Przeklęte a kuku

Oj, oczywiście że PiS wygra, ale wygrana onego jest – powiedzmy sobie – dla naszych dzisiejszych rozważań sprawą marginalną albo najwyżej ich uzupełnieniem.

06.09.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

Zacznijmy jednak ab ovo: zwycięstwo PiS w najmniejszym stopniu nie przekreśla konieczności wieszczenia – tak to ujmijmy – dynamicznego. Nie chodzi o wieszczenie zwykłe i tradycyjne, wieszczenie oparte na pomyślunku, że niby gdy PiS wygra, to będzie tak, jako było wtedy, kęs czasu temu, gdy PiS twórczo rządził sobie z Samoobroną i LPR. Mówią tu i ówdzie: gdy PiS wygra, będzie tak samo, ale dodają, że obficiej, jędrniej i rozleglej. To jasne. Są to jednak wieszczby nazbyt dla nas płytkie, jak za przeproszeniem refleksje na widok kominiarza, kota czarnego, ropuchy pod łóżkiem czy tym podobnych zdarzeń losowych, uruchamiających tradycyjnie aparat analityczny Słowian wschodnich.
Do mniemań dynamicznych sama wygrana PiS nie jest przydatna, jest bowiem nieprzydatna. Dynamizującą moc ma tu bowiem dopiero połączenie kilku zdarzeń, leżących blisko siebie na osi czasu. A zatem samo zwycięstwo PiS interesuje nas słabo, ale już złączenie owej wygranej z widokiem Dorna w uścisku z Napieralskim, gdy owego sparowania akuszerem jest Platforma Obywatelska, ma moc i potencjał absolutnie dramatyczny – potencjał wieszczbiarski i fantazyjny. Dorn pod rączkę z Napieralskim w składzie PO, ze zwycięstwem PiS-u w tle, to zaprawdę widok, który każe nam pójść szeroko. Widok ten każe nam patrzeć śmielej, tęczowiej i przez różowe okulary – za przeproszeniem.

Oto niemal pisarz (by nie rzec: pisorz), niemal tłumacz literatury, niemal intelektualista polskiej polityki, człowiek w garniturze leżącym jako tako, na politycznym spacerze z politycznym grzybiarzem w sztormiaku, jest obrazem, który musi nas in vitro zapylić, by nie rzec: zapłodnić, i na dobre rozkręcić, zaowulować, wzburzyć i ośmielić, co zasadniczo nas oczywiście różni od tradycyjnie konkludujących ekspertów tutejszej polityki. Rozwińmy zatem kolorowe skrzydła naszej wyobraźni i nimi zatrzepoczmy. Niech feeria barw naszych mniemań przegna szarzyznę domniemywań ludzi przypadkowych i rzućmy tu myśl, która zwali z nóg dowolnego siłacza po politologii ukończonej na dowolnie wybranym, prastarym polskim uniwersytecie. Niech ten mistrzowsko skonstruowany wstęp przyniesie wreszcie rozwinięcie w postaci złotego pociągu skojarzeń.

Oto widzimy wyraźnie, w nie całkiem odległej przyszłości, Leszka Millera i Jarosława Kaczyńskiego jako posłów Platformy Obywatelskiej. Partii, która oczywiście będzie partią opozycyjną.

Czy posłowie PO Miller i Kaczyński mogą być cokolwiek dziwaczniejszym widokiem niźli Dorn z Napieralskim w takiejż roli? Tylko ludzie małej wiary rzekliby nam, że to niemożebne, że gdzieżby, że to sen z kategorii tych arcyciężkich, po spożyciu surowej cebuli. Nieprawda. Bądźmy twardzi i powiedzmy to głośno: zarówno Leszek Miller, jak i Jarosław Kaczyński marzą, by znaleźć się w szeregach Platformy Obywatelskiej, gdzie tylu ich kolegów w sytości i zadowoleniu bytuje. Partia ta, choćbyśmy ją dziś tu hańbili do cna, jest partią szczęśliwie nieaspirującą już do niczego. Jest partią złomotaną i po przejściach, gdzie nikt od nikogo nie wymaga, żadnych tam nie ma wyznań wiary, czarnych mszy, żadnych ideowych deklaracji. Jest partią, w której nie ma żadnego sekciarskiego musu, gdzie pragmatyka plecie się z jej brakiem, co jest zaiste tak urocze jak nasze domowe rozmowy o tym, kto ma wyrzucać śmieci, kto myje naczynia, kto odkurza i pucuje. Widać przecie gołym okiem, że Leszek Miller owego SLD ma szczerze dosyć, że mu udawanie lewicowości wyszło oboma bokami, i widać takoż, że prezes Kaczyński maluśko się mieści w PiS-ie. Ciągle mu Pani Szydło i Pan Prezydent mówią: „A kuku”. To znaczy, by się schował, by znikł i zaledwie kukał zza winkla. Nasraża go to i zniechęca, i trudno się dziwić, bowiem jest – wbrew plotkom – zwykłym człowiekiem, podobnie jak i Leszek Miller. Ludzie ci chcieliby być wreszcie solidnie przytuleni, a jedynym miejscem na świecie, gdzie tulenie nie wyszło z użycia, jest PO. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2015