Protest pop

Dorastała przy huku wystrzałów. Później głośno było już tylko o niej. M.I.A. jest Brytyjką o tamilskich korzeniach. Jej przeboje łączą, a opinie polaryzują. Wystąpi 3 sierpnia na katowickim OFF Festiwalu.

31.07.2018

Czyta się kilka minut

M.I.A na festiwalu Meldown, Royal Albert Hall w Londynie, 2017 r. / JIM DYSON / GETTY IMAGES
M.I.A na festiwalu Meldown, Royal Albert Hall w Londynie, 2017 r. / JIM DYSON / GETTY IMAGES

Studenci kierunków artystycznych robią wiele, by wyróżniać się wśród rówieśników. Ekstrawaganckie stroje, niszowe tytuły płyt i książek na półkach i takież hobby po godzinach. Ucząca się na londyńskim Central Saint Martins ­Matangi Arulpragasam nie musiała o to zabiegać. Wyjątkowość zapewniała jej tamilska uroda oraz widniejące w indeksie imię i nazwisko.

Niecodzienna była także historia jej rodziny, ale o tym zapewne nie wiedzieli jej rówieśnicy. Z wyłączeniem Steve’a Loveridge’a – kolegi ze szkolnej ławy, który przez niemal dekadę pracował nad dokumentem „Matangi/Maya/M.I.A.” (premiera odbyła się w tym roku). W jednej z pierwszych scen tego pełnometrażowego filmu jego bohaterka w prowokacyjny sposób mówi o odczuwanym w Londynie wyobcowaniu: „Ludzie tutaj utożsamiają się z tobą, jeśli twój ojciec jest bankierem, prawnikiem, sędzią czy kimś takim. A oto, co dzieje się z dzieciakiem, którego ojciec postanawia zostać terrorystą”.

Kiedy znana dziś jako M.I.A. Arulpragasam wypowiadała te słowa, nie mogła się spodziewać takiej puenty. Oto dorastająca w cieniu wojny domowej uchodźczyni ze Sri Lanki zostaje jedną z największych gwiazd muzyki popularnej XX wieku. Jako kompozytorka i wokalistka zgarnia najbardziej prestiżowe nagrody i nominacje (w tym do Grammy i Oscara), jest ikoną stylu oraz aktywistką, której działania wywołują medialne burze. Lubi stawiać na swoim, choć przecież z cytowanej powyższej wypowiedzi szybko się wycofała. W rezultacie jej ambiwalentny stosunek do Tamilskich Tygrysów sprawił, że musiała mierzyć się z kolejnymi zarzutami o wspieranie terrorystów.

Choć M.I.A. nigdy nie nawoływała do przemocy, umiejętnie podsycała emocje kolejnymi polaryzującymi opinie wypowiedziami. Na jej obronę należy dodać, że od samego początku miała do zaproponowania znacznie więcej niż tylko kontrowersyjne poglądy. Jej pierwszych dwóch płyt łączących dźwięki Sri Lanki, Karaibów i brazylijskich faveli z cytatami z zachodniej popkultury wciąż słucha się jak muzyki z przyszłości. Później nie było już tak dobrze, choć na każdej płycie M.I.A. znajdowała się przynajmniej jedna piosenka świadcząca o jej wielkości. Dużą część z nich usłyszymy zapewne podczas jej koncertu na OFF Festiwalu.

Lady Galang

Zanim Arulpragasam zaczęła tworzyć muzykę, zajmowała się fotografią, grafiką i kręceniem klipów. W tym ostatnim celu wyruszyła w trasę z britpopowym zespołem Elastica. Jak wieść niesie, pierwsza, surowa wersja „Galang” – pierwszego utworu M.I.A. – została skomponowana w prezencie dla zaprzyjaźnionej grupy. Jej liderka namówiła jednak Arulpragasam do wykonania utworu na własną rękę. Tamilka długo się opierała, ale ostatecznie podjęła wyzwanie. Efekt był spektakularny i natychmiastowy.

Czerpiące z karaibskich stylów „Galang” stało się jednym z ostatnich hitów ery przedyoutube’owej. Grano go w klubach, stacjach radiowych oraz na pokazach mody. „Galang” triumfowało również wśród krytyków. Zarówno tych młodszych, chwalących popową chwytliwość połączoną ze stylistycznym nowatorstwem, jak i starszych, doceniających nawiązania do The Clash nie tylko na poziomie cytatu, ale także społecznej wrażliwości. Pierwszy przebój M.I.A. jest bowiem naznaczoną punkową ironią krytyką oportunizmu i bezbarwności narzucanej masom przez współczesny kapitalizm.

Szybko okazało się, że w przypadku „Galang” nie może być mowy o przypadku. Debiutancki album M.I.A. trzymał niezwykle wysoki poziom. Z pewnością niebagatelną rolę odegrał producent o pseudonimie Diplo, którego słabość do tzw. ­baile funku, czyli muzyki brazylijskich faveli, zaowocowała świetnym singlem „Bucky Done Gone”. Muzyka, jaką zawierał debiutancki album M.I.A., budziła powszechny zachwyt, inaczej było z jego stroną tekstową i wizualną. Sam pseudonim artystki odnosił się do skrótowca „missing in action” (zaginiony w akcji) i przypominał o jej kuzynie, który przepadł bez śladu na Sri Lance.

Imię ojca w tytule pierwszego albumu („Arular”, 2005), a także czołgi, myśliwce i tygrysy w teledyskach kazały publicystom zastanowić się głębiej nad twórczością Tamilki. Na łamach „The Village ­Voice” problem ten diagnozował krytyk Robert Christgau, który próbował dopasować lekką formę piosenek M.I.A. do metaforyki, która kręciła się wokół militariów. Autorka nie ułatwiała mu zadania. W przebojowym „Sunshowers” mówiła wprost, że broń nie jest rozwiązaniem, ale dodawała zaraz, że sama nigdy się nie poddaje, tak jak Organizacja Wyzwolenia Palestyny. To ostatnie porównanie nie spotkało się ze zrozumieniem władz MTV, które momentalnie wciągnęły piosenkę na czarną listę.

Jimmy, Ben i Boney M

Być może Arulpragasam mogłaby się z tego wytłumaczyć, gdyby nie fakt, że nie mogła wjechać do Stanów. W tym czasie miała jednak problem z uzyskaniem wizy ze względu na życiorys ojca. Drugi album, „Kala” (zatytułowany na cześć matki, 2007) M.I.A. nagrywała więc w Azji, Australii, Afryce i na Karaibach. To ciągłe podróżowanie znajdowało ujście w jej kolejnych utworach, które stanowiły kolaż cytatów i estetyk. Taki gatunkowy miszmasz wynikał również z fascynacji hip-hopem, na którym wychowywała się w Londynie i którego podejście do praw autorskich było wówczas bardzo liberalne. Tamilka samplowała więc na potęgę. Jej metodą twórczą stało się szybko zderzanie muzyki świata z cytatami wyciągniętymi z radiowych przebojów.

Jej zapożyczenia często działały na dwóch poziomach. Muzyczne nawiązania do klasyki popu sprawiały, że jej piosenki były przystępniejsze dla szerszego grona. Takie zderzenia na poziomie tekstów kończyły się czasem subwersją – zmianą znaczenia cytowanego utworu poprzez zderzenie go z perspektywą peryferii. Świetnym tego przykładem jest „Babboo Banga”, w którym artystka obszernie cytuje przebój „Roadrunner” The Modern Lovers. Utwór o przyjemności jazdy samochodem z włączonym radiem i bez żadnego celu. W utworze M.I.A. w drzwi samochodu w pewnym momencie zaczynają stukać zdesperowani bezdomni, prosząc o wsparcie. Pobudka.

Sztandarowym przykładem zderzenia stylistyk przez Arulpragasam jest „Jimmy”. To ślizgające się na granicy kiczu disco, którego pierwowzorem był bolly­woodzki hit bazujący na francuskim disco. W wykonaniu M.I.A. słychać echa całej plejady artystów z epoki, nawet przaśnego Boney M. Równie zaskakujący był tekst utworu, w którym tytułowy Jimmy zabierał swoją ukochaną w romantyczną podróż śladami zbrodni przeciwko ludzkości. Na tle prostego bitu, którego niedostatki starają się tuszować smyczki, słuchamy o Rwandzie, Kongo i Darfurze.

Eskapizm zachodniej popkultury znów musi zmierzyć się z trudnymi realiami współczesnego świata. Sama historia miała zresztą oparcie w rzeczywistości. M.I.A. spotykała się wtedy z Benem Andersonem – korespondentem wojennym, który pracował w wymienionych wyżej miejscach.

Milionerka z ulicy

Na albumie „Kala” znalazł się największy hit M.I.A. – „Paper Planes”. Arulpragasam nie po raz ostatni podejmowała problem uchodźstwa. Przedrzeźniała w nim kseno­fobów, dając do zrozumienia, że jako imigrantka zależy jej tylko na strzelaniu z broni i zabieraniu pieniędzy rodowitym Brytyjczykom. W ukazujących się w tym czasie wywiadach dodawała, że nie rozumie strachu, jaki wywołują w społeczeństwach Zachodu ich przyszli taksówkarze. Jak pokazał wynik referendum w sprawie brexitu, jej rodacy nie złapali ironii.

Popularność „Paper Planes” nie wynikała jednak z wdzięku, z jakim M.I.A. poruszała ważkie tematy. Piosenka znalazła się po prostu na ścieżce dźwiękowej do obsypanego Oscarami filmu „Slumdog. Milioner z ulicy”. Arulpragasam była zresztą nominowana do nagrody Akademii jako współtwórczyni innego utworu, który znalazł się w tym soundtracku. Fakt, że nagroda wylądowała w innych rękach, miał już drugorzędne znaczenie. Hollywood zapewniło artystce nową publiczność, która tłumnie nuciła tę popową piosenkę, przełamaną serią wystrzałów. Jak to często bywa, sukces „Paper Planes” zmienił nie tylko pozycję M.I.A., ale także – w dłuższej perspektywie – jej twórczość.

Wojny domowe, wojny prasowe

Wokół premiery trzeciego albumu M.I.A. wydarzyło się tak dużo, że muzyczna obniżka formy zeszła na dalszy plan. Przede wszystkim w 2009 r. zakończyła się krwawa wojna domowa na Sri Lance. Arulpragasam nawoływała do osądzenia byłego prezydenta w Hadze oraz krytykowała BBC za zaniżanie liczby ofiar konfliktu. Jeszcze mocniej zaatakowała redakcję „New York Timesa”, która w 2010 r. uznała Sri Lankę najlepszym miejscem do spędzenia tropikalnych wakacji. Nawiązując do słów amerykańskich dziennikarzy, M.I.A. zmieszała z błotem gazetę i opublikowała drastyczne zdjęcia z egzekucji, do jakich dochodziło w jej ojczyźnie.

Tym samym Arulpragasam rozpoczyna wojnę z popularną redakcją, której kulminacją jest wywiad, jakiego udzieliła dziennikarce Lynn Hirschberg. Została tam przedstawiona jako bogata hipokrytka, która ubolewa nad losami biedoty. Zespół Tamilki był przygotowany na taką ewentualność i opublikował zapis rozmowy, udowadniając dziennikarce przekłamania. Sama artystka wytknęła zaś tytułowi neokolonialną mentalność, która zabrania uchodźczyni stać się kobietą sukcesu. Tak jakby bogactwo pozbawiało ją wiarygodności.

Nie jest tak, że sam album „Maya” (2010) nie dostarczył materiałów do rozmów. Dotyczyły one jednak tylko singla „Born Free”, a dokładniej – towarzyszącego mu teledysku. Bardzo sugestywnego political fiction, w którym trwa masowa eksterminacja rudowłosych. Obsadzenie nastolatków w rolach głównych oraz drastyczne sceny z ich udziałem sprawiły, że nagranie bardzo szybko zniknęło z YouTube’a. Wątpliwości dotyczące teledysku mieli także krytycy. Artystka udawała zaś zaskoczenie takim obrotem spraw, przypominając, że nikogo nie bulwersowały zdjęcia egzekucji na Sri Lance, które publikowała w internecie. A tam krew nie była sztuczna.

Trudniej byłoby M.I.A. odpowiedzieć na zarzut dotyczący wtórności warstwy muzycznej. Na tym poziomie „Born Free” zawdzięcza wszystko obszernemu cytatowi z „Ghost Rider” kultowej grupy Suicide. Oczywiście, Arulpragasam już wcześniej posługiwała się samplingiem, ale wówczas robiła to w twórczy sposób. W tym przypadku kreatywności wystarczyło tylko na teledysk.

Aktywizm i środkowy palec

Następne dwa albumy Arulpragasam „Matangi” (2013) oraz „AIM” (2016) to świadectwo postępującej kompozytorskiej niemocy. Niezależnie od tego M.I.A. udawało się podtrzymywać zainteresowanie mediów kontrowersyjnymi wypowiedziami oraz bardzo dobrymi singlami, którym towarzyszyły jeszcze lepsze klipy. Promująca „Matangi” piosenka „Bad Girls” to świetnie skrojony pop z elementami hip-hopu i bliskowschodniej melodyki. Przebojowi pomógł nakręcony w Maroko teledysk, w którym ubrani w kefije mężczyźni podziwiają samochodowe akrobacje na pustyni, w których bierze udział sama M.I.A. Klip jest nie tylko znakomity wizualnie, ale stały też za nim szczytne idee – Arulpragasam wsparła tym samym saudyjski ruch, który domagał się dla kobiet prawa do prowadzenia samochodu.

Za sprawą „Bad Girls” M.I.A. zaskarbiła sobie życzliwość dużej grupy odbiorców. Zbyt dużej. Według artystki promowane tą piosenką „Matangi” nie spodobało się wytwórni, która uznała album za zbyt łagodny i tym samym nielicujący z wizerunkiem Arulpragasam. Jeśli to prawda, to wydawcy mogli się poczuć w pełni usatysfakcjonowani po występie M.I.A. w przerwie Super Bowl. Występująca obok Madonny i Nicki Minaj artystka pokazała wówczas publiczności środkowy palec i automatycznie stała się w USA wrogiem numer jeden.

Termin premiery ostatniego dotychczas albumu – „AIM” – był uzależniony od władz w USA. Płytę wydawała amerykańska wytwórnia, a Arulpragasam znów miała problemy z uzyskaniem wizy. Choć ostatecznie dostała dokument, zdążyła zapowiedzieć, że „AIM” to jej ostatni album. I jeśli to prawda, żałować powinniśmy przede wszystkim jej kolejnych singli, bo na tym polu nigdy nie zawiodła. Komentujące kryzys uchodźczy „Borders” to bardzo prosty utwór oparty na powtórzeniach i jednostajnym bicie, a jednak transowością uzależniający. Promujący go teledysk to już dzieło sztuki, które przekształca kolejne elementy śmiertelnie niebezpiecznej podróży imigrantów w wysmakowany ­videoart.

Biorąc pod uwagę rodzinną historię Arulpragasam i jej wieloletnie zaangażowanie w sprawy imigrantów, trudno tu mówić o niestosowności czy nadużyciu. Niezależnie od poziomu swoich ostatnich albumów Arulpragasam ma dość przebojów, by wypełnić nimi koncertowy program. Niewykluczone jednak, że najciekawsze podczas katowickiego koncertu będą przerwy pomiędzy utworami. Bo można zgadywać, co M.I.A. nam zaśpiewa, ale nie sposób przewidzieć, co powie. ©

Czytaj także: Dariusz Kosiński: Otwieracze doświadczeń

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2018