Radość tak, paternalizm nie

Prof. Anna Giza-Poleszczuk, socjolożka: Nie możemy dobroczynności utożsamiać z wyciąganiem ręki do „maluczkich”.

02.12.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Uniwersytet Warszawski
/ Fot. Uniwersytet Warszawski

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Czuje już Pani „atmosferę Świąt”?
ANNA GIZA-POLESZCZUK:
Chodzi panu zapewne o atmosferę handlową, która ma nas skłonić do aktywności zakupowej. Nie, jeszcze jej nie czuję, choć rzeczywiście okres świąteczny coraz częściej kojarzy nam się z zakupami właśnie.
Zaczyna się też na szczęście kojarzyć z pomaganiem. „Pomóż przed świętami” czy „pomagaj nie tylko od święta” – które z tych haseł lepiej do nas trafia?
To pierwsze jest znacznie skuteczniejsze. I w pewnym sensie trudno się dziwić – w tym okresie w sposób naturalny zaczynają dochodzić do głosu uczucia, które są ważne dla życia społecznego: wspaniałomyślność, solidarność, życzliwość, sympatia.
Nie ma ich na co dzień?
Wszyscy byśmy sobie życzyli, by pomaganie odbywało się nie tylko od święta. To się zresztą wiąże z tym, co rozumiemy pod pojęciem pomagania.
 Ja rozumiem przez to coś więcej niż tylko wyciąganie kogoś z dramatycznej sytuacji: biedy, wypadku, choroby. Pomaganie to również towarzyszenie komuś w tym, by jego życie było lepsze i pełniejsze. By spełnił swoje marzenie, mógł się kształcić itd. Byłoby fatalnie, gdybyśmy dobroczynność utożsamiali jedynie z „twardą” filantropią: wyciąganiem ręki do „maluczkich”, biednych, skrzywdzonych.
Bo tego rodzaju pomaganie jest bardziej narażone na poczucie wyższości?
Na paternalizm w stosunku do kogoś, komu pomagamy. Słyszymy co jakiś czas przerażające doniesienia, np. że ludzie dają biednym stare, poszarpane rzeczy. Tak jakby trzeba było jeszcze człowieka ubogiego dodatkowo upokorzyć, dając mu byle co.
Przypomniało mi się niedawne wezwanie obecnego papieża, by pomaganiu nie towarzyszyła arogancja.
Ta pokora jest bardzo ważna. W ogóle papież Franciszek jest dla mnie – również w odniesieniu do sfery dobroczynności – objawieniem i źródłem nadziei. Jego życiowa postawa – zejście z piedestału i dawanie świadectwa tego, co w życiu najważniejsze – wydaje mi się jakimś przełomem również w Kościele instytucjonalnym, w którym brakuje nam ostatnio podkreślania tego, co istotne.
Tymczasem to właśnie religia odgrywa i odgrywała zawsze kluczową rolę w budowaniu poczucia wspólnoty i wrażliwości na drugiego człowieka. To się gdzieś zagubiło – na rzecz pozbawionej głębszego odczuwania rytualności. Dlatego tak ważne są słowa papieża.
Pomaganie na co dzień, z potrzeby serca, pokorne – wysoko postawiona poprzeczka...
To dobrze, że ludzie przed świętami wrzucają pieniądze na cele charytatywne. Ale jest też dla mnie rzeczą oczywistą, że podstawą naszego życia społecznego są takie uczucia jak życzliwość, sympatia, empatia, współodczuwanie, poczucie odpowiedzialności za innych. Pomaganie „akcyjne” daje nam ponadto łatwe alibi – że jeśli wrzuciliśmy coś do puszki, to mamy „z głowy”.
Cytowany zwykle w kontekście nowoczesnej teorii rynku Adam Smith za swoje podstawowe dzieło nie uważał wcale „Bogactwa narodów”, ale „Teorię uczuć moralnych”. Nad ósmym wydaniem tego dzieła pracował w chwili śmierci. Wbrew pozorom Smith uważał, że możliwość ukształtowania się jakiejkolwiek gospodarki jest zakorzeniona w pozytywnych odczuciach społecznych: w lęku przed uczynieniem komuś krzywdy, wrażliwości, a przede wszystkim – tego pojęcia używał – w sympatii. To rzecz, bez której wspólne życie nie jest możliwe, i którą trzeba nieustannie odnawiać, bo zasoby ludzkiej solidarności to nie jest coś wrodzonego.
Nie chciałabym wyjść na zrzędę, ale mamy narastający problem z odnawianiem wrażliwości. Myślę o swoim dzieciństwie i chociażby „Baśniach” Andersena, przenikniętych etycznością właśnie. Albo o „Sercu” Amicisa – jako mała dziewczynka marzyłam, by okazać szlachetność, wspaniałomyślność. I nie byłam w tym odosobniona. Czynienie dobra wydawało mi się w dzieciństwie najwspanialszą i najwznioślejszą rzeczą. Zastanawiam się, czy w dzisiejszym, skomercjalizowanym świecie to, co jest kierowane do dzieci, nie jest w większym stopniu nastawione na zysk.
Z naszą codzienną wrażliwością i skłonnością do niesienia pomocy jest aż tak źle?
Wcale nie uważam, że jest źle. Rozmawiam ostatnio na ten temat z mamą, która jest osobą starszą i ma trudności z poruszaniem się. Gdy wychodzi z domu, by coś załatwić, na każdym kroku spotyka się z odruchami życzliwości. Zawsze znajdzie się ktoś, kto jej coś zdejmie z półki, poda, zapyta, zaprowadzi itd. Nie jest więc tak, że jesteśmy pozbawieni tego rodzaju codziennych odruchów. Ale może nie potrafimy ich skanalizować, upowszechnić, dać im wyrazu w odpowiedni sposób.
Brakuje nam – o czym przypominają często socjologowie – zaufania? Dlatego pomagamy chętnie w sposób nieformalny, a mniej jesteśmy chętni do pomocy w ramach organizacji?
Pewnie pana zaskoczę, ale alarmistyczne głosy o niskim kapitale społecznym i braku zaufania uważam za nieporozumienie. W tym tygodniu wydaliśmy na Uniwersytecie Warszawskim książkę „Gabinet luster”. Piszemy tam, że Polacy to ludzie ciepli, serdeczni i skłonni do obdarzania innych zaufaniem.
Rzeczywiście mnie Pani zaskoczyła.
Problemem jest to, jak o sobie mówimy i jak siebie pokazujemy. W ramach badań na potrzeby tej publikacji przeanalizowaliśmy dyskurs publiczny i to, jak się w nim mówi o Polakach. W obrazach, jakie się nam pokazuje, w lustrach, jakie się nam podstawia, są straszne gęby. Widać ludzi nieobywatelskich, nieufnych, nieżyczliwych, wstrętnych.
Kto te obrazy pokazuje?
Autorytety, eksperci, naukowcy. Ci ostatni zadają zresztą w swoich badaniach pytania, które z góry ustawiają całą dyskusję.
Teza o braku kapitału społecznego i zaufania bierze się właśnie z jednego źle zadanego pytania: „Czy pana / pani zdaniem większości ludzi można ufać, czy też nigdy nie dość ostrożności?”. Na podstawie tego pytania nie da się wysnuć żadnych stanowczych wniosków – to nieodpowiedzialne. Jeśli mamy o kimś złe wyobrażenie, jeśli komuś bez przerwy mówimy, że jest głupi, beznadziejny, to wiadomo, jakie to będzie dla niego niszczące. Tak samo niszczące jest dla wspólnoty ciągłe powtarzanie, jacy jesteśmy nieufni i nieobywatelscy. Polacy mają – również jeśli chodzi o zaufanie i umiejętność współdziałania – najgorszy spośród narodów europejskich feedback ze strony własnych elit.
Ale nie bierze on się tylko z fobii – również ze wskaźników zaufania do władzy, instytucji, organizacji, skłonności do podejmowania wolontariatu.
Tyle że człowiek raczej nie zna z własnego doświadczenia czegoś takiego jak policja czy parlament. Może znać posła, radnego czy dzielnicowego. Od lat pytamy Polaków o jakieś abstrakcyjne byty, z którymi nie mają styczności. Np. „czy demokracja zmierza w dobrą stronę?”. Tymczasem odpowiedzi na tak postawione pytania ludzie czerpią z mediów. W naukach społecznych to się nazywa fenomenem zbiorowej niewiedzy. On jest dobrze ilustrowany baśnią „Nowe szaty cesarza”. Każdy coś widzi na własne oczy, tyle że oficjalna wersja – kto nie widzi szat, ten głupek i ignorant – jest tak głęboko zakorzeniona, że wszyscy ją powtarzają.
Podobnie jest z naszym nastawieniem do organizacji charytatywnych i do pomagania. Robiłam ze studentami spotkania z ludźmi, podczas których rozmawialiśmy o organizacjach pozarządowych. Samo pojęcie jednak nie padało – kładliśmy na stole karteczki z nazwami organizacji. Ludzie pokazywali, które znają, o których słyszeli, którym ufają. Nie zapomnę pana, który jak brał karteczkę z nazwą pewnej organizacji, to ją czule głaskał.
Jak najskuteczniej sprawić, by Polak zaufał organizacji i ją wsparł?
Badania pokazują, że najłatwiejszym – a przez to niestety nadużywanym – sposobem jest budzenie współczucia: pokażmy chore dziecko, to człowiek się wzruszy i może da pięć złotych. Wolimy widzieć twarz konkretnej osoby w biedzie niż zajmować się takimi abstrakcyjnymi problemami jak Afryka. Tymczasem strategia „na litość” ciągnie nas w dół. Bo napędza wyścig, kto jest bardziej nieszczęśliwy, i komu bardziej należy się te nasze pięć złotych. Nie tędy droga.
Ten wyścig to również efekt profesjonalizacji dobroczynności i angażowania do niej marketingu?
Profesjonalizacja i marketing z pewnością sprzyjają skuteczności pozyskiwania funduszy. Ponadto jesteśmy wyczuleni na oszustwa pod pretekstem pomocy, dlatego ludzie wolą wesprzeć znaną organizację, za którą stoją co prawda kosztowne działania promocyjne, ale za to jest pewność co do jej wiarygodności.
Z drugiej strony, działania marketingowe w dobroczynności, dbanie o wizerunek, są symptomem choroby. Pomaganie staje się przemysłem, w ramach którego nawet nie tyle pomagamy, co dystrybuujemy środki, np. przeznaczając je na jeden procent. Wtedy może się coś pogubić. Potrzeba profesjonalizacji dobroczynności jest w jakimś sensie efektem spadku naszej wrażliwości.
Ale profesjonalizm to nie tylko wizerunek, marketing i wyścig. To też np. – rzadki dotychczas, choć praktykowany przez takie organizacje jak WOŚP czy PAH – zwyczaj publikowania szczegółowych rozliczeń na stronie internetowej. Polacy doceniają przejrzystość i uczciwość?
Coraz częściej tak. Prawdopodobnie m.in. dlatego Wielka Orkiestra znajduje się od lat na czele instytucji obdarzanej zaufaniem społecznym. Optymistyczne jest też to, że WOŚP i sam Owsiak nigdy nie pozwalali sobie na pomaganie ze wspomnianych arogancją i paternalizmem. Nigdy nie namawiali nas na datki przy pomocy obrazów umierających dzieci czy seniorów. Zawsze był to przekaz pozytywny i optymistyczny: „Słuchajcie, dzieciaki potrzebują inkubatorów”. I bardzo dobrze: pomaganie powinno być radością. 

Prof. ANNA GIZA-POLESZCZUK jest socjolożką, prorektorem ds. rozwoju i polityki finansowej Uniwersytetu Warszawskiego. Związana z trzecim sektorem: jest przewodniczącą Rady Fundacji „Stocznia” i Rady Fundacji Rozwoju Wolontariatu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2013