Przestrzenie słowa

Prace Daniego Karavana miewają charakter egzorcyzmu. Przywracając pamięć konkretnemu miejscu, paradoksalnie oczyszczają je, uwalniają od ciężaru przeszłości. Choć nie rozgrzeszają.

22.06.2015

Czyta się kilka minut

Nauczyłem się rozróżniać formy i doświadczenia, chodząc boso po piasku: miękkie/twarde, okrągłe/kanciaste, ciepłe/zimne, mokre/suche. Odciśnięte w piasku ślady stóp były moimi pierwszymi płaskorzeźbami, pierwszymi rzeźbami, jakie stworzyłem. Wiecznie zmieniające kształt wydmy były moim pierwszym założeniem rzeźbiarskim – odczytywałem godzinę, mierząc długość cienia, jaki na nie rzucałem”.

Kiedy czytałam te zdania Daniego Karavana, przypomniałam sobie jedno z najważniejszych dla mnie doświadczeń z jego rodzinnego Tel Awiwu: to białe, modernistyczne miasto – śródziemnomorski Nowy Jork „na ludzką miarę”, który nigdy nie zasypia – zawsze wydawało mi się niezwykle organiczne, wpisane w przyrodę równie surową, jak przyjazną, oraz harmonijne. Chyba tam dopiero zrozumiałam, że nowoczesność, by mieć wartość, musi być naturalna – i w pewien sposób: pierwotna. O czym dobrze wiedzieli wywodzący się (wygnani) z Bauhausu kreatorzy izraelskiej metropolii.

W tym sensie Dani Karavan – jeden z klasyków sztuki naszych czasów – jest nieodrodnym dzieckiem Tel Awiwu. Nie tylko ze względu na to, że jego ojciec, „ein typisches geniales Kind aus Galizien” (a ściślej: z okolic Lwowa), przez niemal 30 lat (1940–1969), w najbardziej chyba dynamicznym okresie rozwoju młodej metropolii, był tu naczelnym architektem krajobrazu.

Bardziej może dlatego, że 85-letni dziś artysta nosi w sobie pamięć rodziców, którzy tuż po I wojnie światowej wiele zaryzykowali, bez paszportów i wiz ruszając w kierunku Triestu, skąd statek (jakim staraniem?) zabrał ich do palestyńskiego portu, tak małego, że nie dało się w nim bezpiecznie zacumować – arabscy rybacy dowozili imigrantów na brzeg małymi łódkami. Rodzicom udało się jeszcze ściągnąć część rodziny. Ukochana babcia Henia próbowała mówić do Daniego w jidysz, w domu używano jednak konsekwentnie hebrajszczyzny.

Będąc w Tel Awiwie, warto odnaleźć wzgórze wyrastające ponad taflę Morza Śródziemnego, na którym znajduje się „Kikar Lewana” – zaprojektowany przez Daniego Karavana plac-rzeźba dedykowany twórcom państwa izraelskiego. Straciłby wiele ten, kto zrezygnowałby z wizyty w tym miejscu, obawiając się „pomnikarstwa”, ideologii, polityki państwotwórczej – jakiejkolwiek nachalności.

To coś zgoła odmiennego. Biały beton wpisany w zieleń trawy. Znaczące symbolicznie formy: prostokątna wieża, dwudzielna kopuła – a przede wszystkim piramidy. Pierwsza, zwyczajna, wyrasta ponad ziemię. Druga, wkopana w nią, wydaje się odbiciem, negatywem. Rzeźba nie jest oddzielona od świata – wprost przeciwnie: można z niej zjeżdżać, można się po niej wspinać. A jednak mamy poczucie, że to nie zabawa, lecz rodzaj jakiegoś odnowionego co prawda, ale jednak archaicznego kultu. Cóż w tym dziwnego? Przecież nowoczesny Izrael wyrastał między grobami patriarchów i proroków.

Właśnie: Dani Karavan dorastał w cywilizacji słowa. W 1982 r. mówił w wywiadzie dla pisma „Al HaMishmar”: „Słowo jest środkiem komunikacji, bez którego nie wyobrażam sobie życia. Moje relacje z innymi ludźmi są możliwe dzięki słowom i liczbom. Ważna jest dla mnie nie tylko ich materialna obecność, ale także ich znaczenie poza tą obecnością. Tutaj zaczyna się sztuka. Jedno słowo może uruchomić wiele skojarzeń, może też mieć wiele znaczeń... Słowo musi zawierać większość tych asocjacji i odwoływać się do rzeczywistości, która leży poza nimi”.

Definicji tej doskonale odpowiada pierwsze dzieło Karavana, które oglądałam na własne oczy. Kamienna „Droga Praw Człowieka” prowadzi w Norymberdze do Muzeum Germańskiego, wspaniałej (bo kameralnej) instytucji o mocno dwuznacznej nazwie. Ta praca Karavana powstała w mieście niezwykle ambiwalentnym. Jego topografię wyznaczają wspaniałe, średniowieczne kościoły z dziełami Adama Krafta czy Wita Stwosza. W Norymberdze działał – pochowany na miejscowym cmentarzu – Albrecht Dürer. Ale tu znajduje się również Parteitagsgelände, przestrzeń uwarunkowana przez Alberta Speera i Leni Riefenstahl, gdzie rozgrywały się zjazdy NSDAP – przerażająco sugestywna.

Kamienne słupy Karavana z wyrytymi w różnych językach postulatami Deklaracji uchwalonej w 1948 r. w Paryżu, którymi świat próbował się ratować po zakończeniu II wojny, nie niosą w sobie pustego dydaktyzmu. Ich rytmiczność skłania raczej do medytacji, duchowego ćwiczenia, refleksji. Pełnią funkcję podobną do tej, którą w religiach mają różaniec, mandala, a w judaizmie tefilin – małe, skórzane pudełeczka, w których ukryte są słowa Tory.

W pewnym sensie norymberskie dzieło Karavana ma charakter oczyszczający, jest rodzajem egzorcyzmu. Miejsce skażone przez historię w jakimś stopniu odzyskuje niewinność. Dopiero przeszedłszy wzdłuż kamiennych słupów, mogę wejść do Muzeum, by bez skrupułów nasycić się sztuką.

Inne dzieło artysty, „Droga Pokoju”, usytuowane na granicy izraelsko-egipskiej, znane jest mi wyłącznie z opisu i fotografii. Ale i tam – jak się zdaje – słowo wkomponowane w krajobraz ma charakter medytacyjny: na stu kolumnach powtarza się zapisany w różnych językach „pokój”. W tej przestrzeni, w takiej, a nie innej sytuacji historycznej, brzmi jak zaklęcie.

Dotykając traum historycznych (ale także tych przeżywanych tu i teraz), Karavan nie staje się publicystą. Jest również wolny od uzależnień politycznych (choć jego prace znajdują się np. w Knesecie i w izraelskim Trybunale Sprawiedliwości). Pozostaje wsłuchującym się w przestrzeń artystą-mistykiem, co najmocniej daje się chyba zauważyć w rzeźbie „Bereszit” (skansen Kirishima w Japonii), która – zbudowana z metalu, szkła i... światła słonecznego – stanowi nieustającą, uniwersalistyczną kontemplację pierwszego wersetu biblijnego: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię”.

Prace Karavana tylko z pozoru są abstrakcyjne, „neokonstruktywistyczne”. Zresztą on sam tak o tym mówi: „Myślę, że w pewnym sensie moja twórczość jest figuratywna, ponieważ nie istnieje bez ludzi. Te indywidualne kreacje nie są tworzone po to, by na nie popatrzeć. Musisz być wewnątrz, musisz stać się ich częścią. To dobrze, jeśli ktoś, kto wchodzi w te miejsca, widzi innych odwiedzających i poruszających się w tej przestrzeni. Czasem wielu, czasem zaledwie kilku”. Gdzie indziej twórca stwierdza, że czyni odbiorców elementem swojego spektaklu.

Tu dochodzimy do artystycznych związków Karavana z naszym krajem. Co prawda krakowska wystawa to pierwsza prezentacja twórczości Izraelczyka w Polsce, ale nie kojarzy się mu ona wyłącznie ze wspomnieniami rodziców. W latach 70. artysta mieszkał i pracował we Florencji, gdzie spotkał Tadeusza Kantora pracującego właśnie nad spektaklem „Wielopole, Wielopole”. Myślę, że można by doszukać się w twórczości tak różnych artystów wątków bardzo podobnych. Rzec by można: „liturgicznych” (albo transowych). Nie dziwi fakt, że na krakowską wystawę Dani Karavan przygotował pracę dedykowaną właśnie twórcy Cricot 2.

W pewnym sensie izraelski artysta, przyjeżdżając do Polski, wraca do domu rodzinnego, w którym nigdy dotąd nie był. Jego historia zatacza koło. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2015

Artykuł pochodzi z dodatku „Makom. Esencja miejsca