Przyznajmy dzieciom prawa człowieka

Konwencja o prawach dziecka jest przerażająco nieskuteczna, jednak nie ma i długo nie będzie niczego lepszego. Dlatego ma znaczenie, kogo Sejm wybierze, żeby dbał o jej przestrzeganie.

17.09.2018

Czyta się kilka minut

 / BARTŁOMIEJ KUDOWICZ / FORUM
/ BARTŁOMIEJ KUDOWICZ / FORUM

Sejm nie powołał, wbrew wcześniejszym planom, nowego Rzecznika Praw Dziecka. Kandydatka PiS Sabina Zalewska wycofała swoją kandydaturę w atmosferze skandalu po publikacjach „TP”, a pozostali kandydaci: Ewa Jarosz i Paweł Kukiz-Szczuciński przepadli w głosowaniu. W końcu jednak do wyboru dojdzie i przez pięć lat (bo tyle trwa kadencja) rzecznik będzie stać na straży „praw dziecka określonych w Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, Konwencji o prawach dziecka i innych przepisach prawa, z poszanowaniem odpowiedzialności, praw i obowiązków rodziców”.

Jednym z ustawowych obowiązków rzecznika jest upowszechnianie praw dziecka, na co warto zwrócić szczególną uwagę, bo wiedza o nich nadal jest dramatycznie niska również na samych szczytach gwarantującej ochronę tych praw władzy (i nie chodzi tylko o PiS). Sama idea praw dzieci ni e jest zresztą tak piękna, jak zwykle myślimy, a dorośli od prawie 30 lat – odkąd zobowiązali się przestrzegać zapisów Konwencji – nie są w stanie przeskoczyć przepaści dzielącej własne deklaracje od ich urzeczywistnienia.

Fikcja praw dziecka

„Dzieci mają prawo wierzyć w Świętego Mikołaja. Pomóżmy zatrzymać tę wiarę jak najdłużej. Mikołaj potrzebuje naszej pomocy” – apelował parę lat temu poprzedni rzecznik Marek Michalak. Na pewno nie miał na myśli niczego złego (nie można zaprzeczyć, że starał się promować przynajmniej część dziecięcych praw), ale nie powinien był takich słów publikować. Do obowiązków RPD należy bowiem upowszechnianie praw dziecka określonych w konkretnych aktach prawnych, a prawo do wiary w św. Mikołaja (czy, tym bardziej, wynikający z niego obowiązek podtrzymywania tej wiary) nie jest nigdzie zapisany.


KOPIUJ, WKLEJ, PRZYLEJ. Anna Golus o plagiatach Sabiny Zalewskiej >>>


Dziecko ma natomiast prawo do swobody myśli, sumienia i wyznania. Artykuł 14 Konwencji o prawach dziecka głosi, że rodzice i opiekunowie mogą „ukierunkowywać” dziecko w korzystaniu z tego prawa „w sposób zgodny z rozwijającymi się zdolnościami dziecka”, ale generalnie ma ono swobodę wyrażania wyznawanej religii lub przekonań. Ma więc prawo do wiary w św. Mikołaja, ale również prawo, by w niego nie wierzyć. Ma prawo być chrześcijaninem, ale też ateistą, agnostykiem albo wyznawcą judaizmu, islamu, buddyzmu, hinduizmu czy Latającego Potwora Spaghetti. To prawda, że wciąż większość Polaków należy do Kościoła katolickiego, ale żyją tu przecież również osoby – w tym dzieci – innych wyznań i niewyznające żadnej religii.

Tego rodzaju apele dyskryminują dzieci, które nie wyznają religii katolickiej, i godzą w ich zapisane w Konwencji prawa. To zresztą nie jedyny przykład rozbieżności między deklaracjami i zobowiązaniami, jakie dokument ten nakłada na podpisujące go państwa, a rzeczywistością nie tylko w naszym kraju.

Znaj swoje miejsce

Kiedy w 1991 r. Polska ratyfikowała Konwencję o prawach dziecka (przyjętą przez Zgromadzenie Ogólne NZ 20 listopada 1989 r.), dodano do niej dwa zastrzeżenia i dwie deklaracje. Z zastrzeżeń, dotyczących wieku powoływania do wojska i prawa dziecka adoptowanego do poznania biologicznych rodziców, kilka lat temu się wycofano. Deklaracje natomiast nadal obowiązują. Dotyczą poradnictwa dla rodziców i wychowania w zakresie planowania rodziny (które „powinno pozostawać w zgodzie z zasadami moralności”) oraz sposobu rozumienia całej Konwencji i idei praw dziecka. Druga deklaracja brzmi bowiem: „Rzeczpospolita Polska uważa, że wykonania przez dziecko jego praw określonych w Konwencji, w szczególności praw określonych w artykułach od 12 do 16, dokonuje się z poszanowaniem władzy rodzicielskiej, zgodnie z polskimi zwyczajami i tradycjami dotyczącymi miejsca dziecka w rodzinie i poza rodziną”.

Co to oznacza w praktyce? Że w naszym kraju prawa dziecka, a zwłaszcza te, które dotyczą jego podmiotowości – do swobodnego wyrażania własnych poglądów (art. 12), do swobodnej wypowiedzi (art. 13), do swobody myśli, sumienia i wyznania (art. 14), do swobodnego zrzeszania się i pokojowych zgromadzeń (art. 15), do prywatności (art. 16) – to fikcja, bo zgodnie z polskimi zwyczajami dzieci i ryby głosu nie mają, a gdy pyskują, dostają w tyłek albo idą na karnego jeżyka. Nie da się przestrzegać tych praw „zgodnie z polskimi zwyczajami i tradycjami dotyczącymi miejsca dziecka w rodzinie i poza rodziną”, ponieważ miejsce to jest wykluczającą jakąkolwiek podmiotowość przestrzenią pełnego posłuszeństwa i podporządkowania dorosłym.

Zresztą i bez tych polskich deklaracji – wypaczających sens Konwencji i zaprzeczających jej idei – niektóre zapisane w tym dokumencie prawa graniczą z fikcją. Wiele z nich przyznano bowiem dzieciom ostrożnie i warunkowo, dodając zapisy ograniczające dziecięcą podmiotowość. Np. prawo do swobody wypowiedzi (art. 13) „może podlegać pewnym ograniczeniom, lecz tylko takim, które są przewidziane przez prawo i które są konieczne dla poszanowania praw lub reputacji innych osób”. Problem polega na tym, że każda skarga dziecka – na rodziców, nauczycieli czy jakichkolwiek dorosłych – może być odebrana jako zamach na ich reputację.

Podobnie w artykule 12: opinie dziecka, „które jest zdolne do kształtowania swych własnych poglądów”, mają być przyjmowane „z należytą wagą”, ale „stosownie do wieku oraz dojrzałości dziecka”. Czyli w praktyce wszystkie opinie dziecka mogą być ignorowane, bo to dorośli uznają, kiedy jest już ono zdolne do kształtowania własnych poglądów i zasługuje na uważne wysłuchanie.

Można więc spotkać opinie, że zawarte w Konwencji standardy są za niskie i sprzyjają pogarszaniu, a nie polepszaniu sytuacji dziecka. Maria Łopatkowa uważała np., że „prawa dziecka zawarte w Konwencji, mimo obligatoryjnego charakteru, długo jeszcze będą, podobnie jak Deklaracja, atrapą zasłaniającą dążenia dorosłych do ochrony ich własnych interesów, nie dziecięcych. Sformułowania Konwencji, z natury rzeczy ogólne, świetnie się do tego nadają”.

Co jest prawem, co obowiązkiem

Kiedy w 1924 r. uchwalono pierwszy międzynarodowy dokument określający prawa dziecka – Deklarację Praw Dziecka, zwaną Deklaracją Genewską – Janusz Korczak krytykował ją, pisząc: „Prawodawcy genewscy pomieszali obowiązki i prawa, ton deklaracji jest perswazją, nie żądaniem: apel do dobrej woli, prośba o życzliwość”. Według niego deklaracja nie zawierała żadnych praw przysługujących dzieciom, lecz jedynie obowiązki dorosłych względem dzieci (np. „Dziecku powinno się dać możność normalnego rozwoju fizycznego i duchowego”). Nie wiadomo, czy Korczak podzieliłby opinię Łopatkowej o Konwencji, ale faktem jest, że również w niej pomieszano prawa dziecka z obowiązkami – i to zarówno dorosłych, jak i dzieci.

Czy powinno się bowiem mówić – jak jest zapisane w Konwencji – o „prawie dziecka niepełnosprawnego do szczególnej troski”, czy raczej o spoczywającym na dorosłych obowiązku zapewnienia mu szczególnej troski? Czy powinno się mówić o „prawie każdego dziecka do poziomu życia odpowiadającego jego rozwojowi fizycznemu, psychicznemu, duchowemu, moralnemu i społecznemu”, czy raczej o obowiązku zapewnienia każdemu odpowiedniego poziomu życia?

Podobnie prawo do nauki, realizowane w formie narzucanego przez Konwencję obowiązku szkolnego, to raczej przymus niż przywilej. Oczywiście ma on na celu ochronę dzieci przed zmuszaniem ich do pracy i wynika z troski o wszechstronny rozwój – jest to jednak obowiązek, a nazywanie go prawem przypomina określanie obowiązku płacenia podatków mianem prawa do ofiarowywania państwu świadczeń materialnych.

Dorośli często lekceważą pracę wykonywaną przez dzieci w szkole, bo zapomnieli, ile wymaga ona wysiłku i z jak wielkim stresem się wiąże. Uważają, że prawdziwe życie zaczyna się po przekroczeniu magicznego progu dorosłości, a wcześniej to tylko beztroska zabawa. Łaskawie przyznają dzieciom jakieś prawa, których i tak nie przestrzegają, bo nie chcą uznać ich za pełnoprawnych ludzi, którym należą się wszystkie prawa człowieka. Przekonanie Korczaka, że „nie ma dzieci – są ludzie”, długo jeszcze będzie w naszym kraju melodią przyszłości.

Rasizm wieku

Długo też jeszcze za ultralewackie wymysły uchodzić będzie przekonanie, że prawa dziecka nie przynoszą mu wyzwolenia, ale wręcz przeciwnie: jeszcze większą zależność od dorosłych, którzy mają władzę przyznawania (i odbierania) mu wolności i uprawnień. Jakiekolwiek wzmianki o dyskryminacji ze względu na wiek długo jeszcze będą spotykać się z niezrozumieniem. Pomysł, by zlikwidować prawa dziecka, a zamiast nich objąć dzieci prawami człowieka, nie doczeka się realizacji – ani nawet rozważenia – przez wiele, wiele lat.

Długo jeszcze kurzyć się będą w bibliotekach napisane już prawie 20 lat temu słowa Bogusława Śliwerskiego: „Wyłączanie (...) spośród »uprawnionych do praw człowieka« 1/3 przedstawicieli gatunku homo sapiens trzeba uznać za rasizm. Rasizm bowiem polega w gruncie rzeczy na błędnym uznaniu za decydującą o »prawdziwym« człowieczeństwie (i legitymizacji praw człowieka) cechy moralnie mało znaczącej, jaką jest wiek. Aprobata dzielenia praw na prawa człowieka i prawa dziecka jest właśnie wyrazem »rasizmu wieku«: przejmującej nieczułości tych, którzy mieli już tę możność osiągnięcia wieku pełnoletności, wobec tych, którzy jeszcze nie zdążyli dojść do owej »bariery podmiotowości prawnej«, jaką jest moment ukończenia 18. roku życia”.

Propozycji, by przyznać dzieciom np. prawa wyborcze, nikt nie odbierze dzisiaj na poważnie. Zaraz rozlegną się – obok salw śmiechu – głosy, że dziećmi można przecież tak łatwo manipulować i że zagłosują one na tego, kto obieca im więcej cukierków. Ale czy dorosłymi nie manipuluje się równie łatwo? Czy dorośli nie głosują na tego, kto obieca im więcej złotówek? I czy naprawdę na prawo do głosowania bardziej zasługuje 97-latek z demencją niż interesujący się polityką i zaangażowany społecznie 17-latek? I wreszcie: czy pomysł Jarosława Gowina, by rodzice oddawali tyle głosów, ile niepełnoletnich dzieci mają na utrzymaniu, nie jest znacznie bardziej nierozsądny (nie wspominając nawet o tym, jak bardzo uprzedmiotawia dzieci)?

Hipokryzja dorosłych

W kraju, w którym wciąż prawie połowa dorosłych uważa, że można uderzyć dziecko, a żaden rząd reformujący system edukacji nie wpadł na pomysł skonsultowania swoich pomysłów z osobami, których te reformy dotyczą, postulat przyznania dzieciom wszystkich praw człowieka brzmi jak herezja. Dla wielu Polaków herezją jest już zresztą pomysł, że można wychowywać dzieci bez przemocy czy bez żadnych kar i nagród.

Być może kiedyś urząd Rzecznika Praw Dziecka nie będzie potrzebny, bo wystarczy troszczący się o obywateli w każdym wieku rzecznik praw obywatelskich. Obecnie jednak nie ma i jeszcze bardzo długo nie będzie niczego lepszego niż Konwencja o prawach dziecka, choć jej nieskuteczność jest przerażająca.

Ratyfikowały ją prawie wszystkie kraje na świecie (jedynym wyjątkiem są Stany Zjednoczone), a jak (nie)realizowane są nawet najbardziej podstawowe prawa/ /potrzeby dzieci i obowiązki dorosłych, pokazują kolejne konflikty zbrojne (podczas których dzieci są zabijane, pozbawiane dachu nad głową, bezpieczeństwa i dzieciństwa), kolejne klęski głodu (w wyniku których dzieci umierają pod nosem marnującego pożywienie Zachodu), kolejne miliony tragedii dzieci bitych i okaleczanych w imię religii albo tradycji, „z poszanowaniem władzy rodzicielskiej, zgodnie ze zwyczajami”. RPD jest więc niezbędny, by przekonywać społeczeństwo, że dzieci mają w ogóle jakiekolwiek prawa, i stawać w ich obronie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Inicjatorka kampanii „Kocham. Nie daję klapsów” i akcji „Książki nie do bicia”, specjalizuje się w tematyce praw dziecka. Doktor nauk humanistycznych w dyscyplinie nauki o kulturze i religii. Doktorat o udziale dzieci w programach reality show obroniony w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2018