Ratownik czy współwinny?

Świadomość, że rządy nie pozwolą upaść instytucjom finansowym, mogła skłaniać do podejmowania zbyt ryzykownych działań.

02.12.2008

Czyta się kilka minut

Rządy przejmują zagrożone bankructwem instytucje finansowe. Gwarantują wkłady ludności w bankach, czasem także lokaty firm. Za pośrednictwem banku centralnego zapewniają systemowi finansowemu płynność, czyli możliwość codziennego dokonywania transakcji. Zwiększają wydatki z budżetu, żeby ograniczyć skalę recesji i okres jej trwania. Zagrożone branże gospodarki apelują do rządów o wsparcie finansowe, ostrzegając, że jeśli go nie dostaną, zwolnią dziesiątki tysięcy pracowników.

Ten scenariusz, z lokalnymi odmianami, powtarza się na całym świecie - od Stanów Zjednoczonych przez Islandię, Łotwę, Wielką Brytanię i Belgię, także w Azji - wszędzie tam, gdzie globalny kryzys finansowy dał się we znaki instytucjom finansowym i całej gospodarce.

Czy oznacza to, że powtarzane przez ostatnich kilkanaście lat zaklęcie "im mniej państwa w gospodarce, tym dla niej lepiej" - straciło ważność? Czy powszechnie obowiązujące wymogi kapitałowe, nadzór finansowy, agencje ratingowe, drobiazgowe wyliczenia analityków i codzienna giełdowa wycena akcji instytucji finansowych nie wystarczą, żeby cały system był stabilny? Czy zatem jego bezpieczeństwo opiera się głównie na świadomości, że skoro finanse stanowią "krwiobieg gospodarki", to żaden rząd nie ośmieli się dopuścić do ich załamania? Czy państwo skazane jest na odgrywanie roli dobrotliwego ojca, który wprawdzie skarci za nieodpowiedzialne postępki, ale poratuje w potrzebie?

Pokusa nadużycia

Wydaje się, że odpowiedź na ostatnie z tych pytań brzmi "tak". Od czasu Wielkiego Kryzysu z lat 30. XX wieku zarówno dla ekonomistów, jak i dla polityków stało się oczywiste, że w przypadku załamania finansowego na wielką skalę - zwłaszcza jeśli ma ono wymiar globalny - zdanie się na korygu­jące siły rynku jest ryzykowne. Bo choć wiadomo, że ich działanie doprowadzi w końcu do poprawy sytuacji, to wiadomo też, że trwa długo. A przez ten czas może dojść do wydarzeń, które w ostatecznym rozrachunku zagrożą nie tylko stabilności systemu finansowego, ale i całej gospodarki - a nawet samego państwa.

Spełniana przez nie rola "ratownika ostatniej szansy" - tak widoczna w ostatnich tygodniach - budzi jednak sporo wątpliwości. Między innymi dlatego, że właśnie świadomość, iż "w razie czego" rządy nie pozwolą upaść istotnym dla gospodarki kraju (czy świata) instytucjom finansowym, mogła skłaniać je do podatności na tzw. pokusę nadużycia (ang. moral hazard), czyli do podejmowania zbyt ryzykownych działań. Gdy - jak dziś - trzeba płacić za skutki ich skłonności do nadmiernego ryzyka, koszty tych operacji (m.in. dokapitalizowania banków, gwarancji depozytów, wspomagania branż szczególnie dotkniętych niedostępnością kredytów) ponosi budżet poszczególnych państw. Oznacza to, że w przyszłości obciążą one wszystkich podatników, choć zdecydowana ich większość nie ma na sumieniu żadnych finansowych szaleństw.

Zapobiec najgorszemu

Mimo to nie ma chyba innego wyjścia. Decyzja rządu USA, który w połowie września dopuścił do upadku banku inwestycyjnego Lehman Brothers, była z ekonomicznego punktu widzenia zasadna, ale spowodowała wyzwolenie strachu, od prawie roku kumulującego się na rynkach finansowych - i paniczną wyprzedaż na giełdach. Gdy więc tuż potem bankructwo zajrzało w oczy największej w USA i na świecie firmie ubezpieczeniowej AIG, władze wyciągnęły do niej pomocną dłoń. Ogólnogospodarcze koszty jej upadku byłyby bowiem wręcz niewyobrażalne. Podobnymi przesłankami kierowano się, pomagając ostatnio Citigroup.

Z tych samych przyczyn rządy krajów europejskich, np. Wielkiej Brytanii, Belgii, Francji, nie wahały się przed udzielaniem wsparcia zagrożonym bankom czy nawet przejmowaniem ich przez państwo.

Rachunek za wsparcie

Za to wsparcie na koszt podatników instytucje finansowe będą jednak musiały zapłacić zgodą na zwiększoną kontrolę nad ich działalnością. I Stany Zjednoczone, i Unia Europejska są w trakcie wprowadzania przepisów, które mają zaostrzyć stawiane bankom wymogi kapitałowe, zaostrzyć dotychczasowe przepisy i objąć regulacjami nowe dziedziny finansów. Opowiadają się za tym nawet państwa, które - jak Wielka Brytania - jeszcze wiosną tego roku były takim posunięciom zdecydowanie przeciwne. Optuje za nimi także Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Chodzi o to, by kontrola nad globalnym systemem finansowym miała naprawdę globalny charakter. Niektórzy przestrzegają jednak, że wprowadzane pod presją kryzysu rozwiązania mogą być zbyt restrykcyjne.

Czy doprowadzą one do większego bezpieczeństwa finansowego w skali świata? Na krótką metę zapewne tak. Ale kryzys się kiedyś skończy, a im bardziej pamięć o nim będzie blakła, tym dokuczliwsze zaczną się wydawać wprowadzone w jego efekcie ograniczenia swobody działania. Podobnie było przecież na początku lat 80. zeszłego stulecia: rynki finansowe dusiły się w gorsecie utrzymywanych od czasów tużpowojennych ograniczeń, a gdy politycy (z oporami i w różnym stopniu) przyjęli do wiadomości, że szkodzi to całej gospodarce, ruszyła fala liberalizacji i deregulacji systemów finansowych. Takie tendencje pojawią się pewnie w przyszłości, choć nie sposób określić, kiedy to nastąpi.

Zawodne państwo

Kolejna wątpliwość, związana z rolą państwa jako generalnego gwaranta stabilności systemu finansowego, pojawia się przy poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: kto właściwie winien jest obecnemu kryzysowi? Początkowo wydawało się, że odpowiedź jest prosta: zawiniły instytucje i rynki finansowe, ich chciwość (która w okresach niepewności ustępuje miejsca strachowi), brak rozwagi i krótkowzroczność.

Czy jednak jakiejś części winy za całą tę katastrofę nie ponosi również państwo? Konkretnie - instytucje publiczne powołane do nadzoru nad sektorem finansowym, które nie dość skrupulatnie go pilnowały?

Alan Greenspan, przez kilkanaście lat guru światowych finansów, powiedział niedawno, że polityka, jaką prowadził jako szef amerykańskiego banku centralnego, była błędna. Błąd polegał na utrzymywaniu przez lata niskiej ceny kredytu (stóp procentowych) - mimo świadomości, że łatwość zapożyczania się sprzyja powstawaniu na rynku nieruchomości tzw. bańki spekulacyjnej, czyli nadmiernego wzrostu cen; to właśnie stanowiło (nie tylko zresztą w USA) podłoże, na którym rozwinął się kryzys finansowy.

Jeśli więc rozpatrywać kwestię winy państwa, trzeba wspomnieć, jakie jego organy mają największy wpływ na działalność rynków finansowych. To przede wszystkim banki centralne. Na ogół są niezależne od rządów: dlaczego zatem niektóre z nich prowadziły - podobnie jak Fed - politykę pieniężną, w której nie uwzględniały "baniek", pojawiających się w różnych segmentach rynku? Istnieją także państwowe instytucje sprawujące nadzór na rynkami finansowymi. Czy były one po prostu nieudolne - i dlaczego? A może wadliwe były przepisy, nad przestrzeganiem których miały czuwać? Twierdząca odpowiedź na ostatnie z tych pytań oznaczałaby, że przynajmniej część winy za kryzys ponoszą kolejne rządy i parlamenty, które te przepisy proponowały i uchwalały.

Trudniej o reformy

Kryzys zdyskredytował wolny rynek w oczach wielu mieszkańców świata, spowodował wzrost akceptacji dla ingerencji państwa zarówno w działalność rynków finansowych, jak i w całą gospodarkę, a w niektórych krajach doprowadził do ujawnienia się dążeń do nacjonalizmu gospodarczego.

I to, jak sądzę, jest na dłuższą metę najbardziej szkodliwym efektem kryzysu. Przejęte przez państwo banki w większości po jakimś czasie znów trafią w ręce prywatne, ale z wprowadzonych regulacji dla rynków finansowych trudno się będzie wycofać, m.in. z uwagi na niesprzyjające tym rynkom nastroje społeczne, które mogą się utrzymać nawet wtedy, gdy świat powróci już do normalności. Ta przychylność dla obecności państwa utrudni również zreformowanie tych sfer jego działalności, które - jak nadzór nad rynkami finansowymi - być może funkcjonowały wadliwie.

Tymczasem rynki te będą nadal przejawiać innowacyjność, czyli zdolność do tworzenia nowych instrumentów, na których można dużo zarobić. Wielu ekonomistów uważa, że państwo skazane jest na przegraną w starciu z inwestorami, którzy zawsze jakoś je przechytrzą. I nawet przy bardzo rygorystycznych przepisach nadzór finansowy nadal będzie gonił za króliczkiem, którego nie ma szansy złapać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2008