Przedsiębiorco: kochaj podatki!

Nikt ich nie lubi. Ale jeżeli nie będziemy ich płacić, zapanuje chaos. Przestaną działać sądy, policja, zabraknie na emerytury, szkoły czy szpitale.

22.04.2013

Czyta się kilka minut

Z badań opinii publicznej wynika, że ponad 90 proc. Polaków uważa oszustwa podatkowe za coś normalnego. Bez skrupułów zatrudniamy „na czarno” nianie, gosposie, robotników budowlanych. Sami też chętnie przyjmujemy fuchy płacone „do ręki”. Moi przedsiębiorczy znajomi często się chwalą, że wrzucili w koszty uzyskania przychodów komputer kupiony dziecku na komunię lub rachunek za kolację, którą zjedli z rodziną.

Przykład idzie od elit, bo część najbogatszych Polaków jak ognia unika płacenia podatków. Niektórzy z nich zarejestrowali spółki w rajach podatkowych i tam trzymają pieniądze. Nawet Robert Kubica przeniósł się z działalnością gospodarczą do Monako, przez co polski fiskus stracił ok. 20 mln zł. Średniaki też kombinują, jak mogą, żeby zmniejszyć daninę. Wychodzi na to, że pełne podatki płacą w Polsce przede wszystkim najmniej zamożni, których nie stać np. na zakup nowego samochodu na firmę, aby odliczyć VAT.

Tymczasem w wielu krajach europejskich – mimo znacznie wyższego poziomu opodatkowania – przyzwolenie na miganie się od podatków jest znacznie mniejsze. Na przykład w Finlandii kilka lat temu powstało Stowarzyszenie Szczęśliwych Podatników, którzy są wręcz dumni z tego, że płacą wysokie daniny na rzecz państwa. Tłumaczą, że to dzięki temu ich kraj jest jednym z najbezpieczniejszych, a ludziom żyje się dostatnio i wygodnie. Również w Danii, gdzie opodatkowanie sięga 60 proc. dochodów, istnieje społeczna akceptacja dla systemu fiskalnego. Moja koleżanka z liceum, która mieszka tam od 10 lat, śmieje się nawet, że sklepikarz, który sprzedałby towar bez faktury, zostałby natychmiast zadenuncjowany do urzędu skarbowego. Z kolei Szwedzi przenoszą konta z rajów podatkowych do ojczyzny: w 2011 r. zrobiło to 1580 osób, powierzając fiskusowi ponad miliard koron.

Wszyscy wiemy, że Szwecja słynie z bogatego socjalu: długich i dobrze płatnych urlopów wychowawczych, wysokich zasiłków dla bezrobotnych, bezpłatnych i świetnie zorganizowanych szkół, przedszkoli, służby zdrowia itp. Nie byłoby tego, gdyby nie wysokie podatki.

I choć wyznawcy neoliberalizmu gospodarczego od lat wieszczą koniec państwa socjalnego, domagając się maksymalnego obniżenia podatków (by pobudzić wzrost PKB), muszą przyznać, że szwedzka gospodarka nieźle sobie radzi z kryzysem. W 2012 r. wzrost PKB wyniósł tam 0,8 proc. a rząd w Sztokholmie, jako jeden z nielicznych w Europie, mógł się pochwalić nadwyżką budżetową. Dlatego w tym roku premier Fredrik Reinfeld zdecydował się zrobić prezent swoim obywatelom. Od stycznia przedsiębiorcy, zamiast 26 proc. CIT, płacą tylko 22,5 proc. (dla porównania, w Niemczech wynosi on 30 proc.). Na tle Europy Sztokholm jest więc ewenementem, bo większość krajów, żeby zmniejszyć rozdęte deficyty budżetowe, podnosi VAT, podatki dla najbogatszych, a nawet dla firm. Na podwyżkę podatków zdecydowały się m.in. Francja, Portugalia, Hiszpania, Węgry i Polska. Wniosek? Według niektórych ekonomistów to m.in. dzięki wysokim podatkom w czasach prosperity gospodarczej, Szwedzi znacznie łatwiej przeszli przez kryzys i teraz mogą je obniżyć, by jeszcze bardziej rozbujać gospodarkę.

DLACZEGO NIE CHCEMY PŁACIĆ PODATKÓW

„Bo rząd i tak wyrzuci te pieniądze w błoto” – mówią najczęściej Polacy. I dodają, że i tak nic z płacenia podatków nie mają.

– Po co mam łożyć na publiczną służbę zdrowia, skoro ja i moja rodzina mamy wykupiony abonament w prywatnej klinice? – buntował się ostatnio znajomy dentysta. Narzeka również sąsiadka, matka dwójki małych dzieci, która nie dostała miejsca w państwowym żłobku i za prywatny musi płacić ponad 1000 zł od malucha. Twierdzi, że jej podatki idą przede wszystkim na emerytów i urzędników, a nie na to, czego potrzebuje.

Niestety, coś w tym jest. Ekonomiści wielokrotnie zwracali uwagę na nieszczelność polskiego budżetu, marnotrawstwo i wyszarpywanie państwowych pieniędzy przez różnego rodzaju uprzywilejowane lobby: rolników, służby mundurowe, górników, sędziów i prokuratorów, urzędników. Na utrzymanie biurokracji przeznaczane jest ok. 51 mld zł, co stanowi 17 proc. budżetu państwa. Na dopłaty do ubezpieczeń społecznych idzie zaś ponad 77 mld zł, czyli prawie 26 proc. budżetu.

Analizując poszczególne pozycje wydatków budżetowych z 2012 r., nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że większość z nich w ogóle mnie nie dotyczy. Bo co ja, typowy mieszczuch, mam z tego, że rząd wyda 720 mln na dopłaty do paliwa rolniczego i 100 mln zł na ubezpieczenia rolnicze? Albo co mi przyjdzie ze 191 mln zł na subsydia dla partii politycznych? Jeszcze większe zdziwienie wywołuje informacja, że z naszego budżetu poszło 130 mln zł na wspieranie społeczności obywatelskich na Białorusi, Ukrainie, w Gruzji czy Afganistanie.

Wolałabym, by te pieniądze poszły na nowoczesny sprzęt medyczny, drogi, kulturę. Ale wiem, że rodzice małych dzieci chcieliby, by rząd za dopłaty do partii wybudował żłobki, przedszkola, szkoły. Z kolei matki dzieci niepełnosprawnych oczekiwałyby większych zasiłków pielęgnacyjnych, a bezrobotni – pieniędzy na aktywizację zawodową i tworzenie nowych miejsc pracy. Emeryci zaś, choć są największymi beneficjentami budżetu, też nie są zadowoleni. Moja teściowa np. uważa, że państwo powinno więcej przeznaczać na Uniwersytety Trzeciego Wieku. Wniosek? Każdy ma inny pomysł na wydanie pieniędzy z podatków. Sęk w tym, że jest ich za mało, aby zadowolić wszystkich.

Prof. Janusz Czapiński przyczyn polskiej niechęci do płacenia podatków upatruje w niskim kapitale społecznym Polaków. Mało jest w nas tolerancji, mało chęci do wspólnego działania i mało zaufania do ludzi. W Danii 75 proc. obywateli uważa swoich rodaków za uczciwych i godnych zaufania. W Finlandii – 61 proc., w Irlandii – 34 proc. W Polsce zaledwie 10 proc. i jest to wynik najgorszy w całej Unii Europejskiej. Nie ufamy współobywatelom, a tym bardziej nie ufamy swojemu państwu. Żyjemy w przekonaniu, że każda złotówka zapłacona fiskusowi, zostanie w najlepszym razie zmarnowana, a w najgorszym ukradziona.

RAJ STAJE SIĘ PIEKŁEM

Nie myślimy o tym, co by się stało, gdybyśmy nagle przestali płacić podatki. Że trzeba będzie zamknąć przedszkola, szpitale, zgasną uliczne latarnie, a ulice i parki, jak na Kubie, zaczną się obracać w ruinę. Przestaną działać sądy, urzędy, zabraknie na renty, emerytury, pomoc dla najuboższych. Nie będzie wreszcie policji, straży miejskiej, wojska. Być może anarchiści tak sobie wyobrażają raj, ale dla mnie to piekło.

Zwolennicy Janusza Korwina-Mikkego powiedzą pewnie, że tam, gdzie znika państwo, pojawia się kapitał i żadnej katastrofy nie będzie, ale jeśli wszystko byłoby prywatne i za wszystko trzeba by płacić, to wiadomo, że nie wszystkich byłoby na to stać.

Są wprawdzie kraje, w których podatków nie ma. Tak jest m.in. w Kuwejcie, Katarze, Omanie, Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Tam państwowe budżety zasilane są zyskami ze sprzedaży ropy naftowej czy gazu. Z tych pieniędzy rządy budują infrastrukturę, finansują oświatę, służbę zdrowia, emerytury.

Są też co prawda kraje, które nie mają naturalnych cennych zasobów, a niektórych podatków nie wprowadziły. Wśród nich są m.in. Kajmany, Bermudy, Wyspy Bahama czy Cypr, czyli tzw. raje podatkowe, czerpiące dochody budżetowe np. z wysokich ceł przywozowych czy opłat rejestracyjnych od firm. O ile jednak w czasach gospodarczej prosperity z napełnieniem państwowej kasy nie było problemów (chętnych na ucieczkę przed podatkami były miliony), to w kryzysie wiele już boryka sie z problemami.

Przykładem jest chociażby Cypr, który stanął na krawędzi bankructwa i w marcu próbował opodatkować depozyty bankowe, bo inaczej państwu groził paraliż. Problemy mają też Kajmany i wyspa Jersey, której deficyt budżetowy przekroczył już 100 mln funtów.

Na Kajmanach brakuje pieniędzy na wypłaty dla urzędników i tamtejszy rząd rozważa wprowadzenie podatku od nieruchomości. Nie spodoba to się zapewne tamtejszym rezydentom – miliarderom, którzy pobudowali sobie ekskluzywne rezydencje. Ani funduszom hedgingowym, mającym okazałe siedziby. Być może będą musieli za nie słono płacić i raj się skończy.

Warto przy tym zaznaczyć, że rdzenna ludność tych wysp mieszka bardziej niż skromnie, nie stać ich na prywatne szkoły czy służbę zdrowia. Rząd nie martwi się też szczególnie o infrastrukturę, bo Kajmany liczą nie więcej niż 259 tys. kilometrów kwadratowych.

Jeszcze mniej wydatków mają władze Bermudów – zajmujących ok. 53 kilometry kwadratowe i zamieszkanych przez 65 tys. osób, z czego 45 tys. to potomkowie czarnych niewolników. Bermudy też mają ostatnio problemy budżetowe, bo w ubiegłym roku o 2,7 proc. zmalały wpływy z opłat od firm (średnia opłata wynosi ok. 2 tys. dolarów). Wybrany pod koniec ubiegłego roku nowy rząd zapowiedział już obniżki płac urzędników, a także mniejsze dofinansowanie agencji rządowych. Niewykluczone jest również nałożenie niektórych podatków.

CZARNE CHMURY NAD RAJAMI

Krucjatę przeciwko unikaniu płacenia podatków od grudnia prowadzi Komisja Europejska, która szacuje, że straty z tego tytułu sięgają w Unii Europejskiej biliona euro rocznie. Komisja radzi, by kraje członkowskie tworzyły czarne listy rajów podatkowych i przyjęły regulacje zapobiegające unikaniu płacenia podatków.

Ucieczki przed płaceniem podatków spędzają też sen z powiek rządowi Stanów Zjednoczonych. Z wyliczeń Kimberley Clausing, profesor ekonomii w Reed College w Portland, wynika, że transferowanie zysków do wyspiarskich rajów podatkowych przez amerykańskie korporacje kosztuje Stany Zjednoczone 90 mld dolarów rocznie. Deficyt budżetowy USA w tym roku finansowym ma wynieść 900 mld dolarów. Podatków do państwowej kasy nie płacą takie potęgi jak Coca-Cola, Oracle czy Intel.

Rządy poszczególnych krajów starają się zablokować wyciek pieniędzy do rajów podatkowych. Wielka Brytania podpisała porozumienie ze Szwajcarią, na mocy którego ma prawo do opodatkowania pieniędzy przechowywanych w bankach szwajcarskich przez poddanych brytyjskich i przekazywania tego podatku do Wielkiej Brytanii. Wpływające z Wysp Brytyjskich pieniądze na konta w Szwajcarii są odtąd obciążone jednorazowo podatkiem w wysokości 34 proc., a od tego roku są też dodatkowo obciążone tzw. podatkiem zatrzymanym (czyli uiszczanym dopiero przy wypłacie z konta). Podobne porozumienie już wcześniej podpisały ze Szwajcarią Niemcy. Wielka Brytania spodziewa się, że jej budżet z tego tytułu zarobi 5 mld funtów.

Również Luksemburg rozważa uchylenie rąbka tajemnicy bankowej. „Luksemburg nie stawia na klientów, którzy chcą zaoszczędzić na podatkach” – powiedział na początku kwietnia minister finansów Luc Frieden.

Obowiązująca w Luksemburgu tajemnica bankowa krytykowana jest przez kraje UE, ponieważ ułatwia ona uchylanie się od płacenia podatków. Do tej pory Luksemburg odrzucał dyrektywę unijną o automatycznej wymianie informacji dotyczących opodatkowania odsetek od lokat bankowych. Teraz, jak widać, zmienia zdanie. Miał rację zatem Beniamin Franklin, twierdząc, że tylko dwie rzeczy są na świecie pewne: śmierć i podatki. Nie ma przed nimi ucieczki. Nawet do raju.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17-18/2013