Przygoda z nieoczekiwanym

Robert Levin: Jako wykonawcy zaprzepaściliśmy dziś podejmowanie na estradzie jakiegokolwiek ryzyka.

30.08.2016

Czyta się kilka minut

Robert Levin / Fot. Ascherman
Robert Levin / Fot. Ascherman

ROMAN MARKOWICZ: O niektórych nauczycielach mówiło się, że byliby w stanie nauczyć gry na skrzypcach nawet nogę od stołu. Czy według Pana podobnie można nauczyć kogoś z umiarkowanym talentem umiejętności, „zręczności” improwizowania? Jak Pan sam do tego doszedł?


ROBERT LEVIN: Kiedy w wieku 19 lat studiowałem dyrygenturę z Hansem Swarowskym, zauważył on, że przygotowując Koncerty Mozarta, należy nauczyć się improwizować. I to na kilku poziomach: improwizować partię fortepianu w tutti, dodawać ozdobniki w melodiach solowych i – ma się rozumieć – improwizować kadencje. Zaszokowało mnie to i odrzekłem, że nie znam nikogo, kto by to stosował, na co Swarowsky zasugerował, abym zapoznał się z nagraniami austriackiego pianisty Friedricha Guldy. „Kup sobie płyty, posłuchaj i spróbuj imitować”. To, co proponował Gulda, było w połowie wiedeńską Musikverein, a w połowie klubem jazzowym, bo on działał także jako pianista jazzowy.

W przeciwieństwie do organistów, którzy – jeśli nawet w dość ograniczonym, wręcz sztywnym stylu Widora – jednak uczą się improwizacji, pianiści rzeczywiście nie mają się od kogo tej sztuki nauczyć. Postanowiłem więc próbować sam. W tym samym czasie przyjaciel zaoferował mi zagranie partii organów w „Requiem” Mozarta, sugerując również, abym zerknął do nowo opublikowanej wersji źródłowej, w której znalazł się dotąd niepublikowany szkic fugi mającej kończyć segment „Lacrimosa”. „Wiem, że jesteś zwariowany na punkcie Mozarta, dlaczego więc nie miałbyś dokończyć tej fugi? Moglibyśmy uwzględnić ją wówczas w naszym wykonaniu”. Początkowo wydało mi się to wariackie, bo trzeba bezczelności, aby zabierać się za komponowanie w stylu jednego z największych dzieł Mozarta. Przyjaciel jednak nalegał. Doszedłem do wniosku, że nawet jeśli mi się ten projekt nie uda, to chodzi tu o pojedyncze wykonanie, a mogę się przecież dzięki niemu czegoś nauczyć. Doszedłem do wniosku, że jeśli mam być zdolny do improwizowania w stylu Mozarta, to przede wszystkim powinienem się nauczyć komponowania w tym stylu.

Wówczas zdecydowałem się na zasadniczy krok: przeniesienie się z romanistyki i historii literatury Uniwersytetu Harvarda na wydział muzyczny. Swoją pracę magisterską poświęciłem nieukończonym dziełom Mozarta. Odkryłem, że istnieje ponad 140 liczących się kompozycji Wolfganga Amadeusza, które pozostały nieukończone z powodu jego przedwczesnej śmierci. Podczas dalszych studiów dowiedziałem się, że wiele ustępów, powiedzmy w Kwartetach smyczkowych czy Koncertach fortepianowych, było pierwotnie zanotowanymi fragmentami, po które sięgnął później, w potrzebie, i dokończył.

Początkiem nauki improwizatorskiego rzemiosła stało się więc dla mnie komponowanie „w stylu Mozarta”. Było to podobne do nauki obcego języka, gdzie trzeba poznać gramatykę, ortografię, interpunkcję, słownictwo – i powoli zacząć „mówić językiem kompozytora”. Należy również, świadomie czy podświadomie, znać na tyle ten język, aby wiedzieć, jak może rozwinąć się fraza, w którą może pójść stronę – podobnie jak pianista jazzowy zna pewne szczególne zwroty i progresje akordów. Ponadto improwizując kadencję do koncertu Beethovena należy pamiętać, że może ona oddalić się nawet znacznie od pierwotnej tonacji, podczas gdy w Koncercie Mozarta niemal cała kadencja pozostaje ściśle związana z tonacją oryginalną.


Czy Pańskie kadencje do koncertów Mozarta są rzeczywiście improwizowane od zera, na nowo? I za każdym razem inne?


Są za każdym razem inne! Nie mam jakiegoś szablonu, który stosuję jako 90 proc. swojej koncepcji. Za każdym razem rozpoczynam kadencje od innej melodii, idę w innym kierunku, staram się użyć różnorodnych układów motywicznych. Oczywiście, jeśli wykonuje się jakiś koncert 50 razy i wyczerpało się dostępny materiał, z którego kadencja jest stworzona, mogą się pojawić kilkusekundowe podobieństwa...


I w Pana mózgu nie pozostaje jakieś przyzwyczajenie, jakiś trakt pamięci, który popchnie Pana w kierunku powtórki czegoś, co jest znajome?


Staram się z tym walczyć. Pomimo że mam dobrą pamięć, staram się wymazać z niej to, co już grałem. Kadencja jest dla mnie, lub powinna być, przygodą. A przygodą nie będzie coś, co brzmi, jak gdyby było wyćwiczone.


Pozwoli Pan, że spytam – pozornie ofensywnie – ale kim jest pan Levin, że czasami stara się „ulepszyć Mozarta”?


Byłoby absurdem, gdyby jakaś przeciętna osoba – jak my – pretendowała do bycia równą, a już co gorsza lepszą, od kogoś takiego jak Mozart. Jednak nie o to tutaj chodzi. Kiedy grasz po raz setny oryginalną, doskonałą, często zaskakującą harmoniami czy inwencją kadencję Mozarta, to element niespodzianki przestaje istnieć. A ponieważ celem kadencji powinno być ukazanie czegoś nieprzewidzianego, zaskakującego, ta kadencja Mozarta przestaje już pełnić rolę kadencji.

Zawsze poza tym będzie istnieć różnica pomiędzy wykonaniem czegoś nauczonego a czegoś spontanicznego, stworzonego impromptu.


O komponowanie kadencji do klasycznych Koncertów kusili się niekiedy późniejsi kompozytorzy – by wymienić choćby Kreislera czy, w bliższych nam czasach, Schnittkego. Wciąż jednak dominują w repertuarze kadencje pierwotne lub za takie uważane, w każdym razie te, do których jesteśmy przyzwyczajeni, które stały się niemal niezbywalną częścią oryginalnych kompozycji.


Polsko-amerykański muzykolog Karol Berger w swojej ważnej książce „Bach’s Cycle, Mozart’s Arrow” wręcz postuluje, że chybionym, błędnym pomysłem jest wykonywanie lub improwizowanie kadencji w stylu kompozytora danego koncertu! Sięgając po kadencję Beethovena do Koncertu d-moll Mozarta wskazuje, że jest to muzyczne spojrzenie w przyszłość. Jestem przekonany, że usłyszenie, jak Beethoven gra Koncert Mozarta – a grał go niejednokrotnie! – z własną kadencją, musiało być fascynujące: jeden muzyczny geniusz buduje na geniuszu drugiego kompozytora. Ale dziś, gdy słyszy się tę kadencję graną przez pięć tysięcy pianistów, nie jest już tak frapująca: staje się jedynie powielaniem czyjejś kompozycji. A gdy w Koncercie pojawia się kadencja, nie ma być czymś, czego oczekujesz!

Dla mnie niebezpieczeństwo improwizowania własnej kadencji przypomina niebezpieczeństwo chodzenia po linie, ale warte jest podejmowanego ryzyka. Nawet jeśli końcowy produkt nie będzie tak perfekcyjny, jak własna Mozartowska kadencja. Kto zresztą dziś wie, jak Mozart naprawdę improwizował? Czy jego własne improwizacje były aż tak perfekcyjne? Czy w swoich słynnych improwizacjach Beethoven nigdy nie uderzył w nie ten klawisz?

Jedno jest pewne, że jako wykonawcy zaprzepaściliśmy dziś podejmowanie na estradzie jakiegokolwiek ryzyka. Nasza kultura perfekcyjności, nasi menadżerowie, nasze przywiązanie do idealnie brzmiących CD – to wszystko zmusza nas do osiągnięcia doskonałości, która zabija spontaniczność. Oczywiście, że nie zaimprowizujesz kadencji, bo przerazi cię uderzenie fałszywej nuty! ©


Sztuka improwizacji będzie ważnym tematem Wratislavii Cantans. Robert Levin wystąpi z Sonatami Mozarta i improwizacjami w stylu mozartowskim 6 września, natomiast 14 września improwizacje w stylu barokowym zaprezentuje na violi da gamba Paolo Pandolfo. Obaj muzycy poprowadzą również kursy improwizacji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2016

Artykuł pochodzi z dodatku „Wratislavia Cantans 2016