Przygody hrabiego (i jego dzieła)

W przypadku życia i twórczości Jana Potockiego pełno jest półprawd i legend. Taki jest los twórców, którzy zacierają granicę między realnością a fikcją.

23.08.2015

Czyta się kilka minut

Alexander Varnek, Hrabia Jan Potocki, po 1810 r. / Fot. Maciej Szczepańczyk // DOMENA PUBLICZNA
Alexander Varnek, Hrabia Jan Potocki, po 1810 r. / Fot. Maciej Szczepańczyk // DOMENA PUBLICZNA

Zdarzają się w historii literatury pisarze, których biografie dorównują perypetiom wymyślonych przez nich postaci. Weźmy Jana Potockiego.

Podróżnik i dyplomata, poseł na Sejm Czteroletni i publicysta, uczony i pisarz, ekscentryk i neurotyk, kawaler Zakonu Maltańskiego i wolnomularz, etnograf i archeolog, kosmopolita i poliglota, autor jednej, za to genialnej powieści, tomu relacji z podróży, krótkich utworów teatralnych, pism politycznych i historycznych. A także utalentowany rysownik, który podczas licznych podróży z fotograficzną wręcz precyzją szkicował spotykanych mieszkańców, pejzaże, budowle, rośliny i zwierzęta. Przy tym bohater wielu politycznych wolt. Anegdoty o jego dziwactwach i popełnianych gafach, a także okolicznościach śmierci krążą do dziś.

Dość wspomnieć o legendzie powstałej na temat srebrnej kulki z rodowej cukiernicy, którą hrabia miał jakoby piłować tygodniami, a następnie skropić święconą wodą, by tak przygotowanym narzędziem uśmiercić w sobie wilkołaka. Nie jest fałszem wiadomość o samobójstwie, ale już wątpliwa jest opowieść o srebrnej kuli (upowszechniona przez Rogera Caillois, a podtrzymana przez Gustawa Herlinga-Grudzińskiego), która powstała na przekór świadectwu księdza Stanisława Chołoniewskiego, pierwszego świadka tego aktu desperacji hrabiego.

W przypadku życia i twórczości Potockiego pełno było takich półprawd czy legend czasem niedorzecznych, jak ta o hrabi-wilkołaku, którą zawdzięczamy zapewne wybujałej wyobraźni romantycznych poetów.

Biograficzne puzzle

Wiadomo też, że Potocki odebrał staranną edukację od szwajcarskich preceptorów, brał udział w „wojnie kartoflanej” o sukcesję bawarską i uzyskał tytuł oficera kawalerii, dostał mandat poselski na Sejm Czteroletni, odbył spektakularny lot balonem nad Warszawą, założył Drukarnię Wolną i prowadził tygodnik sejmowy, zjeździł kraje Europy, podróżował do Turcji i północnej Afryki, na Kaukaz i do Mongolii, podczas nieudanej wyprawy do Chin.

Wiadomo też, że był postacią pełną sprzeczności. Chciał być historykiem krainy, którą ledwie znał. „Słabo znam swój kraj, ale znam inne” – mówi w podsumowaniu „Próby logiki”, krótkiego tekstu, którego publikacji sprzeciwił się Stanisław August. Był posłem na Sejm, ale język polski znał tak słabo, że jego mowy tłumaczył Julian Ursyn Niemcewicz. Hrabia wzbudzał zapewne rozbawienie, gdy używał gminnej odzywki: „a juści”. W roku 1788 zobowiązał się przekazywać corocznie jedną piątą dochodów na uzbrojenie wojska, ale już w 1792 wycofał się z polityki, a dwa lata później przejawiał całkowity brak zainteresowania powstaniem kościuszkowskim. Należał do jednej z najbardziej konserwatywnych rodzin polskiej arystokracji, ale wiedziony ciekawością, uczestniczył w Paryżu w zgromadzeniach jakobinów.

Do niedawna wiedza o życiu krajczyca była równie niepełna i fragmentaryczna, jak wiedza o genezie „Rękopisu znalezionego w Saragossie”. Istnieje tu pewna dopełniająca się symetria. Nie licząc świadectw osób współczesnych hrabiemu – Niemcewicza, Friedricha Schulza, baronowej Elizy von der Recke czy księdza Chołoniewskiego – przez długi czas dysponowaliśmy jedynie dwiema biografiami Michała Balińskiego (1843) i Edwarda Krakowskiego (1963; która była częściowo efektem fantazji autora) oraz doktoratem Ewy Żółtowskiej (1973; autorki hasła o Janie Potockim do Polskiego Słownika Biograficznego, zupełnie innego formatu, ale także niewolnej od powielanych błędów). Dopiero monumentalna biografia François Rosseta i Dominique’a Triaire’a (2004), która w Polsce ukazała się razem z krótką vie romancée Jana Potockiego autorstwa Aleksandry Kroh, jest pierwszą rzetelną, opartą na źródłach rekonstrukcją życia Jana Potockiego.

Rosset i Triaire zastrzegają, że nadal istnieją luki i niedopowiedzenia. Ułożyli swoją książkę z puzzli odnalezionych dokumentów, korespondencji i świadectw. Spenetrowali dziesiątki państwowych i prywatnych archiwów, nie tylko polskich i francuskich, ale także włoskich, hiszpańskich, ukraińskich i rosyjskich. Na otwarcie wciąż czekają archiwa rodzinne w Wiedniu, w których zapewne znajdują się listy hrabiego. Autorzy podkreślają, że biografia Potockiego jest work in progress i z pewnością wypłyną jeszcze dalsze dokumenty, które pozwolą zweryfikować dotychczasowe ustalenia bądź uzupełnić brakujące ogniwa.

Niewiele wiadomo o latach spędzonych przez Potockiego na edukacji w Szwajcarii; o okresie 1779–1782, w którym podróżował po krajach romańskich; o latach 1785–1788, w których przebywał wraz z pierwszą żoną, Julią, w Paryżu; także okres 1793–1796, kiedy mieszkał w Niemczech, jest dosyć mglisty. Najmniej wiemy o latach 1798–1802, kiedy żeni się z Konstancją i intensywnie pracuje nad „Rękopisem...”. Niewiele też zachowało się dokumentów z ostatniego, siedmioletniego okresu, kiedy mieszka w Uładówce i pisze ostatnią wersję powieści, pracuje nad chronologią czasów poprzedzających olimpiady, prowadzi ożywioną korespondencję, ale i osuwa się w melancholię.

Źródeł depresji nie brakowało: rozpad małżeństwa, spór o dzieci, zawiedzione ambicje polityczne, zmarnowana kariera uczonego – historyka, egiptologa, archeologa i etnografa. Liczył na uznanie ze strony akademików, a jego „Historia pierwotna ludów Rosji” (1802) zamiast przynieść mu rozgłos, spotkała się z miażdżącą krytyką słynnego historyka. Jako tajny radca cara i twórca Systemu Azjatyckiego, jeden z głównych architektów ekspansji rosyjskiej, próżno ubiegał się o powołanie akademii wschodniej, która zajęłaby się wytyczaniem polityki Rosji. Nie powiódł się również projekt założenia na Krymie nowego miasta.

Przyczyn niepełnej znajomości życiorysu hrabiego można upatrywać w samobójstwie, które nakazało potomkom i krewnym niemal całkowite milczenie. Część dokumentów uległa rozproszeniu. Potocki nie ułatwiał też zadania swoim biografom, dyskretnie milcząc na temat spraw prywatnych, jak przystało na człowieka oświecenia.

Dzieje rękopisu

Do historii wszedł właśnie jako pisarz, autor „Parad” i nadal za mało docenianych „Podróży”, ale przede wszystkim jako twórca niezwykłej powieści. Legenda głosi, że pisał „Rękopis znaleziony w Saragossie” „ku uciesze dam”, na marginesie prac historycznych – m.in. o dziejach dawnych Słowian, Scytów i Sarmatów – i nie przywiązywał zbyt wielkiej wagi do tego przedsięwzięcia. Trudno jednak dać temu wiarę, skoro poświęcił swojemu dziełu dwadzieścia lat, trzykrotnie zmieniał konspekt utworu i wprowadzał do tekstu liczne poprawki.

Kłopot z „Rękopisem...” wynika z tego, że Potocki nigdy nie wydał powieści w postaci ostatecznej. Za jego życia ukazała się w Petersburgu autoryzowana, choć anonimowa edycja 13 pierwszych dni w dwóch fazach (koniec 1804 i początek 1805), w stu egzemplarzach, na papierze czerpanym. Wyprawa do Chin przerwała prace nad powieścią, która była już w dwóch trzecich ukończona. W latach 1813–1814 paryski drukarz i księgarz Gide, który otrzymał od Potockiego cztery dekamerony, spreparował tekst i wykroił z powieści dwa osobne tomy: „Avadoro, historia hiszpańska” i „Dziesięć dni z życia Alfonsa van Wordena”. Wydanie to, podpisane inicjałami MLCJP (Monsieur le Comte Jean Potocki), padło później ofiarą trzech plagiatów. Ich autorami byli: Cousen de Courchamps, Charles Nodier i Washington Irving, którzy nie do końca wiedzieli, kogo ograbiają. Nota bene, spadkobiercy Potockiego nigdy nie zdementowali ani nie zdemaskowali tych głośnych plagiatów, jakkolwiek odpisy powieści starannie przechowywano w domowych archiwach.

Polski przekład, dokonany z autografu, sygnowany nazwiskiem Edmunda Chojeckiego, ukazał się w Lipsku w roku 1847. Zaraz potem oryginał zaginął, a polskie tłumaczenie stało się podstawą niemieckiego wydania. We Francji „Rękopis...” wypłynął dopiero sto lat później, za sprawą Rogera Caillois, który wznowił fragmenty edycji Gide’a, wydobywając powieść z zapomnienia, ale też tworząc szereg błędnych interpretacji, które umiejscawiają dzieło Potockiego w nurcie literatury fantastycznej. W roku 1989 ukazało się wydanie Szwajcara René Radrizzaniego, który partie końcowe zamieścił według niemieckiego przekładu wersji polskiej. W wyniku tych zabiegów „Rękopis...” miał we Francji reputację dzieła poniekąd apokryficznego i nie figurował na liście kanonicznych lektur uniwersyteckich. Był jednak przedmiotem fascynacji i studiów wielu badaczy.

Sytuacja zmieniła się, kiedy w 2002 r. Dominique Triaire, pracujący w tandemie z François Rossetem, odkrył w zbiorze jarocińskim zdeponowanym w Archiwum Państwowym w Poznaniu manuskrypt powieści, złożony głównie z autografów i kopii z odręcznymi poprawkami Potockiego. To znalezisko pozwoliło obu uczonym odtworzyć genezę powieści. Według ich rozpoznania istnieją dwie równoprawne wersje powieści, które nazwali roboczo wersją 1804 i wersją 1810, jeśli nie liczyć wersji pierwotnej, z roku 1794, z której zachowały się tylko dni 19-33, obejmujące głównie historię Żyda Wiecznego Tułacza.

Po powrocie z nieudanej wyprawy do Chin, Potocki zaczął przerabiać piąty dekameron w dniu czterdziestym piątym, a następnie zmienił konspekt utworu. Porzucił rozbudowaną konstrukcję szkatułkową, barokowe zapętlenie wątków, na rzecz struktury bardziej linearnej. Wyłączył wątek Żyda Wiecznego Tułacza i rozbudował historię geometry Velasqueza. Wersja 1810 ma inny charakter, nie tak swawolny i libertyński, za to jest powieścią dokończoną i zamyka się w obrębie sześćdziesięciu jeden dni.

Według Rosseta i Triaire’a Chojecki miał w ręku obie wersje i do czterech dekameronów z wersji 1804 dołączył dwa ostatnie z wersji 1810, zakończenie zmanipulował, i w efekcie powieść w jego przekładzie ma 66 dni, podczas gdy wersja końcowa zamyka się w sześćdziesięciu jeden dniach.

Oryginały i kopie

Tłumacząc na nowo „Rękopis znaleziony w Saragossie”, zmagając się z tekstem oryginału, przyglądałam się przekładowi Chojeckiego. Wysunęłam wówczas hipotezę, która – z braku dowodów materialnych – musi pozostać nierozstrzygnięta. Otóż wydaje się mało prawdopodobne, aby Edmund Chojecki mógł być autorem przekładu polskiej wersji „Rękopisu...”.

Swoją hipotezę opieram na przesłankach czysto pragmatycznych. Gdy w 1847 r. powieść ukazała się w Lipsku, Chojecki miał dwadzieścia pięć lat, do Paryża przybył niespełna trzy lata wcześniej, rok później przebywał w Pradze i zafascynowany prądami słowianofilskimi pisał pracę „Czechia i Czechowie przy końcu pierwszej połowy XIX wieku”, którą wydał w Berlinie. Przed wyjazdem z Polski redagował dodatek literacki „Gazety Warszawskiej”, był sekretarzem kilku teatrów warszawskich, w 1843 r. odbył podróż na Krym, a jego wczesne publikacje wierszy i prozy nie uzyskały przychylnych recenzji.

A zatem gdzie i kiedy Chojecki, dwudziestoletni początkujący literat, bez żadnych doświadczeń translatorskich, mógł pracować nad tą monumentalną powieścią, pełną erudycyjnych odniesień do wszystkich dziedzin wiedzy, powieścią, która domaga się stałego dostępu do zasobów bibliotecznych? I jeszcze dokonywać punktowych, bynajmniej nie mechanicznych zabiegów kompilacyjnych? Rosset i Triaire są pewni, że miał pod ręką bardziej wiarygodne źródła niż paryskie wydania Gide’a, prawdopodobnie za pośrednictwem syna Konstancji, Rogera Raczyńskiego, przyrodniego brata Bernarda Potockiego, z którym utrzymywał kontakt. Ze scalenia obu odnalezionych wariantów powstała wersja tak doskonale zakotwiczona w polskim piśmiennictwie, że czytelnicy często nie pamiętają, że Potocki napisał tę powieść po francusku. Nie jest wykluczone, że Chojecki firmował przekład sporządzony dużo wcześniej w wyniku manipulacji, a język i styl, przypisywane Potockiemu, są dziełem tłumacza, kimkolwiek on był.

Sytuację komplikuje dodatkowo fakt, że w obiegu krążą trzy – jakby dla symetrii z trzema wersjami powieści, które są w obiegu we Francji – edycje przekładu Chojeckiego, które znacznie się pomiędzy sobą różnią. Wydanie oryginalne, edycja z roku 1917 z poprawkami Lorentowicza oraz wydanie w opracowaniu Kukulskiego z roku 1956. Być może Kukulski, naprawiając liczne uchybienia, błędy rzeczowe i niezrozumienie tekstu, mimowolnie przyczynił się do ugruntowania mistyfikacji, modyfikując ostatnie słowa powieści, które nadal brzmiały: „Był to dziennik sześćdziesięciu pierwszych dni mego pobytu w Hiszpanii” (jedynka, będąca nawiązaniem do Szeherezady, znika z finalnego zdania). Redaktor, przekonany, że oryginalnie miało być sześćdziesiąt sześć dni, poprawił końcówkę, zakładając, że było to niedopatrzenie pisarza.

Wersję sygnowaną nazwiskiem Chojeckiego czyta się doskonale jako dzieło suwerenne, które odznacza się barwnością i zmysłowością opisów, dopóki nie weźmie się do ręki oryginałów. Dopiero wtedy wychodzą na jaw wszelkie nieścisłości, przekłamania, dopiski i amputacje. Dotyczą one zwłaszcza scen erotycznych i charakterystyki postaci kobiecych, które pod piórem tłumacza niepokojąco odbiegają od stylu, rejestru językowego i tonacji oryginału. Pojawiają się nieobecne u Potockiego „śnieżne ramiona”, „alabastrowe rączki”, „lube szczebiotania”. Znikają gdzieniegdzie tak gorszące rekwizyty jak „pas cnoty” czy „kłódka”, nie ma też mowy o „sztuce miłosnej” czy „bratanicach libertyńskich księży”.

Potocki pisze na ogół językiem zwięzłym, wręcz ascetycznym, polski przekład odznacza się zaś zazwyczaj meandryczną składnią, zbudowaną z okresów wielokrotnie złożonych i podporządkowanych łańcuchowi przyczynowo-skutkowemu. Potocki lubi powtórzenia i symetrię, które sprzyjają efektom komicznym. Chojecki niweczy te zabiegi i najczęściej usuwa ze zdań żądło, jakkolwiek potrafi oddać ironię i teatralizację zapisu.

Ale nie miejsce tu na szczegółową analizę porównawczą. Dość powiedzieć, że przekład jest interpretacją, i że każda kolejna interpretacja nie wypiera ani nie unieważnia poprzedniej. Przekłady współistnieją tak, jak współistnieją odmienne wersje oryginału, czy też jak rozmaite wykonania symfonii Bacha.

„Rękopis znaleziony w Saragossie” nie przestaje fascynować, podobnie jak biografia jego autora, której części nadal pozostają do odkrycia. ©

ANNA WASILEWSKA jest romanistką. Od 1992 r. prowadzi dział literatury francusko- i włoskojęzycznej w „Literaturze na Świecie”. Przekładała utwory m.in. Itala Calvina, Guida Piovenego, Tommasa Landolfiego, Alberta Moravii, Umberta Eco, Daria Fo, Ugo Bettiego, Eduarda de Filippo, Andrei Camilleriego, Georges’a Pereca, Raymonda Queneau, Maurice’a Blanchota, Jacques’a Derridy, Jeana Geneta, Jeana Echenoza, Francisa Ponge’a, Michela Leirisa. Na jesieni Wydawnictwo Literackie wyda „Rękopis znaleziony w Saragossie” w jej przekładzie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2015