Przyjaciele i nieprzyjaciele Trumpa

Czad, najważniejszego w Afryce sojusznika Zachodu w walce z dżihadystami, prezydent USA kazał wpisać na czarną listę państw, których obywateli nie będzie się wpuszczać do Ameryki.

03.10.2017

Czyta się kilka minut

Donald Trump, 01.10.2017 r. / Fot. Susan Walsh / AP / EASTNEWS
Donald Trump, 01.10.2017 r. / Fot. Susan Walsh / AP / EASTNEWS

Ubiegając się o prezydenturę, Trump obiecywał, że będzie walczył z dżihadystami o wiele skuteczniej niż jego poprzednicy, George Bush i Barack Obama. Póki co zraża do Ameryki najważniejszych sojuszników w najdłuższej wojnie w jej historii.

Właśnie wpisał Czad na nową „czarną listę” państw, których obywatele będą wpuszczani do Ameryki. Termin ważności starej listy, sporządzonej wiosną, właśnie się kończy, a nowa, która zacznie obowiązywać 18 października, będzie już bezterminowa. Czad znalazł się na niej w towarzystwie banitów: Północnej Korei, Wenezueli, Iraku, Syrii, Jemenu, Somalii i Libii. Ogłaszając „czarną listę”, Biały Dom orzekł, że choć Ameryka ceni Czad jako sprzymierzeńca w wojnie z dżihadystami, to jednak uważa, iż niewystarczająco dzieli się z nią informacjami wywiadowczymi, a „na jego terytorium działa wiele ugrupowań terrorystycznych”.

Pierwszy w walce

Decyzja Białego Domu i jej uzasadnienie wprawiły w osłupienie amerykańskich dyplomatów z ambasady w Ndamenie i z Departamentu Stanu, a także wojskowych z Pentagonu. Według gazety „New York Times”, zarówno dyplomaci, jak i generałowie odwodzili Trumpa od pomysłu, by wpisać Czad na „czarną listę”. Prezydent posłuchał jednak Elaine C. Duke, pełniącej w Białym Domu tymczasowo obowiązki sekretarza bezpieczeństwa krajowego. W napisanym specjalnie dla prezydenta raporcie Duke orzekła, że – mówiąc krótko – władze w Ndżamenie robią za mało, żeby rozprawiać się z dżihadystami z Sahary i Sahelu.

Problem w tym, że żadne z państw afrykańskich nie walczy z dżihadystami tak zajadle i chętnie jak właśnie Czad, państwo policyjne, którym od 1990 r. rządzi niepodzielnie Idrys Deby. Czadyjski prezydent niszczy równie bezwzględnie opozycję demokratyczną, jak tę odwołującą się do islamu. W Czadzie dżihadyści nigdy się nie zagnieździli a czadyjskie wojsko zwalcza ich w sąsiednich krajach: w Republice Środkowoafrykańskiej, Mali, Sudanie, Libii, Kamerunie i Nigerii, gdzie poza rodzimymi partyzantkami działają też saharyjskie filie Al-Kaidy i Państwa Islamskiego.

Deby zwalcza dżihadystów z Sahary i Sahelu tym chętniej, że w wojnie tej może liczyć na wsparcie Zachodu – na zachodnią broń dla jego wojska, na pożyczki i inwestycje wspomagające gospodarkę Czadu, a także na wyrozumiałość zachodnich przywódców dla dyktatorskich rządów, jakie sprawuje już trzecie dziesięciolecie.


STRONA ŚWIATA – czytaj także poprzednie teksty ze specjalnego cyklu Wojciecha Jagielskiego >>>


Czad, dawna kolonia francuska, gości u siebie ważną bazę wojskową, w której na rozkazy Paryża czekają komandosi i Legia Cudzoziemska. Deby przysłużył się Francuzom, kiedy posłali wojska do Mali, żeby powstrzymać zwycięski marsz saharyjskiej filii Al-Kaidy na Bamako, stolicę kraju. Saharyjscy dżihadyści byli o krok od przejęcia władzy w całym Mali. W 2012 r. wsparli rebelię Tuaregów, którzy uzbrojeni po zęby w rozgrabione w Libii arsenały Muammara Kadafiego rozgromili malijskie wojsko i utworzyli na pustyni niepodległe państwo Azawadu. Rok później dżihadyści odebrali Tuaregom ich państwo i przemienili je w saharyjski kalifat. Rozochoceni ruszyli na bezbronne Bamako i pewnie zdobyliby stolicę, gdyby nie zbrojna inwazja Francji. Na prośbę Paryża Deby posłał wtedy do Mali dwa i pół tysiąca swoich doborowych żołnierzy, którzy wspólnie z francuskimi komandosami i Legią Cudzoziemską stłumili rebelię i rozbili pustynny kalifat dżihadystów. Czadyjczycy jako jedyni z afrykańskich sojuszników i klientów Paryża wsparli Francuzów w walce z dżihadystami. Bili się dzielnie, nie licząc się ze stratami (w malijskiej wojnie zginęło pół setki czadyjskich żołnierzy i jedynie sześciu Francuzów).

Dwa lata później Czadyjczycy rozgromili kolejny kalifat, jaki nad brzegami jeziora Czad, a przede wszystkim w płn.-wsch. Nigerii ogłosili miejscowi dżihadyści z ugrupowania Boko Haram, uznającego się z kolei za afrykańską filię Państwa Islamskiego, konkurenta Al-Kaidy. Dopiero interwencja czadyjskich wojsk pozwoliła powstrzymać ekspansję kalifatu, który u szczytu swojej potęgi zajmował obszar równy Belgii i coraz śmielej przenosił świętą wojnę do sąsiednich Kamerunu i Nigru. Partyzanckie oddziały Boko Haram zostały rozgromione dopiero przez Czadyjczyków, a przed ostateczną klęską uratowała je Nigeria, która zazdrosna o tytuł regionalnego mocarza, zabroniła w końcu wojskom z Czadu zapuszczać się na swoje ziemie.

Czy Trumpa obchodzi Afryka

Czad jest prymusem utworzonego na początku wieku i sponsorowanego przez USA Transsaharyjskiego Partnerstwa Antyterrorystycznego (poza Czadem wchodzą do niego Algieria, Libia, Maroko, Tunezja, Mauretania, Senegal, Burkina Faso, Mali, Niger i Nigeria), Amerykanie szkolą i zbroją wojsko Deby’ego i wspólnie z nim wprawiają się na saharyjskich poligonach w walce z pustynnymi partyzantami. W Ndżamenie urządzono kwaterę główną wspólnego, sąsiedzkiego wojska (Czadu, Nigerii, Nigru i Kamerunu) do walki z dżihadystami z Boko Haram. Do wzrostu znaczenia Czadu na Czarnym Lądzie przyczynił się też tegoroczny wybór czadyjskiego dyplomaty Moussy Fakiego Mahamata na przewodniczącego Komisji Unii Afrykańskiej.

„Próbuję zrozumieć tę decyzję, ale nic sensownego nie przychodzi mi do głowy” – ocenił wpisanie Czadu na „czarną listę” Białego Domu Richard Downie, znawca spraw afrykańskich z waszyngtońskiego Ośrodka Międzynarodowych Studiów Strategicznych. – „Nie sądzę, by Czad był jedynym sojusznikiem Ameryki, który nie dzieli się z nią wszystkimi sekretami szpiegowskimi. Wierzę, że chodzi o formalności, procedury i urzędowe warunki, od których spełnienia zależy automatyczne zakwalifikowanie kogoś do przyjaciół bądź nieprzyjaciół. Tak, czy inaczej wpisanie go na „czarną listę” popsuje współpracę Czadu z Ameryką i zaszkodzi amerykańskim interesom”. Nawet emerytowany generał-porucznik H.R. McMaster, doradca Trumpa do spraw bezpieczeństwa narodowego przyznał, że nie podziela stanowiska prezydenta w sprawie wpisania Czadu na „czarną listę” i że „tę sprawę da się jeszcze odkręcić”.

„W całej tej historii najważniejsze jest to, jak Trump pozwala sobie traktować dotychczasowych sprzymierzeńców Ameryki” – uważa Monde Muyangwa, spec od Afryki z waszyngtońskiego Międzynardowego Ośrodka Badawczego im. Woodrowa Wilsona. – „Wniosek z tego nasuwa się tylko jeden - Ameryce ufać nie można”. Nagabywany przez dziennikarzy Trump nie odpowiedział dlaczego z listy państw, których obywateli nie będzie się wpuszczać do Ameryki wykreślił Sudan, wciąż figurujący w Waszyngtonie w spisie państw wspierających międzynarodowy terroryzm, a także Północną Koreę, której władze i tak nie pozwalają obywatelom na jakiekolwiek zagraniczne podróże.

Jeśli Idrys Deby uzna, że wpisując jego kraj, wiernego sojusznika Francji i Zachodu, od lat pełniącego rolę żandarma afrykańskiego Sahelu i Sahary, na amerykańską „czarną listę” Trump wystawia go na pośmiewisko, Czad może rzeczywiście mniej chętnie niż dotąd współpracować z Ameryką. Bez niego zaś pokonać afrykańskich dżihadystów z Sahary i Sahelu po prostu się nie da. Podobnie, jak nie da się skutecznie zwalczać dżihadystów z Rogu Afryki bez pomocy Etiopii.

Sojuszniczka

A Etiopię, inną afrykańską sojuszniczkę, walczącą z dżihadystami strażniczkę Rogu Afryki, Trump także zdążył już do siebie zrazić. Bush, który obawiał się, że niedobitki Terrorystycznej Międzynarodówki spod Hindukuszu schronią się właśnie w ogarniętej wojną domową Somalii, namówił władze Etiopii do inwazji, gdy w 2006 r. władzę w Mogadiszu zdobyli miejscowi talibowie. Etiopczycy przez ponad dziesięć lat bili się w Somalii z dżhadystami, ale wiosną, podczas pierwszej podróży po Bliskim Wschodzie i Afryce, wyznaczony przez Trumpa na sekretarza obrony emerytowany generał James Mattis ostentacyjnie ominął stolicę Addis Abebę. Uznano to za znak – USA nie będą uznawać już Etiopii za najważniejszej sojuszniczki w Afryce i nie będą się nią wyręczać w walce z miejscowymi dżihadystami, a i Addis Abeba nie będzie mogła liczyć na takie jak dotąd względy w Waszyngtonie.

Krytycy Trumpa twierdzą, że Afryka w ogóle go nie obchodzi. Podczas wrześniowej sesji ONZ, na spotkaniu z afrykańskimi prezydentami Trump zachwycał się nie istniejącym państwem Nambia. Afrykanie zachodzą w głowę czy chodziło mu o Namibię, czy może o Zambię, albo Gambię. Jeśli miał na myśli Namibię to pewnie nie miał pojęcia, że od lat współpracuje i przyjaźni się z jego najgorszym wrogiem, Północą Koreą. O braku zainteresowania Afryką może świadczyć fakt, że do dziś nie wyznaczył on ambasadorów w tak kluczowych dla tego kontynentu krajach jak Południowa Afryka, Kongo, Sudan, Kamerun, Senegal czy Etiopia, gdzie swoją siedzibę ma także Unia Afrykańska.

W najbliższych dniach w Waszyngtonie odbędzie się narada Transsaharyjskiego Partnerstwa. Mimo wpisania ich kraju na amerykańską „czarną listę”, delegaci z Czadu będą mogli na nią przyjechać. Dotyczący ich zakaz zacznie obowiązywać dopiero 18 października. Pytanie tylko, czy wciąż będą mieli ochotę na podróż do Ameryki?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2017