Jerzy Nowosielski: stulecie urodzin

Anioł to jest posłaniec, czyli ktoś, kto przesyła pewne treści z innych obszarów do naszej świadomości. No i jeżeli obraz się uda, to jest zrealizowanym aniołem.

02.03.2011

Czyta się kilka minut

Jerzy Nowosielski podczas malowania wnętrza cerkwi w Krakowie, styczeń 2001 r. Fot Wacław Klag/REPORTER /
Jerzy Nowosielski podczas malowania wnętrza cerkwi w Krakowie, styczeń 2001 r. Fot Wacław Klag/REPORTER /

Nie mam w sobie nic krwi polskiej" - żartował Jerzy Nowosielski, syn Łemka z Odrechowej i spolonizowanej Austriaczki. "Jestem Polakiem, ale troszkę Ukraińcem, troszeczkę Niemcem. Kocham ten kraj i boleję nad tym, że jest on ukształtowany jednostronnie przez potrydencką mentalność rzymskokatolicką. A to jest kalectwo kultury tego narodu".

Wokół narodowości Jerzego Nowosielskiego narosło wiele mitów i nieporozumień. Tak naprawdę, niewiele wiedziano o jego korzeniach i rodzinie. On sam nie ułatwiał sprawy, kompletnie nie czując potrzeby jednoznacznych deklaracji: "Właściwie jestem trójjęzyczny i czuję się jednakowo solidarny ze społeczeństwem polskim, ukraińskim i rosyjskim. To jest niewygodne, bo każda z tych grup może mnie posądzać o nielojalność, ale są tacy ludzie". Tadeusz Różewicz żartował, że jego przyjaciel ma jedno oko polskie, drugie ukraińskie, i w tym drugim widać czasem "zły błysk".

Na zarzut, że niektórzy na siłę robią z niego Ukraińca, Nowosielski protestował: "Nigdy nie pozwalam robić z siebie czegoś, czy kogoś robić! Ale przecież ja jestem w jakimś stopniu Ukraińcem. Jeżeli się ma ojca Ukraińca, a matkę Polkę, siedzi się w kraju o dwu kulturach, to człowiek jest przynależny do obu tych kultur. Tylko ja nie wiem, co to znaczy być Polakiem i co to znaczy być Ukraińcem. Natomiast wiem, co to znaczy być człowiekiem. Jest pewien gatunek Ukraińców, którzy zawsze chcą ustalić, kto jest kto. Wielu takich Ukraińców patrzy na mnie spode łba, jak coś robię w cerkwi, i pytają: A wy chto? Jak to chto? Ja staram się być człowiekiem, nie zawsze mi to wychodzi, ale przynajmniej się staram".

A jednak pod koniec życia sędziwy malarz modlił się (i liczył) po ukraińsku. Na Wielkanoc witał gości rytualnym Christos woskriesie, na Boże Narodzenie śpiewał "Boh predwycznyj" i inne ukraińskie kolędy. Zachował świetną pamięć ojczystego języka i lubił powtarzać: "Ja toże Ukrainiec".

Ukraińskie papiery

Mówiąc o swoim dzieciństwie, malarz często wspominał rywalizację rodziców: ojca - aktywnego działacza ukraińskiej Proswity i członka chóru parafii greckokatolickiej, oraz matki - rzymskiej katoliczki, niechętnej wyznaniu i środowisku męża. Z czasem wpływ ojca stanie się bardziej dominujący: wspólna nauka ukraińskiego, wizyty w cerkwi, podróże na Wołyń i do Lwowa. "Kiedy pierwszy raz wszedłem do cerkwi unickiej - powie malarz - wiedziałem, że tu jest moje miejsce", a wizytę w lwowskim muzeum ikon uzna za prawdziwą malarską inicjację.

Jeszcze w czasie II wojny obaj Nowosielscy - ojciec i syn - mają ukraińskie kenkarty, co dla Jerzego niesie pewne zagrożenie. Sojusz mniejszości ukraińskiej z niemieckim okupantem w nadziei na powstanie Wielkiej Ukrainy dla młodych Ukraińców oznacza groźbę mobilizacji. To jedna z przyczyn rocznego pobytu malarza jako posłusznika w lwowskiej Ławrze studytów. "Nabyłem tam dużej kultury liturgicznej - podsumuje nowicjat po latach - nauczyłem się dużo tekstów, melodii. W tym zakresie mam solidne, liturgiczno-artystyczne wykształcenie - to mi się potem przydało".

Koniec wojny oznacza dla Polski nie tylko zmianę granic, ale także nowy model państwa. "Wystarczyło jednej konferencji »na szczycie« - pisze z goryczą Jerzy Stempowski - kilku podpisów i mętnych komunikatów, aby Polska pozbyła się ostatnich resztek jagiellońszczyzny i wróciła do granic piastowskich. Żadnego W. Księstwa Litewskiego, żadnych »kresów«, żadnych mniejszości narodowych; jeden naród, jedno państwo, jeden język, jedno wyznanie i jedna partia; niemal jak ein Volk, ein Reich, ein Führer".

W okrojonych granicach PRL-u tuż po wojnie mieszka ok. 700 tys. grekokatolików, w większości Łemków i Ukraińców. Jednak w nowym państwie jednolitość etniczna uchodzi za szczególne dobro. Nikt już nie pamięta, że ok. 100 tys. Ukraińców oddało życie za wolność Polski, świeża natomiast jest pamięć rzezi na Wołyniu i hitlerowskiej kolaboracji. Władze PRL konsekwentnie wcielają w życie projekt państwa jednonarodowego. Już w listopadzie 1944 r. PKWN podpisuje umowę z rządem USRR o wzajemnej wymianie ludności, czyli o "konieczności repatriacji obywateli narodowości ukraińskiej, białoruskiej, rosyjskiej i rusińskiej". Tylko na początku przesiedlenia mają charakter dobrowolny. Do końca 1946 r. do ewakuacji przymuszonych jest ok. pół miliona osób uznanych za Ukraińców, choć są to ludzie od pokoleń zamieszkali na ziemi, którą każe im się opuścić.

Narodowościowe represje nie oszczędzają też inteligentów. W Łodzi Katarzyna Kobro - za podpisanie w czasie okupacji tzw. "rosyjskiej listy" - zostaje oskarżona i skazana za "odstępstwo od narodowości polskiej". Podobny proces grozi Władysławowi Strzemińskiemu. Zarzut "zdrady narodu polskiego" brzmi groźnie. W Krakowie Mieczysław Porębski i Adam Hoffmann wydają Nowosielskiemu "świadectwo moralności", pisząc zaświadczenie dla władz o lojalności i patriotyzmie kolegi podczas wojny.

Audiencja u kardynała

Szczególnym represjom podlega ukraińska cerkiew. Po jej delegalizacji władze wydają całkowity zakaz odprawiania nabożeństw w obrządku unickim, pod karą więzienia. Jesienią 1946 r. krakowska wspólnota ukraińska liczy ok. 1200 osób. Proboszczem jest o. Stefan Grab, wcześniej kapelan w polskiej armii, co bynajmniej nie uchroni go przed aresztowaniem. Cerkiew św. Norberta jest na celowniku bezpieki także dlatego, że to właśnie tu, w połowie 1940 r., brał ślub z Jarosławą Opariwśką z Sanoka sam Stepan Bandera. Według władz jest to ciągle punkt kontaktowy ukraińskich nacjonalistów. 12 maja 1947 r., pod pretekstem rozbicia ośrodka ukraińskiego podziemia, funkcjonariusze UB zajmują plebanię i cerkiew, wywożą proboszcza i innych księży. Kościół - "przy porozumieniu kościelnych i świeckich władz" - przejmują ojcowie saletyni.

Pacyfikację cerkwi głęboko przeżywa także Jerzy Nowosielski. "Ja byłem wtedy ateistą - opowiada - ale chciałem tę cerkiew ratować, razem ze Stalonym-Dobrzańskim. To było już po aresztowaniu unickich księży, cerkiew zajęli ojcowie saletyni i zaczęli tam robić swoje porządki. Zaczęli od obcięcia potrójnego krzyża na górze, zanosiło się, że chcą zupełnie zlikwidować cały wystrój, który robili, bądź co bądź, Matejko ze Stryjeńskim. A prawosławna cerkiew była wtedy zainstalowana w byłej synagodze, to było jednak pewne odium. Więc powzięliśmy koncepcję, żeby kardynał Sapieha tymczasowo »wypożyczył« tę cerkiew prawosławnym. Skoro w czasie wojny odstąpił jeden z katolickich kościołów polskim protestantom, kiedy ich wyrzucili Niemcy... Chcieliśmy uratować ten wystrój, podpisalibyśmy umowę, że jak tylko grekokatolicy wrócą - my się usuniemy.


Ewa Kuryluk: Jerzy Nowosielski należał do światowych arcymistrzów


 

No i Sapieha nas przyjął, ale tak dosyć głupkowato: - Prawosławie? A skąd prawosławni? Przecież prawosławie się skończyło w XV wieku! - No, niemniej jesteśmy, właśnie przyszliśmy... - No, a kto was reprezentuje? Ja mówię: - Metropolita Dionizy. - No, a gdzie on jest w tej chwili? Ja mówię: - W kryminale. - Dlaczego? - No bo nie chce się podporządkować patriarchatowi moskiewskiemu. I wtedy już jakby trochę zmiękł: - Aha, nie wiedziałem, nie wiedziałem... No i ja wtedy odkryłem karty, że chodzi nam po prostu o uratowanie wnętrza, które jest związane z XIX-wieczną historią Krakowa. A on mówi: - Nic nie zdejmą, póki ja żyję. A ja: - Eminencjo, podejdźmy do okna, proszę zobaczyć na krzyż, już jest zniszczony! - A, to dostali burę. Myślę, że on wtedy rzeczywiście miał szczere chęci, ale kiedy wyjechał na dwa tygodnie do Rzymu, przez dwa tygodnie wszystko zniszczyli!".

Nowi gospodarze burzą marmurowy ikonostas, ze ścian wydłubują tablice epitafijne z nazwiskami wybitnych unitów, przerabiają wnętrze całej cerkwi. Proboszcz Grab, jako ostatni greckokatolicki duchowny deportowany do ZSRR, umiera po długoletnich więzieniach w 1964 r. Nowosielski na zawsze zapamięta winy rzymskiego Kościoła wobec grekokatolików, niechlubny sojusz z komunistyczną władzą w likwidowaniu unickich świątyń.

Rozbicie krakowskiej cerkwi odbywa się w ramach Akcji "Wisła". Oficjalny cel tej operacji wojskowej to zniszczenie społecznego zaplecza oddziałów UPA. Prawdziwy: całkowita likwidacja mniejszości ukraińskiej. Od kwietnia do końca lipca 1947 r. praktycznie cała społeczność ukraińska - ok. 150 tys. osób - zostaje przymusowo deportowana z ziemi ojczystej na obce dla niej tereny Ziem Odzyskanych. Część - głównie inteligencja i duchowni - ląduje w Centralnym Obozie Pracy w Jaworznie. Niektóre transporty Łemków podczas ewakuacji trafiają na rampę w Oświęcimiu, tę samą, na której hitlerowcy dokonywali selekcji Żydów idących do gazu.

Akcja "Wisła" jest już tylko finałem kilkuletniej polityki władz PRL-u wobec polskich Ukraińców. Polacy, jeśli nie pomagają czynnie w deportacjach, przyglądają się "czystce etnicznej" w milczeniu.

Po wysiedlonych zostają gospodarstwa, domy, świątynie, władze przejmują tysiące hektarów gruntów. Tak właśnie umiera Odrechowa - gniazdo rodu Nowosielskich. "Przyszła straszna zima - opowiada ostatni wójt Odrechowej Mikołaj Cupryk. - 7 marca 1946 r. do wsi przyjechał batalion polskiego wojska. Zwołali chłopów do sali spółdzielczej i tam pułkownik kazał, żeby wszyscy przygotowali się do wyjazdu na stację do Zarszyna, skąd zostaną wywiezieni do sowieckiej Ukrainy. W Polsce nie śmie zostać żaden Ukrainiec, bo to jest polska ziemia. Ludzie bez protestów zabierali swoją biedę - każdy miał prawo wziąć dobytek na trzech wozach, a resztę trzeba było oddać Polakom. Tak zakończyła się dumna pamięć o Odrechowej, a ludzie rozproszyli się po całej zachodniej Ukrainie. Uciekali przed Polakami, tak jak ich przodkowie uciekali przed mongolską niewolą".

Kapitulacja

Odrechowscy Nowosielscy wygnani z rodzinnej ziemi rozjadą się po świecie: od kanadyjskiego Winnipeg po tarnopolski Husiatyn i radziecki Kijów. Ich powikłane, nierzadko dramatyczne losy będą wracać echem także w życiu Jerzego. Ojciec Stefan - najmłodszy z sześciorga dzieci Anny i Mikołaja Nowosielskich - do końca życia będzie podtrzymywać z tą częścią rodziny serdeczną, listowną więź, próbując zaradzić tragicznej rozłące. W rodzinnym archiwum zachowały się wzruszające rękopisy listów Stefana do rodziny w Kanadzie i na Ukrainie: kilka pożółkłych bibułek pokrytych szeregami drobnych ukraińskich liter i brulion zapełniony równiutkim, kaligrafowanym pismem. Przejmujące świadectwo serdecznej więzi, tęsknoty i samotności.

"Gratulujemy Wam szczerze pociechy z Wszystkich Waszych córek - pisze Stefan do siostrzenicy Stefy w Kanadzie w styczniu 1947 r. - wy już możecie być spokojni o ich przyszłość. Niestety, nie możemy tego powiedzieć o naszym Jurku, który poświęcił się malarstwu. Być artystą to bardzo piękna rzecz, ale nieopłacalna i można umrzeć z głodu. Popularność i wartość namalowanych obrazów przychodzi zazwyczaj po śmierci malarza. Tu u nas nie ma dla niego żadnej przyszłości, a wyjazd za granicę jest teraz - zarówno ze względów politycznych, jak i materialnych, prawie niemożliwy". W kolejnych listach za ocean znaleźć można pełne skrępowania prośby o pomoc w aprowizacji: przysłanie lekarstw (maści na reumatyzm), dobrych żyletek do golenia i spiralki do kuchenki elektrycznej.


Jerzy Nowosielski: Zwierzęta cierpią tak jak my, z mocy okrutnego prawa natury, na co nie mamy wpływu, ale cierpią, i to okrutnie, niewyobrażalnie, z naszych ludzkich rąk. 


 

Odzyskawszy kontakt z krewnymi na emigracji, Stefan Nowosielski rozpaczliwie próbuje się czegoś dowiedzieć o losach rodziny na Wschodzie. "W każdej chwili każdy z nich może umrzeć - załamuje ręce. - A człowiek się o tym nawet nie dowie! Boże, co za czasy nastały po tej wojnie. W kulturze cofnęliśmy się o jakieś 100 lat, a pod względem moralnym - zwierzęta stają wyżej od współczesnego człowieka. Czernyszom myśmy radzili absolutnie nie rozdzielać się z dziećmi, jak jechać, to tylko razem! Niestety, nie posłuchali nas, a teraz takie nieszczęście i rozłąka biednej Hali. (...) Drodzy moi. Do tej pory pisałem do Was listy po polsku, bo bałem się, że po ukraińsku nie dojdą. Teraz robię próbę: jeden wysyłam po polsku, a drugi po ukraińsku. Będę niecierpliwie czekać na wiadomość, czy oba listy doszły. Pozdrawiamy i całujemy Was serdecznie. Stefan, Hanka i Jurko".

Dramat rodzinny, o którym wspomina w liście Stefan Nowosielski, to rozłąka jego siostrzenicy Hali z synami, którym wojenna zawierucha przeszkodziła dołączyć do rodziców w Kanadzie. Hala i Harasym Czernyszowie wyemigrowali tuż przed wojną, planując lada dzień ściągnięcie rodziny. Po wojnie, z rozpaczy i bezradności próbują obarczyć tym zadaniem Stefana, nie zdając sobie sprawy z sytuacji w Polsce. "Otrzymałem list od Hali - donosi krewnym Stefan, tydzień po rozpoczęciu Akcji "Wisła". - Pisze do mnie, że prosiła Włodka o przewiezienie dzieci do mnie. Bardzo się tym martwię, nie trzeba, żeby Włodko to zrobił, bo to rzecz dla niego bardzo niebezpieczna. Jest może możliwość wysłania dzieci z polskimi repatriantami, jakich ostatni transport jeszcze się zbiera wyjeżdżać, niechby Tosia się tym zajęła". Niestety, wszystkie próby ściągnięcia chłopców ze Związku Radzieckiego zawiodą, Czernyszowie już nie zobaczą swych synów. Bezsilność i wyrzuty sumienia będą ciążyć Stefanowi Nowosielskiemu aż do śmierci.

Tragedia siostrzenicy, zaostrzający się polityczny klimat w Polsce i lęk o własną rodzinę pchają ojca artysty do dramatycznej decyzji. Dla uczestnika walk o wolną Ukrainę, działacza i członka zarządu Proswity musi to być gest rozpaczy. W jego aktach personalnych z archiwum PKP zachowało się podanie do Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych w Krakowie z 10 stycznia 1948 r. Pisze referent Biura Finansowego PKP Stefan Nowosielski:

"Deklaruję niniejszym zmianę narodowości z ukraińskiej na polską i proszę o przeprowadzenie tej zmiany w mojej tabeli personalnej, t. j. o skreślenie słów »narodowość ukraińska«, a wpisanie słów »narodowość polska«. Deklarację moją motywuję następująco: Urodziłem się wprawdzie w Odrzechowie pow. Sanok w r. 1884 w rodzinie ukraińskiej, ale od 10tego roku życia, t. j. od roku 1894 jestem w Krakowie, tutaj uczęszczałem do szkoły powszechnej, do gimnazjum i stale mieszkam w Krakowie. Od roku 1908 jestem żonaty i żyję nieprzerwanie z żoną Polką. Prowadzę dom polski, a syn mój Jerzy wychowany w duchu polskim tutaj uczęszczał do szkoły i obecnie jako artysta malarz po ukończeniu Akademii Sztuk Pięknych jest asystentem w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Krakowie, studiując równocześnie w Uniwersytecie Jagiellońskim historię sztuki na Wydziale Humanistycznym. Od dziecka wychowany w otoczeniu polskim w Krakowie, jestem do niego przywiązany i uważam go za swoje miasto rodzinne. Tu całe życie żyłem i tu chcę umrzeć. (...) Jestem już starszy wiekiem (63 lat życia), niczego się już w życiu nie spodziewam, ani też nie mam żadnych pretensji do PKP. Pragnę tylko spokojnie dożyć swoich kilku lat i spocząć po śmierci w rodzinnym grobowcu na Cmentarzu Rakowickim".

Na dole pisma adnotacja: "przeprowadzono 28.I.48" - podpis nieczytelny.

"Byty subtelne"

Nie zachowało się podobne pismo Jerzego Nowosielskiego. Może zresztą nie było potrzebne, wystarczyło samo poświadczenie kolegów. Dla "beznarodowca" czy "internacjonalisty", jakim się wtedy deklarował, nie było to zapewne aż tak ważne. A jednak artysta przeżywa ukraiński dramat nie mniej boleśnie. Na swój sposób, po malarsku.

Kiedy po torach całej Polski krążą transporty wysiedlanych w Akcji "Wisła" - trwają w najlepsze przygotowania do I Wystawy Sztuki Nowoczesnej. Nowosielski znajduje czas na interwencje u Sapiehy, ale pochłania go przede wszystkim malowanie. Po próbach syntetycznej, nieco naiwnej figuracji, wpada na pomysł przedziwnej, "magicznej" abstrakcji, łączącej surrealistyczny automatyzm z geometrią. Konfiguracje kwadratów, trapezów, zygzaki trójkątów, zagadkowe układanki - szkicowane odruchowo i spontanicznie, ujawniają poetycki szyfr, wewnętrzny szkielet, który z czasem zorganizuje cały świat tej sztuki.

"Spotkałem Nowosielskiego - notuje Kantor. - Namalował obraz złożony z trójkątów i ten »nic nie znaczący układ« nazwał »Bitwą o Addis Abebę«. Nic to nie ma wspólnego z powagą abstrakcji. Trójkąty te są błahe i nieomal jak dziecinne koniki - obciążenie ich uwagą i godnością nazwy animuje imaginację. Wytworzenie tej sfery imaginacji między obrazem a tytułem jest rewolucją".

Co ciekawe, właśnie mówiąc o tych abstrakcjach, Nowosielski używa specyficznego, ezoterycznego języka, tworzy pojęcie "bytów subtelnych", mówi o wysokich bytach kosmicznych, inteligencjach duchowych. Podobny język można znaleźć w zgrzebnych broszurkach szwajcarskiego malarza okultysty Bô Yin Râ, wydawanych nakładem księgarni Fischera w Łodzi, takich jak "Tajemnica" czy "Królestwo sztuki", które malarz kartkował z wypiekami na twarzy jeszcze jako nastolatek. Z czasem Nowosielski wzbogaci swoją ezoteryczną bibliotekę, sięgnie po poważniejsze tytuły: Steinera, Bławatską. Jednak dziwna zbieżność terminologii każe nie lekceważyć lektur z wczesnej młodości. "Anioł, angelos po grecku - tłumaczy malarz - to jest posłaniec, czyli ktoś, kto przesyła pewne treści z innych obszarów do naszej świadomości. No i jeżeli obraz się uda, to obraz jest zrealizowanym aniołem".

Wbrew pozorom jednak, abstrakcje Nowosielskiego z lat 40. to nie są obrazy "nieprzedstawiające". Ich "natchniona geometria" to w istocie ukryta figuracja, płótna przedstawiają coś bardzo konkretnego.

"Moje malowidła z »trójkątami« powstały tak - wyjaśnia Nowosielski: - zaczęło się od szukania na kartce papieru przedmiotu o prostej, wyrazistej konstrukcji. Możliwe, że przedmiot taki widziałem kiedyś w dzieciństwie, że wyczytałem go w splocie ostrych, prostych linii planów, lokomotyw, wagonów, którymi bawiłem się i które oglądałem z zainteresowaniem. (...) Miałem wrażenie, że gdzieś istnieje państwo takich właśnie form. Przypominały mi jakieś miasto, którego fotografie kiedyś musiałem widzieć... Z kolei zaczęły mi się one (kiedy już malowałem takie obrazy) kojarzyć z wszystkim tym, co kiedykolwiek wywierało na mnie wrażenie. Więc prymitywny, sztywny obraz Archanioła, więc plan bitwy z cienkimi liniami i drobniutkimi kółeczkami znaków topograficznych, wybuchy granatów (okrągłe białe obłoczki). Kolor, jakim zamalowywałem powstające formy, przypominał kolor krajów, za którymi tęskniłem będąc dzieckiem, a więc Abisynia - plan bitwy i niebieski kolor gór abisyńskich - tak powstała »Bitwa o Addis Abebę«. Wiem, że ostre wieżyczki rosyjskich cerkwi malowane są jaskrawo na kolor zielony, niebieski, rdzawo-czerwony i złoty. W zimie nadzwyczaj ostro rysują się one na tle śnieżnych pól. Czy biały obraz z drobnymi rdzawymi i niebieskimi trójkącikami nie jest dla nas zimą w Rosji?".

Pierwszym obrazem z tego cyklu jest właśnie "Zima w Rosji", malowana - jak powie malarz - "w lecie 1947, pamiętam dobrze ten moment". W tym samym czasie artysta przygotowuje długi, poważny artykuł o architekturze starorosyjskiej, wydrukowany dopiero rok później w "Przeglądzie Artystycznym", gdzie pisze: "W północnym kraju wielkich pól i chmurnego nieba kolor wychodzi na zewnątrz, bardzo oszczędnie, co prawda, lecz zdecydowanie. Piękny jest zwyczaj pokrywania malowidłami licznych wnęk. To białe mury cerkwi zdają się niekiedy rozstępować, ukazując wnętrze pełne tajemnic". Artykuł ilustrują fotografie rosyjskich cerkwi, pełnych kokoszników, złoceń i niebieskości.

Kolejna z trójkątnych abstrakcji: pionowy, piętrzący się w górę zygzakiem linii "Dom gołębi" też przywołuje konkretne skojarzenia. "Dom Gołębi", inaczej "Wielki Gołębnik" - to nazwa własna olbrzymiej, wulkanicznej skały w tureckim Çavuşin - z wykutymi w niej dziesiątkami mieszkalnych jaskiń i kaplic. Nierzeczywisty, księżycowy pejzaż tureckiej Kapadocji - na styku Azji i Europy - tworzy skamieniała magma "wypluta" z wnętrza ziemi przez dwa wulkany, miliony lat temu. Poddawana przez wieki cierpliwemu działaniu wiatru i wody, stworzyła na powierzchni płaskowyżu niezwykłe formy skalne: kominy, wąwozy, grzyby, strome piramidy. Trójkątne stożki wulkanicznych skał - czerwone, żółte, różowe. Ich postrzępione szczyty kłują niebo niczym ostre zęby rekina zatopionego w ziemi. W miękkich, tufowych skałach chrześcijanie pierwszego tysiąclecia - potomkowie Persów i Hetytów - drążyli skalne domostwa i świątynie. A także podziemne, wielopiętrowe miasta pełniące rolę katakumb: schronienia przed agresją najeźdźców. Do czasu najazdu muzułmanów w XII wieku bizantyńska Kapadocja była prężnym ośrodkiem chrześcijaństwa, miejscem narodzin Ojców Kościoła i idei klasztornego życia.

Ügrüp, Göreme, Uçhisar, Güllü, Çavuşin - skały Kapadocji kryją w swoich jaskiniach setki kościołów i kaplic, których ściany pokrywają bogate freski. W grotach-jaskiniach osiedlały się także masowo gołębie, których odchody tworzyły cenny nawóz do użyźniania gleby. Stąd właśnie nazwy: "Dom Gołębi", "Gołębia Dolina". Jerzy Nowosielski zaglądający w tych latach do czytelni Katedry Historii Sztuki Narodów Słowiańskich prof. Wojsława Molé mógł oglądać świątynie kapadockie w monumentalnej, pięciotomowej publikacji, "Les églises rupestres de Cappadoce" Guillaume’a de Jerphaniona. Bibliotekarzem wolontariuszem był tam wtedy Mieczysław Porębski, sama katedra zaś, wraz z biblioteką, mieściła się obok polonistów, w słynnym - nomen omen - "Gołębniku", uniwersyteckiej kamienicy przy ul. Gołębiej.

Na reprodukcjach w monografii Jerphaniona olśniewające, bizantyjskie freski z X, XI wieku noszą ślady okrutnej agresji: porysowane malowidła, skute ściany, wydrapane przez muzułmanów twarze. Islam zakazuje tworzenia wizerunków świętych i Boga. Prześladowane kapadockie ikony są świadectwem - relikwią męczeńskiego Kościoła.

Epitafium

Z całej serii tych niezwykłych, poetyckich obrazów najbardziej intrygująca jest jednak tytułowa Addis Abeba. Dlaczego Nowosielski tęsknił w dzieciństwie za Abisynią? Czemu nazywał siebie czasem "wielkim etiopskim patriotą"? "Nie wiem sam, z jakich przyczyn - zastanawia się malarz - od dziecka jakoś szczególnie ukochałem Etiopię. Dla mnie było wielce tragicznym przeżyciem śledzenie przebiegu wojny włosko-etiopskiej. Byłem wtedy uczniem gimnazjalnym i dla mnie stanowiło osobistą tragedię niszczenie tego państwa i tej kultury. Oczywiście wszystko to z mej strony było bardzo naiwne, niemniej te emocje pozostały w moim sercu. A potem, kiedy zacząłem tworzyć obrazy abstrakcyjne, to oczywiście były abstrakcją, lecz zawsze wywoływały pewne skojarzenia uczuciowe. I ten obraz po prostu skojarzył mi się z pewnymi elementami sakralnej architektury etiopskiej. I tytuł przyszedł sam, ja nigdy na siłę nie nadaję tytułów, one rodzą się spontanicznie. Poza tym ja mam wielki sentyment do etiopskiego Kościoła, ulokowanego gdzieś na marginesie prawosławia wschodniego. Ale on magazynował pewne tajemnicze elementy zapomnianego chrześcijaństwa, wypieranego przez jakiś racjonalizm teologiczny. I w mojej świadomości ta wojna to był atak Kościoła zachodniego na wschodni. To była agresja przeciwko chrześcijaństwu wschodniemu. Tak to odbierałem i stąd mój dziecięcy czy młodzieńczy dramat. Obraz ten namalowałem chyba z dziesięć lat po tamtych wydarzeniach".

W abstrakcjach z trójkątami można rzeczywiście odnaleźć echa ornamentyki koptyjskiej - surowe geometryczne zdobienia z Okresu Omajadów: dekorację "siatkową" i fryzy rytmicznych rombów. Ale błękitna "Bitwa..." w kolorze gór abisyńskich to także plan strategiczny, mapa "teatru wojennego".

Wojna z królestwem Abisynii, którą z takim przejęciem wspomina Nowosielski, była wyjątkowo okrutna. Rozpętał ją Mussolini, chcąc wejść do historii jako wskrzesiciel Imperium Romanum. Podczas siedmiomiesięcznych walk i pięcioletniej okupacji Włosi dopuścili się zbrodni, które w swej brutalności niewiele ustępowały działaniom Niemców na Wschodzie: palono całe wioski, wojska Il Duce stosowały broń chemiczną: iperyt, gaz musztardowy. Kiedy 5 maja 1936 r. marszałek Pietro Badoglio wkroczył triumfalnie do Addis Abeby - wiadomość o zwycięstwie wprawiła Włochy w euforię. Do armii zgłaszali się nowi ochotnicy, tysiące Włochów oddawało dla ojczyzny swe obrączki, zaś pisarze - tacy jak Luigi Pirandello czy Gabriele D’Annunzio - swoje złote ordery. Wojnę, która za cenę krwi "otworzy bramy Abisynii przed wiarą katolicką i rzymską cywilizacją", błogosławili też chętnie duchowni.

A przecież Kościół koptyjski to też chrześcijaństwo - ze swoją archaiczną powagą liturgii, ascetyczną pobożnością egipskich Ojców Pustyni. W Egipcie chrześcijaństwo rozwijało się w izolacji od reszty świata chrześcijańskiego, zagrożone przez islam przetrwało jako religia narodowa. Kiedy Nowosielski wspomina "agresję przeciwko chrześcijaństwu wschodniemu" i "atak Kościoła zachodniego na wschodni", ma na myśli niesymetryczność tradycji, faworyzację jednego, "rzymskiego" płuca Kościoła. Spotykał ją na każdym kroku. Dwa lata po agresji na Abisynię równie boleśnie przeżywał pacyfikację Chełmszczyzny.

Prześladowania religijne prawosławnej ludności ukraińskiej z terenu Chełmszczyzny i Wołynia, na rok przed wybuchem wojny, stają się zwieńczeniem błędów polskiej polityki narodowościowej. Do zmiany wyznania przymuszane są całe wsie, choćby słynne Hryńki. O haniebnej akcji rewindykacyjnej pisze w swoich dziennikach Maria Dąbrowska: "Biedny Wołyń. Zostaną na nim tylko Hryńki (o których głośno w Europie) i wojsko w roli polskich Krzyżaków nawracających postrachem i przekupstwem z prawosławia na katolicyzm. Moralnie - ohyda, politycznie - kliniczna głupota, za którą Polska ciężko płacić będzie". Już niedługo okaże się, jak prorocze będą te gorzkie słowa. Zraniona duma wydziedziczonych - owoc doznanej pogardy i upokorzeń, przyniesie na Wołyniu krwawe żniwo.

Nowosielski, mówiąc o pacyfikacji Chełmszczyzny, używa podobnych słów: "To była moja osobista krzywda. Osobista. Wie pani, jak wszystko się w tym wieku odbiera. Ostro. A ja byłem chłopcem, który czytał ukraińską prasę. Do domu mojego ojca przychodził jeden z trzech ukraińskich dzienników - z całymi białymi płachtami, coraz większymi. Cenzura zdejmowała kolejne teksty. Tyle Ukraińcy mogli wywalczyć, że działania cenzury były ujawnione. (...) Były inne sposoby dojścia do informacji. I ja wiedziałem, że na przykład metropolita Dionizy z rana miał wizytację w cerkwi na Chełmszczyźnie, odprawiał w niej nabożeństwo, po czym wracał do Warszawy i po południu miał telefon, że cerkwi już nie ma, że jest zburzona. (...) przyjechał Korpus Ochrony Pogranicza, podłączono traktor do dzwonnicy i zwalono cerkiew. Ja przeżyłem zburzenie ikonostasu w cerkwi w Krakowie i to mi się do dzisiaj śni".

Z tych słów bije to samo rozgoryczenie, ten sam żal i ból, jakie skrywał chłopięcy płacz nad Abisynią. Trójkątne abstrakcje, malowane dokładnie w czasie trwania Akcji "Wisła", są odpowiedzią na ten kolejny akt "agresji przeciw chrześcijaństwu wschodniemu". Pokazane na słynnej I Wystawie Sztuki Nowoczesnej - tworzą poetyckie i czułe epitafium dla ginącego świata, zaszyfrowane w splocie linii, pulsowaniu kolorów. Nowosielski stawia swoje sztalugi naprzeciw nicości. Jego płomienny "Pożar", błękitne "Skrzydło archanioła", lekki, powietrzny "Dom Gołębi" - malowane w czasie, gdy burzono cerkiew jego dzieciństwa - są gestem wymierzonym przeciw zagładzie szlachetnej, bezdusznie mordowanej kultury. "Bitwa o Addis Abebę" i "Zima w Rosji" to żałobny tren dla Łemkowszczyzny - symbolicznej ojczyzny malarza, ginącej na oczach wszystkich.

Krystyna Czerni jest krytykiem i historykiem sztuki, autorką m.in. książek "Rezerwat sztuki: tropami artystów polskich XX wieku" (2000), "Tadeusz Kantor: malarstwo i teatr, przewodnik po twórczości artysty" (2002) oraz albumu "Nowosielski" (2006). Autorka biografii Jerzego Nowosielskiego "Nietoperz w świątyni" (Znak).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk i historyk sztuki. Pracownik Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego, doktor nauk humanistycznych. Autorka licznych tekstów o sztuce, a także programów telewizyjnych opartych o wywiady z artystami.

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2011

W druku ukazał się pod tytułem: Przegrana bitwa