Przyjaciele z pikseli

Antidotum na samotne lub złamane serce? Pół godziny z... bohaterem ulubionego sitcomu lub gry komputerowej.

07.09.2013

Czyta się kilka minut

 / Graf. Marek Adamik
/ Graf. Marek Adamik

Yvette Vickers, 83-letnia była gwiazda filmów klasy B, została znaleziona martwa kilka miesięcy po śmierci. W pokoju wciąż był włączony komputer. Umierała w samotności. W ostatnich latach życie towarzyskie prowadziła głównie w sieci. Ale chyba słabe były zadzierzgnięte tam więzi, skoro przez tak długi czas nikt nie zechciał sprawdzić, co się z aktorką dzieje. Dopiero sąsiadka, zaniepokojona rosnącą ilością korespondencji w skrzynce pocztowej, postanowiła zapukać do jej drzwi.

Oto ulubiona historia krytyków relacji w przestrzeni wirtualnej. Sięgają po nią, gdy chcą zilustrować tezę, że internet i tzw. social media stwarzają jedynie iluzję wspólnoty, a tak naprawdę czynią nas rozbitkami. Tymczasem choćby w świetle „Diagnozy społecznej” prof. Janusza Czapińskiego, sprawy wyglądają inaczej: osoby aktywne online mają statystycznie więcej realnych przyjaciół, chętniej wstępują do organizacji i częściej chodzą na wybory.

– Dzielenie świata na realny i wirtualny, a tym bardziej takie dzielenie relacji, trochę wprowadza w błąd, bo obie rzeczywistości nieustannie się przeplatają – wskazuje dr Marek Robak, badacz sieci, programista i wykładowca dziennikarstwa internetowego na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. I tłumaczy, co według niego stanowi największą wartość komunikacji elektronicznej: – Nawet jeśli kontakty na Facebooku, MySpace czy Twitterze uznamy za płytkie i niezobowiązujące, mogą się one przerodzić w prawdziwe przyjaźnie w realu. Ci, którzy powątpiewają w społeczny potencjał internetu, byliby zdziwieni, jak wiele małżeństw zostaje zawartych między osobami, które poznały się w sieci.

Mózg daje się oszukać

Ale są też badania, które wskazują, że chociaż żyjemy w świecie nieustannych interakcji, samotności jest dziś więcej niż kiedykolwiek. Tę sprzeczność chyba najlepiej wyjaśnia neurofizjolog John Cacioppo – jego zdaniem poczucie wyobcowania nie ma nic wspólnego z liczbą ludzi z fizycznego lub wirtualnego otoczenia. Polega natomiast na niezaspokojeniu potrzeb w związkach.

 

Jaka na to rada? Ano taka, by częściej obcować z... sympatycznymi postaciami z filmów, kreskówek lub gier sieciowych. Pomysł podsuwają zwolennicy teorii zastępstwa społecznego, wedle której technologie mogą pomóc w uzyskaniu poczucia jedności, jeśli brakuje nam jej w codziennym życiu. Skuteczność metody potwierdzają m.in. eksperymenty przeprowadzone na Uniwersytecie Buffalo, w których u uczestników mierzono różne reakcje emocjonalne – samoocenę, przynależność, osamotnienie, izolację – w powiązaniu z programami telewizyjnymi. Poproszono np. 222 studentów o sporządzenie krótkich opisów ulubionych tytułów, a potem takich, które oglądają, gdy nic ciekawszego nie jest nadawane, bądź o wypisanie swoich istotnych osiągnięć naukowych. Następnie badani ustnie relacjonowali to, co zanotowali na kartkach. Jak się okazało, po opisaniu ulubionych programów rzadziej w rozmowie narzekali na samotność i wykluczenie niż po relacjach na temat mniej atrakcyjnych produkcji lub sukcesów w nauce. Wniosek: zastępcze relacje z Bridget Jones, R2-D2 i Jasiem Fasolą mogą zaspokajać potrzeby emocjonalne.

Wyniki innego doświadczenia sugerowały, że przywoływanie w myślach atrakcyjnych filmów chroni przed utratą poczucia godności towarzyszącego zrywaniu bliskich związków. Jest więc swego rodzaju „elektronicznym antidotum na złamane serca”, jak to w książce „Mózg na manowcach” określił amerykański dziennikarz naukowy David DiSalvo. Wirtualni bohaterowie – komentuje – „pełnią funkcję namiastek, zajmując odległe miejsca na marginesach, na których nasze mózgi z trudem odróżniają rzeczywistość od fikcji. Im bardziej opieramy się na tych postaciach w dążeniu do przynależności i więzi, tym łatwiej nasze mózgi kodują je jako coś ważnego”.

Wróg z uśmiechniętą twarzą?

– Dajemy się oszukać. Ale raczej nie ma sensu zwalczać tej fikcji, skoro pomaga niektórym z nas przejść przez okres załamania, depresji, rozwodu, żałoby czy choroby – uważa dr Mirosław Filiciak, kierownik Centrum Badań nad Kulturą Popularną w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej, autor książki „Świat z pikseli”.

DiSalvo widzi to inaczej: „Jak wiedzione instynktem zwierzęta, w zaspokajaniu swych potrzeb szukamy dróg najmniejszego oporu, bezkrytycznie przyjmując najłatwiejsze formy, a sugestywne elektroniczne obrazy i dźwięki są dziś, nie licząc chemii, najłatwiej osiągalne ze wszystkiego, co dotąd wynaleziono”. Wtóruje mu Sherry Turkle, która w Massachusetts Institute of Technology bada relacje łączące ludzi i komputery. W książce „Samotni razem” ubolewa nad tym, że „postęp techniczny uzurpuje sobie miano swoistego architekta bliskości” i „podsuwa substytuty, którym rzeczywistość nie bardzo potrafi sprostać”. „Cyfrowe kontakty i roboty społeczne – zauważa – oferują iluzję towarzystwa, bez kłopotliwych wymogów przyjaźni”.

Natomiast psycholog Jacek Santorski nie dostrzega nic złego w tym, że ktoś jest fanem Avengersów, Batmana czy Sherlocka Holmesa. Pod warunkiem, że ich przygodami nie interesuje się bardziej niż awansem żony czy kłopotami sercowymi nastoletniej córki.

– Dlaczego niektórzy wolą przyjaciół z pikseli od tych z krwi i kości? Odpowiedź jest prosta: ci pierwsi nie mogą nas oszukać, zdradzić, rozczarować. I nie poproszą o podżyrowanie kredytu – uśmiecha się Santorski.

Na marginesie: postacie z filmów czy gier, choćby były na bakier z moralnością i prawem, powinny wzbudzać w nas ciepłe uczucia. Bez ogródek mówi o tym brytyjski scenarzysta Cottrell Boyce: „Sympatia widzów jest dla szefów produkcji jak kokaina. Jeśli bohaterowie mają zrobić coś złego, Hollywood oczekuje, że scenariusz to usprawiedliwi”. Zapewnienie publiczności miłych wrażeń to, oczywiście, tylko środek do celu, którym są słupki oglądalności i sprzedaży. Jak pokazują badania, osoby mające trudności w kontaktach społecznych chętniej używają technologii – w tym idoli z ekranu – do poprawy nastroju, co później staje się czynnością przymusową. Na tym żerują dostawcy elektronicznej rozrywki, która zagubionej duszy przynosi chwilową ulgę, by ostatecznie wpędzić w jeszcze większą samotność i pustkę. Amerykański filozof i medioznawca Neil Postman przewidział to prawie 30 lat temu: „W erze zaawansowanej technologii największe duchowe zniszczenie przyniesie nam prawdopodobnie nie osoba, z której oblicza wyzierać będzie podejrzliwość i nienawiść, lecz wróg z uśmiechniętą twarzą” – pisał.

Trening emocjonalny

Dr Filiciak broni cyfrowych światów. Jego zdaniem zwykle wracamy z nich bogatsi. Atrakcyjniejsi dla otoczenia. Przykład: młodzieżowa moda na karaoke cinema, która polega na przytaczaniu dialogów i kwestii z popularnych filmów. Znajomość kultowych dla danej grupy cytatów sprawia, że nastolatek czuje się jej pełnoprawnym członkiem.

– Im bardziej wciąga nas jakaś produkcja telewizyjna, kinowa, muzyczna, komputerowa, jakakolwiek zresztą, tym chętniej rozmawiamy o niej z kolegami w szkole, w pubie, na boisku – wyjaśnia Filiciak.

 

Z kolei dr Marek Robak zwraca uwagę, że technologie służą przede wszystkim utrzymywaniu słabszych związków, raczej koleżeńskich niż przyjacielskich. Ale to nie powód, żeby elektroniczne narzędzia oskarżać o osłabianie relacji, bo przecież nie każdy kolega musi być przyjacielem, a koleżeństwo też ma swoją wartość. Dzięki sieci kontaktów, nawet płytkich – argumentuje – łatwiej znaleźć pracę, rozwiązać jakiś problem. Nawet w leczeniu depresji zaleca się „bycie wśród ludzi”. Internet to ułatwia: pokonuje ograniczenie czasu i przestrzeni, ale też nieśmiałość.

– W sieci ćwiczymy się w prostych, powierzchownych związkach, ale to ćwiczenie pomaga rozwijać z czasem inteligencję emocjonalną i ogólną umiejętność utrzymywania relacji – tłumaczy dr Robak. I dodaje z naciskiem: – Dotyczy to również fikcyjnych postaci z ekranu. Obcując z nimi, uczymy się np. przewidywać ludzkie zachowania i właściwie na nie reagować.

Czy iluzja wspólnoty może prowadzić do prawdziwej bliskości? Wygląda na to, że tak. A jednak pewien niepokój pozostaje. Doskonale oddaje go podtytuł książki Sherry Turkle: „Dlaczego oczekujemy więcej od zdobyczy techniki, a mniej od siebie nawzajem?”.

17,5 proc. – tylu internautów w Polsce należy do organizacji i stowarzyszeń. Wśród niekorzystających z sieci ten odsetek nie przekracza 11 proc. – wynika z „Diagnozy Społecznej 2011”.

27 proc. – tyle w 2010 r. było w USA jednoosobowych gospodarstw domowych. Jeszcze w 1950 r. było to 10 proc. Największy odsetek singli (45 proc.) żyje w Skandynawii, ale Francja, Wielka Brytania i Niemcy je pod tym względem doganiają. Najszybszą dynamikę „samotnienia” odnotowują Brazylia, Indie i Chiny – pokazują badania Erica Klinenberga, socjologa z Uniwersytetu Nowojorskiego.

5 mln – tylu Polaków, wg szacunków TNS OBOP, żyje w pojedynkę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2013