Przystanek na Guam

Pięć lat temu, przygotowując reportaż do książki „Last minute. 24 godziny chrześcijaństwa na świecie”, trafiłem na wyspę Guam, tę, od której dziś może zacząć się trzecia wojna światowa.

22.08.2017

Czyta się kilka minut

Moją ambicją było odwiedzić braci chrześcijan w przeróżnych zakątkach świata, by nas – polskich katolików – zarazić, zafascynować „powszechnością”. A może też (trochę) przekonać, że nasze kłopoty, dajmy na to z ojcem Rydzykiem czy przemyśleniami smoleńskimi tego czy innego biskupa, to w porównaniu z problemami innych – mały pikuś.

Dłuższej wizyty na Guam nie miałem w planach, ale połączenie lotnicze z Cairns w Australii (gdzie rozmawiałem z tamtejszym biskupem, który jednocześnie jest proboszczem katedralnej parafii, kancelistą i przewodnikiem po kościele) do Manili (gdzie odwiedzałem liczne, olbrzymie i prężnie działające kościoły w galeriach handlowych) zmuszało do noclegu na tej formalnie amerykańskiej wyspie. Przedłużyłem więc pobyt do paru dni, spotkałem się z przedstawicielami miejscowego ludu Chamorro, próbowałem ogarnąć nader skomplikowane i napięte relacje miejscowej wspólnoty neokatechumenalnej (która ma tu jedno ze swoich międzynarodowych seminariów) z resztą Kościoła, przede wszystkim jednak – miałem okazję wybrać się do bazy marynarki wojennej USA i pogadać z jej katolickim kapelanem.

To jedna z dwóch wielkich baz wojskowych na Guam; drugą jest położona parędziesiąt kilometrów dalej baza lotnicza Andersen. To właśnie z Guam USA toczyły wojnę w Wietnamie. Obok bazy na wyspie Diego Garcia to drugi kluczowy węzeł militarny Stanów w całej Azji. Stoją tu imponujące wielkością atomowe okręty podwodne, zaglądają lotniskowce, jest tu też jakaś supertajna jednostka komandosów. Bazy to tak naprawdę osobne miasta z własnymi szpitalami, szkołami, restauracjami i popularnymi fast foodami, a nawet autokomisami. Z księdzem komandorem Thomasem Ianuccim odbyliśmy ciekawą rozmowę o tym, jakie jest miejsce Jezusa w instytucji, której zadaniem czasem – niestety – jest zrobienie krzywdy bliźniemu (rzecz jasna takiemu, który robi krzywdę innym). Mądry ksiądz, realista, doświadczony w wielu azjatyckich misjach wojskowych i humanitarnych oficer. Przedstawiciel Boga i przedstawiciel człowieka. Na przykład takiego, który podczas rocznej misji na okręcie wariuje za każdym razem, gdy widzi, że jego żona zmieniła status relacji na Facebooku, a nie może do niej zadzwonić, by wyjaśnić, co jest grane. Duszpasterz, który sam, nawet w ogniu walki, nie może strzelać do nikogo (bo ma status „niewalczącego”), nie może też objąć dowództwa (nawet gdy pozostanie gdzieś jako najstarszy stopniem) i jak sam mówi – nie byłby w stanie nikogo zabić, ale musi przecież widzieć człowieka i w tym, który chodzi do niego do spowiedzi, i w tym, który właśnie do owego penitenta mierzy z broni. Dziś o wojsku, tak mi się ułożyło życie, wiem nieco więcej. Wtedy przyjechałem na Guam, nie wiedząc jeszcze, że wojsko to przecież nie tylko śmierć, ale głównie życie. Codzienna mozolna nauka, ćwiczenia, ale też imieniny kolegów, pielęgnowanie przyjaźni, zawody sportowe, akademie. To nie tylko Navy SEALs, lecz także tysiące osób personelu pomocniczego: kucharzy, logistyków, kierowców, nauczycieli, lekarzy.

To system, którego głównym, codziennym zadaniem jest czekać w gotowości. Na moment taki, jaki teraz wydaje się, że nadchodzi. Znajomi z Guam parę tygodni temu zaczęli wrzucać na Facebooka zdjęcia rozlokowywanych w parkach i na boiskach wyrzutni systemów antyrakietowych (każdej pilnuje radiowóz). Władze wyspy rozprowadzają szczegółową instrukcję zachowania się w przypadku eksplozji ładunku jądrowego. Analitycy z całego świata prześcigają się w zakładach, czy niezrównoważony psychicznie dyktator zdecyduje się ostatecznie sprowokować hipernarcystycznego prezydenta, który ze swojego pola golfowego straszył go morzem ognia i huraganem zagłady. Może obie strony mają świadomość tego, czym wojna jądrowa w tej części świata musiałaby się skończyć (zagładą Korei Północnej, połowy Korei Południowej, ofiarami w Chinach i USA). A może zapamiętały fan gier komputerowych Kim Dzong Un i przekonany, że światem da się zarządzać poprzez tweety, Donald Trump przedkładają rzeczywistość wirtualną nad realną? Kto zagwarantuje, że pierwszy nie zagra va banque, bo będzie sądził, że ma jeszcze siedem „żyć”, a drugi nie zrobi tego samego dla lajków?

Nie będę się bawił we wróża. Nielekko wraca się jednak myślami do miejsca, nad którym dziś tak realnie wisi śmierć. Pytanie, nad jakim miejscem ona dziś nie wisi? Niedawno nieoczekiwaną wizytę złożyła na naszym Pomorzu, w chwili, gdy piszę te słowa, zbiera straszne żniwo w Barcelonie. Niezależnie od tego, czy dotyka jednostkę, czy przychodzi zmieść z powierzchni ziemi zbiorowość, sposób postępowania z nią winien być jednak zawsze i niezmiennie ten sam. Oparty na starej zasadzie contraria contrariis curantur (przeciwne leczy się przeciwnym). To w hospicjum nauczyłem się kiedyś, że jedynym sensownym wypełnieniem dziury w istnieniu jest istnienie. Na strach przed śmiercią lekarstwem nie jest pogłębianie lęku, a jego brak (dlatego demonstrujący po zamachach w Barcelonie skandowali: „Nie boimy się!”). Gdy tak się złoży, że śmierć „zrobi” już swoją przemoc – to nie jest czas na lans, wymądrzanie się albo przemowy. Na puszenie piórek przed elektoratem albo próby zamknięcia czegoś niewytłumaczalnego w klatce aposteriorycznych mądrości. Gdy coś walczy z istnieniem – tym intensywniej trzeba być. Być, ale nie przytłaczać byciem. Najpierw więc zamknąć się, stanąć w drugim szeregu i słuchać. Później: podzielić się tym, że ma się uszy, oczy, ręce i zrobić z nich należny użytek. Nie gadać o życiu, nie upozowywać go – trzeba to życie robić.

Wojsko w obliczu zagrożeń ze strony awanturniczych dyktatorów jest niezbędne. Pomoc państwa w usuwaniu skutków kataklizmu – konieczna. Walka z terroryzmem – ­bezwzględnie wskazana. Wspierając wszystkie te działania na swoją miarę, warto nie zapominać, że w osobistej mikroskali najlepiej miast kontemplować śmierć i zło, robić dokładnie na odwrót. Wytwarzać dobro, rozdawać życie. Znajomi z Guam chyba też już to „wyczaili”, bo po paru dniach wrzucania zdjęć patriotów i schematów alarmów dziś zawzięcie, intensywniej niż zwykle, polecają książki, chwalą się selfie z restauracji, relacjonują koncerty. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2017