Przeciwko wszelkiej władzy

Sorel szukał remedium na skostniałe, zniewalające nas języki i struktury społeczne. Chciał ocalić aktywną i twórczą pojedynczość. Na tym polega jego aktualność.

27.07.2011

Czyta się kilka minut

Georges Sorel jest myślicielem zapomnianym. Jeśli bywa przywoływany, to zazwyczaj w przypisie, a i wówczas z dystansem, z wyczuwalną niechęcią sugerującą wyraźnie, że mamy do czynienia z myślą niewartą zgłębiania, więcej nawet - skażoną, nieprzyzwoitą, odpychającą. Sorel pozostaje kojarzony z dwoma tylko pojęciami: "mitem" i "przemocą", które mało kto stara się zrozumieć, wielu natomiast je egzorcyzmuje.

Potępiony

Ten stan rzeczy utrzymuje się od zakończenia II wojny światowej; w literaturze polskiej dał mu wyraz Czesław Miłosz, pisząc w "Traktacie moralnym":

Nie mówię tu o całej aurze,

W której się właśnie Paryż babrze.

Znów na bulwarze Saint-Michel

Niemalże mit, niemal Sorel,

I Bergson znów, elan vital,

Naprawdę przykro jest i żal.

Sorel wraz z Bergsonem, jednym z najistotniejszych swych inspiratorów, nieść miał po roku 1945 brzemię p rotofaszysty, irracjonalisty, mitotwórcy, którego dziedzictwem był rzekomo bezrozumny faszystowski amok, owa - jak równocześnie z Miłoszem pisał Tomasz Mann - "hodowla mitu mas i szczucie ludzkości hordami ludzi owładniętych »obrazami potężnych złudzeń«". Jeszcze przed wojną, w latach 30. Mann wiązał z myślą Sorela nazistowską politykę polegającą na "kleceniu skutecznych mitów na masowym poziomie zepsutych ludowo-

-podwórzowych śpiewów ulicznych. Nieprzyzwoitość - Bergson, Sorel, Péguy, duchowi prekursorzy faszyzmu i naśladowcy zwrotu od socjalizmu do nacjonalizmu".

Nie pomaga sprawie Sorela ani charakter jego pisarstwa - często doraźny, gwałtownie polemiczny, dygresyjny i wielowątkowy - ani zestawienie dokonywanych przez niego politycznych wyborów. Sorel widziany z daleka jawić się musi jako prorok ideologii i ruchów zawsze przegranych, a nierzadko niesławnych. Jego związki z nacjonalistyczną, antysemicką, integrystyczną katolicką prawicą spod znaku Action Française, jego życzliwe zainteresowanie działaniami Mussoliniego (przed "marszem na Rzym"), gorąca apologia Lenina publikowana w roku 1919, a więc w czasie, gdy z dużo większą przenikliwością Róża Luksemburg krytykowała bolszewicką praktykę rewolucyjną - wszystko to zdaje się, przy pierwszym zetknięciu, czynić Sorela myślicielem mało atrakcyjnym.

A przecież w swoim czasie, w pierwszej ćwierci XX wieku, Sorel był czytany i komentowany przez największe umysły Europy i choć nie zyskał, jak jego mistrz Bergson, popularności masowej, to odcisnął piętno na najważniejszych tekstach filozofii politycznej. Na lewicy uwagę poświęcili mu Antonio Gramsci i Walter Benjamin, na prawicy - Carl Schmitt. W Polsce gorącym admiratorem Sorela był uczczony w tym roku obok Miłosza Stanisław Brzozowski, zapewne najwybitniejszy polski umysł polityczny przełomu XIX i XX stulecia. Brzozowski pisał w roku 1910: "trudno jest dzisiejszemu, szukającemu klasyfikacji partyjnej człowiekowi zrozumieć Sorela. Wydaje się jakąś anomalią jego niezależność wobec stronniczych określeń; kim jest ten człowiek, który zgłębia z niezmordowaną cierpliwością zagadnienia teologii i organizacji katolickiej lub traktuje jak coś współczesnego sprawę Sokratesa, czego szuka on właściwie, za pomocą jakich idei można go określić? Autor książki, uzasadniającej nieubłagany klasowy charakter ruchu proletariackiego i jednocześnie krytyk ostateczny chyba teologii postępu, a przede wszystkim pisarz, który nie uznaje żadnego szablonu w sposobie ujmowania, traktowania żadnej sprawy". Nie ulega wątpliwości, że Brzozowski, którego prace zdradzają nader często Sorelowską inspirację, najwnikliwiej zrozumiał tę filozofię, a także rozpoznał jej wartość dla myślenia o rzeczywistości polskiej.

Drugim, obok Brzozowskiego, twórcą polskim, który myślał blisko Sorela, choć także w ciągłym z nim zmaganiu, był Witkacy. Tu jednak mamy już do czynienia z Sorelem uproszczonym, Sorelem - bezwzględnym krytykiem cywilizacji liberalnej, tęskniącym za heroizmem, za moralną wielkością, wreszcie za bezwzględną wojną wydaną światu liberalnego konsensusu i kapitalistycznego zadowolenia. Tak też, w sposób silnie redukcjonistyczny, odczytywali myśl Sorela - na jej zgubę - jej wielbiciele: rewolucyjni syndykaliści (także, a może przede wszystkim, polscy i włoscy, bo francuscy syndykaliści zachowywali wobec Sorela dystans nierzadko zabarwiony pogardliwą pobłażliwością), młodzi nacjonaliści, wreszcie włoscy faszyści.

Odzyskiwanie Sorela dla współczesnego myślenia rozpoczęło się na Zachodzie w latach 80. wraz z rozpoznaniem kryzysu myśli lewicowej i triumfem ideologii neoliberalnej. Pozostawało ono jednak zazwyczaj odzyskiwaniem nieśmiałym, nastawionym na rekonstrukcję historyczną, w najlepszym zaś razie na związanie Sorela z bardziej atrakcyjnymi dla współczesnej myśli filozofami, przede wszystkim z Gramscim. Zarazem jednak radykalnie lewicowa filozofia polityczna zajęła przestrzenie, które, jak się wydaje, jako pierwszy przemierzał właśnie Sorel. Szczególnie atrakcyjne okazuje się zderzenie pojęć wytworzonych przez Sorela z myśleniem Gilles’a Deleuze’a. Obaj wskazują tych samych intelektualnych poprzedników - Bergsona, którego Deleuze przywrócił francuskiej filozofii politycznej, Nietzschego (tu wszakże myśl Sorela wydaje się raczej równoległa niż poddana wpływowi samotnika z Sils Maria), wreszcie amerykańskich pragmatystów, przede wszystkim Williama Jamesa. Co jednak istotniejsze, mimo że Deleuze nie przywołuje nazwiska Sorela, można sądzić, że w obu wypadkach stawka myślenia jest bardzo podobna. Idzie o wykroczenie poza to, co istnieje, o możliwość wytwarzania pluralistycznych, różnorodnych, autonomicznych, twórczych przestrzeni społecznych, o wymknięcie się spod władzy domkniętych, całościowych, systemowych języków. Dokonać się to może jedynie w ścisłym związku z poznaniem i pracą, a zatem z doświadczeniem. Myśl musi pracować w konkretnej, materialnej rzeczywistości, musi, zgodnie z zaleceniem Bergsona "czuć ciężar pługa i opór roli".

Kontekstem dla odzyskiwania filozofii Sorelowskiej jest także wzrost zainteresowania filozofią uprawianą w Republice Weimarskiej, zwłaszcza dziełami Waltera Benjamina i Carla Schmitta. Obaj, w sporze o naturę i znaczenie pojęcia przemocy, poddawali krytycznej refleksji jej Sorelowskie ujęcie. Jeden z najsłynniejszych, a zarazem najtrudniejszych tekstów Benjamina, "Przyczynek do krytyki przemocy", jest w istotnej części poświęcony krytyce głównego dzieła Sorela - "Refleksji o przemocy".

Kto to jest Sorel?

W Polsce Sorel pozostaje filozofem nieznanym także dlatego, że w zasadzie nie mamy dostępu do przekładów jego tekstów. "Refleksji o przemocy" nie przetłumaczono nigdy, krótkie fragmenty opublikowały w latach 80. niszowe "Colloquia Communia", a w zeszłym roku "Krytyka Polityczna". Jedynie "Złudzenia postępu" doczekały się wydania polskiego - w roku 1912, nigdy później nie były jednak wznawiane. Tłumacz, Emil Breiter, znany był jako sorelista, a jego nazwisko pobrzmiewać może w klasach szkolnych, przywołane przez Scurvy’ego w "Szewcach". Po II wojnie światowej jedynie dwóch autorów poświęciło Sorelowi dłuższe studium: Leszek Kołakowski w "Głównych nurtach marksizmu" określił jego myśl mianem "marksizmu jansenistycznego", a Marek Waldenberg umieścił Sorela pośród "Prekursorów nowej lewicy".

Kim zatem był Sorel? W jakich okolicznościach kształtowała się jego myśl? Filozofią zajął się późno, do czterdziestego piątego roku życia ten absolwent politechniki pracował jako inżynier w departamencie mostów i dróg. Zadebiutował w roku 1889 książką poświęconą procesowi Sokratesa, w której bierze stronę oskarżycieli i potępia Sokratesa za zniszczenie "starych Aten", świata, który pysze optymistycznego poszukiwania pewności i skuteczności przeciwstawia wiedzę tragiczną - to, co poznawane przez cierpienie. Za sprawą Sokratesa optymistyczne roszczenia filozofii do ogarnięcia całej rzeczywistości zwyciężyły nad wiedzą tragiczną zakorzenioną w jednostkowym doświadczeniu. Dzięki temu rozum poddany mógł zostać dyscyplinie myślenia formowanej przez szkołę, maszynę dydaktyczną produkującą uproszczony, abstrakcyjny język. W ten sposób system szkolny stał się narzędziem segregacji, wytwarzając elitę definiującą się przez "talent" i "wiedzę", elitę bezwzględną, bo gardzącą pracą i przekonaną, że "sukces usprawiedliwia wszystko". Ta właśnie elita, panująca nad językiem i nieznająca pracy, poddana szkolnej dyscyplinie myślenia, podporządkowała społeczeństwo jednolitemu, uporządkowanemu prawu. Tak oto władza przekształciła się w nastawione na skuteczność zarządzanie całością. Rzecz jasna, pisząc o nowych Atenach po Sokratesie, Sorel myśli

o III Republice, o Francji triumfującego mieszczaństwa, "racjonalnej" organizacji społecznej i wyalienowanej, pozbawionej znaczenia pracy. Choć wiele uwag zawartych w "Procesie Sokratesa" uderza konserwatywnym tonem, już tu pojawia się myśl kluczowa dla późniejszego zwrotu Sorela ku radykalnej lewicy: uznanie wartości pracy - konkretnego, pojedynczego zmagania się z rzeczywistością - za fundament oporu wobec całościowych koncepcji organizacji społeczeństwa.

Akces Sorela do ruchu socjalistycznego zbiega się z wybuchem afery, która wstrząsnęła posadami III Republiki - sprawy Dreyfusa. Dreyfus, francuski oficer pochodzenia żydowskiego, został oskarżony o szpiegostwo na rzecz Niemiec i skazany na podstawie sfałszowanych dowodów. Sorel jako jeden z pierwszych zaangażował się w ruch domagający się rewizji procesu. Miał nadzieję, że socjaliści, broniąc niewinnie skazanego, zdolni będą stworzyć ruch odmowy wobec państwa i jego aparatu represji, ruch moralny, zdeterminowany, by przezwyciężyć siłę władzy. Wynik sprawy Dreyfusa miał dla biografii Sorela, dla jego ideowych wyborów, znaczenie fundamentalne. Dostrzegł bowiem, jak ostatecznie zwycięscy socjaliści przejmują władzę i nie wahają się używać tej samej siły państwa, z którą walczyli, przeciwko pokonanym, a także przeciwko ludowi, który uznali za ciemny, fanatyczny i antysemicki. Hannah Arendt, w poglądach bardzo od Sorela odległa, zauważyła, że sprawa Dreyfusa zrodziła w najlepszych spośród socjalistów francuskich "fatalną dumę", pogardę dla ludu i przekonanie, że tylko oni mogą ocalić Republikę.

Sorel porzucił zatem zwycięską sprawę, bojąc się raczej obejmujących władzę elit niż ludu. Bo świadomość nowej francuskiej elity, z nazwy przecież socjalistycznej, konstytuował właśnie lęk przed pielęgnowanym przez nią samą wyobrażeniem, przed fantazmatycznym społeczeństwem - nieświadomym, niezdolnym do politycznej samodzielności. Lęk ten, wraz z towarzyszącym mu podkreślaniem własnej moralnej zasługi stanowiącej tytuł do sprawowania władzy, owocował nieznośnie pogardliwym dydaktyzmem i aspiracją do siłowego utrzymania społeczeństwa w posłuszeństwie, do zorganizowania go we właściwy sposób.

Zarazem Sorel coraz wyraźniej widział, jak język oderwany od doświadczenia uniemożliwia poznanie rzeczywistości i pomyślenie politycznej alternatywy. Z jednej strony język ortodoksyjnego marksizmu poddawał robotników dyktatowi "historycznej konieczności", całościowego procesu rozpoznawalnego jedynie przez partyjnych teoretyków. Z drugiej strony język liberalny oddzielił pojęcia "praw człowieka" i "wolnego rynku" od ich historycznego kontekstu, zapoznał ich rzeczywiste znaczenie i funkcję, którą miały, gdy były tworzone, uczynił z nich abstrakcje, które "mali filozofowie, napędzani ambicją, by uchodzić za wielkich ludzi" przekształcili w zasady organizujące całość rzeczywistości.

Od magii do przemocy

Nieuchronnym skutkiem panowania całościowego języka abstrakcji jest, zdaniem Sorela, pojawienie się magii w sercu liberalnej demokracji. Sama bowiem demokracja funduje swe istnienie na magicznym uświęceniu swych abstrakcji - nade wszystko w postaci wiedzy szkolnej, przyjmowanej bezrefleksyjnie i oderwanej od doświadczenia, a także w sferze proklamowanych wartości, pozbawionych konkretnego, zakorzenionego w rzeczywistości znaczenia, oraz w sferze bezalternatywnych konieczności - zwłaszcza ekonomicznych. W takich warunkach muszą pojawić się obejmujący panowanie nad umysłami magicy, polityczni Cagliostrowie, którym osamotnione, pozbawione możliwości twórczego zmagania się ze światem jednostki nie potrafią stawić oporu.

Dzisiaj, w dobie recydywy prawicowego populizmu, przeprowadzana przez Sorela refutacja magii warta jest uważnej lektury. Stawką myślenia Sorela jest możliwość pomyślenia języka, który pozostając w związku z konkretną rzeczywistością społeczną, z konkretną pracą, umożliwiłby wyjście poza to, co istnieje, i wyzwolenie ludzkiej mocy twórczej. Poza tym - możliwość zaistnienia wspólnoty, społeczności złączonej doświadczeniem twórczym, etosem pracy, której cele, formy i wartość są określane przez samą tę społeczność. Sorel przedstawia przykład takiej wspólnoty - średniowiecznych budowniczych katedr. Ci zarazem rzemieślnicy i artyści tworzyć by mieli grupę całkowicie oddzieloną od świata, złączoną własną tradycją, która jednak nie ma charakteru zniewalającego, lecz umożliwia swobodne tworzenie. Etos umożliwia współdziałającym w tej społeczności ludziom wkroczenie w przestrzeń doświadczenia, zdobycie umiejętności niezbędnych do samodzielnej pracy.

Portretowana przez Sorela wspólnota mularzy nie ogranicza, a daje możność ukierunkowanego tworzenia, wyzwala od presji okoliczności, pozwala na dystans. W tak pojętym dystansie rodzi się wedle Sorela możliwość zmiany rzeczywistości, uczestnictwa w całym świecie na własnych prawach. Budowniczowie katedr potrafili swój smak, styl i twórczość realizować wobec całego społeczeństwa. Ich wspólnota zginie, gdy jej uczestnicy pójdą na służbę władzy, przyjmą dworskie apanaże. Kiedy subtelną relację oddzielenia od świata oraz pracy, która ze światem łączy, zastąpi siła politycznego oddziaływania, kiedy budowniczowie przestaną zadowalać się swoją wspólnotą i zostaną wciągnięci jako grupa ekspercka w wielki system polityczny, wówczas staną się specjalistami na usługach władzy i tym samym rozpadnie się ich specyficzna forma społeczna - a wraz z nią twórczość, której późniejsze imitacje będą już tylko wyrozumowaną, pustą, odtwórczą konstrukcją. Myśl Sorela idzie w kierunku stworzenia wspólnoty, która buduje własny etos dający możliwość wyjścia poza świat, przekształcania go, twórczego myślenia. Chodzi o możliwość pojedynczego, autonomicznego istnienia zarazem w kontrze i w związku z tym światem.

Około roku 1905 Sorel dostrzegł ten typ wspólnoty w syndykatach - związkach robotniczych. W tym samym czasie pracował nad teorią poznania naukowego, w której - posiłkując się odkryciami fizyków angielskich, zwłaszcza Jamesa C. Maxwella, a także filozofią Giambattisty Vica - akcentował twórczy charakter poznania. Myślenie jest tworzeniem, nadawaniem rzeczywistości kształtu, poznawanie oznacza aktywne wytwarzanie, formowanie tego, co poznawane. Myśl musi więc pracować, jej stawką jest możliwość zmiany, a nie przystosowanie pojmowane w kategoriach efektywności. Takie myślenie możliwe jest tylko w związku z konkretnym doświadczeniem. Stąd robotnicy, o ile staną się twórcami, o ile panować będą nad własną pracą, mogą stworzyć wyrwę w rzeczywistości, oddzielić się od świata, a zarazem oddziałać na niego przeciwko porządkującej sile państwa i rynku.

Praktyką autonomicznej twórczości robotniczej był wedle Sorela rewolucyjny syndykalizm, którego wyrazem miały stać się "Refleksje o przemocy". W tej właśnie książce Sorel przedstawił dwa najsłynniejsze i najsłabiej zrozumiane ze swoich pojęć - przemoc i mit. Dla ich pełnego zrozumienia niezbędne jest dostrzeżenie, że funkcjonują one, przeciwstawiając się parze siła-utopia. Utopią nazywa Sorel całościową wizję organizacji społecznej, urzeczywistnianą przez posługujące się siłą aparaty władzy. Przemoc natomiast byłaby aktem oporu wobec siły, jej celem nie jest nigdy przejęcie aparatu państwa, lecz jego zniesienie i ustanowienie twórczej, konkretnej pojedynczości.

Tak jak siła jest funkcją urzeczywistniania utopii, tak przemoc wiąże się z aktualizacją mitu. Sorel wprowadza pojęcie mitu tymi słowy: "Ludzie, którzy uczestniczą w wielkich ruchach społecznych, wyobrażają sobie stojące przed nimi działanie w postaci obrazów walki, zapewniającej triumf ich sprawie". Potem dodaje: "sam język nie wystarczy, żeby wytworzyć taki rezultat w sposób pewny; trzeba odwołać się do zespołów obrazów, które razem i poprzez samą tylko intuicję, przed wszelką przemyślaną analizą, mogą wywołać masę uczuć odpowiadających różnym przejawom wojny wydanej społeczeństwu współczesnemu przez socjalizm". Fragment ten doczekał się niezliczonych komentarzy, akcentujących irracjonalny, woluntarystyczny charakter Sorelowskiej koncepcji mitu. Kluczowe dla tego fragmentu słowo "obraz" jest jednak precyzyjnie określonym pojęciem, zakorzenionym w dokonanej przez Bergsona analizie czasu i pamięci, w przedstawionym przez Bergsona, a zaakcentowanym przez Deleuze’a przeciwstawieniu urzeczywistniania tego, co możliwe, aktualizowaniu tego, co wirtualne.

Sensem tego przeciwstawienia jest wydobycie twórczego, różnicującego charakteru aktualizacji wirtualnego. Jedynie nieliczni komentatorzy zwrócili uwagę na to, co jest treścią socjalistycznego mitu przedstawionego przez Sorela - a mianowicie na fakt, że owym mitem, a zarazem formą przemocy, jest strajk generalny, a zatem akt oddzielenia, ustanowienia odrębności, wyrzeczenia się siły. Sorel akcentuje fakt, że strajk generalny nie ma żadnych konkretnych celów politycznych - taki strajk neguje całkowicie istniejący porządek i wytwarza zupełnie nową społeczność. Wydaje się, że jest to doświadczenie Polski w sierpniu 1980 roku, a także doświadczenie niedawnej rewolucji w Egipcie i Tunezji. W każdym z tych wydarzeń mamy do czynienia z powstaniem społeczności, która nie poddaje się politycznej reprezentacji, nie zmierza do przejęcia aparatu państwa, lecz ustanawia się mimo niego jako prawdziwie autonomiczna wspólnota, osiągając przy tym pewien rodzaj heroicznej wielkości, za którą Sorel całe życie tęsknił.

Coś jeszcze

Ostatnie lata życia Sorela przynoszą zwrot ku katolickim integrystom, nacjonalistom, wreszcie pochwałę działań Mussoliniego. Rząd francuski, skądinąd socjalistyczny, około 1910 roku złamał represjami ruch syndykalistyczny. Sorel uznał wówczas, że ostatnią formacją broniącą pojedynczej autonomii przeciwko całościowemu systemowi panowania pozostaje francuska prawica, która w tym czasie łączyła najgorsze formy nacjonalizmu, katolickiego integryzmu i antysemityzmu. Tak oto jeden z pierwszych obrońców Dreyfusa znalazł się po stronie jadowitych dziedziców antydreyfusizmu. Już po roku dostrzegł jednak, że stawką prawicy nie jest trwanie w autonomicznym oporze, lecz przejęcie władzy politycznej, zdobycie narzędzi panowania. Nacjonalistyczno-katolicka propozycja okazała się formułą alternatywnego wprawdzie, lecz nadal całościowego zorganizowania rzeczywistości, obietnicą zmiany, która nie niesie autonomii i samodzielności, lecz jest inną formą panowania. Sorel umarł dwa miesiące przed marszem Mussoliniego na Rzym. Po jego śmierci faszyści uznali go za swego proroka i chętnie składali mu hołdy. Wydaje się jednak, że możliwe i pożądane byłoby odzyskanie myśli Sorela jako niepoddającej się zagospodarowaniu przez jakąkolwiek formę politycznego panowania. Jeden z uczniów Sorela wspominał, jak podczas licznych dyskusji każdą wypowiedź, analizę, tezę Sorel komentował słowami: "Tak, ale zwróć uwagę na coś jeszcze". Ta dyspozycja, by nieustannie poszukiwać "czegoś jeszcze", a w istocie "coś jeszcze" wytwarzać, wypracowywać przeciwko wszelkiej władzy, przeciwko porządkującym, domkniętym językom i strukturom, jest prawdziwym dziedzictwem Sorelowskiego myślenia. Sorel pozostaje dziś szczególnie aktualnym rzecznikiem autonomicznego stawania się zróżnicowanych pojedynczości, które w tym świecie, lecz nie na jego warunkach, mogłyby pracować i wytwarzać "coś jeszcze".

Piotr Laskowski jest współtwórcą i pierwszym dyrektorem Wielokulturowego Liceum Humanistycznego im. Jacka Kuronia w Warszawie, byłym wykładowcą Uniwersytetu Powszechnego w Teremiskach, autorem publikacji poświęconych edukacji i pedagogice oraz książek: "Szkice z dziejów anarchizmu" (2006), "Maszyny wojenne. Georges Sorel i strategie radykalnej filozofii politycznej" (2011).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 6-7/2011