Przed snem

Swoją muzyką poruszył coś w moim sercu, o czym nie wiedziałam, że istnieje. I zawsze, kiedy gram jego utwory, wzruszają mnie one jak mało kogo...

21.01.2013

Czyta się kilka minut

Sądzę, że on nie chciał wyjawiać zbyt wiele o sobie. Jestem pewna, że to, co najbardziej prywatne, osobiste, znajduje się w jego muzyce, szczególnie w tych pasażach non vibrato, w częściach ad libitum w „Łańcuchu II” czy pod koniec trzeciej części „Partity”. To są wielkie chwile muzyki. On wywołuje w nas, muzykach, iluzję improwizacji...
Hieroglify
To musiał być początek lat 80. – poznaliśmy się podczas jednej z niezliczonych kolacji, po którymś z koncertów dyrygowanych przez Paula Sachera. Pamiętam, że w 1985 r. Paul wspomniał mi, iż zamówił u Lutosławskiego utwór na skrzypce i orkiestrę kameralną, i że Witold komponuje to dzieło właśnie z myślą o mnie... [„Łańcuch II”].
Partyturę dostałam w sierpniu 1985 r., a prapremiera była 31 stycznia 1986 r. w Zurychu pod dyrekcją Paula Sachera. Podchodziłam do tej partytury rozdarta między mile połechtaną dumą a śmiertelnym strachem. Na początku byłam zrozpaczona, bo nic z tego nie rozumiałam, to były dla mnie hieroglify. Potem odnalazłam te cudowne wyspy. Zawsze byłam wyczulona na barwy. W klasycznej interpretacji jest bardzo mało miejsca dla swobody wykonawczej. Jest tempo, jest przestrzeń czasowa pomiędzy kreskami taktowymi i jest dynamika, która przynosi ze sobą także barwy. A Lutosławski nadzwyczajnie dobrze znał instrumenty smyczkowe, był też jednym z niewielu kompozytorów, którzy zdecydowanie posługiwali się non vibrato. Poprzez te przepiękne, chwytające za serce barwy zakochałam się w jego muzyce. To było parę taktów w „Łańcuchu II”, które sobie grałam i myślałam: „Boże, gdybym potrafiła komponować, tak właśnie bym komponowała”. I poprzez te kilka taktów, które mnie tak poruszyły, zdołałam dokonać intelektualnego procesu analizy i odkryłam, że Witold swoim „Łańcuchem II” otworzył przede mną zupełnie nowy świat. Nie tylko swój świat, ale w ogóle świat muzyki współczesnej jako takiej. A to jest oczywiście ogromny dar... Znałam niedużą część jego twórczości. Ale oczywiście nigdy nie odważyłabym się marzyć, że kiedyś napisze coś dla mnie. To było tak, jakby się spotkało gwiazdę... Człowiek wygląda z okna samolotu, przelatuje obok tej gwiazdy, macha do niej i wie, że ona go wcale nie dostrzega... A on nagle był obok mnie, miałam jego utwór, mogłam z nim rozmawiać...
Pytałam go później jeszcze kilka razy, czy sytuacja polityczna w Polsce, w której żył przez długie lata, w jakiś sposób znalazła odbicie w jego utworach, czy go deprymowała lub też sprawiała, że wpadał we wściekłość; czy coś z tego można znaleźć w jego muzyce. A on zaprzeczał z żelazną konsekwencją mówiąc, że nie, nigdy nie dopuszcza, żeby codzienność miała wpływ na jego muzykę. Nie jestem pewna, na ile to było realne, ale oczywiście trzeba uszanować tę jego odpowiedź. Sądzę, że był zbyt subtelnym człowiekiem, żeby mówić o swoim własnym cierpieniu i o tym, co tkwiło głęboko w nim samym.
Łańcuch
A jaka była jego reakcja po prapremierze?
Właściwie najbardziej ekscytującym momentem była pierwsza próba z orkiestrą, bo wszystkie elementy ułożyły się nagle w jedną układankę. Wprawdzie można było sobie wyobrażać, jak to będzie brzmiało – najpierw na fortepianie, potem ze skrzypcami. Ale w rzeczywistości to jest zupełnie co innego. Zmienia się tempa, bierze się zupełnie różne od tych, które wyobrażał sobie kompozytor, bo także on słyszy utwór pierwszy raz dopiero na próbie i w pewien sposób utwór powstaje tak naprawdę dopiero podczas pierwszej próby. Przedtem jest czymś wirtualnym, nie do końca namacalnym. To był cudowny moment, a Witold był wielkodusznym twórcą, który zostawiał wykonawcom niesamowicie dużo swobody i dawał im zawsze poczucie, że grają tak jak trzeba, co oczywiście było bardzo motywujące.
On był bardzo skromny. Niechętnie rozmawiał o swojej muzyce. Niekiedy aż tak niechętnie, że czasem na próbach miałam wrażenie, iż muszę mówić za niego. Nie żeby nie umiał sam tego powiedzieć! Ale on nie chciał naciskać, upierać się przy swoim. Kiedy w nutach było forte i potem piano, a orkiestra nie zagrała tego za pierwszym razem, to widziałam, jak sobie myślał: „Ach, to wystarczy. To przecież tylko moja muzyka. Nie będę obstawał przy swoim”. Wtedy ja robiłam to za niego, bo było mi przykro, że on po prostu nie chciał być nieuprzejmy. Ja mogłam być nieuprzejma i wołałam: „Za głośno! Tu jest napisane: fortepiano!”. Ale rzuciło mi się w oczy, że kiedy dyrygował, nigdy sobie nie pobłażał. Są kompozytorzy, którzy dyrygując swoje utwory, po prostu unoszą się nad ziemią z zachwytu nad sobą samym, a Witold był zawsze bardzo... nie tyle zdystansowany, ile właśnie bardzo skromny i pokorny wobec muzyki.
Grałam „Łańcuch” do upadłego! Byłam w tym utworze tak zakochana, że rok później ruszyłam na tournée po Niemczech. Zagrałam „Łańcuch II” trzydzieści trzy razy w ciągu trzydziestu pięciu dni. A potem Witold zorkiestrował „Partitę”, bo wiedział, że nie może tak szybko skomponować „Koncertu skrzypcowego”. „Partita” ukazuje jego niesamowite zrozumienie orkiestry i zmysł wyczucia barwy. To jest absolutne arcydzieło!
Był bardzo powściągliwy. Krystian Zimerman robił tak jak ja. Byłam na prawykonaniu „Koncertu fortepianowego” w Salzburgu. Dzięki Bogu, Witold miał solistów, którzy – można powiedzieć – przejmowali jego rolę. Umiał doskonale dyrygować, ale był zbyt skromny, żeby ostro wyegzekwować swoje życzenia, jak to często dyrygent musi czynić. Krystian albo ja mówiliśmy wtedy: „Nie! Lutosławskiemu nie o to chodzi! Musicie państwo uważniej słuchać!”. Był nietypowym dyrygentem. Po prostu był przekonany, że jego muzyka nie jest warta tego, żeby za bardzo się wysilać...
Kołysanka
Szczególnie piękna historia wiąże się z moim pierwszym ślubem. Witold i Danusia byli również zaproszeni; przyjechali specjalnie do Kitzbühel, do Austrii. Przybyli pociągiem, co na pewno było męczące, ale najwidoczniej również się cieszyli. Witold wręczył mi małą paczkę. Mam zdjęcia, kiedy otwieram tę paczuszkę, a Witold stoi tuż obok i obserwuje, czy prezent mi się podoba. Podarował mi mianowicie „Kołysankę”. Opowiadałam mu parę tygodni przedtem, że cierpię z powodu problemów z zasypianiem przez jet lag. Skomponował więc dla mnie kołysankę i u góry napisał: „Gdybyś przypadkiem poszła spać – przeczytaj to!”. To było takie słodkie! Wykonałam ją nawet kilka razy jako bis. Myślę, że to pokazuje Witolda naprawdę z jego najbardziej ujmującej strony... On swoją muzyką poruszył coś w moim sercu, o czym nie wiedziałam, że istnieje. I zawsze, kiedy gram jego utwory, wzruszają mnie one jak mało kogo w pewien bardzo szczególny sposób...
Znam wielu dyrygentów, którzy go podziwiają i często dyrygują jego dzieła; przez to jest on ciągle obecny pośród nas. Nie trzeba o tym mówić, muzyka jest czymś o wiele za delikatnym, zbyt szlachetnym, a ja nie jestem poetką, więc nie mogę o nim pisać. Uważam, że w przypadku Lutosławskiego nic nie wnosi do sprawy wiedza o tym, co lubił jeść, jak długo spał czy jakim był człowiekiem. Wszystko jest w jego muzyce. To, co najlepsze w jego osobowości, można odnaleźć w muzyce, a wszystko inne, jak sądzę, odbiera część tego misterium, rozmywa je w słowach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2013

Artykuł pochodzi z dodatku „Światy Witolda Lutosławskiego