Przemoc w pracy: "Nie potrzebuję matki, a pracownika!" [WASZE GŁOSY]

Problemy zaczęły się kiedy kilka lat po ślubie przyszłam z wiadomością, że jestem w ciąży. Koleżanka z działu, zamiast pogratulować powiedziała: "Szefowa się wkurzy". A kiedy przekazałam radosną nowinę szefowej, ta odpowiedziała: "O ja pierdyknę! Tego mi jeszcze brakowało!".

Do redakcji Tygodnika Powszechnego szeroką falą zaczęły napływać historię prześladowanych pracowników. Rozpoczynamy publikację wybranych świadectw. Niech to będzie początek huraganu, który oczyści powietrze w polskich firmach, redakcjach, instytucjach i placówkach akademickich. Ku pokrzepieniu ofiarom mobbingu i pod rozwagę ich prześladowcom.

Wcześniej też nie było lekko. Pracuję w bibliotece od 10 lat. Szefowa jest osobą, z którą się nie dyskutuje, bo każde odmienne zdanie znaczy, że człowiek jest „idiotą i nie wie gdzie żyje". Ewentualnie słyszy: „Pani jest za młoda, żeby to wiedzieć. Ja tu pracuję 40 lat, to wiem". Szefowa jest polonistką. Jajestem absolwentką kulturoznawstwa i przy każdej okazji szefowa mi to wypominała, mówiąc: „Co to za kierunek, to kulturoznawstwo? Co po tym można robić? Nie lepiej wybrać jakiś porządny kierunek, np. polonistykę?". Nie przeszkadzało to jednak odsyłać do mnie zainteresowanych historią sztuki, teatru czy filmu, w których się orientowałam. Mówiła ze śmiechem: „No w końcu na coś się ten pani kierunek przyda".

Ale gdy powiedziałam o ciąży, zaczęły się przytyki. Jak bardzo to skomplikuje pracę działu i osób tu pracujących. Że przecież będzie potrzebny ktoś na zastępstwo. Zrzucanie odpowiedzialności za braki kadrowe na pracowników było jej specjalnością. Już pierwszego dnia wyszłam z pracy z płaczem. Ale nie tak od razu. Dopiero jak byłam już w bezpiecznej odległości od murów biblioteki.

Przez cały okres ciąży, kiedy pracowałam, musiałam wysłuchiwać, że: „Za moich czasów ciąża to nie była choroba i do końca się pracowało, a nie jak teraz te młode robią, że tylko dwie kreski na teście i idzie na L4". Do końca piątego miesiąca ciąży pracowałam, chociaż czułam, że jestem przemęczona. Nie miałam żadnej taryfy ulgowej. Kiedy pojawiły się plamienia, wystraszyłam się nie na żarty. Lekarz sprawdził wyniki i zasugerował odpoczynek. Po dwóch tygodniach wróciłam z L4. Po tygodniu czy dwóch historia się powtórzyła. „Zależy pani bardziej na pracy niż na dziecku?" – zapytał ginekolog. Miał rację. Resztę ciąży spędziłam na zwolnieniu.


CZYTAJ TAKŻE: Chcemy rozpocząć rozmowę na temat mobbingu. Będzie trudna, ale jest konieczna.Byliście poniżani, zastraszani, wzgardzani przez pracodawcę? Opiszcie to z hashtagiem #przemocwpracy lub wyślijcie na przemocwpracy@tygodnik.com.pl, opublikujemy Wasze świadectwa anonimowo. Napiszcie też, co wtedy czuliście.


Do pracy wróciłam, kiedy syn miał siedem miesięcy i dostał miejsce w państwowym żłobku. Nie było nas wtedy stać, żebym została z dzieckiem w domu. Niestety, syn zaczął chorować w żłobku. A my nie mamy dziadków do pomocy i sama zajmowałam się chorym dzieckiem. Uważam to zresztą za naturalną rzecz, że kiedy dziecko choruje, to matka lub ojciec się nim zajmą najlepiej. Moja szefowa uważała inaczej. Za każdym razem, kiedy dzwoniłam, że na kilka dni nie będzie mnie w pracy, miałam przez telefon awanturę. „Z wami nie idzie pracować! Jak ja mam cokolwiek zrobić, jak mi pani ciągle dzwoni, że dziecko pani choruje. Nie wytrzymam. Chyba pójdę na emeryturę i radźcie sobie sami."

Syn sporo chorował, a szefowa była coraz bardziej nerwowa i niemiła. Bałam się do niej dzwonić. Ja, trzydziestoletnia kobieta chwytając za słuchawkę czułam się jak uczeń, który narozrabiał i idzie na dywanik. Po kilku miesiącach takich walk przez telefon  i w pracy zaczęłam gorzej sypiać. Leżałam i myślałam, co to będzie, kiedy syn zacznie znów kaszleć. W pracy byłam w ciągłym napięciu. W domu rozdrażniona. Coraz częściej słyszałam od szefowej: „Nie potrzebuję matki, a pracownika!". Po jakimś czasie koleżanki z działu zaczęły mnie pytać: „Kiedy idziesz na wychowawczy?". Szefowa je nastawiła przeciwko mnie, bo chodzę na opiekę za często. Tylko jedna koleżanka mnie o to nie spytała. I jestem jej do dziś wdzięczna, że się nie ugięła pod namowami szefowej.

Zaczęłam dostawać dodatkowe obowiązki, i to w ilości na tyle dużej, że przestałam nadążać z ich wykonywaniem. Kiedy pytałam, jak długo mam jeszcze ciągnąć obowiązki koleżanki i swoje, to odpowiadała, że do czasu, gdy będzie nowy pracownik.

Kiedy chciałam zamienić się z koleżanką na inną sobotę pracującą niż mam w grafiku, bo mąż (pracownik naukowy) ma wyjazd służbowy - podeszła do mnie szefowa i powiedziała: „Myśli pani, że pani mąż będzie robił karierę naszym kosztem?".


CZYTAJ TAKŻE: Jeśli każda władza deprawuje, to władza pracodawcy w kraju bez bezrobocia może być największą szarą strefą przemocy. Oto mobbing, codzienna patologia polskiej pracy, w specjalnym raporcie "TP".


Usłyszałam też, że „premia jest uznaniowa i jak chodzi pani na opiekę, to się nie należy".

Wezwała mnie któregoś razu kadrowa do siebie mówiąc, że mam tyle wykorzystanej opieki, że biorą pod uwagę moje zwolnienie. Na moje pytanie, co mam zrobić z chorym dzieckiem, usłyszałam, że mam oddać dziecko na wychowanie albo dać do opiekunki. Poinformowałam panią kadrową, że opiekunka zarabia więcej niż ja, bibliotekarka.

Kiedy podpisywaliśmy umowę przedwstępną na kupno mieszkania, okazało się, że jestem w kolejnej ciąży. Bardzo się ucieszyliśmy z mężem. Tym razem jednak szefowa dowiedziała się o ciąży dopiero w czwartym miesiącu, i to od kadrowej. Kiedy ja zadzwoniłam jej powiedzieć, że będę miała zwolnienie od poniedziałku, to tak zaczęła krzyczeć, że nie zdążyłam powiedzieć, z jakiego powodu. Dziś jestem z wyboru na urlopie wychowawczym, mam czas dla dzieci i nikt mi nie wymawia, że mi dziecko choruje. Wiem jednak, że ta decyzja nie była dla mnie łatwa i nie każdy może sobie na nią pozwolić finansowo.

Może moja historia nic nie zmieni, ale na coś się przyda. Nawet po to tylko, by inne pracownice wiedziały. Że to nie jest ok, że kiedy jesteś dobrą matka, to słyszysz, że jesteś niedobrym pracownikiem.

Marta

CZYTAJ TAKŻE: Rafał Woś: Czas na pracownicze #MeToo

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]