Przepustka na szczyty

Kim będą, gdy zgasną światła w sali kolumnowej Sejmu, zakończą się maratony przesłuchań, miną nieprzespane nad stosami dokumentów noce? Kim będą, gdy minie czas, kiedy niemal codziennie mogli przeczytać swoje nazwisko na pierwszych stronach gazet i obejrzeć własną twarz w telewizji? Czy polityczny kapitał zbity na aferze Rywina przyniesie im błyskotliwą karierę i otworzy drzwi do najważniejszych stanowisk w państwie?.

12.10.2003

Czyta się kilka minut

 /
/

Nałęcz na prezydenta, Rokita na premiera, a gdzie Ziobro? - żartuje ktoś, kto polityką się niespecjalnie interesuje. Przeciwnie. Woli pozostawić ją w bezpiecznej odległości. Nie mógł jednak nie słyszeć, nie widzieć, nie czytać. Nie mógł, bo polityka, tak jak showbiznes wciąż łaknie świeżej krwi. Gwiazdy pojawiają się i znikają. Polityk, który jeszcze niedawno przyciągał tłumy, dziś przez nikogo niezaczepiany, przechadza się po kuluarach Sejmu z nostalgią zerkając w stronę odpoczywających kamer. Kamery są jednak tylko przyczajone. Gotowe do skoku w każdej chwili, gdy na horyzoncie pojawi się ten, który aktualnie zawładnął wyobraźnią tłumów.

Sejmowa komisja śledcza obraduje po raz pierwszy i od razu z pełnym rozmachem. Transmisje w dwóch programach telewizji (TVN-24 i TVP 3) i dwóch radiach (Parlament i TOK FM) gwarantują posłom - członkom komisji nieustającą obecność we wszystkich programach. To nie wszystko. Są jeszcze zdjęcia w gazetach. Prasa kobieca. Okładki prestiżowych tygodników. Rankingi najpiękniejszych, najmądrzejszych, najlepszych. Sukces może zawrócić w głowie. Narodzili się nowi bohaterowie, a tłum chce wiedzieć o nich wszystko. Co robią, co lubią, co gotują, co jedzą. Kogo kochają i kogo nienawidzą. Udzielają więc porad, komentują wyniki sportowe, zwierzają się z miłości do dzieci, żon i mężów.

Jeśliby jednak spytać członków komisji, jak zamierzają wykorzystać ten nagły wzrost popularności, zapewniają, że o tym nie myślą. Marzą o życiu na wolniejszych obrotach. O wieczorach bez dokumentów i wolnych weekendach. Kokieteria?

Nałęcz - przewodniczący

Przewodniczący klubu Unii Pracy Janusz Lisak cierpliwie czeka w sekretariacie gabinetu wicemarszałka Sejmu Tomasza Nałęcza. Przewodniczący sejmowej komisji śledczej chętnie spotyka się z dziennikarzami. Nie tylko, by udzielić kolejnego wywiadu. Nie, marszałek lubi się spotkać. Pogadać, posłuchać. Lisak czeka. Niewielu nawet wie, kto to jest Lisak, a i doświadczony sprawozdawca parlamentarny chętniej poprosi o komentarz Nałęcza - i to wcale nie na temat związany z aferą Rywina - niż jego klubowego szefa. Komisja dała profesorowi historii szansę, na którą czekał latami. Zawsze był w partii numerem drugim, czasem trzecim. Za Ryszardem Bugajem, potem Markiem Polem. W końcu wygrał partyjną rywalizację z Izabelą Jarugą-Nowacka, dziś całkowicie zmarginalizowaną, o fotel wicemarszłka Sejmu. Nieudolność Pola wzmocniła jego pozycję, a komisja wypchnęła go na szczyt. Dziś może bez fałszywej kokieterii powiedzieć, że w partii jest numerem jeden.

Koledzy z sejmowej komisji śledczej nie są jednak łaskawi dla swojego przewodniczącego.

- Chce być gwiazdą - mówią kąśliwie, choć przyznają, że mają z Nałęczem kłopot. Z jednej strony bezwzględny w punktowaniu prezesa TVP Roberta Kwiatkowskiego, z drugiej uległy wobec SLD przy decydowaniu o sprawdzaniu bilingów telefonicznych premiera czy wzywaniu na przesłuchanie prokuratorów badających aferę Rywina.

- To próżność pcha Nałęcza do niezależności - mówi jeden z członków komisji.

- Widzi on, że tylko niezależność i bezkompromisowość procentuje. Z drugiej strony Nałęcz to wciąż lojalny uczestnik koalicji SLD-UP. Wybicie się na niepodległość raczej mu nie grozi.

- Mam nadzieję, że próżność zwycięży - mówi kolega Nałęcza z komisji.

Nie ma jednak wątpliwości, że Nałęcz, choć krytykowany za uległość, zachował dozę niezależności. Tak dużą, że jeden z liderów SLD mówi z przekąsem, że z Nałęczem to był już w jednej partii dwukrotnie i o dwa razy za dużo. Jeśliby zatem przyjąć, że dalsze polityczne losy przewodniczącego komisji śledczej zależą od SLD, a w tym momencie trudno o inne założenie, to przyszłość Nałęcza nie wygląda różowo. Kariera rozpoczęta szybko i spektakularnie, może się równie szybko i spektakularnie zakończyć. W kolejnych wyborach Nałęcz pewnie zdobędzie poselski mandat, ale wygląda na to, że koalicjant nie podejmie już ryzyka obsadzania profesora na prestiżowych stanowiskach. Czy Nałęcz zrezygnuje z tak zapowiadającej się kariery? Czy zasmakowawszy sławy, wróci do drugiego szeregu?

Sam przewodniczący ucina spekulacje sięgające dalej niż sprawozdanie komisji śledczej. - Jestem pokorny, jeśli chodzi o termin zakończenia prac - mówi, choć trudno wyczuć w jego głosie rezygnację. Co będzie z nim dalej, jeszcze nie wie. Wspomina o domowych pieleszach i rosnącym stosie nieprzeczytanych książek. Inni wspominają o możliwości zmiany partyjnych barw.

Rokita - gwiazda

Można być w stu procentach pewnym, że Jan Rokita marzy o wszystkim, tylko nie o życiu na wolniejszych obrotach. Rokita dodaje gazu i mierzy wysoko. Premier? A dlaczego nie? - W jakim rządzie - pytam jego klubowego kolegę Pawła Piskorskiego. - W każdym - pada natychmiastowa odpowiedź. - Rokita chce rządzić. Na razie do rządzenia musi mu wystarczyć klub parlamentarny Platformy Obywatelskiej, któremu szefuje po odejściu Macieja Płażyńskiego.

Nikt nie ma wątpliwości, że dla Rokity to tylko przechowalnia, bo stanowisko szefa klubu mogło mu się wydawać atrakcyjne, tyle tylko, że 10 lat temu.

- Oczywiście. Chciałbym być premierem - Rokita nie zamierza się krygować. - Tylko premier ma prawdziwą władzę, tylko on może realnie zmieniać Polskę.

Plan jest prosty i precyzyjny. Kolejne wybory dają Platformie Obywatelskiej i PiS--owi parlamentarną większość. Plan nawet nie jest abstrakcyjny w obliczu sondaży. I nie sondaży Rokita lęka się najbardziej i nawet nie tego, że za dwa lata poparcie może znacznie spaść. - Panicznie się boję powtórzenia sytuacji Leszka Millera - przyznaje. - Przed wyborami cały czas słyszeliśmy o setkach zespołów programowych Sojuszu Lewicy Demokratycznej, o programach, niezliczonych projektach ustaw czekających w kolejce. Nic z tego nie zostało, a szumne obietnice pękły jak bańka mydlana wraz z wejściem ekipy Millera do Kancelarii Premiera.

Rokita więc sumiennie odrabia lekcje, uczy się i przygotowuje do objęcia najważniejszej funkcji w państwie. Czasem go ponosi. Czasem gra za ostro. Jednak to on uparł się, by ukarać posłów i samorządowców Platformy Obywatelskiej podejrzewanych o układy przy kontraktach na budowę warszawskiego mostu. I choć usłyszał, że jest debilem, twarda decyzja zyskała mu sympatię. Także w niechętnym mu klubie Platformy, gdzie Rokita nie ma bliskich krakowskich przyjaciół i musi pracować z silnie zintegrowaną grupą warszawską i gdańską. Grupa jeszcze go toleruje. Ba, pcha do przodu, widząc, że tylko dzięki Rokicie, PO nabija kolejne procenty w sondażach.

Polityczne przypadki Rokity stanowią materiał na książkę. Można pisać o studencie tworzącym Niezależne Zrzeszenie Studentów, o strajkach, internowaniu, działalności opozycyjnej. O klubie OKP, najmłodszym szefie Urzędu Rady Ministrów, niezliczonych politycznych wędrówkach i politycznych aspiracjach. O intrygach, których wielu jego byłych przyjaciół nie może mu wybaczyć. Gdy w zeszłym roku Rokita przegrał walkę o prezydenturę rodzinnego Krakowa wydawało się, że książkę trzeba odłożyć na półkę. Informacje o jego politycznej śmierci okazały się przedwczesne, bo jak widać jest zwolennikiem sag, nie powieści. Triumfalnie wrócił do polityki po zaledwie kilku miesiącach.

- Być może Opatrzność lub sprzyjające okoliczności pozwolą na realizację planu. W tej chwili jest to jednak totolotek. Ale jeśli wygramy, będę przygotowany. Historia może zrządzić, że się uda lub nie. Ale nie pozwolę, by historia dała mi złoty róg, a ja, jak Miller, zostanę ze sznurem - mówi Rokita. Ci, którzy go znają, wiedzą, że mówi poważnie.

Ziobro

Niesamowicie ambitny. - Chorobliwie - dodają złośliwi. To ambicja, wiara w polityczne zdolności kazała mu stanąć do rywalizacji o stanowisko prezydenta Krakowa. Dołączyć do długiej listy prawicowych kandydatów, której obecny prezydent z SLD może podziękować za zwycięstwo. Dlatego trudno uwierzyć, gdy Ziobro wymienia swoje plany na “życie po komisji": miesięczny wyjazd do Anglii; szlifowanie angielskiego; dokończenie doktoratu z prawa karnego. Nawet samemu Ziobrze trudno uwierzyć, że mógłby karierę polityczną zamienić na naukową. Wymienia dalej: budowanie struktur Prawa i Sprawiedliwości w Małopolsce oraz start w kolejnych wyborach.

Czy sięgnie po władzę w partii? Nie ma łatwego zadania. Świecą gwiazdy Kaczyńskich, a Lech, w powszechnej opinii marny prezydent stolicy, pozostaje lokomotywą PiS-u. Dla Ziobry zostanie więc drugi szereg i zmierzch w poselskich ławach.

Błochowiak

To ona z SLD-owskich posłów w komisji ma największe szanse na karierę. Karierę, którą przed nią próbowała w partii Leszka Millera zrobić Sylwia Pusz, ale okazała się za ambitna. Błochowiak (okręg wyborczy Piotrków Trybunalski) zna swoje miejsce w szeregu. W komisji broni interesów SLD. - Nałęcz udowadnia jej, że jest “blondynką" - mówi z niesmakiem jeden z liderów SLD. - A Błochowiak, po pierwszej wpadce z przesłuchaniem Piotra Niemczyckiego, nieźle sobie radzi.

Rzeczywiście. Nie peszy jej uznanie, jakim cieszy się Rokita. Nie peszy polityczne doświadczenie kolegów. Ona wie, że ma swoje pięć minut i nigdy przedtem, a może i później, nie pojawią się już w prasie jej zdjęcia znad sejmowego basenu.

Jakie ma plany na karierę po zakończeniu prac komisji? - Chcę w końcu żyć normalnie - deklaruje, a na każde pytanie odpowiada: Nie wiem.

Nie wie, jak ułoży się jej polityczna przyszłość. Nie wie, co chce robić dalej. Nie wie, czy nadal chce zajmować się polityką. Nie wie, jak wykorzystać sławę zdobytą dzięki komisji. Nawet ją samą te odpowiedzi denerwują, ale tłumaczy, że jest zbyt zmęczona, aby planować swą przyszłość. I może słusznie, bo w dużej mierze jej przyszłość, przynajmniej w wielkiej polityce, nie należy tylko do niej, ale do jej szefów. To oni wyłuskali ją z bezimiennego tłumu posłów SLD i pchnęli na wody kariery.

- Błochowiak to wyjątkowy talent polityczny - mówi Aleksandra Jakubowska chwilę po tym, jak Błochowiak wyszła z radiowego studia Moniki Olejnik. A siedzący obok Krzysztof Janik z uznaniem kiwa głową. Błochowiak więc nie musi się martwić. A nawet, jeśli straciłaby zaufanie i sympatię partyjnych bossów, to w piotrkowskiej elicie ma miejsce na lata.

Lewandowski, Beger i reszta

Po odejściu Ryszarda Kalisza to Lewandowski miał być w komisji głównym graczem SLD. Jest twardy, zaprawiony w bojach w sejmowej komisji do spraw służb specjalnych. Przegrał. Ceniony przez Rokitę przeciwnik w komisyjnych potyczkach, nie zdołał porwać tłumów pokonany przez Błochowiak. Zadziałał urok nowości. Lewandowski jest w Sejmie od zawsze.

- I zabija go rutyna - komentuje jeden z kolegów. Lewandowski wie, że w partiii kariery nie zrobi. Jest etatowym posłem i takim pozostanie. Do politycznej kariery podchodzi filozoficznie: Patrząc na to, co się dzieje, ilu świadków mamy jeszcze przesłuchać, nie ma sensu nic planować.

Lewandowski, jak pozostali członkowie komisji, ma pole do popisu w swoim okręgu wyborczym - ocenia socjolog Tomasz Żukowski: W swoich środowiskach są znani, a w mniejszych miejscowościach poparcie dla nich z pewnością długo się utrzyma. To dotyczy i posła Kopczyńskiego, Rydzonia, Szteligi i Szczepańczyka. Nie zasłynęli niczym szczególnym w trakcie przesłuchań. Ale tam, skąd pochodzą, zostaną bohaterami opromienieni sławą bohaterów tej historii. To oni reprezentują grupę, która chce walczyć z korupcją w Polsce. To oni odkrywają prawdę o największej aferze III Rzeczpospolitej. I nawet jeśli oni sam nie zrobili nic, aby odsłonić choć skrawek tej prawdy, to jakież to w końcu ma znaczenie. Udział w pracach sejmowej komisji śledczej badającej aferę Rywina będzie w ich curriculum vitae tym, czym dla innych studia na Harvardzie.

Grupę zamyka Renata Beger. Nie błyszczy, specjalnie nie docieka, a jeśli już, to zgodnie ze wskazówkami szefa, tropi działalność Adama Michnika i Agory. Lojalność wobec Leppera zapewnia jej pozycję w partii, miejsce na listach wyborczych i w lokalnym establishmencie. Jeśli nie zniszczy jej zawiść otoczenia i przetasowania w “Samoobronie", pozostanie posłanką długie lata.

Finał

Sejmowa komisja śledcza otworzyła politykom wiele drzwi. Ale trzeba oddać jej również sprawiedliwość. Sława nie przychodzi łatwo. W sejmowych pokojach trudno znaleźć skrawek wolnego miejsca nie przykryty papierami. Co będzie, gdy papiery znikną?

Może pytanie zostało źle postawione? Może nie chodzi o to, kim będą, ale w jaki sposób zagospodarują wiedzę zdobytą w trakcie żmudnych przesłuchań? Stali się ekspertami w dziedzinie nie tylko parlamentarnych procedur. Media wykreowały ich na bojowników o prawdę. Kapitał ogromny - jak i odpowiedzialność. Nikt nie będzie miał do nich pretensji, jeśli zechcą zgromadzony kapitał wykorzystać do własnej kariery. Gorzej będzie, jeśli chcą go wykorzystać wyłącznie dla własnej kariery. Historia, czy Opatrzność - jakby to powiedział Rokita - dała im szansę.

Autorka jest reporterem TVN-24

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2003