Przerwany krąg

Więźniowie opuszczający zakład karny do niedawna byli zdani głównie na siebie. Na Śląsku grupa zapaleńców uczy ich, jak żyć od nowa.

01.04.2019

Czyta się kilka minut

Od lewej: Marcin, Edward i Waldemar, marzec 2019 r. / MARCIN DUDEK
Od lewej: Marcin, Edward i Waldemar, marzec 2019 r. / MARCIN DUDEK

Marcin (36 lat, ręce w tatuażach): – Brało się wszystko, co się dało. Biedronki, Tesca, Reale.

Waldek (60 lat): – Zabawa, śpiew i wino, tak się to toczyło przez cały czas. Od wpadki do wpadki.

Paweł (31 lat, na głowie czapka bejsbolówka, tatuaż koło oka i na ręce): – Nigdy nie poszedłem do sklepiku w szkole, nigdy nie miałem oryginalnych butów. Dopiero, jak zacząłem kraść, to miałem pieniądze. Czułem się lepszy.

Robert (31 lat): – To były sklepy. Na zamówienia głównie: alkohole, sprzęt, takie tam.

Sebastian (32 lata): – Cały czas w tym samym kole, te same kręgi zataczałem: to samo towarzystwo, jedna okolica, jeden teren. Sklep, piwo. Kradzieże. To mnie kręciło. Poszedłem tam, bo oni byli bardziej poważani przez kobiety.

Nawiedzenie

Zabrze, ulica Wolności. Kamienica, drugie piętro. Na drzwiach napis: „Fundacja Pomost Nadziei”. Prezes: Edward Szeliga.

Szeliga, mężczyzna drobny, 46-letni, więźniami zaczął się zajmować w 2011 r.: jeździł po zakładach karnych i opowiadał osadzonym, że po wyjściu mogą już do więzienia nie wrócić. Szybko się zorientował, że samo jeżdżenie to za mało. – Że dobrze byłoby stworzyć takie miejsce, zaproponować byłym więźniom coś po zakładzie karnym – tłumaczy.

W 2012 r. idzie do prezydent Zabrza, Małgorzaty Mańki-Szulik: „Myślę o założeniu ośrodka dla byłych więźniów – czy miasto miałoby do dyspozycji jakiś lokal?”. Lokal się znajduje – i to nie gdzieś na obrzeżach, jak to zwykle bywa w przypadku ośrodków dla osób uzależnionych lub chorych na AIDS, tylko w samym centrum, przy głównym deptaku. Na początek dwa pokoje i kuchnia, ale wkrótce miasto daje całe piętro, niedawno – kolejne. – W ośrodku mamy aktualnie 21 miejsc i jesteśmy w trakcie powiększania o kolejnych 10 – mówi Szeliga.

Podopieczni fundacji mogą przebywać tu maksymalnie rok. Następnie trafiają do mieszkań readaptacyjnych, które też są pod jej opieką. Praca w ośrodku ma charakter interdyscyplinarny: są tu psychologowie i psychoterapeuci. Fundacja współpracuje także z kuratorami i doradcami zawodowymi.

Ze strony internetowej fundacji: „Wyszedłem z więzienia po 7 latach i 8 miesiącach. Pierwsze kroki skierowałem do sklepu, chciałem zrobić zakupy, by pokazać się dzieciom. W sklepie wytrzymałem może cztery minuty, wszystko mnie bombardowało: szum kółek wózków, natłok ludzi, głosy, wszystko, łącznie z kolorowymi światłami. Musiałem uciec”.

– Napisał to któryś z podopiecznych?

Szeliga: – Nie, to ja napisałem. Jestem byłym więźniem, sam tego doświadczyłem.

Gdy po wyjściu jeździł do zakładów karnych, wielu więźniów uważało go za nawiedzonego recydywistę.

Rogata dusza

Pukanie do drzwi. Do pokoju wchodzi kilku mężczyzn: Sebastian, Marcin, Waldek, Paweł i Robert.

Jak trafili do więzienia? Opowieści w sumie brzmią podobnie: w domu kiepsko, potem alkohol, narkotyki, kradzieże. Ale jednak każda historia jest nieco inna.

Weźmy Sebastiana. Długo nie siedział: wszystkiego rok i siedem miesięcy. Za co? Kradzieże, wyłudzenia kredytów… Zaczęło się, gdy miał 15 lat i umarł ojciec, alkoholik. Wtedy poczuł wolność. W domu mama i dwie siostry – nie upilnowały go. Jak wyszedł w 2013 r., od razu wpadł w stare towarzystwo. Znów narkotyki, alkohol – jak przed odsiadką. W końcu jednak wziął się za siebie i poszedł do ośrodka dla uzależnionych w Toszku. Tam usłyszał o fundacji Pomost. W 2016 r. trafił do ośrodka. – Celem zmienienia życia tu przyszedłem – kiwa głową.

Weźmy Marcina. Cztery lata odsiadki. Za włamania do mieszkań. W ośrodku od stycznia, i jest mu tu bardzo, bardzo dobrze. Dlaczego? Bo do tej pory po wyjściu z więzienia zawsze lądował na ulicy. A tam wiadomo: narkotyki, alkohol, kradzieże. Teraz ma pracę, może normalnie żyć. Nie musi już kraść.

– To wcześniej musiałeś? – śmieje się siedzący obok Paweł.

Cóż, Marcin upiera się, że musiał i tyle, bo życie go zmuszało, bo był bezdomny. Żył przez 10 lat z kobietą, Olą, ale w końcu ona miała dość awantur, ćpania i picia („Jak nie miałem na narkotyki, to wszystko w domu niszczyłem”). Jak poszedł do więzienia, zerwała z nim kontakt. Teraz ma nowe życie i Marcin nie chce jej przeszkadzać. Dosyć ją już skrzywdził.

Weźmy Waldka. Dorastał w latach 70. Ojciec w SB, alkoholik. Ostry był – w domu dyscyplina jak cholera. A wokół dzieci kwiaty: zabawa, śpiew i wino. „Spodobała mi się ta kultura”. Bo on to, mówi, rogata dusza jest – zawsze szukał czegoś innego. Zaczął się alkohol, zaczęły kradzieże. Co kradł? – To takie głupie, drobne kradzieże były, z przypadku – opowiada. – Na przykład nową betoniarkę kiedyś z kumplami ukradłem. – Betoniarkę?! – No tak. Szliśmy sobie ulicą, a tu facet ustawia nowiutką betoniarkę. A co to za problem taką betoniarkę nowiutką przenieść, kółeczka ma, siatkę tylko rozpruć, wynieść.

Weźmy Pawła. W więzieniu sześć lat. Kradzieże z włamaniem. Mieszkania. Telewizory, sprzęt. Zaczęło się w gimnazjum – od złomu. Potem były działki, piwnice. W domu mama, ojczym pijak, brat i siostra. Biednie. Wszystkie pieniądze z kradzieży szły na narkotyki. Pierwsza odsiadka – w wieku 18 lat. Po wyjściu – znowu kradzieże, wyroki w zawiasach. Wyjazd do Holandii – do mamy. Tam też włamania, odsiadka.

Weźmy Roberta. Nie to, żeby zły dom – normalny był. Ale on po prostu lubił kraść. Jak szedł do sklepu, to zawsze coś tam dźwignął. Dla samej przyjemności – potem często łupu nawet nie rozpakowywał, wyrzucał. W więzieniu ponad pięć lat. – Na co były potrzebne pieniądze? Jasne, że na narkotyki.

– A ja na przykład nigdy narkotyków nie brałem – wtrąca się Waldek. – Zawsze się ich bałem. Dopiero teraz na starość marihuany ze dwa albo trzy razy spróbowałem. Ale w sumie nie za bardzo mi się spodobało.

Skarb

– Jak to jest, gdy się wychodzi z więzienia?

Marcin: – Wszystko jest inaczej. Dużo zmian. Na przykład na dotykowych telefonach w ogóle się nie znałem.

Paweł: – Są różne dni, lepsze i gorsze. Jak coś nie wychodzi, to człowiek szybko doła łapie. Wtedy się myśli o różnych rzeczach. Czy o takim życiu jak wcześniej też? No też, ale myśleć o czymś, a zrobić coś – to jest różnica.

Szeliga: – Proszę sobie wyobrazić, że nagle z dwu-, trzyosobowej celi wychodzi się do marketu, gdzie jest sto osób. Ten pierwszy moment jest naprawdę przerażający. I towarzyszy mu uczucie, że wszyscy wokół wiedzą, że się siedziało.

– Nie chce się wrócić?

– W pewnym sensie tak. Bo więzienie to znane miejsce, a co za tym idzie – bezpieczne. Mimo że nie chce się w nim być.

Szeliga: – W życiu naszych podopiecznych zadziały się bardzo różne rzeczy, inne od tych, które dzieją się na wolności. Dlatego nasi specjaliści muszą niejako na nowo uczyć się swojego zawodu. Żeby mogli spojrzeć inaczej na pracę z tymi ludźmi. To specyficzna grupa ludzi. Musieliśmy dobrać do niej odpowiednie narzędzia i metody pracy.

Pomaga im w tym Katolicki Uniwersytet Lubelski, z którym fundacja Pomost współpracuje już od siedmiu lat.

Szeliga: – Wspólnie stworzyliśmy pierwsze w Europie narzędzia diagnostyczne do pracy z byłymi więźniami, metodologię pracy z wszystkimi dysfunkcjami, które powstają podczas odbywania kary. W tym sensie to jedyny taki ośrodek w Polsce – ukierunkowany na pracę z byłymi osadzonymi, z pełną wystandaryzowaną diagnostyką i metodologią pracy.

– Jakie to metody?

Katarzyna Majda, psycholożka, kierownik Ośrodka Readaptacji: – Jedną z nich są kwestionariusze zysków i strat osoby opuszczającej zakład karny. Dotyczą różnych sfer funkcjonowania człowieka, na przykład relacji rodzinnych, dumy z samego siebie, poczucia własnej wartości czy przekonania, że życie ma sens. Badani określają w skali 1 do 5, czy w danej sferze zyskali, czy stracili. Takie badania są po pewnym czasie powtarzane, a ich wyniki analizujemy.

Edward Szeliga: – Wyłaniamy w ten sposób obszary do pracy. Naukowcy z ­KUL-u przesyłają nam swoje założenia, my to sprawdzamy w praktyce i potem wymieniamy się materiałami aż do momentu stworzenia odpowiednich standardów. Ponadto uruchomiliśmy program społeczności readaptacyjnej. Z tego, co wiem, to jedyna tego typu społeczność na świecie. Czym się charakteryzuje? Nasi podopieczni uczestniczą w warsztatach umiejętności psychospołecznych. Ponadto każdy z nich ma indywidualnego specjalistę do kontaktów na co dzień.

– Na czym polegają takie warsztaty?

Marta Kostuś, psycholożka: – Tworzymy dwie grupy. W pierwszej zajmujemy się podstawowymi umiejętnościami społecznymi, na przykład komunikacją czy udzielaniem informacji zwrotnych, w drugiej rozmawiamy o związkach czy o bliskości w ogóle.

Edward Szeliga: – Pamiętajmy, że nasi podopieczni to grupa ludzi, dla których w zakładzie karnym głównym narzędziem do załatwiania różnych spraw była przemoc. Fizyczna, słowna, psychiczna – każda. Dlatego tak ważne są dla nich ćwiczenia asertywności.

Katarzyna Majda: – W czasie tych ćwiczeń najpierw robimy część edukacyjną, w której staramy się przekazać określoną wiedzę – na przykład, jak powinny wyglądać relacje między ludźmi, czy też: że w ogóle istnieją emocje. I że nie tylko jest złość i radość, ale jeszcze wiele innych odczuć pomiędzy nimi. Albo że za złością kryje się często tęsknota, smutek lub troska o kogoś. Potem przeprowadzamy burzę mózgów, żeby zaktywizować uczestników. Następnie dostają oni różne zadania – najczęściej odgrywają w parach różne scenki.

– Czy w tych scenkach pojawia się agresja?

Szeliga: – Tak. I takie sytuacje to dla nas skarb. Wtedy widzimy, co w tych ludziach siedzi.

Korzyść dla wszystkich

Według Szeligi zespół specjalistów ośrodka buduje w podopiecznych poczucie bezpieczeństwa. Mogą doświadczać samych siebie w nowych sytuacjach, a przez to uczyć się, że można w życiu postępować inaczej. A jak tego już doświadczą i zobaczą, że to działa, będą się bali to stracić. Stąd, zdaniem pracowników fundacji, sukces zabrzańskiego ośrodka – ponad 70 proc. jego podopiecznych nie wraca już do zakładów karnych (z pozostałych 30 proc. mniejsza część trafia znów za kraty, z resztą urywa się kontakt i nie wiadomo, jakie są ich losy).

Szeliga: – Właśnie udało się nam zawrzeć porozumienie z marszałkiem województwa śląskiego, prezydentem Zabrza i KUL-em, dotyczące wspólnych działań na rzecz readaptacji byłych więźniów. Bo to się wszystkim po prostu opłaca. Przez nasz ośrodek przewinęło się od 2012 r. ok. 230 osób. 70 proc. z tej liczby to 160. Tyle osób nie popełniło już przestępstw. A zwykle, zanim przestępcy trafią za kraty, popełniają ok. 20 czynów karalnych. Czyli mamy o 3200 mniej przestępstw na samym Śląsku – o tyle mniej jest włamań czy pobić.

Pracownicy fundacji mówią też o przełamywaniu negatywnych stereotypów dotyczących byłych więźniów. Z tego powodu podopieczni ośrodka wolontaryjnie wyremontowali już dwa przedszkola w Zabrzu, co roku organizują też Dzień Dziecka.

Magdalena Mentel, psycholożka, pamięta, że jak powiedziała rodzicom, gdzie będzie pracować, to byli przerażeni. Ale gdy ostatnio podczas lepienia z podopiecznymi klusek śląskich zadzwoniła do mamy, żeby zapytać o przepis, to w słuchawce słychać było tylko jej swobodny, wesoły głos.

Janina Zawisza, psycholożka, opowiada z kolei, że gdy wspomina znajomym o nocnych dyżurach w ośrodku (jest wtedy sama z podopiecznymi), do dziś spotyka się z reakcjami: „O Boże, nie boisz się?!”.

– Naprawdę się pani nie boi?

– Pierwszej nocy, owszem, miałam lekki dyskomfort, ale było to związane raczej z tym, że spałam w nowym miejscu. Poza tym na początku dyżuru przyszedł do mnie jeden z podopiecznych, Robert, i powiedział: „Wiesz, Jana, zawsze możesz się zamknąć. Tu masz zamek”.

Bilet

Przyszłość? Podopieczni fundacji widzą ją w jasnych barwach.

Waldek właśnie znalazł pracę jako opiekun ogródków działkowych. – Lubię to, to mnie postawi na nogi.

Robert pracuje w prywatnej firmie jako specjalista ds. handlu. Sam wynajmuje mieszkanie. – Ogarniam wszystko.

Paweł naprawia silniki elektryczne. – Myślałem, że to skomplikowane, ale nie jest. Mam umowę na dwa lata, więc jest dobrze.

Marcin jest zatrudniony w prywatnej firmie jako ślusarz. – Kupiłem ostatnio pierwszy w życiu bilet miesięczny. Jestem jak reszta społeczeństwa.

Sebastian pracuje jako operator maszyn obróbczych. Pół roku temu urodziła mu się córka. – Tego mi zawsze brakowało – mieć o kogo dbać. Wyszedłem z zaklętego kręgu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz oraz tłumacz z języka niemieckiego i angielskiego. Absolwent Filologii Germańskiej na UAM w Poznaniu. Studiował również dziennikarstwo na UJ. Z Tygodnikiem Powszechnym związany od 2007 roku. Swoje teksty publikował ponadto w "Newsweeku" oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2019