Pseudonim „Administrator”

Jesienią 1956 r. poznańscy studenci – wspierani przez pewnego niepokornego jezuitę – podjęli pierwszą w PRL jawną akcję pomocy dla więźniów politycznych.

21.11.2016

Czyta się kilka minut

Zdjęcie ks. Białka, inicjatora pomocy dla więźniów, wykonane w poznańskim areszcie w 1959 r. / Fot. Instytut Pamięci Narodowej
Zdjęcie ks. Białka, inicjatora pomocy dla więźniów, wykonane w poznańskim areszcie w 1959 r. / Fot. Instytut Pamięci Narodowej

Jest styczeń 1960 r. Czesław Białek – duchowny i spiritus movens zapomnianej dziś inicjatywy, o której chcemy tu opowiedzieć – jest już w więzieniu. W liście do siostry pisze: „Ufam w Opatrzność Bożą, która przedziwnie kieruje losami człowieka.

Widocznie będzie dla mnie pożyteczny ten krzyż więziennego żywota, jeśli go Pan Bóg dopuścił. Toteż spokojnie patrzę w przyszłość. Tego, co uczyniłem, nie żałuję. Dał nam Pan Bóg przykazanie miłości bliźniego, więc ile tylko będę mógł, będę się nadal starał praktykować je w swoim życiu. Za swoje idee i przekonania trzeba nieraz wiele wycierpieć!”.

Jak to możliwe, że obrońca „politycznych” w końcu sam trafia do więzienia i potrzebuje pomocy? Zacznijmy tę historię od początku.

Gorąca jesień ’56

Pełna wydarzeń politycznych jesień 1956 r. należy w Polsce do ludzi młodych, którzy żyją nadzieją na wolność od „czerwonego” [o roku 1956 w Europie pisaliśmy w nr. 44/2016 – red.]. Wiece, protesty i manifestacje rozlewają się po kraju. Aparat władzy, osłabiony „odwilżowymi” perturbacjami (także we własnym środowisku), traci na pewien czas kontrolę nad wydarzeniami.

Zaakceptowana – nie bez kłopotów – przez Moskwę ekipa nowego I sekretarza KC PZPR Władysława Gomułki wie, że gwałtowne manewry na krętej i wyboistej „polskiej drodze do socjalizmu” mogą doprowadzić do niekontrolowanego poślizgu. Ale jak uniknąć katastrofy?

Komuniści jak diabeł święconej wody boją się „drugiego Poznania”, czyli powtórzenia wolnościowego zrywu, do którego doszło w czerwcu 1956 r. w stolicy Wielkopolski. Tyle tylko, że tym razem miałby on skalę ponadregionalną, a obecna w Polsce „bratnia armia” utopiłaby go w morzu krwi. Ekipa towarzysza Wiesława – jak koledzy nazywają Gomułkę – nie troszczy się jednak o naród, lecz o utrzymanie władzy i, chcąc nie chcąc, decyduje się na kompromisy.

Deklaruje więc zerwanie ze stalinizmem, określonym teraz jako „okres błędów i wypaczeń”, i zapowiada reset – jak byśmy to dziś nazwali – w relacjach władza-naród. Do zdobyczy Października ’56 zalicza się odejście od skrajnych represji, likwidację ogromnej większości spółdzielni produkcyjnych (oznacza to dekolektywizację wsi), ocieplenie w relacjach z Kościołem, „polonizację” aparatu policyjnego i wojska, możliwość powrotu Polaków ze Związku Sowieckiego, pewną liberalizację w sferze kultury.

Ale działania te nie oznaczają bynajmniej całkowitego przemodelowania porządku społeczno-politycznego. Rok 1956 nie jest rewolucyjnym „rokiem pierwszym”: mimo złożenia na ołtarzu kilku kozłów ofiarnych (głównie z wierchuszki Urzędu Bezpieczeństwa), czerwony ancien régime ma się dobrze. Wykrzyczane przez Gomułkę na wielotysięcznym wiecu w Warszawie 24 października 1956 r. hasło „Niech żyje socjalizm! Niech żyje Polska Ludowa!” jest wymownym świadectwem utrzymania ustrojowego status quo.

Poznański precedens

W tej atmosferze politycznego fermentu w klasztorze jezuitów przy ul. Szewskiej w Poznaniu zbiera się na dyskusjach grupa niepokornych studentów.

Przewodzi jej Czesław Białek – jezuita z bogatym wolnościowym dossier (podczas niemieckiej okupacji ratuje Żydów, walczy w szeregach AK w powstaniu warszawskim, po 1945 r. pomaga młodym konspiratorom, jest więźniem stalinowskich obozów) i niespożytą energią. Mimo ran odniesionych w powstaniu (doprowadzą z czasem do amputacji nóg) i chorób, zakonnik robi wszystko na rzecz wolnej od komunizmu Polski.

Wtedy, w 1956 r., ma dopiero 36 lat – i odczytuje znaki czasu; wyczuwa (tymczasowe) osłabienie aparatu władzy i zachęca studentów do działania. Zwraca im uwagę na tragiczne nadal położenie więźniów politycznych. Sam m.in. dzięki swoim szerokim kontaktom w całej Polsce stara się o ich przedterminowe zwolnienie, pomaga materialnie ich rodzinom, planuje nawet zainicjować na łamach prasy dyskusję na temat „politycznych”...

I to z inspiracji Białka 14 grudnia 1956 r. przy Radzie Studenckiej Wyższej Szkoły Rolniczej (WSR) w Poznaniu powstaje niezwykła jak na ten czas organizacja: Komitet Studenckiej Pomocy dla Więźniów Politycznych (KSPWP).

Komitet z założenia ma charakter jawny. Skupia kilkudziesięciu studentów, głównie z WSR. Grupa uzyskuje zgodę na przeprowadzenie w Poznaniu zbiórki darów na rzecz „politycznych” nie tylko od władz miasta, lecz także z Ministerstwa Sprawiedliwości, które do niedawna było jednym z filarów komunizmu w wydaniu stalinowskim. Ale państwo w tym momencie woli unikać nowych problemów i akceptuje oddolną inicjatywę społeczną, która ma na celu niesienie pomocy represjonowanym za działalność opozycyjną.

To wydarzenie, dziś zapomniane, jest bez precedensu w historii PRL – wszystko to dzieje się wszak na 20 lat przed powstaniem Komitetu Obrony Robotników, który także podejmie jawną działalność na rzecz prześladowanych przez władze.

„Trudno opisać tę radość”

17 grudnia na placu Wolności, Rynku Jeżyckim i przed Aulą Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza (UAM) Komitet przygotowuje punkty zbierania darów oraz afisze, które informują o celu akcji. Symboliczną oprawę ma punkt przy UAM. Stół, przy którym dyżurują studenci, przykrywa biało-czerwona flaga, która wisiała na gmachu tej uczelni w Czerwcu ’56.

Świadek tak to zapamięta: „Sama treść afisza wprowadzała w zdumienie, ludzie reagowali niekiedy spontanicznie, płakali. Był przypadek (...), że podeszła kobieta, która stwierdziła: »Nie mam pieniędzy, lecz zostawię futro, które mam na sobie«. Usiłowała je zdjąć i włożyć do kosza z darami. Odwiedziono ją od tego zamiaru, była zima”. Są też tacy, którzy odnoszą się obojętnie do całej akcji. Dochodzi do zastraszania studentów, „nieznani sprawcy” grożą im pobiciem i wyrzuceniem ze studiów. Ale władze poznańskich uczelni są przychylne studentom.

Codziennie wieczorem skarbonki z pieniędzmi są przenoszone z punktów zbiórki do siedziby Polskiego Czerwonego Krzyża przy ul. Rybaki. Tam są zliczane i zamykane w kasie pancernej. Białek zachowuje „konspiracyjne BHP”: koordynuje całą akcją ukryty pod pseudonimem „Administrator”. Dzięki hojności poznaniaków Komitet zbiera w sumie blisko 26 tys. zł – to dwukrotność ówczesnej średniej pensji rocznej. Mimo trudności aprowizacyjnych, stale obecnych w PRL, studenci kupują za to ciepłe ubrania, przybory toaletowe, słodycze, a także opłatki i kartki świąteczne. Zdarza się, że kierownicy sklepów skrycie, na zapleczu, przekazują im niezbędne produkty.

Na podstawie spisów przekazywanych przez uwolnionych więźniów, wiedzy adwokatów i informacji uzyskanych od poznaniaków Komitet ustala personalia blisko 300 „politycznych”. Stara się odtworzyć ich stan prawny, stan zdrowia, sytuację materialną rodzin i kategorie represji, którym byli poddani w izolacji. Dzięki temu rozpoznaniu wysyła 387 paczek świątecznych do więźniów w Fordonie, Rawiczu, Sieradzu i Wronkach (część trafi też do więźniów pospolitych). W grudniu 1956 r. delegacja Komitetu dostaje zgodę Ministerstwa Sprawiedliwości na wjazd do więzień w Rawiczu i Wronkach w celu osobistego przekazania paczek z darami.

Jeden z więźniów pisze później do Komitetu: „Trudno mi opisać, jaka to była radość, gdy po apelu wieczornym w Wigilię Bożego Narodzenia otworzono nam cele i oświadczono, żebyśmy szli po paczki przysłane nam od studentów i społeczeństwa Poznania. Dla nas była to radość nieograniczona. Otrzymując życzenia wypisane na karcie nieznaną nam ręką... łzy cisną się do oczu. Łzy w oczach, a z gardła nie można było wydobyć słowa. Panowała cisza grobowa, to nie z rozpaczy, to z SOLIDARNOŚCI. Ten dzień nazwaliśmy historycznym dniem odrodzenia nowej Polski”.

Jeszcze po Bożym Narodzeniu kilkadziesiąt kolejnych paczek trafia do innych więzień. Wyjątkiem jest Sieradz, gdzie naczelnik odsyła je z adnotacją, iż „zgodnie z regulaminem takowych się nie przyjmuje”.

Igranie z ogniem

Młodzi chcą wykorzystać polityczne „okno pogodowe” – i apelują do Ministerstwa Sprawiedliwości o reaktywowanie Patronatu, czyli zlikwidowanego w 1948 r. przez komunistów stowarzyszenia zajmującego się opieką nad więźniami.

To już igranie z ogniem. Władze ledwo co tolerują aktywność Komitetu, uważają ją za szkodliwą, bo – jak bałamutnie argumentują – w PRL „nie ma więźniów politycznych, są tylko kryminaliści”.

Pod koniec grudnia 1956 r. prezes PCK w Poznaniu dr Dariusz Łapiński ostrzega młodych, że z rozmowy, którą przeprowadzili z nim funkcjonariusze bezpieki, wynika, iż wkrótce dojdzie do ataku na Komitet. W tej sytuacji pieniądze i dary rzeczowe zostają przeniesione do prywatnego mieszkania w Poznaniu (którego dokładnie, dotąd nie wiadomo).

Wkrótce, 15 lutego 1957 r., członkowie Komitetu organizują w akademiku przy ul. Wojska Polskiego spotkanie, na którym uchwalone zostają przez aklamację rezolucje do władz. Pierwsza dotyczy reaktywowania Patronatu, druga uregulowania problemu „politycznych”. Rezolucje, choć są podpisane przez odpowiednio ponad 1,5 tys. i 3 tys. poznańskich studentów, pozostają bez odpowiedzi. Wolnościowy entuzjazm rozbija się o mur obojętności.

Wiosną 1957 r. Komitet wygasza działalność.

Ale Białek inicjuje wtedy nową formę pomocy „politycznym”, która – w odróżnieniu od Komitetu – nie jest konsultowana z władzami. Polega na wspieraniu więźniów przez pojedyncze osoby, względnie rodziny, które wysyłają paczki z darami bezpośrednio do konkretnych, znanych z nazwiska skazanych, utrzymują z nimi kontakt korespondencyjny, starają się o widzenia, ułatwiają zdobycie pomocy prawnej.

Służba Bezpieczeństwa trafnie określa te działania jako akcję „rodzin zastępczych”. Dociera ona do więzień w Strzelcach Opolskich i Wronkach. Nie można wykluczyć (sprawa wymaga dalszych badań), że inicjatywa ta miała charakter ogólnopolski. W każdym razie według SB objęła ona Bydgoszcz, Kraków, Olsztyn, Szczecin, Warszawę, Wrocław i Zieloną Górę.

Kryptonim „Fanatycy”

Gdy „odwilż” się kończy i tężeją struktury aparatu policyjnego, przychodzi czas uderzenia także w takich „wichrzycieli” jak Białek. Atmosfera się zagęszcza. Jezuita najpewniej nie zyskuje akceptacji dla swych działań ze strony przełożonych zakonnych; mogą przecież zostać wykorzystane przez władze jako pretekst do uderzenia w zakon. Mimo to Białek działa dalej.

W kwietniu 1958 r. SB podejmuje zdecydowaną kontrakcję. Za pośrednictwem sieci konfidentów inwigiluje jezuitę i osoby związane z dawnym Komitetem oraz akcją „rodzin zastępczych”. W październiku 1958 r. SB zakłada przeciw nim sprawę o kryptonimie „Fanatycy” i zdobywa Himalaje absurdu, szukając uzasadnienia dla swych działań. Wicedyrektor Departamentu III MSW ppłk Stanisław Morawski pisze: „Działalność tego komitetu [tj. KSPWP – red.] jest szkodliwa, gdyż udziela pomocy i podtrzymuje na duchu więźniów skazanych za przestępstwa przeciwko PRL”. Z czasem powstaje specjalna Grupa Operacyjna, która infiltruje „grupę Białka” i zaczyna przeciw niej śledztwo.

Ale działania SB przypominają dreptanie w miejscu. 10 listopada 1959 r. poznańska bezpieka notuje, że rozpracowanie agenturalne nie pozwala należycie udokumentować szkodliwej działalności „grupy Białka”. Aby ratować sytuację, tajna policja ucieka do przodu i bierze na cel „rodziny zastępcze”. 25 listopada w Poznaniu rewiduje mieszkania najgroźniejszych w jej ocenie osób: Teresy Antoszewskiej, Białka, Wandy Pawlik i Danuty Śliwińskiej. Esbecy znajdują u jezuity listy świadczące o organizowaniu pomocy „politycznym”, zapiski o sytuacji w więzieniach, listę z nazwiskami więźniów i tych osób, których zwolniono warunkowo, rysunek orła z patriotycznym wierszem i fotokopię broszury o antysowieckiej i antysemickiej wymowie (ta ostatnia zostaje wcześniej podrzucona przez „nieznanych sprawców” do klasztoru przy ul. Szewskiej; zakonnik nawet jej nie czyta). U kobiet funkcjonariusze znajdują m.in. korespondencję i notatki świadczące o ich pomocy „politycznym”.

Cała czwórka zostaje aresztowana tego samego dnia, 25 listopada. Podprokurator Franciszek Stemerowicz zarzuca Białkowi, że należy do „nielegalnego związku mającego na celu udzielanie pomocy więźniom politycznym, którego ustrój, cel i charakter miał pozostać tajemnicą wobec władz państwowych”. Druki znalezione u zakonnika zawierają rzekomo wiadomości „mogące wyrządzić istotną szkodę interesom państwa polskiego”. W sprawie „grupy Białka” SB przesłuchuje 36 świadków, lecz nie daje to rezultatu, gdyż jezuita odmawia zeznań, a pozostałe osoby „wyjaśniają”, że więźniowie, z którymi się kontaktowały, są ich narzeczonymi lub znajomymi. Nikt (sic!) nie przyznaje się do winy.

„Schudłem 12 kilo”

Ostatecznie na wokandę trafia jedynie sprawa Białka i Pawlik. Oboje nie są jednak sądzeni za pomoc „politycznym”, ale za to, że mieli zakazane druki. Ten naciągany zarzut jest wyrazem bezsilności aparatu policyjno-sądowego, który nie znajduje podstaw do oskarżenia „grupy Białka” o pomoc więźniom. Ale Polska Gomułki nie wybacza opornym. Białek i Pawlik trafiają pod sąd na podstawie o ukutej przez sowieckiego prokuratora Andrieja Wyszyńskiego zasady: „Dajcie mi człowieka, a znajdzie się paragraf”.

W PRL okres „błędów i wypaczeń” nie kończy się nigdy. Białek jest w więzieniu szykanowany, m.in. odmawia się mu pomocy lekarskiej. W marcu 1960 r. w liście do siostry pisze: „Na różnorakie pisma, jakie od czterech miesięcy wysyłałem do sądu, ani razu nie otrzymałem odpowiedzi. Nie wiem, chcą mi dokuczyć czy upokorzyć. Ale skutek jest inny. Wzmacnia się jeszcze mój charakter i bardziej jeszcze zwracam się do Boga. A poza tym – bez większych zmian. Z żołądkiem zwyczajne kłopoty. Schudłem 12 kg. Życie coraz gorsze”.

Rozprawa odbywa się 1 kwietnia 1960 r. Mimo kalectwa Białek zostaje doprowadzony na salę rozpraw w kajdanach i pod eskortą milicyjną. Sąd skazuje go na osiem miesięcy więzienia. Ze względu na stan zdrowia jezuita otrzymuje przerwę w odbywaniu kary. Ale aparat represji przypomina sobie o nim w okresie obchodów Milenium. Białek zostaje aresztowany 11 listopada 1966 r. za wygłoszenie 21 sierpnia tego roku w Rostkowie „antypaństwowego kazania”. W maju 1967 r. zostaje znów skazany – na dziesięć miesięcy więzienia.

W sprawie Wandy Pawlik zapada taki sam wyrok jak w przypadku zakonnika, czyli osiem miesięcy więzienia. Z pozostałymi osobami związanymi z „grupą Białka” SB przeprowadza tzw. rozmowy ostrzegawcze. To działania skuteczne – akcja „rodzin zastępczych” dobiega końca.

Skazani na zapomnienie

Komitet Studenckiej Pomocy dla Więźniów Politycznych był pierwszą w Polsce po 1945 r. – i niewykluczone, że pionierską w całym bloku komunistycznym – jawną inicjatywą społeczną, której celem było niesienie pomocy materialnej, prawnej i duchowej osobom represjonowanym za przekonania polityczne we własnym kraju.

Zainicjowana przez jezuitę Czesława Białka, akcja ta – kontynuowana w innej postaci w ramach „rodzin zastępczych” – przyniosła skutek. A poza realizacją, choć w ograniczonym zakresie, ambitnych i szlachetnych planów pomocy „politycznym”, stała się też szkołą obywatelskości i społecznikostwa dla zaangażowanych w nią na ogół młodych ludzi.

Nieszczęście polegało na tym, że gomułkowska niby-praworządność szybko pokazała swe prawdziwe oblicze – i skazała tę wyjątkową inicjatywę nie tylko na przegraną, ale też na niemal zupełne zapomnienie. ©

Autor jest historykiem w warszawskim Oddziale IPN, redaktorem „Przeglądu Archiwalnego IPN”. Ostatnio wydał „Etos gniewu. Antykomunistyczne organizacje młodzieżowe w Warszawie (1944–1989)” i „Życie na przekór. Młodzieżowa kontestacja systemu w ostatniej dekadzie PRL (1980–1989)” (redaktor antologii).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2016