Przepis na świętego

Ile kosztuje proces, dlaczego lepiej być męczennikiem niż wyznawcą, czy można wycofać się z decyzji o wyniesieniu na ołtarze i co to są "sprawy milczące". A także: co z procesami Jana Pawła II i arcybiskupa Romero?

26.10.2010

Czyta się kilka minut

Personifikacje siedmiu cnót, miedzioryt Oficyny Paula Fürsta w Norymberdze, XVII w. / Polska Akademia Umiejętności /
Personifikacje siedmiu cnót, miedzioryt Oficyny Paula Fürsta w Norymberdze, XVII w. / Polska Akademia Umiejętności /

Po raz kolejny rusza proces beatyfikacyjny Jana Pawła II", ogłosił 14 października Andrea Tornielli. Według watykanisty związanego z "Il Giornale" proces zatrzymał się na kilka miesięcy - już po tym, jak w grudniu 2009 r. Benedykt XVI podpisał dekret o heroiczności cnót. Powodem były według Torniellego trudności z rozpatrywanym w jego trakcie cudem. Początkowo dwaj rzeczoznawcy nie byli zgodni co do uzdrowienia z choroby Parkinsona zakonnicy Marie Simon-Pierre. Wreszcie potwierdzili "interwencję pozamedyczną".

Jeżeli, jak spekuluje Tornielli, do grudnia cud zatwierdzi komisja lekarska, to w ciągu miesiąca zajmą się nim teologowie i kardynałowie. Dekret o cudzie może więc wiosną trafić na biurko Benedykta XVI, który ogłosi wtedy termin beatyfikacji.

O ile nic nie stanie na przeszkodzie.

Jan Paweł II, czyli o kłopotach ze świętością

A domniemanych przeszkód media wyliczyły już wiele. Informatorzy watykanisty zapewniają np., że opóźnienia w procesie Jana Pawła II nie miały nic wspólnego z podejrzeniami o wspieranie przez Jana Pawła II o. Marciala Maciela, założyciela Legionistów Chrystusa, mimo wiedzy o jego przestępstwach pedofilii.

W marcu 2008 r. postulator ks. Sławomir Oder, po zakończeniu prac nad Positio - dokumentem przedstawiającym życie i cnoty kandydata - zdradził, co budziło zainteresowanie Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych: profetyczne gesty Papieża. Prośba o wybaczenie historycznych grzechów Kościoła, która spotkała się z niechęcią części kardynałów, międzyreligijne spotkanie modlitewne w Asyżu czy gest ucałowania Koranu, budzące niesmak tradycjonalistów. "To wielkość świętości Jana Pawła II sprawia Kościołowi najwięcej trudności" - konstatował na naszych łamach Artur Sporniak.

Czy Jan Paweł II trafi na ołtarze w najbliższym czasie? Watykańskie żarna obracają się w jego przypadku nadzwyczaj szybko. Benedykt XVI zawiesił zasadę odczekania pięciu lat od śmierci kandydata do rozpoczęcia procesu. Zbieranie świadectw na szczeblu diecezjalnym trwało niecałe dwa lata. Opracowanie Positio - nieco ponad półtora roku. W czerwcu 2009 r.

dokument został zatwierdzony przez komisję teologów (przy sprzeciwie dwóch z ośmiu członków) i przekazany komisji kardynałów i biskupów.

Jeśli więc nic nie stanie na przeszkodzie...

Beatyfikacja, czyli reguły gry

Z przekonaniem o czyjejś świętości do kurii może zgłosić się każdy: osoba świecka, ksiądz, zakonnik. Warunkiem rozpoczęcia prac jest zgoda biskupa diecezji, w której domniemany święty zmarł, albo biskupa miejsca, w którym miało dojść do cudu za wstawiennictwem tegoż. Inicjator koordynuje gromadzenie dokumentacji i ponosi koszty.

Wbrew pozorom to nie kwestie finansowe (o których dalej) są zaporą dla spraw wnoszonych przez świeckich, ale tzw. ciągłość sprawy. Bo procedury często trwają dłużej niż życie inicjatora.

To powody formalne. Są też dwa dalsze kryteria.

Pierwsze to konieczność udowodnienia opinii świętości kandydata, drugie to wymiar eklezjalny, czyli co "wnosi" on do Kościoła. Rozpoczynają się prace historyków dokumentujących życie kandydata i teologów, którzy wyrokują, czy w jego pismach nie ma treści sprzecznych z doktryną. Następnie biskup prosi komisję episkopatu o zgodę na rozpoczęcie procesu. Kiedy trybunał diecezjalny zgromadzi dokumentację, biskup przesyła ją najpierw do Kongregacji, która prosi o opinię inne dykasterie, a następnie wyznacza postulatora procesu, który (pod opieką relatora z Kongregacji) przygotowuje dokument będący podstawą dla beatyfikacji, czyli Positio.

W Watykanie Positio analizuje komisja teologiczna lub (w przypadku postaci żyjących przed wiekami) - historyczna. Wyniki ich prac musi zaakceptować komisja kardynałów i biskupów. Następnie prefekt Kongregacji przygotowuje dla papieża dekret o heroiczności cnót.

Po jego zatwierdzeniu Kongregacja czeka, aż postulator udokumentuje cud za wstawiennictwem sługi Bożego (tak na tym etapie mówi się o kandydacie na ołtarze). Tu ważną rolę odgrywa komisja medyczna: jeśli jej rozstrzygnięcie - o naukowej niemożliwości wytłumaczenia uzdrowienia - przypieczętują kardynałowie, dekret trafia do papieża. I mamy błogosławionego.

Udowodnienie kolejnego cudu prowadzi do kanonizacji. Beatyfikacja to zezwolenie na kult lokalny. Kanonizacja - nakazanie kultu powszechnego. Kanonizacja ma wagę dogmatu, a więc jest nieomylną decyzją papieża.

Ks. Andrzej Scąber, odpowiedzialny w archidiecezji krakowskiej za sprawy kanonizacyjne, przekonuje: - Żarna młynów watykańskich są tak drobne, że musi z nich wyjść mąka. A dekrety, które do akceptacji otrzymuje papież, to chleb wypieczony z mąki najlepszej.

Watykańska pieczęć, czyli ile to kosztuje

Na etapie diecezjalnym najdroższe są... tłumaczenia na włoski. Akta liczą średnio 400-500 stron, tłumaczenie jednej strony to ok. 50-70 zł. Do tego koszty pracy nad tekstem, papieru, druku, oprawy. I zwyczajowa opłata dla członków komisji: po 200-500 zł każdemu.

Dalszą drogę otwiera watykański kasjer Kongregacji, którego pieczątka sprawia, że papiery ruszają w obieg. Dekret wydania ważności procesu diecezjalnego to ok. 70 euro, dekret zatwierdzenia postulatora - 130 euro. Potem dochodzą koszty technicznego opracowania dokumentacji.

Wybujałe sumy, o których niesie wieść gminna, dotyczą procesów zakończonych sukcesem. Wówczas inicjator musi pokryć koszty uroczystości. Obecnie cały koszt przebiegu beatyfikacji sięga w Europie ok. 10 tys. euro.

Są też tzw. sprawy biedne. Do lat 90. były nimi sprawy polskie, dziś - te z krajów azjatyckich i afrykańskich. Biskup prosi o zwolnienie z opłat, a Kongregacja sięga do specjalnego funduszu na ten cel.

Co zrobił książę, czyli o analizie źródeł

Badania historyczne są niezwykle drobiazgowe. Prof. Krzysztof Ożóg, historyk z UJ, w latach 1989-90 brał udział w analizach historycznych podczas rzymskiego etapu procesu kanonizacyjnego Królowej Jadwigi. Badacze musieli przeanalizować wszystkie zapisy źródłowe na temat przyszłej świętej. Należało m.in. przypomnieć argumenty obalające zarzuty o jej... bigamię.

Jadwiga w 1378 r. została w wieku 4 lat poślubiona 8-letniemu Wilhelmowi Habsburgowi. Kiedy na mocy unii krewskiej przeznaczono jej rękę Jagielle, owe tzw. sponsalia de futuro Jadwiga publicznie odwołała. Mimo to tradycja habsburska zarzucała Królowej nieprawne drugie małżeństwo.

Prof. Ożogowi przypadło do opracowania "Dopełnienie szamotulskie" - kronika spisana w Trzemesznie w latach 30. wieku XV. Historyk musiał wyjaśnić m.in. osobliwy szczegół. - Autor kroniki zawarł w niej informację, która wzbudziła zdziwienie badaczy - mówi prof. Ożóg. - Opisując pod rokiem 1386 wydarzenia związane z losami tronu polskiego, podał wiadomość będącą echem zaślubin Jadwigi z Wilhelmem i rytuału pokładzin, bowiem napisał, że książę "stratum Hedvigis Regine Polonie pueriliter agens turpiter concacavit". Czyli: zrobił kupę do łoża Jadwigi.

Wprawdzie ze względu na słownictwo interpretacja metaforyczna (np. o zbrukaniu łoża) nie była możliwa, ale sprawę należało poważnie przeanalizować źródłoznawczo. Tym bardziej że kronikarz pomylił imię Wilhelma, nazywając go Janem...

To szczegóły, jakich nie znajdzie się w hagiografii. Ale w Positio owszem: jest ono opracowaniem w pełni krytycznym. - Święci mają swoich wrogów, a ich zdanie jest ważne dla procesu. Jeśli się nie zgłoszą, trybunał sam ich będzie szukać - tłumaczy ks. Scąber. Rozstrzygnąć trzeba każdą wątpliwość wobec kandydata.

Co więc wówczas, jeśli np. w prywatnej korespondencji są poglądy sprzeczne z nauczaniem Kościoła? - Znam przypadek, kiedy, po zakończeniu badań historycznych w archiwum, ktoś dotarł do dwuzdaniowego liściku, który podważył cnotę posłuszeństwa kandydata na ołtarze - opowiada o. Zdzisław Kijas, jeden z relatorów Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. - Proces musiał być odłożony.

Może też być odwrotnie. - Po kilkudziesięciu latach przestoju odnalazły się podczas remontu kościoła dzienniki duchowe pewnego sługi Bożego - mówi o. Kijas. - To pchnęło sprawę naprzód.

Abp Romero, czyli uważaj, za co giniesz

Zdziwienie budzą doniesienia o opóźnieniach procesu Jana Pawła II. Tymczasem droga na ołtarze wielu godnych tego postaci z niejasnych względów się nie rozpoczyna lub utyka w miejscu.

"Stolica Apostolska nie zgadza się z doniesieniami mediów, jakoby została odłożona na bok sprawa beatyfikacji abp. Oscara Romero" - zakomunikował w 2008 r. prefekt Kongregacji kard. Saraiva Martins. "Postępowanie ani nie zostało zablokowane, ani odłożone" - zapewnił. I odtąd panuje cisza...

Abp Romero był ordynariuszem San Salvador w Salwadorze od 1977 r. W kraju trwała wojna domowa między rządzącymi wojskowymi a komunistyczną partyzantką. Wstrząśnięty mordami inspirowanymi przez juntę Romero zaczął wzywać do ich wyjaśnienia. Krytykował rząd za zaniechanie reform społecznych. W kilka lat stał się jednym z najpopularniejszych obrońców praw człowieka w Trzecim Świecie (w 1979 r. zgłoszono go do pokojowego Nobla). Ale nuncjusz apostolski zarzucał Romero wywoływanie niepokojów społecznych i skłócenie biskupów, a w Rzymie ostrzeżono biskupa przed kontynuacją ostrego kursu.

Cierpliwość władz arcybiskup wyczerpał kazaniem, w którym przekonywał, że żołnierze nie muszą wykonywać rozkazów sprzecznych z prawem Bożym. Dzień później, 23 marca 1980 r., w trakcie Mszy św. dosięgła go kula snajpera. Od XII w. i zabójstwa św. Tomasza Becketa nie zamordowano biskupa sprawującego Eucharystię.

Sprawa wydawała się oczywista: śmierć męczeńska. Grób Romero stał się celem pielgrzymek, on sam - ludowym świętym. Mnożyły się cuda. A w Rzymie o procesie nikt nie chciał słyszeć. Następca Romero, abp Arturo Rivera, nie zgodził się początkowo nawet na umieszczenie tablicy w miejscu zabójstwa. Wyjaśnienia szukał Kenneth Woodward, autor "Fabryki świętych". Według jego informacji Watykan miał obawy, że kanonizowany Romero mógłby trafić na sztandary partyzantki komunistycznej. To rozsierdziłoby juntę i wzmogło prześladowania. Lepiej było poczekać na koniec wojny. Myśl taką miał wyrazić - według ks. Jesusa Delgado, któremu abp Rivera na wszelki wypadek nakazał gromadzić materiały o życiu Romero - sam Jan Paweł II.

Należało też pokonać trudności teologiczne. Abp. Romero łączono ze zwalczaną przez Watykan teologią wyzwolenia, jednoczącą zasady Ewangelii z czynną walką polityczną o sprawiedliwość społeczną. Pytano, czy zginął za wiarę, czy za zaangażowanie na rzecz idei politycznej. Podobne pytanie Kościół zadawał sobie w przypadku ks. Popiełuszki. "Uznanie, że Romero był męczennikiem za Kościół właśnie dlatego, że był (...) męczennikiem za sprawiedliwość społeczną, wymagałoby od urzędników kościelnych myślenia w nowy sposób" - pisał Woodward.

Proces diecezjalny ruszył w 1993 r., po zakończeniu działań wojennych. Cztery lata później dokumentacja trafiła do Rzymu. Według kard. Saraivy Martinsa udowodnienie męczeńskiej śmierci ułatwiłoby... przesłuchanie mordercy. Sęk w tym, że nie wyjaśniono, kto nim był.

Jan Paweł II trzy lata po śmierci Romero (wbrew woli części miejscowych biskupów) odwiedził jego grób. Według relacji o. Bartolomea Sorge z "La Civilt? Cattolica": "rzucając się na kolana (...), z ramionami symbolicznie obejmującymi cały Kościół, Papież, jak sam to później wyjaśnił, chciał uwolnić heroiczną ofiarę pasterza od ideologicznych instrumentalizacji". Kard. Roberto Tucci wspominał, że Jan Paweł II podczas tej wizyty wielokrotnie powtarzał: "Romero jest nasz".

Opinię tę podziela Benedykt XVI, który w 2007 r., wspominając o "męczennikach, którzy zabici zostali za sprawę Ewangelii", wymienił m.in. abp. Romero. Później nazwał go "wielkim świadkiem wiary" i podkreślił, że "zasługuje na beatyfikację". Zwrócił przy tym uwagę, że arcybiskup był wolny "od wypaczeń ideologicznych, występujących u tych, którzy próbują upodobnić się do niego ze względów politycznych".

Może więc już wkrótce...

Królowa Jadwiga, czyli dlaczego warto być kardynałem

Czasem osoby, których obecność w katalogach świętych wydawałaby się oczywista, wiele lat czekają na chwałę ołtarzy. Nawet kilkaset - jak w przypadku Królowej Jadwigi. Ukochana przez lud i elity kraju, zmarła w 1399 r. w opinii świętości. Wychwalano jej miłosierdzie wobec chorych i ubogich: królowa fundowała szpitale, ułaskawiała skazańców. Przy surowym Jagielle była uosobieniem dobroci. Jej kult rozpoczął się od razu po śmierci; począwszy od średniowiecza, źródła określają Jadwigę jako Sancta, Beata albo Diva.

Arcybiskup gnieźnieński Andrzej Jastrzębiec (niegdyś kanclerz Jadwigi) w 1426 r. powołał komisję do zbadania cudów za wstawiennictwem Królowej. A źródła z połowy XV w. dowodzą, że w Rzymie toczyło się postępowanie kanonizacyjne. Niestety, według Długosza, fundusze przeznaczone na proces zostały roztrwonione - prawdopodobnie na wojny z Krzyżakami. Kolejni Jagiellonowie zaniedbali sprawę.

Swoje zrobiło też błędne rozumienie prawa kanonicznego: w Polsce uważano, że w świetle dekretów Urbana VIII niemożliwe jest kontynuowanie kultu Jadwigi. Na szczęście kult nie wygasł: Jadwiga - wedle drukowanych u nas katalogów świętych - była patronką lokalną.

Zainteresowanie nią wróciło w czasach rozbiorów. Dla publicystów, kaznodziejów, a nawet historyków oczywiste było nazywanie jej świętą. W 1909 r. bp Sebastian Pelczar, podając jako powód oddawaną jej cześć, prosił Piusa X o beatyfikację. Już w niepodległej Polsce, w 1934 r. episkopat oficjalnie wznowił proces, zatrzymany wkrótce przez wybuch wojny.

Do prac wrócono po 1949 r. Wskutek słabej znajomości prawa pracujący nad dokumentacją nie zgromadzili jednak dostatecznych dowodów na żywy kult. Starania wzmógł po 1967 r. kard. Karol Wojtyła.

- Bez godności kardynalskiej trudno cokolwiek załatwić w Watykanie - podkreśla ks. Scąber. - W Kongregacji Wojtyła dowiedział się, że należy sięgnąć po dekret Urbana VIII z 1634 r., na mocy którego należało zalegalizować kult tych wszystkich, którym oddawano cześć przed 1534 r.

W listopadzie 1972 r. wznowiono proces diecezjalny, by dowieść istnienia kultu przed datą wyznaczoną przez Urbana VIII. Badacze szukali m.in. hagiograficznych określeń królowej w literaturze czy jej wyobrażeń z aureolą. W 1974 r. kard. Wojtyła zatwierdził istnienie kultu od niepamiętnych czasów.

Działania kontynuował kard. Franciszek Macharski. W 1979 r. zwrócił się do Watykanu o zatwierdzenie formularza Mszy św. oraz modlitw brewiarzowych ku czci bł. Jadwigi Królowej. Wkrótce potem Kongregacja dekretem uznała legalność kultu.

Była to jednak beatyfikacja "nie wprost" - przecież nie zatwierdzono dekretu o heroiczności cnót... Wśród polskich kanonistów powstał spór, czy dekret był równoznaczny z beatyfikacją. Kongregacja w 1986 r. wypowiedziała się pozytywnie, ale wskazała konieczność zbadania heroiczności cnót przed rozpoczęciem procesu kanonizacyjnego. Kard. Macharski zlecił zgromadzenie potrzebnych materiałów i dekadę później w Rzymie uznano i heroiczność cnót, i cudowne uzdrowienie Anny Romiszewskiej w 1950 r. Jan Paweł II kanonizował Królową prawie 600 lat po jej śmierci, w 1997 r.

Żarna mełły powoli, ale skutecznie.

Droga na skróty, czyli o wyższości męczeństwa nad życiem cnotliwym

W latach 70. ks. Józef Kurzeja postawił w Nowej Hucie, komunistycznym mieście bez Boga, drewniany barak. "Zielona budka" pełniła rolę kaplicy i miejsca katechezy. Kapłan, przez kard. Wojtyłę oddelegowany do opieki duszpasterskiej nad wiernymi z Osiedla Tysiąclecia, co noc zamykał się w niej i czuwał; milicja nie odważyła się na rozbiórkę. Władze zaczęły go nękać. Kapłan w wieku 39 lat zmarł na udar mózgu (w 1976 r.). Ludzie są przekonani o jego świętości. Ale też o tym, że śmierć ks. Kurzei nie była naturalna.

W 2005 r. sprawa ruszyła. - Do rozpoczęcia procesu doprowadziła osoba świecka, która ks. Kurzei nie znała, ale usłyszawszy jego historię, była przekonana o świętości - mówi ks. Scąber.

- Proces idzie tokiem udowodnienia heroiczności cnót. W tym czasie IPN próbuje wyjaśnić okoliczności śmierci ks. Kurzei. Gdyby padł prawomocny wyrok sądu, potwierdzający, że jego śmierć jest wynikiem prześladowań władz, Kongregacja mogłaby przekwalifikować proces na męczeński.

Od rozpoczęcia procesu uznanego za męczennika ks. Popiełuszki do jego tegorocznej beatyfikacji minęło zaledwie 13 lat, właśnie z powodu takiej kwalifikacji procesu, która będzie istotna również w przypadku abp. Romero. Dlaczego?

- Z punktu widzenia efektywności procesowej, bardziej opłaca się otwierać ścieżkę o męczeństwo niż o heroiczność cnót - przyznaje ks. Scąber. Heroiczność cnót także jest badana, ale męczennik trafia na ołtarze zaraz po zatwierdzeniu dekretu o śmierci za wiarę. - W przypadku tzw. wyznawcy, który umiera naturalnie, po wykazaniu heroizmu cnót trzeba czekać, aż da on znak z nieba - mówi ks. Scąber.

Czasem bardzo długo.

Boża pieczęć, czyli o cudach i milczeniu

- Kiedy nie ma cudu, zazwyczaj obumiera kult - wyjaśnia ks. Scąber. Stąd wiele procesów tkwi w miejscu od czasu udowodnienia heroiczności cnót. Mają status "odłożonych". - Żadnego procesu się nie przerywa, a już na pewno nie kończy. Jak mówi formuła prawna: nie ma spraw przesądzonych.

Jak w przypadku założyciela marianów, XVII-wiecznego teologa i pisarza Stanisława Papczyńskiego. Sprawę rozpoczęto w 1767 r. - ale aż do naszych czasów brakowało cudu... W 2001 r. lekarze stwierdzili, że u pewnej ciężarnej kobiety ustała akcja serca płodu. Trzy dni później ponowili USG. Serce biło. Kobieta urodziła. Okazało się, że jej ojciec chrzestny zwrócił się o wstawiennictwo do o. Papczyńskiego. W 2006 r. Papież wydał dekret o cudzie, co otwarło drogę Papczyńskiego na ołtarze w kolejnym roku.

Inne przyczyny przestojów są losowe: np. w przypadku Polski to rozbiory, skutkujące utrudnieniami w kontaktach z Watykanem; ale też działania podejmowane bez wystarczającej znajomości prawa kanonicznego czy... opieszałość postulatorów.

Z takiego powodu na pewien czas utknął proces Brata Alberta. Postulator, czymś zrażony do kard. Wyszyńskiego, nie odpowiadał na telefony i korespondencję. Po dwóch latach ciszy Prymas zmienił postulatora. W 1975 r. Positio było gotowe. Dwa lata później Paweł VI podpisał dekret o heroiczności cnót, a w Polsce rozpoczęły się modlitwy o cuda, które Watykan uznał w 1982 i w 1988 r.

Są też tzw. sprawy milczące. Leżą w archiwach od lat. Watykański Index ac Status Causarum wylicza procesy np. Anny od św. Augustyna, hiszpańskiej karmelitanki (zm. w 1664 r., dekret o heroiczności cnót: 1776 r.), czy Franciszka od Dzieciątka Jezus (zm. w 1604 r.; dekret: 1769 r.). Sprawy milczą, bo - jak tłumaczy o. Kijas - poprzez brak cudu milczy Bóg. Nie przyłożył pieczęci.

Ale - z drugiej strony patrząc - czy z ogłoszenia czyjejś świętości wycofać się już nie da? Pytanie pojawiło się w całej ostrości po beatyfikacji Juana Diego w 1990 r. Mówiono wówczas, że Jan Paweł II wyniósł na ołtarze niebyt, bo mężczyzna, któremu miała się objawić Matka Boża w Guadalupe, nigdy nie istniał... W Kongregacji zapanowała konsternacja. Jej specjalny wysłannik odszukał jednak kilka rachunków za zboże, którego odbiór potwierdzał Juan Diego. Od 2002 r. święty.

***

Święci są potrzebni, ponieważ "pomagają zrozumieć nam głębię Kościoła, chronią go przed miernością, kształtują od środka" - jak wyraził się Jan Paweł II w przemówieniu do młodych w Lukce w 1989 r. Co więcej, potrzebni są coraz to nowi patroni, pokazujący, jak być wyznawcą Chrystusa pośród wyzwań współczesności.

Poczucie rozgoryczenia wobec procesów kanonizacyjnych ciągnących się w nieskończoność jest w tej sytuacji naturalne - i dotyczy wszystkich, także hierarchów... "Zadaję sobie pytanie, na co jeszcze czekają w Rzymie?" - gorączkował się w zeszłym roku metropolita gdański abp Sławoj Leszek Głódź. Zaraz co prawda zaznaczył, że rozumie, iż "proces musi respektować ścisłe reguły prawa kanonicznego, właśnie dla dobra wyniesienia do chwały ołtarzy". Niecierpliwym musi wystarczyć niedawna refeleksja kard. Stanisława Dziwisza: "Terminy zostawmy działaniu Ducha Świętego".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2010