Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rodziny, jak wiadomo, się nie wybiera, a stworzenie podstawowej komórki społecznej podlega ścisłym regulacjom. Reżyser Hirokazu Kore-eda, znany u nas z filmów „Nasza młodsza siostra” czy „Jak ojciec i syn”, zjadł zęby na komplikowaniu relacji pomiędzy bliższymi i dalszymi krewnymi. Stawiał w nich nie zawsze wygodne pytania o rolę genów w definiowaniu rodzinnej wspólnoty. W najnowszym filmie, nagrodzonym Złotą Palmą w Cannes, idzie jeszcze dalej – opowiada o japońskiej łże-rodzinie stworzonej przez niespokrewnionych ze sobą nawzajem „ochotników”. W dodatku posiadających szemrane życiorysy.
Bohaterowie „Złodziejaszków” są społecznymi wyrzutkami, a zarazem głęboko ukrytym zbiorowym wyrzutem sumienia. Gnieżdżą się w szóstkę pod dachem przybranej babci na obrzeżach dzisiejszego Tokio, udając matkę, ojca, dzieci, wnuki. Żyją z dorywczych prac i sklepowych kradzieży, ale to właśnie ów mocno niedoskonały, dziwaczny i na pozór prowizoryczny twór staje się dla Kore-edy eksperymentalnym modelem familijnych więzi, trwałych i dynamicznych jednocześnie.
Najważniejsze są sceny domowe: kamera, usytuowana w pozycji siedzącego na macie tatami, wręcz kokosi się w rodzinnym ciepełku. Familia Shibata z nędzy i ciasnoty stworzyła autentyczną bliskość. Ten sympatyczny, wielowarstwowy barłóg, w którym się je, śpi i rozmawia, u Kore-edy ma być odpowiedzią na dzisiejsze stosunki rodzinno-społeczne. Na postępującą atomizację i bezdomność, na pauperyzację i prekaryzację, które dotykają nie tylko współczesnych Japończyków, niszcząc przy okazji międzypokoleniowe i międzyludzkie więzi.
W japońskim filmie „mama” Nobuyo, „tata” Osamu, „synek” Shota i „babcia” Hatsue uciekli bądź zostali wygnani ze swych dotychczasowych wspólnot. Jest wśród nich także młodziutka Aki, która dorabia w klubie peep-show, przybierając imię własnej biologicznej siostry – jedna z wielu psychologicznych zagwozdek w tej historii. Pewnego dnia dołącza do „rodziny” Yuri, pięcioletnia uciekinierka z domu, maltretowana przez swoich prawdziwych rodziców. „Razem jest cieplej” – mówi Aki przytulając się do jednego ze swych osamotnionych klientów. Bo Kore-eda odżegnuje się od metafizycznych obserwacji w stylu mistrza Yasujirô Ozu, który ponad pół wieku temu kontemplował rozpad japońskich tradycji i nadejście „rodziny nuklearnej”. Bliżej mu do alternatywnej wersji kina familijnego, w którym, jak na ironię, to właśnie wyrzuceni na margines pariasi stają na straży konserwatywnych wartości. Tyle że po swojemu. „Złodziejaszki” skłaniają bowiem do namysłu nad tym, co tak naprawdę funduje rodzinę: wspólnota biologiczna, ekonomiczna czy może po prostu całkowite zaufanie. Lecz japoński twórca na takich dylematach bynajmniej nie poprzestaje.
Codzienne obrazki z życia „złodziejaszków”, fotografowane z czułością, choć bez protekcjonalnej czy sentymentalnej otuliny, mają zwodniczy urok. Anarchizująca wolność co i raz odsłania podejrzaną, mocno przybrudzoną podszewkę. „Ojciec”, który szkoli swoje „dzieci” w złodziejskim fachu, przestępcza przeszłość Nobuyo i Osamu, „babcia” inkasująca tajemniczą gotówkę – Kore-eda wprowadza nieustający zamęt pomiędzy tym, co jest społeczną normą, co wydaje się naturalnym odruchem serca, co wykalkulowanym interesem, i tym, co my sami w danej chwili gotowi jesteśmy uznać za właściwe lub nie. Zatrzymanie w domu Shibatów małej Yuri można nazwać uratowaniem, lecz równie dobrze porwaniem jej w imię partykularnych korzyści. Jedno może być pewne: w tym filmie na miano ojca, matki, żony czy męża trzeba sobie po prostu zapracować – i to każdego dnia. Być może tak właśnie powinny funkcjonować nie tylko rodziny „na niby”.
Albowiem bliskość – ta stłoczona, spocona, siorbiąca makaron – w wymiarze głębszym staje się tu przestrzenią nieustających negocjacji. Miłość bezwarunkowa wystawiana jest w „Złodziejaszkach” na kolejne próby, bo czasem za bardzo sąsiaduje z egoistycznym zawłaszczeniem. Jak to w rodzinie. Japoński kandydat do Oscara uwiarygodnia tę problematykę samym sposobem opowiadania: cierpko i słodko, szeptem i ze swadą jednocześnie, dając głównym aktorom możliwość stworzenia przed kamerą czegoś na kształt wielogłowego organizmu, choć na specjalną uwagę zasługuje Sakura Andô w roli „matki”.
Czy jednak kwestionowanie tych rodzinnych funkcji uporczywym cudzysłowem nie jest wbrew filmowi Kore-edy i jego bohaterom? Jakkolwiek smak kaofu, czyli glutenowego ciasteczka opartego na babcinej recepturze, szybko się zaciera i rodzina Shibata staje na krawędzi rozpadu, pomimo kłębiących się moralnych wątpliwości i ujawniania się coraz to nowych niekorzystnych faktów, dzieje się coś niezwykłego – bohaterowie „Złodziejaszków” stają się nam coraz bliżsi, coraz bardziej ludzcy. I coraz bardziej warci tego, by mienić się „mamą” czy „tatą”. Dlatego ten wspaniały film o budowaniu bliskości powinni obejrzeć przede wszystkim ci, którzy uważają, że rodzina to raz na zawsze zdefiniowany monolit. Jedyny prawdziwy i jedynie słuszny. ©℗
ZŁODZIEJASZKI (Shoplifters/Manbiki kazoku) – reż. Hirokazu Kore-eda. Prod. Japonia 2018. Dystryb. PMPG Polskie Media. W kinach od 22 marca.