Przecisnąć słonia przez ucho igielne

Mabanckou pyta: Urodziłem się w Kongo, studiowałem we Francji, wykładam w Kalifornii. Jestem czarny, mam francuski paszport i zieloną kartę. Piszę. Kim jestem?

20.08.2012

Czyta się kilka minut

 / il. Agata Dudek z cyklu „Jądro z Ciemności". ok. 2012 r.
/ il. Agata Dudek z cyklu „Jądro z Ciemności". ok. 2012 r.

Kiedy Alain Mabanckou spóźniony o dwa miesiące dotarł wreszcie na wykład, przez salę gromadzącą trzystu studentów przemknął pomruk. Przez pomyłkę wszedł drzwiami zarezerwowanymi dla wykładowcy, w dodatku w letnim ubraniu, mimo że za oknem panowała już zima. Omiótł wzrokiem amfiteatralną salę i zauważył trzech czarnych studentów. Siedzieli skupieni w grupce, „jakby się bali, że biali Europejczycy zaraz zjedzą ich na surowo”. Trafił idealnie. Wykład (na wydziale prawa uniwersytetu w Nantes) dotyczył akurat jego przypadku. Osoby, której rodzice nie zrzekli się narodowości francuskiej po odzyskaniu przez ich kraj, będący wcześniej kolonią, niepodległości, mogły ją uzyskać w procesie reintegracji. W tym celu każdy frankofoński Afrykańczyk musiał zwrócić się do urzędu o kopię aktu urodzenia właśnie w Nantes, mieście, które w XVIII w. było jednym z największych ośrodków handlu niewolnikami. „Wracamy na pole startowe!” – kwituje z uśmiechem Alain Mabanckou, przywołując pierwsze dni swojego pobytu we Francji.

Kim jestem?

„Do urzędu szło się jak do kostnicy w celu identyfikacji zwłok. To cena, jaką trzeba było zapłacić, aby zostać uznanym przez ten kraj”. Po roku Kongo przestało finansować stypendium. Pieniądze – zgromadzone z trudem oszczędności – przesłała Alainowi matka. Po wymianie franków z afrykańskich na francuskie wystarczyło na jedną kanapkę.

„Urodziłem się w Kongo, studiowałem we Francji, wykładam w Kalifornii. Jestem czarny, mam francuski paszport i zieloną kartę. Kim jestem? Trudno mi powiedzieć. Nie zgodzę się jednak na to, by definiować mnie przez resentyment i łzy” – pisze Mabanckou w cytowanym już wyżej zbiorze esejów i tekstów autobiograficznych „Le sanglot de l’homme noir” (Płacz czarnego człowieka). Zbiorze, dodajmy, bardzo dla niego charakterystycznym, bo od początku do końca zakotwiczonym w literaturze. Poszczególne teksty odwołują się do dzieł już istniejących i wchodzą z nimi w twórczą dysputę, przypominając jednocześnie ich tytuły – zaczynając od parafrazy książki Pascala Brücknera „Płacz białego człowieka”, poprzez „Zabójcze tożsamości” (Maalouf), „O duchu praw” (Monteskiusz), „Obowiązek przemocy” (Ouologuem), aż po „Afrykę widmo” (Leiris).

Rzeczywiście, Mabanckou jest ostatnim, który miałby ochotę patrzeć w przeszłość, z dumą wskazując w Afryce najstarsze źródła cywilizacji czy też celebrując nieszczęścia czarnych niewolników. Jest też jednak ostatnim, który chciałby od tego całkowicie uciec i zrównując wszystko z ziemią, mierzyć w przyszłość. On lubi widzieć rzeczy w całym ich zawikłaniu i złożoności.

Swoim pisarstwem Mabanckou próbuje kruszyć betonowe mury stereotypów i tabu, które otaczają Afrykę oraz czarnego człowieka – na kontynencie afrykańskim i poza nim. Mury, zaznaczmy, wzniesione zarówno przez Europejczyków, jak i samych Afrykanów. Jeszcze będąc studentem w latach 80., krytycznie oceniał demonstracje swoich kolegów żądających lepszych warunków życia, jakie – w podtekście – miały im się należeć w ramach rekompensaty za cztery wieki poniżenia. Zdaniem Mabanckou tego rodzaju postawa, bazująca na resentymencie i podbijająca bębenek doznanych w przeszłości krzywd, w gruncie rzeczy tylko utrwala relację opartą na przemocy. Nie można puścić w niepamięć okresu niewolnictwa i kolonizacji ani zlekceważyć winy Białych, trzeba jednak spojrzeć na rzecz uczciwie, nie przemilczając odpowiedzialności, jaką ponoszą sami Afrykanie.

Kolonizacja bis

W jednym ze wspomnianych esejów oraz w powieści „Black bazar” Mabanckou przywołuje historię malijskiego pisarza Yambo Ouologuema, który swoim „Obowiązkiem przemocy” otworzył drogę dla nowej literatury afrykańskiej, bardziej odważnej, wewnętrznie niezależnej, mniej skrępowanej wymogami politycznej poprawności. W swojej książce, wydanej w 1968 r., Ouologuem jako pierwszy złamał tabu i napisał o współudziale Afrykanów (Czarnych i Arabów) w handlu niewolnikami. Zrobił to w czasach, kiedy obowiązywał zgoła inny styl. Afrykańscy pisarze starali się wtedy opiewać zalety własnej cywilizacji, która została zdeptana przez okrutnych kolonizatorów. Ouologuem zebrał pochwały recenzentów i jako pierwszy frankofoński pisarz z czarnej Afryki otrzymał prestiżową nagrodę Renaudot (niespełna 30 lat później odebrał ją także Alain Mabanckou). Niedługo potem wydawnictwo Seuil wycofało ze sprzedaży cały nakład, uzasadniając to polemikami, w których pojawiały się oskarżenia o rzekomy plagiat. „Zastanawia milczenie samych Afrykanów w tej sprawie, zwłaszcza głucha cisza ze strony piewcy négritude, Léopolda Sédara Senghora – pisze Mabanckou. – Czy mogli jednak bronić kogoś, kto tak bezczelnie dekonstruował historię Afryki?”. „Obowiązek przemocy” wznowiono we Francji dopiero w 2003...

Najbardziej jak dotąd krytyczną wobec Afrykanów powieścią Mabanckou jest „Black bazar”, w której sportretował środowisko czarnej mniejszości żyjącej w Paryżu. Akcja toczy się w dzielnicy la Goutte d’Or, znanej z tego, że zamieszkiwana jest głównie przez Czarnych. Wbrew temu, co sądzi biała większość, społeczność ta nie jest żadnym monolitem, to kulturowa mieszanka, obejmująca przybyszów z dawnych kolonii, ich dzieci i wnuki, najczęściej urodzone już we Francji, a zatem czarnych Francuzów oraz nowych imigrantów z Afryki i Antyli. I właśnie tę wielokulturowość i heterogeniczność czarnej mniejszości portretuje pisarz, ukazując przy okazji niezwykłą różnorodność ludzkich losów, postaw i stylów życia. Są tu i świeżo przybyła z Konga dziewczyna wystawiona do wiatru przez pobratymców, którzy wzięli od niej pieniądze, obiecując mieszkanie, i rozbijająca się drogimi samochodami córka ministra Gabonu, i Arab prowadzący sklepik, i Martynikanin oszalały z nienawiści do Czarnych. Ową kulturową mozaikę poznajemy z perspektywy narratora, kongijskiego imigranta z literackimi ambicjami.

Tym, co daje się odczuć najsilniej, jest nieświadome podtrzymywanie przez czarną społeczność wytworzonych przez Białych uprzedzeń rasowych, najczęściej zresztą odnoszących się do sfery cielesności i seksualności. Bohaterowie nie przestają oceniać nawzajem swojej sprawności seksualnej, a związek z białą kobietą jest w ich oczach awansem społecznym, który na zewnątrz przedstawiają jako akt zemsty na dawnym kolonizatorze. Będąc dumnymi Afrykanami, wstydzą się ciemnego koloru skóry i bez umiaru stosują „produkty do demurzynizacji” (sprzedaje je z dużym powodzeniem narzeczona bohatera, Pierwotna Barwa). Wszystko, co robią, robią wbrew Białym, wobec Białych, w stosunku do Białych. Kolonizacja wcale się nie skończyła – zdaje się mówić Mabanckou – jest wciąż żywa w naszych głowach, czas ją wreszcie przerwać.

Wolność, równość i braterstwo, ale nie u nas

Dekonstruując mechanizmy wewnętrznego zniewolenia Czarnych, autor „Kielonka” nie pozostaje także bezkrytyczny wobec Białych, w bezmyślny i pełen ignorancji sposób podtrzymujących dawne uprzedzenia. Jego powieści obfitują w historie kompromitujące białą społeczność, która wciąż jedną nogą tkwi w czasach kolonizacji i nie przyjęła do wiadomości epokowych zmian. Mabanckou przedstawia to w typowym dla siebie, kpiarskim, prześmiewczym stylu, dającym mu dużo większą swobodę, niż gdyby chciał rzecz wyrazić ze śmiertelną powagą.

Kiedy jeden z bohaterów „Kielonka” przychodzi z wizytą do rodziców swojej białej narzeczonej, ci witają go pytaniem, czy pochodzi z Konga belgijskiego, czy też francuskiego. A gdy narzeczona daje im delikatnie do zrozumienia, że kolonie należą już do przeszłości i że chodzi o Republikę Konga, jej ojciec wykrzykuje radośnie: „jasne, że z Konga, z naszej pięknej reprezentacyjnej byłej kolonii, podczas okupacji generał de Gaulle uczynił nawet Brazzaville stolicą wolnej Francji, ach, Kongo, tak, ziemia ze snu, ziemia wolności”. Przy całej, skądinąd szalenie protekcjonalnej, sympatii dla gościa („powiedzieli też, że lubią głęboką Afrykę, Afrykę autentyczną, Afrykę tajemniczą, sawannę, czerwoną ziemię, dzikie zwierzęta, które brykają po rozległych równinach”) w niejaką konsternację wprawia ich myśl, że miałby on zostać członkiem ich rodziny.

Tymczasem francuskie społeczeństwo jest dziś złożone z Europejczyków (Mabanckou przypomina, że większość imigrantów we Francji pochodzi z Europy, a nie z innych kontynentów), a także z Antylczyków, Gujańczyków, Haitańczyków, Afrykanów i mieszkańców wyspy Réunion. Francuska konstytucja gwarantuje im wszystkim wolność, równość i braterstwo, jednak codzienna praktyka daleka jest od zapisów prawa. „W historii byliśmy »dzikimi«, potem »tubylcami«, następnie jako »strzelcy« braliśmy udział w europejskich wojnach, zanim zrozumieliśmy, co miał na myśli Biały, kiedy wypowiadał słowo »Negrµ” – pisze Mabanckou w eseju „O duchu praw”. Czarni musieli dopiero odwrócić znaczenie tego słowa i przekuć je w swój oręż, tworząc négritude, jeden z najważniejszych ruchów intelektualnych w dziejach tej społeczności. Dziś – mówi nie bez goryczy Mabanckou – Czarni stali się po prostu „imigrantami”, nawet jeśli całe życie przeżyli na terytorium francuskim, będąc, wedle prawa, zwykłymi Francuzami.

Czyj francuski?

Wśród afrykańskich pisarzy odżywa dziś dyskusja, czy uprawnione jest tworzenie w języku dawnego kolonizatora, czy wybór tego języka nie jest przedłużeniem kolonizacji, gestem bezradności lub przejawem rynkowego koniunkturalizmu. Mabanckou zachowuje w tej kwestii nieobciążony ideologią pragmatyzm. Przyjazd do Francji był dla niego okazją do konfrontacji z innym językiem francuskim niż ten, którego nauczył się w Kongo. Innym oznaczało w tym wypadku – prostszym, uboższym, bardziej potocznym. Zdaniem kongijskich studentów Francuzi mówili niedbale, posługiwali się niewielkim zasobem słów, a ewolucja języka, na którą się powoływali, była jedynie wymówką skrywającą szczególnego rodzaju lenistwo.

Alain i jego koledzy nauczyli się francuskiego nie od rodziców, lecz dopiero w szkole, z książek. Mówili więc językiem starannym, jak na francuskie ucho nieco archaicznym, a w każdym razie na pewno zbyt wyszukanym, zbyt – powiedzmy to wprost – literackim. Zabawną aluzję do tego faktu znajdujemy w „Kielonku”, kiedy to „Murzyni z kancelarii prezydenta” piszą do jedynego czarnego członka Akademii Francuskiej „długi list, używając poprawnych form czasu zaprzeszłego, było tam nawet kilka poruszających fragmentów heksametrem”. Mabanckou przypomina, że francuski już dawno przestał być własnością Francuzów, mało tego, jego najbardziej ożywczy nurt płynie w literaturze tworzonej przez autorów spoza Francji („francuski to wcale nie jest długa spokojna rzeka, to raczej rzeka, której bieg można zmienić” – mówi bohater „Kielonka”).

W jednym z esejów autor przywołuje nazwiska najwybitniejszych pisarzy francuskojęzycznych, takich jak Ahmadou Kourouma z Wybrzeża Kości Słoniowej, Sony Labou Tansi z Konga i Patrick Chamoiseau z Martyniki, i zastanawia się, czy za gestem ucieczki od francuszczyzny, postulowanym przez niektórych afrykańskich autorów, nie kryje się niedostatek talentu... „Skoro dla niektórych określenie »pisarz frankofoński« to za wiele, pozostańmy po prostu przy określeniu »pisarz«” – proponuje.

Pisanie uczciwe

Prawdziwym problemem jest, zdaniem Mabanckou, nie tyle pisanie po francusku, ile pisanie uczciwe, abstrahujące od oczekiwań czytelników. Problemy z dystrybucją książek w Afryce i ich wysokie, jak na tamtejsze realia, ceny, sprawiają, że odbiorcami literatury tworzonej przez pisarzy pochodzących z Afryki są najczęściej Europejczycy. Większość z nich szuka w niej potwierdzenia własnych wyobrażeń o „mitycznym” kontynencie, owej „głębokiej Afryce, Afryce autentycznej”. Ich oczekiwania znakomicie podsumowuje Kenijczyk Binyavanga Wainaina w tekście „Jak pisać o Afryce”, w którym udziela on autorom kilku prostych rad: „Wśród bohaterów musisz zawsze uwzględnić Głodującą Afrykankę, która snuje się niemal nago po obozie uchodźców i czeka na pomoc z Zachodu. Jej dzieciom muchy siadają na powiekach i rosną im brzuchy z głodu. Piersi ma sflaczałe > > i pozbawione pokarmu. Musi wyglądać całkowicie bezradnie. Nie może mieć przeszłości ani historii; tego typu dygresje niszczą dramatyzm chwili” (tłum. Anna Mirosławska-Olszewska, „autoportret” nr 4/2009). Kenijski pisarz radzi też autorom, by nie zapominali o uroku bezkresnych afrykańskich przestrzeni i dzikich zwierzętach (najlepiej, żeby mówiły ludzkim głosem) oraz by unikali pokazywania bohaterów w zwykłych i codziennych sytuacjach, np. kochających się rodzin, dzieci posyłanych do szkoły. Doradza również użycie niektórych słów, jak np. „niezmienny”, „pierwotny” oraz „autentyczny”.

Mabanckou postępuje oczywiście dokładnie odwrotnie, wywracając na nice gorset czytelniczych oczekiwań. Sięgając nieraz do owego podręcznego zestawu środków, prowadzi z odbiorcą zuchwałą grę, w której za pomocą żartu, ironii, satyry, rozbija afrykański mit, proponując zgoła inny, zaskakujący obraz rzeczywistości. W jego powieściach nie ma miejsca na wyrozumiałość wobec intelektualnego lenistwa i sprawdzone formułki. Zdaniem autora „African Psycho” nie tylko Afryka, ale w ogóle świat, w którym żyjemy, jest w ciągłym ruchu, podlega bezustannym zmianom, musi więc być wciąż na nowo opisywany, na nowo poddawany refleksji.

Owa refleksja powinna także przynieść rewizję kanonu światowej literatury. „Kielonek”, prozatorski fajerwerk Mabanckou (dodajmy tu wreszcie, że na polski przekłada pisarza – genialnie! – Jacek Giszczak), pozornie prosta opowieść o losach kilku pijaczków z niezbyt zamożnej dzielnicy Brazzaville, to przede wszystkim hołd złożony wielkim pisarzom całego świata. W jego tekst autor wpisał tytuły ponad dwustu książek – od „Wojny i pokoju” poprzez „Śmierć na kredyt” aż po... no właśnie, „Życie i pół” wspomnianego wcześniej giganta literatury afrykańskiej, Sony’ego Labou Tansiego. „Kielonek”, w którym pisarz z wdziękiem drybluje cytatami z literatury europejskiej i obu Ameryk, zawstydza i wprawia w zakłopotanie zachodniego czytelnika (a tym bardziej czytelnika z Europy Wschodniej), dając mu dyskretnie do zrozumienia, że poza dobrze mu znanymi literackimi lądami istnieją jeszcze inne, równie ważne, które wypadałoby odkryć.

Dyskrecja autora polega na tym, że jeśli ktoś nie wiedział o istnieniu powieści Labou Tansiego, nie zorientuje się nawet, że właśnie przeoczył jej tytuł w niekończącej się, finezyjnie podkręconej frazie. To, co można by uznać za zabawną intertekstualną grę, u Mabanckou ukazuje rozziew między kulturami, z których jak na razie tylko jedna przyswoiła sobie treści drugiej.

Świeże oko

Twórczość Mabanckou rozpięta między dwoma, a teraz już nawet trzema kontynentami – Afryką, Europą i Ameryką Północną – nie tylko pośredniczy między światami, jest także wyrazistą próbą stworzenia własnego, autonomicznego uniwersum. Emigracja oddaliła pisarza od rodzinnego kraju na tyle, że potrafi o nim pisać z podziwu godnym dystansem, ale też ciepłem, co widać szczególnie w jego najnowszej książce „Jutro skończę dwadzieścia lat”, osnutej na wątkach autobiograficznych opowieści o zwyczajnym, a zarazem pełnym cudowności dzieciństwie w Kongo.

W powieściach Mabanckou, choć bardzo różnych, powracają – czasem na drugim lub trzecim planie – te same postaci, ulice i miejsca składające się na obraz krainy młodości, np. owiany legendą seryjny zabójca Angoualima, dzielnica Trzysta, rzeka Tchinouka. W eseju „Dowód tożsamości” autor stwierdza, że choć nie jest w stanie jednoznacznie powiedzieć, czy emigracja miała wpływ na jego pisarstwo, przekraczanie granic stało się częścią jego życia i pozwoliło otworzyć się na to, co nieznane. Inaczej niż jego przyjaciel i literacki kompan, haitański autor Dany Laferrière, nie sądzi, że pisarz powinien mieszkać w mieście, którego nie lubi, aby w ten sposób wzbudzić w sobie nostalgię za ukochanym krajem. Jak mówi, przemieszcza się i podróżuje z pustą głową, nasłuchując wrzawy i zgiełku świata, starając się spoglądać na wszystko świeżym okiem.

Pisanie jest dla Mabanckou nie tylko formą budowania własnego świata, jest też gestem sprzeciwu wobec narzuconych reguł i zastanych myślowych struktur. Nieprzypadkowo niemal w każdej jego powieści pojawia się postać wrażliwego prostaczka (może to być nauczyciel alkoholik, niedoszły seryjny zabójca lub kongijski imigrant w Paryżu), który w pewnym momencie sięga po pióro (lub starego remingtona), by opisać po swojemu „coś, co przypomina życie”. Za tą autoironiczną maską kryje się pisarz, który przyznaje sobie prawo do tego, by mówić własnym głosem, nie zrażając się tym, co myślą inni, nie posługując się cudzymi formułkami.

Pisanie jest dla niego czymś znacznie więcej niż tylko wyrażaniem siebie, jest nadrzędną instancją, ostateczną racją bytu. Jak mówi w cytowanym wyżej eseju: „Pisze się, bo »coś nie idzie«, bo chciałoby się przenosić góry lub przecisnąć słonia przez ucho igielne. Pisanie to jednocześnie zakorzenienie, nocne wołanie i nasłuchiwanie dźwięków zza horyzontu”. Na pytanie, kim jest, Mabanckou odpowiada najprościej: pisarzem.


ALAIN MABANCKOU będzie gościem piątego dnia Festiwalu. 26 października spotkanie z pisarzem poprowadzi Małgorzata Szczurek.


MAŁGORZATA SZCZUREK jest romanistką, redaktorką naczelną Wydawnictwa Karakter.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2012

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad (02/2012)