Przyjaciel domu

W polskich domach żyje 21 milionów zwierząt. 7 milionów z nich to psy, a 6 milionów – koty. Polak i czworonóg idą przez życie noga w łapę. Ponad politycznymi podziałami.

05.06.2017

Czyta się kilka minut

 / Foundry/Pixabay.com
/ Foundry/Pixabay.com

Scenariusz jest zwykle ten sam. Skwarne lato, parking przed supermarketem. Na zewnątrz trzydzieści na plusie, a w samochodzie jak w piekarniku, bo tapicerka oddaje ciepło niczym kratka grilla. Ktoś zauważa, że na tylnej kanapie leży pies. Jest tak duszno, że nie ma nawet siły kwilić. Przybiega ochrona sklepu, potem policja, wreszcie słychać brzęk tłuczonej szyby.

Ledwo żywe zwierzę wychodzi z auta. Po dłuższej chwili znajdują się właściciele. Oburzeni, ale przede wszystkim zdziwieni zamieszaniem, bo przecież nie było ich tylko przez chwilę, a na dodatek zostawili lekko uchyloną szybę.

Albo przykład z drugiego bieguna kalendarza. Ostatnie dni grudnia, przy każdym skrzyżowaniu prowizoryczne stoisko z fajerwerkami. Można je kupować w pakietach, im więcej, tym taniej. Nikt zresztą nie czeka na sylwestrową północ. Strzela się już od zmierzchu, na wyścigi, jakby trzeba było celebrować Nowy Rok dla każdej strefy czasowej. Kiedy niebo rozbrzmiewa eksplozjami sztucznych ogni, setki domowych psów wpadają w panikę. Nie wiedzą, co się dzieje. Huk jest nie do zniesienia. Zrywają się ze smyczy, uciekają z posesji, czasem wpadają pod koła samochodów. Organizowana rokrocznie akcja „Nie strzelam w Sylwestra” jest jak rzucanie grochem o ścianę.

W tle tych głośnych, często szokujących doniesień toczy się jednak zwykłe, pozbawione sensacji wspólne życie. To rzadko opowiadana historia i jedna z ostatnich w Polsce, która nie ciągnie za sobą politycznych konotacji. Linia sympatii względem zwierząt przebiega nie wzdłuż, lecz w poprzek partyjnych preferencji. Wystarczy powiedzieć, że podczas obrad Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt członkowie różnych partii współpracują ze sobą skuteczniej niż na innych polach. Dowodem opracowany przez nich projekt nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt. Chodzi o zakaz trzymania psów na uwięzi, zakaz ferm zwierząt futerkowych, zakaz uboju rytualnego, zakaz cyrków ze zwierzętami, zakaz tzw. dzikich schronisk, a de facto umieralni zwierząt i zakaz dzikich hodowli. Można być zresztą pewnym, że projekt ma poparcie prezesa partii rządzącej, bo przecież i Jarosław Kaczyński nie kryje się z życzliwością w stosunku do kotów.

Polska krajem psiarzy

Według obiegowej opinii ludzi dzieli się na tych, którzy wolą psy, i tych, którym bardziej pasują koty. Z opracowanej na podstawie danych Euromonitora mapy jednoznacznie wynika, że Polska to kraj psiarzy. Gramy więc w tej samej lidze co Chiny, Indie, Meksyk, Australia, RPA i jeszcze cała Ameryka Południowa, a w Europie głównie Hiszpania, Portugalia i Czechy. Z kolei w opinii The European Pet Food Industry, a więc europejskiego stowarzyszenia producentów karmy dla zwierząt, w domach nad Wisłą żyje 21 mln zwierząt. 7 mln z nich to psy, a 6 mln – koty. Co ciekawe, według tych samych danych Skandynawowie, Francuzi, Włosi i Słowacy wolą otaczać się rybkami. Hobby to nie ma za to niemal wcale fanów w Holandii – tam najchętniej trzyma się w klatkach ptaki.

Oczywiście gatunek robi różnicę. Z tymi bardziej kontaktowymi łatwiej zbudować więź, a pies jest jedynym prawdziwie responsywnym towarzyszem, więc ten kontakt może być dwustronny. Kot w utartej opinii chadza zwykle własnymi ścieżkami, jest więc dla właściciela większym wyzwaniem. Ale znane są również przypadki nawiązania silnej relacji emocjonalnej z krokodylem.

I jeszcze strona finansowa: przeciętny mieszkający w Polsce kot zjada w rok karmę wartą 190 zł (według The European Pet Food Industry). Na przemysłowe pożywienie dla psa wydajemy o dziesięć złotych mniej, pewnie przez to, że czasem dzielimy się z nim własnym jedzeniem.

Karma dla cukrzyka

Wszystkie domowe zwierzęta, niezależnie od gatunku, łączy jedno. Kiedy o nie zapytać, właścicielom rozwiązują się języki.
Magda, trzydziestoparolatka z Kielc: – Prawdę mówiąc, nigdy nie chciałam kota. Pochodzę z „psiej” rodziny. Do tego była jeszcze alergia na koty. Ale dziesięć lat temu rodzice znaleźli na Mazurach cztery kocie sieroty i tak jakoś się złożyło, że jedna, nazwałam ją Andromacha, trafiła do mnie. Wszystkiego o kotach nauczyłam się od niej.

Andromacha przez prawie całe swoje życie była grzecznym, przyjacielskim kotem, tolerującym świat, może tylko z wyjątkiem kabli do ładowarek. Zero problemów. Tak było aż do lipca dwa lata temu, kiedy w pewnym momencie po prostu przestała jeść. Ostatnie nasze półtora roku to było życie z chorobą. Najpierw z nadczynnością tarczycy, której objawy u każdego kota mogą wyglądać inaczej, potem z nowotworem. Z pierwszej choroby ją wyciągnęłam, z drugiej niestety się nie udało.

Życie z tarczycowym kotem jest wesołe. Potrzeba specjalnej diety. Tak, kot odżywiał się lepiej ode mnie. Do tego leki dwa razy dziennie, o określonej godzinie, suplementy, które zmienią kota anorektyka w kota-nie-kościotrupa, badania. Nie zna życia, kto nie pobierał kotu krwi. Jestem też mistrzynią podawania kotu tabletki.

Kasia spod Legionowa: – Wychowałam się na wsi. To było naturalne, że jak odchodził jeden pies, to od razu brało się następnego. A jak kładziesz takiego przestraszonego szczeniaka do swojego łóżka, a on dla uspokojenia zaczyna ssać twój palec, to siłą rzeczy zaczynasz traktować go jak domownika. Zresztą zawsze mieliśmy też psa obronnego, który żył w klatce na zewnątrz. Strasznie mnie to wkurzało, często się o to z rodzicami kłóciłam. No i kiedy już jako dorosła kobieta wyniosłam się do miasta, a ostatni pies z klatki zdechł, rodzice nie wzięli nowego. Klatka stoi pusta, ma tylko straszyć. Chyba zrozumieli, w czym rzecz.

Ula z Warszawy: – Cukrzyca przyszła gwałtownie i z dużą siłą. To był od razu stan krytyczny. Myślę, że lata podłej kociej karmy zrobiły swoje.

Przez lata dzieliła dom z królikiem Daśkiem, potem wraz z jej partnerem Darkiem wprowadził się kot Figo. Karmy dla kotów cukrzyków to zwykle trucizna. Taki kot nie może jeść suchej karmy. Trzeba za każdym razem czytać skład i odpowiednio dobierać dietę. Z kolei cukier mierzy się z ucha i to pięć razy dziennie. Masakra. Na szczęście lekarz powiedział, żebyśmy nie dali się zwariować i jeśli nie będzie działo się nic złego, po prostu robili mu dwa razy dziennie zastrzyk z insuliny. Tak było przez dwa lata, szybko zaczęliśmy to traktować automatycznie, jak mycie zębów. Ale kot nigdy nie mógł zostać na weekend sam w domu. Mimo to znosił to wszystko z godnością.

Co innego królik. Był już bardzo stary, większość życia przeżył w dobrym zdrowiu, ale dwa lata przed śmiercią zaczął tracić wzrok. Potem okazało się, że ma ropny stan zapalny w szczęce. To oznaczało dziesięć miesięcy antybiotykoterapii. Jeden lek trzeba było podawać codziennie, drugi co trzy dni. Igła miała wielkość połowy królika, więc niedziwne, że się buntował. Tym bardziej że on bardzo nie lubił być brany na ręce. Przez te dziesięć miesięcy nie mogliśmy go zostawić pod cudzą opieką nawet na jeden dzień, bo nikt inny nie umiałby zrobić mu zastrzyku.

Nauczyciel i uczeń

Na blogu zmarłego niedawno neurobiologa prof. Jerzego Vetulaniego można przeczytać, że człowiek to zwierzę wyjątkowe, bo jako jedyne nie traktuje przedstawicieli innych gatunków w sposób wyłącznie pragmatyczny. Profesor powoływał się przy tym na Ericha Fromma, według którego charakteryzuje nas biofilia, a więc pozytywne nastawienie psychologiczne do wszelkich przejawów życia.

– Od zarania dziejów pies realizował naszą potrzebę bezpieczeństwa. Udomowiliśmy go, by był naszym strażnikiem. Dziś ta funkcja jest dużo mniej znacząca. Nie trenujemy go, by był agresywny. Wychodzi za to naprzeciw naszej potrzebie kontaktu z żywym stworzeniem – mówi dr Konrad Maj, psycholog społeczny z Uniwersytetu SWPS.

I dodaje, że czworonóg zapewnia nam mnóstwo wrażeń i doświadczeń. Stymuluje do zabawy, do spacerowania. Dostarcza endorfin. Dzięki nim ludzie czują się szczęśliwsi i zdrowsi. Dla wielu zwierzę, przede wszystkim pies, to członek rodziny. Szczególnie dla tych, którzy z różnych powodów nie mogą mieć dzieci. Ludzie mają potrzebę sprawowania władzy, kontroli, bycia wychowawcą, a pies się świetnie do tego nadaje.

To m.in. dlatego zwierzętami otaczają się ludzie wykluczeni. Seniorzy, bezdomni, chorzy, niepełnosprawni. W ramach eksperymentu psy trafiły nawet do paru amerykańskich więzień. Osadzeni mogli wyszkolić się dzięki nim na trenera, ale zyskiwali też emocjonalną więź. Poczucie, że ktoś się ich słucha, a nie tylko oni mają się słuchać. Bo pies nie ocenia, nie patrzy na dawne przewiny i daje kolejne szanse.

– Czy posiadanie zwierzęcia może doprowadzić do tego, że ktoś przestanie nawiązywać relacje z innymi ludźmi? Nie sądzę, raczej odwrotnie, bo przecież pies wręcz wyciąga nas na ulicę. Zwykły codzienny spacer po Polu Mokotowskim to szereg rozmów z zupełnie obcymi nam ludźmi, którzy też mają psy – mówi dr Maj. – Sytuacje, gdy ktoś uznaje, że nie musi mieć partnera, bo ma już psa czy kota, należą do rzadkości. Zwierzę ma niebywały wpływ na nasze emocje, ale rozwój człowieka ma również charakter poznawczy, a do tego potrzebni są inni ludzie. W relacji ze zwierzakiem to my jesteśmy nauczycielem, a on uczniem. To my kształtujemy je według własnego pomysłu, a nie na odwrót, choć oczywiście zwierzęta również potrafią na nas wpływać i nas zmieniać.

Obcinanie pazurków

– Może będzie pan zaskoczony, ale zwykle to człowiek, a nie pies gorzej znosi rozstanie – mówi Maria Jakubowska z hotelu dla psów Dog Inn niedaleko Mińska Mazowieckiego. – Krzywa przeżywania rozłąki jest u nich odwrotna niż u ludzi. Zwierzę jest osadzone tu i teraz, więc przez pierwsze godziny rzeczywiście tęskni. Ale potem widzi, że nie dzieje mu się krzywda, jest najedzone, wybawione, ma towarzystwo. Szybko oswaja się z nową rutyną. Za to właściciel zwykle przez pierwsze dwa dni nie okazuje tęsknoty, a trzeciego zaczyna dzwonić, dowiadywać się, co u jego pupila.

Hoteli dla zwierząt jest dziś zatrzęsienie, ponad 30 w samych tylko okolicach Warszawy. Wiele powstaje na prywatnych posesjach, inne mają większy rozmach. W Dog Inn psy mają do dyspozycji hektar lasu, indywidualne boksy i jeszcze sporo towarzystwa. Zwykle gości tam cztery, pięć psów. Najwięcej w sezonie wakacyjnym i wtedy, gdy dzieci mają wolne od szkoły, bo to zawsze dobra okazja do wyjazdu.

Często pierwszym kontaktem z psim hotelem jest wesele w rodzinie. Psa nie ma z kim zostawić, bo wszyscy potencjalni opiekunowie też są zaproszeni. Ląduje w hotelu i szybko okazuje się, że to dla niego wspaniałe wakacje.

Maria Jakubowska ma około stu stałych klientów. Płacą od 50 do 60 zł za dobę opieki nad psem.

– Pełny przekrój społeczny. Od typowej mieszkanki praskiej kamienicy, która autobusem przywiozła w wózku sklepowym suczkę i cztery szczeniaki, bo sama miała załatwiony pobyt w sanatorium, po drugi biegun zamożności: ekspatów, pracowników kontraktowych, dyplomatów – mówi.

Ci najbogatsi mają prywatnych opiekunów dla swoich pociech lub korzystają z placówek takich jak Warsaw Pethouse – psi hotel w standardzie pięciogwiazdkowym usytuowany w wilanowskim dworku. Połączony jest ze świetlicą, a więc pupila można oddać rano, a odebrać po pracy. Kiedy czyta się rozkład psich zajęć, skojarzenia z ludzkim przedszkolem stają się aż nadto wyraziste. Do godziny 10 przyjmowanie psów, potem zabawa w ogrodzie pod okiem zoopsychologa. W południe lunch, o 13 drzemka, o 15 trening interaktywny, a o 16 spa dla zwierząt: obcinanie pazurków, przemywanie oczu, kąpiel, czesanie. Najpóźniej o 18 wszyscy goście świetlicy wracają do domów. Na zdjęciach zamieszczonych na stronie internetowej Warsaw Pethouse czworonogi są czyste, uśmiechnięte, w ruchu. Można by powiedzieć: żywcem wzięte z Facebooka.

– Oczywiście możemy dziś mówić o pewnej modzie na posiadanie zwierząt domowych, bo są one elementem naszej prezentacji. W powszechnej opinii ten, kto ma pupila, jest wrażliwy, ma dobre serce. Jeśli pan jest tak lubiany przez swojego psa, to nie może być złym człowiekiem – zauważa dr Maj. Idąc jeszcze dalej: ten wizerunek kształtowany jest również przez detale. Wiele o właścicielu mówi rasa jego psa. Labradora będzie miał człowiek rodzinny, lubiący przebywać w domu. Zupełnie co innego powiemy o kimś, kto przy nodze prowadzi amstaffa czy rottweilera. Od tego, jak chcemy być postrzegani, zależy, jaką kupimy psu obrożę i czy przywiążemy do niej różową wstążeczkę. A wreszcie, czy zabierzemy go na psie lody. Porcja kosztuje 10 zł, sprzedawane są w specjalnych pojemnikach, z miodem i mlekiem sojowym zamiast sacharozy i śmietany.

Cmentarz to przyjemne miejsce

– Oficjalnie nazywamy się miejscem pochówku, ale i tak wszyscy mówią „cmentarz” – tłumaczy Witold Wojda. Psi Los prowadzi w mazowieckiej gminie Halinów już od 26 lat. Zaczęło się od artykułu w gazecie. Jakaś kobieta skarżyła się, że ludzie, których wynajęła do pochowania jej zmarłego psa, zainkasowali pieniądze, po czym na jej oczach wyrzucili zwłoki do śmieci i uciekli.

Pomyślał wtedy, że trzeba dać ludziom możliwość godnego i legalnego pożegnania czworonożnych domowników. W pierwszych latach istnienia cmentarza ruch był niewielki – dwa, czasem trzy pochówki w miesiącu. Dziś to już nawet dwa dziennie. Przez te wszystkie lata u Wojdy pochowano już ponad 12 tysięcy zwierząt. Większość to psy i koty, ale były również gryzonie, a nawet rybka akwariowa. I koń, ale jego wcześniej skremowano.

– Każde zwierzę dostaje osobną kwaterę z tabliczką. Wykopujemy dołek, zalecamy, żeby zwierzę zawinąć w ręcznik czy prześcieradło, i składamy je do ziemi – relacjonuje Wojda. – Niektórzy przywożą potem znicze czy wiązanki. Są tacy, którzy przyjeżdżają codziennie, to zwykle emeryci. Inni wpadają na groby co tydzień. Na początku często, potem coraz rzadziej, wreszcie zapominają na dobre.

Najwięcej jest ich w pierwszą niedzielę października. Wojda wymyślił, by obchodzić wtedy nieoficjalny Dzień Pamięci o Zmarłych Zwierzętach. To dobra data: niecały miesiąc przed Wszystkimi Świętymi, blisko rocznicy śmierci św. Franciszka, patrona zwierząt. Psi Los wygląda wówczas jak cmentarz ludzki: mieni się setkami lampek, a przy wielu grobach przystają całe rodziny. Grabią liście, czyszczą pomniki i tabliczki, podlewają kwiaty.

– Niektórzy mówią nawet, że bywają u nas częściej niż na grobach swojej rodziny – zauważa właściciel Psiego Losu. – Bo tu nie ma atmosfery cmentarza. Można powspominać, a potem pospacerować po lesie z żywym czworonogiem. Jest przyjemnie.

Jakoś pusto

Magda na razie mieszka sama: – Kiedy Andromachy zabrakło, nagle okazało się, że mam dużo czasu i swobody dysponowania nim. No i znacznie więcej pieniędzy na koncie. Szkoda tylko, że dom jest bezsensownie pusty. Musiałam ją przepłakać, ale jesienią, gdy skończą się wakacje i wyjazdy, pewnie pojawią się kolejne zwierzęta. Raczej parszywki niż rodowodowe.

Już w mieście Kasia przygarnęła kulawego psa ze schroniska. Ale kiedy zaczęła intensywnie pracować, odwiozła go rodzicom, bo nie miała dla niego czasu. Dziś Czoko jest królem gospodarstwa. Ona z kolei myśli o szczeniaku dla swoich paroletnich dzieci.

– Umówiliśmy się z weterynarzem, że powie nam, kiedy Figo zacznie cierpieć – mówi na koniec Ula. – We wrześniu kot zaczął wymiotować, przestał jeść, zapominał o kuwecie. Musieliśmy go karmić siłą za pomocą strzykawki. Robił pod siebie, więc meble pozawijaliśmy w folię, pięć razy w tygodniu praliśmy pościel. Lekarz płakał, kiedy w grudniu podawał mu środek usypiający. My z kolei byliśmy wykończeni. Przez ostatnie dwa miesiące nie przespałam nocy, budziłam się na każde jęknięcie. Czułam się wrakiem, więc spodziewałam się poczucia dużej ulgi. Rzeczywiście, po powrocie z kliniki przespałam całą noc. Ale rano, zamiast tą ulgą prawdziwie odetchnąć, powiedziałam: „Darek, to mieszkanie jest puste, weźmy kota”. ©


CZYTAJ TAKŻE:

Zenon Kruczyński, ekolog: Skala śmierci i przemocy wobec zwierząt jest straszliwa. Nie potrafimy na nią otworzyć oczu, bo ze zgrozy pękłyby nam serca >>>

Dżdżownico, siostro nasza. Edytorial ks. Adama Bonieckiego >>>

Emocjonalne maszyny >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2017