Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dla czytelników, którzy zaufali niegdysiejszym obietnicom Barańczaka, że „można siłą kochania uchować coś przed zmianą”, tom Marty Podgórnik będzie wyzwaniem na miarę Ice Bucket Challenge. To książka zimna podwójnie. Zmyślne, krągłe formy rymów i rytmów, jakimi – nie bez uszczypliwości – wyraża się tu wściekłość i frustrację z powodu utraconej miłości („rysopis cieniowany żartem”), kuszą chłodną elegancją. Ta wysmakowana wstrzemięźliwość nie detonuje jednak uczuć, nie przynosi ulgi – przeciwnie, podsyca ból. Słowa „dzielone brutalnie jak lepkie truchło żaby” pozwalają emocjom powoli sączyć się i niepostrzeżenie rozrastać jak „pleśń w przeprosinowym koszu z owocami”. Ale u Podgórnik pisze się właśnie po to, by zachować afekty in statu nascendi, wypreparować je i obejrzeć przez „zgruchotany kalejdoskop”. Narzędzia są niedoskonałe, a metafory eksploatowane w miłosnej poezji narzucają się same – jak porównanie do Sida i Nancy. Bo czy wszystko, co czujemy, nie jest ostatecznie tylko kulturowym palimpsestem, „lusterkiem wstecznym”? Podgórnik jest w najnowszej książce chłodną materialistką – jeśli coś nas ocala, to na pewno nie miłość, „w przyrodzie ciała giną”. ©
Marta Podgórnik ZIMNA KSIĄŻKA, Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2017