Przepraszamy Czytelników

Drodzy Czytelnicy, wskutek błędu technicznego w najnowszym wydaniu Tygodnika Powszechnego zamiast strony 45 ukazała się... strona 45 z ubiegłego tygodnia. Poniżej publikujemy tekst, który miał się tam ukazać: artykuł Łukasza Maciejewskiego na 70. urodziny Janusza Gajosa. Za błąd serdecznie przepraszamy Czytelników, Autora i Bohatera artykułu.

16.09.2009

Czyta się kilka minut

Brakująca 45. strona z "TP" 38/2009 /
Brakująca 45. strona z "TP" 38/2009 /

Samotnik z wyboru

Unikat. Nie opowiada anegdot, nie wypowiada się w prasie na ważne tematy, nie bankietuje. Po prostu jest. Ale dzięki temu, że wciąż jest i pracuje, czujemy się bezpieczniej.

Łukasz Maciejewski

Niepokonany. W czasach sprzedawania prywatności na łamach tabloidów, trwonienia talentu w serialach albo na tanecznym parkiecie Janusz Gajos pozostaje jedną z ostatnich już redut aktorskiej wyjątkowości. Udowadnia, że karierę zawodową można budować inaczej.

Gra o wszystko

Dziesiątki ról, setki wspomnień: zawadiacka diastema Janka Kosa i berecik z antenką Tureckiego, przepocona koszulka Michała Szmańdy z "Wahadełka" Bajona i matowe spojrzenie majora Kąpielowego z "Przesłuchania" Bugajskiego, wreszcie banalny, trochę poplamiony wódką, żółty szalik z pięknego filmu Janusza Morgensterna. Gajosowi było w nim do twarzy.

Nie sposób Janusza Gajosa przeoczyć: przykuwa uwagę nawet wtedy, gdy gra najbardziej pospolite typy albo występuje w słabych filmach. Jest zbyt świadomy swoich możliwości, aby przyporządkować go do jednego tylko typu ról. Nie ma fizjonomii amanta i drania, a jednak potrafi ich zagrać. Zagrać - a zatem siłą aktorskiej mimikry przekonać wątpiących, że w tej profesji można udawać życiorysy równoległe, z lepszym lub gorszym rezultatem wcielać się w cudze biografie. Przejmować nie tylko cudze twarze, ale także ból, marzenia, strach i nienawiść. Gajos osiągnął na tym polu mistrzostwo.

Z nielicznych wywiadów, których udzielił, wiemy, że nie lubi zarówno egzaltowanego, krytycznego pustosłowia na własny temat, jak i niemądrych wycieczek autobiograficznych. Jest aktorem w starym stylu - jedynym obowiązującym językiem artystycznej komunikacji z widzem jest dlań teatralna scena albo filmowy plan. Stoi w jednym rzędzie z innymi mistrzami: Mikołajską, Holoubkiem, Łomnickim, Komorowską, Zapasiewiczem, Trelą.

Zarówno w teatrze, jak i w kinie, aktor unika zadań zbyt łatwych, oczywistych. Aktorską osobowość definiuje poprzez krańcowo różne role: komediowe, tragiczne, ambiwalentne. Jest także wirtuozem detalu. Myśląc o Gajosie, natychmiast wydobywamy z pamięci dziesiątki jego mimicznych pasaży, gestów, tików - wyrazistych, ale dalekich od karykatury. Dość powiedzieć, że najważniejszą filmową kreacją Janusza Gajosa w ostatnich kilkunastu latach był lichwiarz w "Łagodnej" Dostojewskiego w reż. Mariusza Trelińskiego.

"Ludzie, miłujcie się - kto to powiedział?" - pytał, stojąc nad trumną żony, grany przez Gajosa właściciel lombardu. Ten zdymisjowany oficer kupił 16-letnią dziewczynę od ciotek-

-sekutnic. Biedą i skąpstwem próbował zabić w niej godność. Bezskutecznie. Łagodna wybrała samobójczą śmierć. Bohater, zamknięty w dusznym pokoju z ciałem ukochanej kobiety, snuje spowiedź z przeklętego życia. Każda minuta monologu jest torturą, o której świadczą krople potu spływające po twarzy mężczyzny. Lichwiarz w wykonaniu Gajosa nie poddaje się jednoznacznej ocenie. Proste przełożenie, że dziewczyna, kupiona niczym sprzęt, była aniołem, on zaś katem, nie wydaje się uzasadnione. "Jakże ja zostanę tutaj sam?" - pyta daremnie. W finale filmu, powracający uporczywie, obrazowo-dźwiękowy motyw topniejących kostek lodu zamiera. Na dłoni lichwiarza znika ostatnia kropla, następnej już nie będzie. Nie będzie też Łagodnej.

American dream alla Pollaca

Zawodową biografię Janusza Gajosa można potraktować jako konsekwentnie rozwijaną opowieść w amerykańskim stylu. Zgoła hollywoodzkim, z happy endem. Byłaby to rozgrywająca się w tak zwanych trudnych czasach historia o porażkach, które umacniają. Gajos do szkoły teatralnej w Łodzi zdawał aż czterokrotnie, ale przecież w tym samym czasie pracował już w Teatrze Lalek w Będzinie, gdzie spotkał się z charyzmatycznym Janem Dormanem. Rola Janka w serialu "Czterej pancerni i pies" Konrada Nałęckiego była dlań zawodowym przekleństwem, za które zapłacił kilkuletnią artystyczną banicją, by powrócić z niej w spektakularny sposób. Z kolei gdy Gajos wpadł z hukiem do następnej szuflady, tym razem za sprawą woźnego Tureckiego w telewizyjnym "Kabarecie" Olgi Lipińskiej, jednocześnie ustanowił tą rolą wciąż obowiązujący wzorzec inteligentnego aktorstwa komediowego.

Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy masy zachwycały się Tureckim, aktor stworzył wspaniałe, wycieniowanie kreacje kinowe - zagrał Michała Szmańdę w "Wahadełku" Bajona, Kąpielowego w "Przesłuchaniu" czy zastępcę szefa Radiokomitetu w "Człowieku z żelaza" Wajdy. Na lata 80. ubiegłego wieku przypadają jednak przede wszystkim wyjątkowe role aktora w telewizji i w teatrze. Już nie tylko Turecki, Winnicki w "Alternatywach 4" czy jedna z gwiazd "Kabaretu pod Egidą", ale także Ödön von Horvath w "Opowieściach Hollywoodu" Hamptona, Bach w "Kolacji na cztery ręce" Barza, Siemion Siemionowicz Podsiekalnikow w "Samobójcy" Erdmana, Bukara w "Przedstawieniu »Hamleta« we wsi Głucha Dolna" Brešana, Astrow w "Wujaszku Wani" Czechowa i On w "Ławeczce" Gelmana.

Kazimierz Kutz, twórca m.in. "Opowieści Hollywoodu" i "Samobójcy", odkrył dla telewizji aktorskiego giganta, który wypadał przekonująco zarówno jako pisarz Ödön von Horvath (zadziwiony rzeczywistością, uciekający przed Hitlerem, emigrant w "Fabryce Snów"), jak i marny typek Podsiekalnikow w "Samobójcy". Z kolei jako cenzor Rabkiewicz w filmowej "Ucieczce z kina Wolność" Wojciecha Marczewskiego aktor psychologicznie uwiarygodnił portret przedstawiciela być może najbardziej skompromitowanej profesji z czasów PRL-u.

Najwybitniejszą kreacją Gajosa z tego okresu była rola w czwartej części "Dekalogu" Krzysztofa Kieślowskiego  "Czcij ojca swego i matkę swoją". Film był wyzwaniem rzuconym społecznemu tabu, opowiadał o związku ojca i córki. Temat trudny, w którym łatwo o przekroczenie granicy, poza którą niezrozumiałe fatum staje się jedynie ponurą perwersją. Dzięki wybitnemu aktorstwu obojga protagonistów - Janusza Gajosa oraz Adrianny Biedrzyńskiej - czwarty odcinek "Dekalogu" należy do najważniejszych w całej serii.

W ostatnich latach Gajos grał zarówno slapsticowych gangsterów, oszustów czy policjantów ("To ja, złodziej", "Fuks", "Egzekutor", "Ostatnia misja"), jak i psychologicznie pogłębione postaci w filmach Janusza Morgensterna ("Żółty szalik", "Mniejsze zło"), Mariusza Trelińskiego ("Łagodna"), Wojciecha Marczewskiego ("Czas zdrady", "Weiser"), czy Wojciecha Wójcika ("Tam i z powrotem"). Wybitną kreacją był łączący przebiegłość wszystkich rodzimych politycznych faryzeuszy, opętany władzą Mateusz Bigda w telewizyjnym spektaklu Andrzeja Wajdy z 1999 roku - "Bigda idzie!"

Nerwica w granicach normy

Próba zamknięcia aktorstwa Janusza Gajosa w krótkim szkicu wydaje się skazana na niepowodzenie. W przypadku tego artysty każde analityczne "tak" spotyka się z interpretacyjnym "nie". Podczas długiej kariery zbyt często udowadniał, że nie ma takiego hasła, epitetu lub określenia, którym można by zamknąć jego artystyczną drogę. Gajos to paradoks.

Nie sprzeniewierzając się koncepcji scenariuszowej czy reżyserskiej, obdarowuje swoich okrutnych bohaterów rysem tragicznym lub tragikomicznym. W kilkusekundowych mikrosytuacjach pokazuje, że zło wpisane w ich charakter jest jedynie ekwiwalentem innych - być może szlachetniejszych - emocji, które w odmiennych okolicznościach mogłyby zwyciężyć. Kiedy grał Makbeta w spektaklu Mariusza Trelińskiego, wydawało się, że postać ta nigdy nie była równie ludzka i zawstydzająco banalna. Jego Carter w "Sympatico" Sheparda w reżyserii Mariusza Grzegorzka stawał przed widzami najpierw jako bardzo z siebie zadowolony milioner, by podczas długiego teatralnego wieczoru pokazać, że pewność siebie była w istocie pozorowana. Bo Carter to ludzki wrak: grzeszny i cierpiący.

Jeżeli jakakolwiek psychofizyczna cecha aktorstwa Janusza Gajosa wydaje się stała, jest nią trudno definiowalna nerwowość. Bohaterowie Gajosa - zamknięci w sobie albo rubaszni i pełni wdzięku, zdystansowani lub pochmurni - wydają się postaciami, które przerasta status quo. Uparcie próbują czegoś więcej. Zmieniają miny, wyciągają (chowają) rewolwer, uparcie przecierają brudne szkła okularów. Są znerwicowani, nie potrafią żyć samotnie. Nawet w monodramach aktor potrzebuje balansu: spotkania ze wzrokiem widza albo z postacią dramatu, w której spojrzeniu może się odbić. Jest aktorsko wręcz uzależniony od partnera. Tak jakby bliskie było mu zdanie Emmanuela Lévinasa: "ani chwili nie mogę zostać w spokoju sam ze sobą". Być może w tym zdaniu kryje się również inna charakterystyczna cecha aktora. Ten urodzony indywidualista i samotnik, inaczej niż na przykład Łomnicki, znakomicie odnajduje się w zespole. W wieloobsadowych przedstawieniach niemal zawsze wygrywa swoją odrębność, nie niszcząc przy tym autonomii innych aktorów. On gra fair. Zawsze.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2009