala ocenić, na ile "Second life" stanowi prowokację - celowo zagmatwaną, naszpikowaną wątpliwymi konstrukcjami gramatycznymi i rymami wewnętrznymi, które najpierw odrzucają, potem bawią, a potem zaczynają intrygować.

Niezależnie od tego, ile ironii znaleźć można w "Second life" (jest jej niewątpliwie niemało), autorowi udało się utrzymać w ryzach narrację uformowaną w pojedynczy, ponad 120-stronicowy utwór. Książka nie nuży, przykuwa uwagę - a co ważniejsze, stawia przed czytelnikiem coraz to nowe wyzwania. Większość z nich rozgrywa się na poziomie podstawowych, na poły metatekstowych pytań: czy literatura może być czytelna? Czy jest przeznaczona do czytania (i, w konsekwencji, zrozumienia)? Czy język ma naturę prostego, prymitywnego wręcz mechanizmu?

"Second life" to pozycja ze wszech miar zaskakująca. Ambitny, szeroko zakrojony projekt - nieprzystający do rozpowszechnionych dziś poetyk - powoduje, że Niewrzędę można postawić w jednym szeregu z innymi współczesnymi twórcami, odkrywającymi na nowo (przy aprobacie krytyki) niejednoznaczną formę poematu: Bianką Rolando czy Marcinem Kurkiem. "Second life" stanowi zadziwiające świadectwo twórczej niezależności.

Paweł Kaczmarski

Nie do powiedzenia

Marcin Sendecki (ur. 1967) debiutował w 1992 r. tomem "Z wysokości". Przez wiele lat związany był ze środowiskiem "bruLionu", dwa lata temu otrzymał nominację do Paszportu Polityki. W bieżącym roku po raz drugi jest kandydatem do nagrody Silesius, tym razem za ostatni tom poezji o intrygującym tytule "Pół".

Niezwykłość poezji Sendeckiego tkwi w tym, że przypomina ona - momentami dość chaotyczny - spis rzeczy; jest swego rodzaju katalogiem mającym "poskładać" rzeczywistość w spójną całość ("sobota nieczynne / prąd / echo / w tygodniu dziewiąta /.../ tyle jest / tyle nie jest / cyfra rejestr / rzecz / spis"). Pod maską językowej ekwilibrystyki kryje się jednak - jak się zdaje - egzystencjalny niepokój, poszukiwanie odpowiedzi na fundamentalne pytania - czym jest życie, czym śmierć, czy da się wyrazić własne doświadczenie?

Przeczytajmy fragment utworu zamykającego "Pół": "Dobranoc, piersi poranne / Dobranoc, niedowidzenia /... / Dobranoc, głośne czytanie / Dobranoc, terminowanie / w ciemności. Dobranoc, / nocy wysoka Dobranoc, / widmo na ganku". Niedowidzenie, terminowanie w ciemności, widmo na ganku... Przytoczone wyliczenie otwiera bardzo szeroki horyzont interpretacji. Co łączy wszystkie przywołane określenia, to fakt, że w ich znaczeniu mieści się pewna doza niewiedzy, niejednoznaczność - by tak rzec - ontologiczna. Ten rodzaj niepewności jest jedną z najbardziej charakterystycznych cech poezji Sendeckiego. Sądzę, że to właśnie ukazaniu niepokojącej prawdy, iż żyjemy w chaotycznym świecie niedopowiedzeń i niejasności, służy rozerwana, surrealistyczna forma tych wierszy, nasuwająca zresztą nieodparte skojarzenia z poezją międzywojennej awangardy.

Niedopowiedzenie uniemożliwia precyzyjną odpowiedź na pytanie o naturę świata, "poskładanie" go w spójną całość, przede wszystkim dlatego, że prowadzi do nadmiaru możliwych interpretacji. Bardzo mocno zarysowane w "Pół" wydaje się być przekonanie o degradacji języka. Degradacji w tym sensie, że przestaje on odsyłać do konkretnej, jasno sprecyzowanej rzeczywistości. W tle - nieraz sprawiających wrażenie dość chaotycznych - wierszy Sendeckiego majaczy przekonanie wittgensteinowskiej natury, że poezja - a szerzej -  materia słowa powinna człowieka w jakiś sposób odsyłać do świata, wyznaczać jego granice, opisywać go, tłumaczyć. Ale - i tu idziemy z kolei śladem twórczości Różewicza - poezja Sendeckiego to poezja zaniku słowa (porównaj utwór o dość oryginalnym tytule "Ca") albo też - zaniku jego znaczenia (porównaj fragment utworu pt. "Tu ziemski": "Dzień, noc i dzień / Noc i dzień, noc, dzień./ Jakie obce słowa"). Czytamy też w jednym z wierszy: "splendor łechce chochole sylaby" - oto język zamyka się w kręgu niemożności, staje się monotonnym narzędziem rutyny, zwyczaju czy konwencji.

Za pomocą słowa piszemy życiorys, za pomocą słowa próbujemy nazwać rzeczywistość, także tę pozamaterialną. Z jakim efektem? "Chciałem ci coś opowiedzieć / Nie spamiętałem tytułu / Tytuł jest w końcu Nieprawda / Czasem etc. /.../ Iść prędzej teraz Wigilia / Sylwester / Ślub Komunia Pogrzeb Zjazd Rodzinny Wielkanoc / Dobranoc Boże cło / Trzech Króli Dolina / gdzie się mówi wszystkie takie rzeczy / i / płynie. no i nie no i nic no i..." Oto obraz jałowej ziemi, gdzie się zbyt wiele i zbyt chaotycznie mówi; a z tego mówienia nic wielkiego nie wynika.

"Pół" staje się przejmującym świadectwem - wyrażonej przez Wittgensteina - prawdy, że tam, gdzie rozpada się język - rozpada się cały świat.

Marek Sikora

Nadmiar widzenia

Krzysztof Siwczyk to autor, którego nie trzeba przedstawiać czytelnikowi współczesnej poezji. Jako poeta opublikował osiem książek poetyckich. Jako krytyk literacki - zbiór esejów. Jego debiutancki tom wierszy z 1995 r. "Dzikie dzieci" zachwycił recenzentów. Osiemnastoletni wówczas Siwczyk dokonywał w nim zadziwiająco dojrzałego rozliczenia z młodością. Poeta szybko porzucił jednak tematykę inicjacyjną i formułę prostej opowieści na rzecz języka, który zwraca się ku samemu sobie.

Najnowszy tom wierszy Siwczyka "Koncentrat" można uznać za efekt długoletnich poszukiwań formalnych. Książka zdaje się wpisywać w ten nurt poezji ponowoczesnej, w którym główną rolę odgrywa wyobraźnia. Jednym z najważniejszych przedstawicieli tej szkoły jest dzisiaj Andrzej Sosnowski, natomiast w środowisku śląskim, z którym związany jest Siwczyk, reprezentują ją tacy autorzy jak Maciej Melecki czy Bartłomiej Majzel. Warto jednak dodać, że w przypadku autora "Koncentratu" ontologiczna erozja nie prowadzi do zupełnego rozmycia rzeczywistości.

Czym jest koncentrat? Z chemicznego punktu widzenia to forma substancji, która została pozbawiona rozpuszczalnika. Potocznie rzecz ujmując - esencja, ekstrakt. Czy w przypadku poezji Siwczyka można mówić o jakiejś szczególnej kondensacji? Owszem, las znaczeń, przez które czytelnik musi przebrnąć, by się przebić ku jasnemu i jednoznacznemu obrazowi, wydaje się gęsty. Siwczyk kluczy, ale - co warte podkreślenia - snuje przy tym bardzo miarową i osobistą opowieść. Na rzeczywistość, która wyłania się z tych wierszy, w równej mierze składają się zjawiska społeczne i przyrodnicze. Świat nie powstaje tu jako efekt określonych decyzji rozumu racjonalnego, lecz rozrasta się swobodnie we wszystkie strony.

O co toczy się tu gra? Wygląda to tak, jakby poeta dokonywał radykalnej redukcji pojęć i struktur, które organizują rzeczywistość. Przedmioty zostają odarte z przynależnych im kategorii. Strzępy świata zaczynają dryfować, a poeta pochwytuje je i zlepia na nowo. I choć trudno określić reguły tych przekształceń, Siwczyk dobrze wie, co robi: "czasem oddalam się w kierunku bliżej nieznanym, / najczęściej jednak zatrzymuję się w miejscu, w którym ktoś / podjął już trud i przepadł bez wieści".

Destrukcji ulega tu więc także tradycyjne, kartezjańskie pojęcie jaźni. Podmiot tych wierszy nie jest oddzielony od świata, ale tworzy z nim jedną całość. Na poziomie języka wygląda to jak jedno wielkie pole bitwy. Język naturalny zostaje zderzony z językiem naukowym. Bastion opowieści oblegają fragmenty przypadkowych dyskursów. Mowa potoczna jest atakowana przez traktat, a o zaistnienie walczą dziesiątki, a może i setki momentalnych istot. Tak, w poezji Siwczyka trwa nieskończone okopywanie rejestrów i nieustanna walka z wtórnością.

"Koncentrat" nie jest książką łatwą w odbiorze. Te wiersze wzywają do siebie odbiorcę wytrwałego i cierpliwego, a przy okazji dosyć dobrze obeznanego z trendami, jakie panują w najnowszej poezji. Nie chcę jednak zniechęcać pozostałych czytelników - lektura tej poezji sprawia sporo intelektualnej frajdy i raz jeszcze zmusza do przemyślenia podstawowych składników mowy.

Marcin Orliński

Coś zatrzymać, zachować

Intrygował mnie tytuł tomu Bonowicza. Autor pozostał wierny zasadzie towarzyszącej mu od roku debiutu (1995, "Wybór większości"), czyli posługiwaniu się tytułami złożonymi z dwóch wyrazów, co nasuwało mi na myśl nienadające się do pominięcia przypuszczenie, że tytuły mają dla Bonowicza specjalny charakter. Dlaczego akurat "Polskie znaki"?, zastanawiałem się więc, skupiony zwłaszcza na przymiotniku "polskie". To słowo ma swoją wagę. Niemałą: nadaje kierunek czytelniczemu oczekiwaniu, przez swoją wieloznaczeniowość nakłania do pytań, być może nadmiernie skrupulatnych, być może ryzykownych, ale autor sam ufundował i nadmierną dociekliwość, i ryzyko.

Moje trzy próby odczytania. Pierwsza, narzucająca się sama, to ustawienie tytułu względem alfabetu - szeregu znaków, ale czytanie Bonowicza w ten sposób nie okazało się efektywne. Druga, zabarwiona historycznie, odsyła do pewnej, wspólnie podzielanej przeszłości, tu: zdefiniowanej jako "polska". Wybrałem trzecią: "Polskie znaki" jako to, co indywidualnej perspektywie mówi o konieczności zapamiętywania, zaznaczenia. O tym, co należy zachować, a czego zatrzymanie (w pamięci, w pisaniu?) częstokroć okazuje się niemożliwe. W wierszu "Sposób", rozpoczynającym się od tyleż ironicznego, co świadczącego o bezradności zapisu: "Wypadł mi Byron z Lowella", odnotowuje Bonowicz: "przeszłość zmienia się bardziej niż to, co jest". Czyli nic nie jest ocalające, także w poezji: ważne fundamenty, na których opieramy swój światopogląd, teraźniejszość i przeszłość, podlegają nieustannym zmianom. Zmiany tej drugiej - boleśniejsze, nieoczekiwane, uwidaczniają się wraz z upływem czasu.

Sporo w tomie zapisów o charakterze autotelicznym. W wierszu "Poeta": "Poeta musi patrzeć. Poeta przygląda się / wpatruje nawet gdy odwraca wzrok / jest poetą. Poeta nie może / zamknąć oczu. Wewnątrz / ma drugie oczy ale / czy one wystarczą? Nie, nie wystarczą. / Przekleństwo poezji z tym wpatrywaniem się / wypatrywaniem. Poeta gdy inni śpią / nie śpi. Czuwa". W wierszu "Fragment": "Poeci wstają ostatni. Przeciągając się / myślą że to znów będzie ich dzień: powrót podmiotu". Zapisy tego rodzaju mogłyby dawać powód do rozmyślań nad figurą poety. Czy jego niemożność, zawiedzione oczekiwania i - szczególnie widoczne tu poczucie zbędności i bezradności - byłyby odmiennie przeżyte, a może niewarte nadmiernej uwagi, gdyby przypadły w udziale niepoecie? Ten trop stawiałby Bonowicza (czy po prostu poetę) na postumencie - i byłby mylący. W "Polskich znakach" Bonowicz nie jest pewny siebie, to nie tęskniący za wartościami humanista, lecz ten, kto mówi (z całą prostotą): próbowałem coś zatrzymać, zachować. Bezskutecznie. Chaos i ruch - tak. Punkty oparcia? Nieliczne. Niepewne. Jak zapisał sam autor: "Zdarza się że wiersz / podnosi głowę. / Wtedy myślisz // jak mu pomóc / zachować jasne spojrzenie / zdezorientowanego".   

Roman Honet

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Silesius (19/2011)