Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Skłamałbym wierutnie: od wydania płyty gdzieś w odległej od PRL galaktyce do chwili jej usłyszenia przeze mnie w Warszawie upłynęło 5-6 lat, a nie 2-3 kliki, jak dziś. Gdy nastał czas, musiałem z radiomagnetofonem przejść się przez śniegi do kolegi – którego tata jeździł po świecie z zespołem folklorystycznym, więc czasem przywoził z Zachodu firmowe kasety – aby przy pomocy specjalnie zakupionego kabelka stereo połączyć mój radiomagnetofon Kasprzak z radiomagnetofonem kolegi (Grundig), aby dokonać ceremonialnego przegrania płyty z kasety firmowej na różową kasetę Stilon. Była zima, głowica zaparowała, ale wreszcie, cudem, się udało. Spisałem tytuły, czasy trwania utworów, i byłem szczęśliwy.
Na debiutanckim albumie Bauhausu rozbrzmiewa profetyczny utwór „The Spy in the Cab”. Wtedy odbierałem go w realiach zimnej wojny (była zima, kolejna akurat zima stulecia), ale teraz jest po prostu hymnem codzienności. Kolejne rewelacje Snowdena, uchodźcy wyjmujący telefoniczne baterie przed pokonaniem Sahary, zaklejone oczy kamer notebooków szefów FBI, wymontowany mikrofon laptopa Marka Zuckerberga, Janus do entej potęgi. Za wolność nieograniczonego streamingu trzeba płacić wolnością nieograniczonego, ale przymusowego ekshibicjonizmu. Nie wiem, jak wytłumaczyć córkom, że może lepiej poczekać kilka lat na nowy album Janelle Monáe, niż dać się szpiegować lodówce. I tak przekomarzamy się na szczęśliwość swoich dzieciństw.
Bodajże w roku uświetnionym przez debiut Bauhausu na pierwszą komunię dostałem oczywiście rower składak, ale nie tylko. Ktoś z dalszej rodziny postanowił uszczęśliwić mnie... dziecinnym urządzeniem podsłuchowym. Wyposażona w słuchawki zabawka miała kształt pistoletu, z lufą zakończoną paraboliczną czaszą. Zachęcany przez rodzinę, wyszedłem na balkon i skierowałem przyrząd na drugą stronę ulicy, za płot pobliskiej jednostki Wojsk Nadwiślańskich... No i usłyszałem jakże prywatne rozmowy wartowników, których treść i forma spowodowały, że zrobiłem się czerwony na twarzy, a podsłuchowe ustrojstwo zostało mi skonfiskowane przez rodziców. Od tej chwili stałem się zagorzałym wrogiem inwigilacji w jakiejkolwiek formie.
Jeżą mnie, ale nie dziwią informacje, że w Niemczech zaniepokojenie wzbudziła produkowana przez koncern Genesis Toys lalka o wdzięcznym przydomku Przyjaciółka Cayla, która... podsłuchuje dzieci. Rodzice mogą kontrolować to, co dzieje się w domu, mogą na odległość pogadać z dzieckiem, eksperci byli zachwyceni, Przyjaciółka Cayla zbierała entuzjastyczne recenzje w branży. Szkopuł w tym, że zabezpieczenia laleczki są tak wątłe, że właściwie każdy mógł przejąć nad nią kontrolę, o ile znalazł się w promieniu 15 metrów i akurat miał ochotę.
Od Przyjaciółki Cayli wolę Bauhaus na kasecie, ale nie wiem, jak długo jeszcze będę miał wybór. ©