Raport z okupowanego kraju

W spokojnej Barcelonie ostatnią rzeczą, jaka przychodzi na myśl, może być to, że jest się właśnie w stolicy okupowanego kraju. Tymczasem dla wielu Katalończyków sprawa jest jasna: ich kraj wieki temu utracił niepodległość i został podzielony między Hiszpanię i Francję. A walka o niepodległość, choć prowadzona na innych frontach, wciąż trwa.

26.03.2007

Czyta się kilka minut

Graffiti w Barcelonie / fot. D. Zarzycka /
Graffiti w Barcelonie / fot. D. Zarzycka /

Centrum Barcelony stanowi Las Ramblas, ponad kilometrowy deptak. Są tu portreciści, kwiaciarnie, tancerze. Stoiska promujące sprawę katalońską oferują katalońskie flagi, koszulki i naszywki. Hit to naklejki, przedstawiające osła (symbol Katalonii) kryjącego byka (symbol Hiszpanii). Jasno wyrażają, co radykalni Katalończycy myślą o Hiszpanach. Wersja light to nalepki na samochód z osłem. Naklejenie takiego osła na szybie można w czasie podróży do Madrytu przypłacić utratą szyby.

Uniwersytet Autonoma de Barcelona; napis czerwonym sprayem na płótnie: "Studenci Erasmusa, pamiętajcie, że jesteście w Katalonii, kraju okupowanym przez Hiszpanię i Francję". Nie, Katalończycy - w przeciwieństwie do Basków - nie popierali walki zbrojnej. Ich dążenia nie są tak znane jak ich północnych sąsiadów czy też Irlandczyków. Katalończycy, promując swoją sprawę, stosują pokojowe metody i wykorzystują masowy napływ obcokrajowców; w tym przypadku - zagranicznych studentów.

"Ten naród nie istnieje"

"Hiszpania nie istnieje. Jest niczym więcej jak sztucznie stworzonym konceptem geograficznym. To, co zwykliśmy nazywać Hiszpanią, to Kastylia i okupowane przez nią narody". Tak mówi przewodnik w imponującym Muzeum Historii Katalonii. Nikt, kto opuszcza to muzeum, nie może mieć wątpliwości: Katalończycy są narodem. Nie mają świetlanej przyszłości, ale przynajmniej mogą się pochwalić kilkoma wiekami wspaniałej przeszłości.

Pojęcie "Katalonia" po raz pierwszy pojawiło się w piśmie w XII w. Wtedy Katalonia zwróciła się w stronę Morza Śródziemnego. Jeden z największych królów, Jaume I Zdobywca, podbił Majorkę, rządzoną przez dynastię barcelońską do XV w. Za czasów Jaume II Sprawiedliwego grupy almogovares (zawodowych żołnierzy) dotarły aż do Bizancjum i podbiły Ateny oraz obecne tereny Macedonii. Brutalność almogovares istnieje w pamięci podbitych narodów. Pere III umocnił kontrolę nad Sycylią i Sardynią, a na rządy Alfonsa IV Wielkiego przypadło panowanie katalońskie na Morzu Śródziemnym. Nastąpił podbój Neapolu. To były najświetniejsze wieki Katalonii.

To w barcelońskim Palau Reial Krzysztof Kolumb złożył hołd królom katolickim po powrocie z Nowego Świata. Ci nie zapisali się dobrze w historii Katalonii. Sprowadzili tu hiszpańską inkwizycję. Skutecznie niszczyli to, co katalońskie. A przecież Kolumb był podobno Katalończykiem; badania spisanych przez niego tekstów mają dowodzić, że jego macierzystym językiem był kataloński.

Z ostatniego piętra muzeum rozciąga się widok na wzgórze Montjuďc, symbolizujące lata opresji, jakich miasto zaznało zarówno w XVIII, jak i w XX w. Średniowieczny fort, z którego prowadzono ostrzał miasta w czasie wojny o sukcesję w XVIII w. Przegrana oznaczała koniec niepodległości Katalonii. Dzień Narodowy, obchodzony 11 września, upamiętnia tę klęskę z 1714 r. Rozpoczęła ona wieki represji ze strony zwycięskich Hiszpanów.

W XIX w., w duchu romantycznej Europy i jej niepodległościowych ruchów, w Katalonii nadchodzi Renaixença - kulturowe odrodzenie. Dzieła dawały wyraz katalońskiej tożsamości, tęsknoty za własną kulturą i możliwością mówienia we własnym języku. Wraz z rewolucją przemysłową dały początek katalonizmowi - ruchowi politycznemu dążącemu do rozpoznania Katalończyków jako suwerennego narodu.

W Hiszpanii historia nauczana w szkole zależy w dużej mierze od tego, w której części kraju się mieszka. Oprowadzający wycieczki muzealne młody absolwent wydziału historii Uniwersytetu Barcelońskiego nie ma wątpliwości, że gdyby tę samą historię studiował poza Katalonią, miałby całkowicie inny obraz przeszłości swojego kraju. Mówiąc "swojego kraju", nie ma na myśli Hiszpanii.

Gen. Franco chciał zjednoczonego narodu hiszpańskiego. Dla wielu Katalończyków jest oczywiste, że nie ma czegoś takiego jak naród hiszpański. Franco wmawiał Hiszpanom, że są jednością, i brutalnie zwalczał przejawy inności i niepożądanej tożsamości. Takiej jak katalońska. Fałszował historię, zabraniał ludziom mówić w ich języku, narzucał swoją wizję państwa: Espa?a una, grande y libre!

Z chwilą śmierci dyktatora dla narodu katalońskiego pojawiła się nadzieja. Kataloński jest dziś (obok kastylijskiego) oficjalnym językiem regionu; można wreszcie otwarcie mówić o wojnie domowej, upamiętniać ofiary i wspominać - niezwykle dla Katalończyków ważną - II Republikę. Ale dla nich to wciąż za mało, oni nadal czują się dyskryminowani.

Sport, religia - i polityka

W żadnym kraju piłka nożna nie jest niewinnym sportem. Tu, w Barcelonie, FC Barca jest symbolem narodowym, a międzynarodowa popularność klubu - szansą na nagłaśnianie aspiracji politycznych narodu.

Nie ma znaczenia, przeciw komu gra FC Barcelona (w skrócie: Barca). Każde zwycięstwo jest zwycięstwem z Realem Madryt. Tak było, gdy kibice wylegli na ulice, by świętować wygraną z Anglikami. Przez całą noc rozlegały się klaksony. I choć to centrum Barcelony wyglądało, jakby stało w ogniu, skandowano: "Madryt w płomieniach". Nie wiem, na ile stanowiło to pocieszenie dla przegranych Anglików, ale widziałam kilku, którzy zamiast opłakiwać klęskę swej drużyny, solidarnie skandowali: "Madryt w płomieniach".

Monica Milan, przewodniczka pracująca w muzeum FC Barca, mówi, że wielu "katalonistów" wykorzystuje wizytę w jej muzeum do przekonania przyjaciół i krewnych spoza regionu, że Katalończycy są narodem. Lekcja o sporcie jest lekcją o historii, polityce i o miłości do Katalonii. Przyjemne z pożytecznym.

Bo opowiadając historię klubu, faktycznie można dokonać przeglądu historii Katalonii w XX w. Mamy więc zdjęcie pierwszej ekipy: grupa eleganckich panów z podkręconymi wąsami i idealnymi przedziałkami. Za sprawą założyciela klubu, szwajcarskiego przemysłowca Joana Gampera, drużyna zbliżyła się do bardziej dynamicznych środowisk prokatalońskich, a stary szyld zmieniono na cztery czerwone pasy z flagi katalońskiej i Krzyż Św. Jerzego, patrona Katalonii. Od tamtej chwili nie było wątpliwości: FC Barca stała się wartością katalońską. Kiedy 14 maja 1922 r. klub zdobył mistrzostwo Hiszpanii, opublikowano artykuł - wykładnię unii między FC Barceloną a Katalonią: zwycięstwo Barcy oznaczało "triumf Katalonii", a "wyzwiska, jakie wzniecił ten sukces, były kolejnym wyrazem antykatalońskiej antypatii".

Pod koniec lat 60. w użycie weszło stwierdzenie, że "Barca to więcej niż klub", a do śmierci generała Franco mecze bordowo--niebieskich były jedną z nielicznych form wyrażania uczuć prokatalońskich. Od początku lat 70. zarząd klubu podejmował liczne inicjatywy, które miały na celu przywrócenie kultury katalońskiej. Flagi katalońskie powiewały w czasie meczów, kataloński stał się oficjalnym językiem klubu.

Dziś FC Barca to twarze Ronaldinho i Etoo, wykorzystywane do reklamy wszystkiego. Sprawę katalońską reklamuje się najmniej. Największe gwiazdy klubu nie mówią po katalońsku, ale i tak na Camp Nou hiszpański hymn narodowy nigdy nie rozbrzmiewa. Każdy fan Barcy jest Katalończykiem - tak przekonywał mnie młody chłopak, powiewający flagą klubu.

Obok sportu - jest religia.

Katalońskim odpowiednikiem Jasnej Góry jest klasztor benedyktynów na Montserrat. Pielgrzymki przybywają, by zobaczyć czarną figurkę Dziewicy: La Moraneta. Wierzą, że została wyrzeźbiona przez św. Łukasza i sprowadzona do Katalonii przez św. Piotra w 50 lat po śmierci Chrystusa.

Stosunek do Kościoła jest w Katalonii ambiwalentny. Duchowni, obok posiadaczy ziemskich i wojskowych, byli zwalczani jako przeciwnicy Republiki i obarczani odpowiedzialnością za cierpienia ludu w czasie wojny domowej. Katolicyzm był, obok patriotyzmu, najważniejszym filarem ideologii generała Franco; narzucano go społeczeństwu przez cały okres dyktatury. Skąd więc koalicja mnichów z Montserrat i działaczy katalońskich?

Bo mnisi nie zapomnieli wojny domowej, gdy republikanie zamordowali 23 zakonników z Montserrat, a kościół splądrowali. Po swym zwycięstwie Franco odwiedzał klasztor wiele razy, demonstrując, że kult Dziewicy jest dla Hiszpanii istotny. Ale w jednym z wywiadów zakonnicy wyjaśniali, że "gdy wybuchła wojna, wszyscy myśleliśmy, że Franco to nasz wybawca. Jednak kiedy to wszystko się skończyło, martwiło nas, jak uciskał Katalończyków tylko za to, że czuli się narodem". W 1971 r. przeor Monsterrat zapewnił schronienie trzystu katalońskim artystom i intelektualistom, popierając ich manifest w sprawie wolności demokratycznych, prawa regionu do decydowania i amnestii dla więźniów politycznych. Policja trzy dni oblegała klasztor, aż w końcu przeor zawarł umowę z lokalnymi władzami: protestujący mogli opuścić wzgórze z gwarancją wolności od prześladowania (potem złamanej).

Montserrat stało się symbolem wolności. Mnisi celebrowali Msze po katalońsku, prowadzili katalońskie wydawnictwo i w czasach dyktatury dbali, by język nie zginął.

"Hiszpania jest bólem"

Świadomi Katalończycy organizują manifestacje. W ubiegłym roku, w czasie największej, kilka tysięcy ludzi przebyło symboliczną trasę z Placa Espa?a do Placa de Catalunya. Żądali secesji od Hiszpanii. 30-letni Roger Molin przyszedł, bo chce mieć prawo do życia "po katalońsku". - O tym, czy jesteśmy narodem, nie będą decydować Hiszpanie - tłumaczył. - Decydujemy o tym my. Hiszpania nas nie lubi.

Na dowód wzajemności tego uczucia wręczył mi ulotkę: "Spain is Pain" (Hiszpania jest bólem).

Elisabet Parra, rzeczniczka prasowa "Tygodnia Książki Katalońskiej", zapewniała mnie kiedyś, że "oni [tj. Hiszpanie] postrzegają nas jako tych złych, obwiniają nas o wszystko, co nie funkcjonuje w państwie". Carles Puigdemont, jeden z liderów nacjonalistycznej partii Convergenica i Unió, uzasadniał potrzebę posiadania osobnego państwa zmęczeniem z powodu konieczności ciągłego tłumaczenia się z chęci mówienia we własnym języku i udowadniania, że są Katalończykami, a nie Hiszpanami.

Zdaniem radykalnych katalonistów jedynie własne struktury państwowe będą zdolne zapewnić ochronę kulturze i prawom obywatelskim. Jedynie posiadając państwo, naród będzie szanowany. "Nie mamy nic przeciw Hiszpanom, chcemy być dobrymi sąsiadami, ale pragniemy, aby nasze relacje były zbudowane na równości" - dowodzą.

Na razie, w sierpniu 2006 r., wszedł w życie statut autonomiczny Katalonii, który zastąpił ten obowiązujący od 1979 r. Droga do niego nie była prosta.

Punktem wyjścia była zgoda, że stary dokument powinien zostać zmieniony. Projekt statutu, zatwierdzony przez kataloński parlament (Generalitat) i wysłany do Madrytu, zakładał daleko idące zmiany. Największe emocje wzbudził zapis, że Katalończycy są narodem. Dla wielu Hiszpanów, szczególnie ideowych spadkobierców Franco, było to nie do przyjęcia. Rozpętała się burza. Były prawicowy premier José María Aznar zbierał podpisy pod petycją, by referendum w sprawie przyjęcia nowego katalońskiego statutu przeprowadzono w całej Hiszpanii. Jego partia Partido Popular przeprowadziła akcję przeciw statutowi, twierdząc, że jest niezgodny z hiszpańską konstytucją i oddala Katalończyków od reszty kraju. Lider PP Mariano Rajoy głosił, że podjęto te wysiłki, by "Hiszpania pozostała Hiszpanią".

Statut określa Katalończyków jako naród, definiuje jego symbole, prawa historyczne w odniesieniu do Hiszpanii i reszty świata - tak przynajmniej było w wersji przygotowanej przez rząd kataloński. Wariant, który po burzliwych negocjacjach zatwierdził ogólnokrajowy parlament hiszpański, został okrojony i, jak to określiły najbardziej radykalne partie katalońskie, "rozwodniony". Ostatecznie w statucie zapis o byciu narodem pojawił się zaledwie w preambule (zamiast jak w oryginale stanowić jeden z punktów). Wynika z niego, że hiszpańska konstytucja "rozpoznaje narodową rzeczywistość Katalonii jako narodowość". Stwierdzenie to nie ma sensu również w wersji oryginalnej.

Poza kwestią narodową, problemem pozostaje finansowanie. W trakcie obrad nad statutem w mediach wrzało od oskarżeń o egoizm i zagrożenie jedności kraju.

Ostateczną wersję dokumentu przyjęto w referendum przeprowadzonym w Katalonii w czerwcu 2006 r. Według nacjonalistów katalońskich została okrojona o 70 proc. w stosunku do pierwszego projektu i nie przynosi znaczących zmian. Według nacjonalistów hiszpańskich jest niezgodna z konstytucją.

Napięcie polityczne nie sprowadza się jedynie do kwestii statutu. Każdy miesiąc przynosi inny problem na linii Madryt-Barcelona. Media katalońskie wykorzystują każdą okazję, aby dowodzić antykatalonizm rządu hiszpańskiego i podkreślać potrzebę nieustannej walki, jaką ponoć trzeba toczyć. Z kolei media hiszpańskie nie przepuszczają okazji, by napiętnować egoizm i dążenia separatystyczne Katalonii. To przekłada się na wzajemne antypatie. Doszło do tego, że w Hiszpanii przeprowadzono bojkot produktów katalońskich.

Porno po katalońsku

Znajoma opisała mi kiedyś taki incydent: młodego mężczyznę zatrzymało dwóch policjantów z Guardia Civil (policja hiszpańska, operująca obok Mossos de'Esquadra - policjantów katalońskich). Pewnie nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby ów mężczyzna nie zaczął nagle wykrzykiwać: "Jak śmiecie aresztować mnie w języku hiszpańskim! Domagam się bycia aresztowanym po katalońsku! To jest obraza dla mojego narodu!".

Prawo do publicznego posługiwania się katalońskim jest bez wątpienia jednym z największych osiągnięć demokracji.

Nie zawsze tak było. Judit, studentka antropologii, gdy chodziła do podstawówki, uczyła swoją mamę zasad pisowni katalońskiego. Dla jej rodziców fakt, że nie posługują się biegle macierzystym językiem, był powodem do wstydu. Ponieważ do 1983 r. edukacja w Katalonii odbywała się w języku hiszpańskim, wyrosło całe pokolenie nieumiejące poprawnie pisać po katalońsku. W opinii starszej generacji, która nierzadko cierpiała nie tylko za mówienie po katalońsku, ale już nawet za robienie "katalońskich" błędów w trakcie mówienia po kastylijsku, jest to pamięć bolesna.

Franco kierował do Katalonii ogromne grupy imigrantów z biedniejszych regionów. W jego oczach zaletą ludności napływowej było to, że nie mówiła po katalońsku. Powstały enklawy zamieszkałe przez ludzi pochodzących z tych samych regionów Hiszpanii, którzy, spędzając większość czasu razem, nie asymilowali się z kulturą katalońską ani nie uczyli języka. Kolejne fale emigrantów z Ameryki Łacińskiej, Azji, Afryki Północnej czy Europy Wschodniej też nie palą się do nauki katalońskiego, traktując to jako dodatkowy wysiłek, bez którego można się obejść. Dziś to największe wyzwanie dla zachowania języka. Może nawet większe niż lata prześladowań generała Franco.

Władze katalońskie dokładają starań, by ułatwić naukę. Organizowane są darmowe kursy, a w jednej z lokalnych gazet przeczytałam, że Generalitat finansuje... pierwsze tłumaczenie filmu pornograficznego na kataloński.

"Hiszpańscy Polacy"

- Wiesz, jak pojedziesz do Hiszpanii... - powiedziała mi kiedyś w Barcelonie znajoma Katalonka.

- Ale przecież jesteśmy w Hiszpanii! - zaprotestowałam.

- No tak, racja. Chciałam powiedzieć, że jak pojedziesz do Madrytu...

Katalończyków w Hiszpanii nazywa się Polakami. Nie jest to komplement. Lokalna stacja telewizyjna emituje program satyryczny pod nazwą "Polonia". Ale na pytanie z polskiego przedszkolnego wierszyka "Kto ty jesteś?" wielu Katalończykom trudno jest odpowiedzieć. "Nie dość, że mam osobiste problemy z tożsamością, to jeszcze żyję w kraju, który też je ma" - oznajmiła młoda reżyserka teatralna Victoria Szpunerg, w wywiadzie udzielonym katalońskiej gazecie "El Punt".

W Barcelonie spotkałam wiele osób, które nie umiały określić swojej tożsamości. Zamiast określać się mianem Katalończyka czy Hiszpana, mówią, że "są z Barcelony". Dla wielu z nich miasto stało się azylem.

W książce "La Espańa de los pingüinos" Enric Juliana pisze, że problem hiszpański polega na połączeniu tożsamości i obywatelstwa. "Być Hiszpanem to jedna rzecz, a być obywatelem Hiszpanii - druga", stwierdza i dodaje, że on czuje się trochę Hiszpanem, trochę Katalończykiem, a do tego Włochem i mieszkańcem swojego miasta. Żaden paszport nie mógłby uwzględnić tych wszystkich przynależności.

Dla innych problem wydaje się rozdmuchany: są Katalończykami, Hiszpanami i Europejczykami równocześnie, a żadna z tożsamości nie wyklucza innej. - Czy naprawdę trzeba wybierać? - pyta Javier Cordoba, 30-letni reprezentant handlowy. Nie przeszkadza mu posiadanie obywatelstwa hiszpańskiego. Równocześnie gorąco wspiera pomysł utworzenia narodowej sportowej ligi katalońskiej. - Nie mam nic przeciw Hiszpanom, ale my po prostu jesteśmy inni - zaznacza. - Mamy inne tradycje, poczucie humoru, styl życia. Jesteśmy lepiej zorganizowani i pracujemy więcej. Katalonia nie ma nic wspólnego z walkami byków, paellą i sewilianą. My się z tym nie utożsamiamy.

Javier odczuwa różnice, szczególnie gdy przychodzi mu robić interesy w innych częściach Hiszpanii: - Jesteśmy trochę jak Niemcy, chcemy jak najszybciej wykonać pracę i spędzać czas z rodziną. Tymczasem, kiedy mam spotkanie w Andaluzji, muszę się uzbroić w cierpliwość. Tam przed zawarciem umowy trzeba spędzić popołudnie biesiadując z partnerami biznesowymi. Podobnie w Madrycie: niby stolica i miasto biznesu, a w środku tygodnia bary pełne ludzi.

O tych różnicach mówią też obcokrajowcy mieszkający w Katalonii. Pochodzącej z Rumunii dziennikarce Marceli Topor, która od siedmiu lat mieszka w Katalonii, wiele czasu zajęło zintegrowanie się z mieszkańcami.

Topor: - Nie łatwo zawierać przyjaźnie z Katalończykami. Nie są tak otwarci jak Hiszpanie. Przyjechałam z wyobrażeniem spontanicznych Hiszpanów, jakie przeważa w Europie, a zastałam Katalończyków, trzymających dystans i zamkniętych w grupach przyjaciół i w rodzinach.

***

Do czego więc sprowadza się problem Katalonii? Do zwykłego nielubienia się narodów (przy czym jedna ze stron nie uznaje tej drugiej za naród)? Do gry politycznej, na której zbija się kapitał? Krzywdy, jaką wyrządził obu stronom Franco?

Na pewno polega na starciu dwóch wizji Hiszpanii: kraju jedno- lub wielonarodowego. Pluralizm, opierający się na modelu państwa zamieszkanego przez wiele narodów, odrzucany jest przez spadkobierców Franco, zakładających, że Hiszpania jest jedna, a jej mieszkańcy to Hiszpanie. I kropka.

Obie strony chętnie sięgają po przykłady europejskie. Zwolennicy silnego i scentralizowanego państwa przywołują przykład rozkładu ZSRR i brutalnej "bałkanizacji"; straszą upadkiem kraju, jeśli regiony otrzymają daleko idącą autonomię. Z kolei adwokaci Hiszpanii wielonarodowej przyglądają się losom najmłodszego państwa Europy: Czarnogóry, która pod auspicjami Unii Europejskiej zdołała odłączyć się od Serbii bez wywoływania konfliktu. Biorą to za dobry znak i dla Katalonii, i dla Kraju Basków.

Aureli Argemi, przewodniczący Międzynarodowego Centrum Mniejszości Narodowych i Narodów bez Państw, podkreśla: - Nie jesteśmy przeciwnikami integracji europejskiej. Chcemy być Katalończykami i Europejczykami.

Hiszpanów pomija.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Historia w Tygodniku (12/2007)