Przywództwo jednookich

Tusk i Kaczyński chcą być przywódcami uwielbianymi, a zarazem takimi, którym wszyscy się podporządkowują. Te pragnienia wiodą ich na manowce.

16.08.2011

Czyta się kilka minut

Rys. Mirosław Owczarek /
Rys. Mirosław Owczarek /

Zbliżające się wybory bez wątpienia zdominuje pojedynek Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego. Obaj są obecni w polityce wolnej Polski od 20 lat, więc trudno się spodziewać, że zaskoczą nas czymś nowym. Z drugiej strony w ostatnich latach każdy z nich przeszedł wyraźną metamorfozę. A w zasadzie: podjął próbę metamorfozy.

Nieudane przemiany

Jarosław Kaczyński przed rokiem złagodził swoje oblicze na czas kampanii wyborczej - ogłaszał koniec wojny polsko-polskiej i wzywał do wspólnego działania. Z kolei Donald Tusk jako premier próbował przedstawić siebie jako twardego i surowego przywódcę, a nie tylko jako kogoś, kto daje się lubić, przyciągając uśmiechem, zamiłowaniem do sportu i brakiem dystansu. Kiedy analizuje się ostatnie sondaże, w których przedmiotem badań są opinie o obu przywódcach, widać wyraźnie, że te przemiany się nie udały. Lider PiS nadal otwiera ranking nielubianych polityków, nawet jeśli ma znaczące grono zagorzałych zwolenników. Przez tych ostatnich jest ceniony nie za wdzięczny uśmiech, lecz dzięki przekonaniu, że potrafiłby rozwiązać ich problemy. Od swojego przekazu z zeszłorocznej kampanii sam się odciął, a większość badanych najwyraźniej przyjęła to do wiadomości, utwierdzając się w swej niechęci.

Natomiast premier jest lubiany, lecz jego zaangażowanie w rozwiązywanie problemów nie znajduje powszechnego uznania. Regularne pokazy surowego oblicza, spektakularne reakcje na dopalacze, stadionową przemoc czy opóźnienia na autostradach - nic nie poradziły. Ale też i nie zaszkodziły generalnej sympatii większości.

Dwie połówki pomarańczy

Nie sposób tu uciec od przypomnienia o dwóch rodzajach przywództwa, które wyróżnić można w każdej grupie społecznej. Pierwsze to przywództwo wspólnotowe. Lider tego rodzaju skoncentrowany jest na integracji grupy. Tym, na czym najbardziej mu zależy, jest jej akceptacja. Natomiast przywódca zadaniowy czerpie satysfakcję z osiągnięcia przez grupę zadanego celu. Sam z siebie nie troszczy się o to, czy grupie się podoba, czy nie.

Te style przywództwa są głęboko związane z cechami osobowości i nawet jeśli są uświadomione, nie przestają działać. Wyraża się to w naturalnej koncentracji uwagi na takich, a nie innych problemach, lecz także w zdecydowaniu czy stosunku do najsłabszych członków grupy. Najczęściej przywódca o danym nastawieniu uważa je za naturalne i jedyne godne szacunku - do przeciwnego podchodzi z lekceważeniem lub zgoła pogardą (przedstawiciel drugiego typu jest wtedy "mięczakiem, zainteresowanym tylko poklaskiem" lub "wariatem, ignorującym ludzkie uczucia").

Tymczasem grupie potrzebne są oba rodzaje przywództwa. Zwykle zresztą, gdy formalne przywództwo obejmuje osoba o jednym z tych nastawień, w grupie pojawia się nieformalny przywódca drugiego typu - czy to "szara eminencja" (jako zadaniowe uzupełnienie wspólnotowca), czy "dusza zespołu" (jako wspólnotowe uzupełnienie zadaniowca).

Wydaje się, że optymalnym rozwiązaniem jest sytuacja, kiedy przywódcy obu typów działają w duecie - jawnym i sformalizowanym. Kiedy jeden porywa grupę entuzjastycznym "razem!", drugi rzeczowo wskazuje "tędy!" i napomina - "szybciej!". W bardzo rzadkich przypadkach kwestie te udaje się połączyć: kiedy osobista charyzma pozwala przywódcy wyjść z tego dylematu, wołając "za mną!".

Samowystarczalność

Charyzmatyczny lider, który dzięki osobistemu zaufaniu potrafi harmonijnie łączyć troskę o integrację grupy z naciskiem na realizację zadania, jest jednak zjawiskiem rzadkim. Obu głównym postaciom polskiej polityki marzy się zostanie właśnie takim przywódcą - który jest jednocześnie uwielbiany i któremu wszyscy podporządkowują się w realizacji zadania. Tyle że są to miraże, które każdego z nich wiodą na manowce. Im bardziej Tusk stara się pokazać, że nie kieruje się tylko zwiększeniem własnej popularności, tym łatwiej przekonywać, że taki pokaz służy tylko popularności. Po ubiegłorocznych woltach Kaczyński ma jeszcze mniej do ugrania na polu osobistej sympatii.

Byłoby naturalne, gdyby Donald Tusk znalazł kogoś, kto korzystając z sympatii, jaką premier potrafi budzić wśród wyborców, kładłby nacisk na realizację zadania. Dla Prawa i Sprawiedliwości również byłoby dobrze, gdyby jego lider znalazł kogoś do duetu - kogoś, kto dałby się po prostu lubić. Czy takie osoby się znajdą? Dziś trudno to sobie wyobrazić.

Te pęknięcia się nie skleją

Są tu trzy przeszkody - paradoks zachłanności, wcześniejsze rozczarowania i interesy dworów. Tusk i Kaczyński osiągnęli w swych partiach tak wiele, że mogą już tylko tracić. Z jednej strony ich pozycja jest absolutnie niepodważalna, a z drugiej zachowują się tak, jakby byli jej bardzo niepewni: cały czas wypatrują osób, które mogłyby im zagrozić. Tutaj leżała przyczyna napięć w Platformie pomiędzy Donaldem Tuskiem a Grzegorzem Schetyną czy w Prawie i Sprawiedliwości pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim a Kazimierzem Marcinkiewiczem lub Joanną Kluzik-Rostkowską. Losy tej ostatniej dwójki po rozpadzie dopiero co kształtującego się duetu nie przynoszą im szczególnej chwały i ułatwiają znalezienie argumentów, że takie rozwiązania są mrzonką. Czy jednak nie jest tak, że dopiero doświadczenie odrzucenia skłoniło dwójkę dobrze zapowiadających się polityków do zachowań niestandardowych? Tego się już nie dowiemy, bo podziały o takich konsekwencjach są już absolutnie nieprzekraczalne.

Trochę inaczej jest z relacją Tusk-Schetyna. Mają oni lepsze i gorsze okresy, lecz trudno już sobie dziś wyobrazić, by ponownie działali jako zgrany i obdarzający się zaufaniem duet. Tak czy inaczej, do katalogu wyzwań, którym musi sprostać ewentualny przywódczy duet, warto dopisać wyolbrzymianie wad słabszego z pary. Nie od dziś wiadomo, że łatwiej dostrzec źdźbło w cudzym oku...

Nie bez znaczenia jest tu też oddziaływanie otoczenia - "dworów", skupiających się wokół obu liderów. Dwory bynajmniej nie są zainteresowane powstaniem duetów: liderzy w takiej konfiguracji byliby o wiele skuteczniejsi w egzekwowaniu swoich decyzji i mniej podatni na manipulacje. To dwory są najbardziej zainteresowane podsycaniem podejrzliwości pomiędzy formalnym liderem a jego potencjalnym partnerem w duecie.

Z narzucaniem czy bez

Sytuacja pozostałych przywódców partyjnych wydaje się znacznie mniej czytelna - a to nie działa na ich korzyść. Grzegorz Napieralski również chciałby być przywódcą obu rodzajów jednocześnie: chciałby być lubiany, a jednocześnie twardą ręką prowadzić SLD ku sukcesowi wyborczemu i powyborczych układów. Problem w tym, że o ile Tuskowi i Kaczyńskiemu przynajmniej jeden z dwóch rodzajów przywództwa wychodzi bezapelacyjnie, o tyle w przypadku Napieralskiego nie ma już takiej pewności. Zaś oscylowanie pomiędzy zabiegami o sympatię a ostrym piętnowaniem nieudolności rządu może robić wrażenie, że nie wie, co dla niego naprawdę ważne. Tego zaś wypada wymagać od przywódcy każdego rodzaju.

Tym niemniej Napieralski jest jeszcze liderem na dorobku - formalne stanowisko jest dla niego okazją, nie zaś ukoronowaniem wcześniejszych osiągnięć. Na razie wygląda na kogoś, kto wszedł na scenę i woła: "Drodzy Państwo, proszę o uwagę - za chwilę będę pokazywać swoje zdolności przywódcze!".

Jeszcze inaczej wygląda sytuacja Waldemara Pawlaka. Jego również możemy obserwować w działaniu już od dwudziestu lat. Choć na zewnątrz wygląda na to, że nie aspiruje on do żadnego z wymienionych rodzajów przywództwa, taka konstatacja stoi w niejakiej sprzeczności z faktami. Utrzymywanie steru i poprowadzenie ludowców do dzisiejszych sukcesów, przezwyciężenie kryzysu partii pomiędzy 2003 a 2006 r., czteroletnie stabilne rządy i spokojny sen przed wyborami - to wszystko nie dzieje się ot tak sobie. Tym niemniej przywództwo Waldemara Pawlaka na pewno nie należy do tych, które narzucają się otoczeniu. Być może w tym właśnie tkwi jego spokojna siła. Ostatecznie jednak brak przebojowości w którymkolwiek z wymiarów prowadzi do tego, że jest on na czele ugrupowania niszowego: partii, która nie aspiruje do przywództwa w skali całego narodu, a jedynie do roli mniejszościowego partnera, który pozostaje w cieniu.

***

Jak wiadomo, w kraju ślepych jednooki jest królem. Wygląda na to, że jesteśmy skazani na pojedynek jednookich przywódców, którzy nie szukają kogoś, kto uzupełniałby ich słabości. Być może nie znalazł się nikt, kto mógłby być dla nich partnerem o porównywalnej wadze. Na pewno warto wypatrywać wśród postaci dziś drugoplanowych kogoś o odpowiednich predyspozycjach i zrozumieniu dla tego niebanalnego problemu. Kolejne wybory za trzy lata - czas wystarczający na testowanie nowych rozwiązań.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2011