Prosimy nie regulować odbiorników

Niedoskonałość medium, ułomna percepcja i tymczasowość – twórcy radio artu potrafią zaprząc niedogodności do budowy porywających opowieści dźwiękowych.

02.12.2013

Czyta się kilka minut

Adolf Dymsza w roli Alfreda Ziółko, imitatora dźwięków w słuchowisku. Kadr z pierwszej polskiej powojennej komedii „Skarb” z 1948 r. w reż. Leonarda Buczkowskiego. / Fot. Zasoby internetu
Adolf Dymsza w roli Alfreda Ziółko, imitatora dźwięków w słuchowisku. Kadr z pierwszej polskiej powojennej komedii „Skarb” z 1948 r. w reż. Leonarda Buczkowskiego. / Fot. Zasoby internetu

Kawa na ławę to nie tutaj. Słuchowiska i kompozycje radiowe – które często określa się szerszym pojęciem „radio art” – unikają dosłowności, lubując się w niedopowiedzeniach. Ich najciekawsi twórcy pogodzili się z prymatem kultury wizualnej i wcale nie palą się, by ten porządek zmieniać. Operując w artystycznej niszy, raz na jakiś czas anektują radiową przestrzeń, by wzruszać, zadziwiać, ale też kłopotać.

FANGA W NOS

Niezależnie od tego, jak daleko od głównego nurtu znajduje się dziś radio art, i on potrzebuje odbiorcy. Utworu Krzysztofa Czeczota wysłuchało na przykład jury prestiżowego konkursu Prix Europa, w dodatku uznając go za najlepsze europejskie słuchowisko roku. „Andy” to, przygotowana na zamówienie Polskiego Radia, opowieść o realizatorze dźwięku i szaleństwie, w które prowadzi go obcowanie ze światem zarejestrowanych głosów. Już w dniu lutowej premiery na antenie „Trójki” można się było przekonać, że – inaczej niż w klasycznym słuchowisku – twórca nie będzie prowadził nas za rękę. Jego historia nawarstwia się, gęstnieje, a rzeczywiste zdarzenia zlewają się z elementami fikcyjnych światów. Aby osiągnąć cel, Czeczot nie boi się zrezygnować z klarownej narracji.

– W formach dźwiękowych emocją musi być barwa głosu i przede wszystkim muzyka – mówi autor. – Treść zazwyczaj jest tylko dopełnieniem, najważniejszy komunikat emocjonalny niosą dźwięki. W tym sensie „Andy” jest przemyślaną kompozycją muzyczną. Poświęciłem wiele miesięcy, aby wypracować swój język i przebieg emocjonalny: od uderzeń mocniejszych do słabszych, od liryzmu do brutalności. Pomyślałem, że to jest coś, czego mi brakowało w moich poprzednich słuchowiskach i czego kompletnie nie ma w rodzimych produkcjach radiowych. Tam muzyka stanowi najczęściej tło.

Rzeczywiście, „Andy” może przypominać kompozycję muzyczną: pewne frazy powtarzają się na podobieństwo refrenów, a brzmienie i natężenie głosów odgrywa tu bardzo ważną rolę. Słuchowisko Czeczota uwypukla jedną z najważniejszych cech współczesnych przekazów medialnych i produktów popkultury – intensywność. Każda scena uderza ogromem bodźców, a przeplatające się wątki fikcyjne i rzeczywiste przypominają połączony odnośnikami i poszeregowany zakładkami multinarracyjny świat wirtualny. Świat, w którym coraz częściej odbieramy także dzisiejsze wytwory kultury.

– Wychowałem się na krótkiej formie, na intensywnych formatach telewizyjnych, zwłaszcza tych muzycznych – tłumaczy autor. – Nasza komunikacja zmierza do kondensacji. Mamy 160 znaków w SMS-ie, więc z biegiem czasu używamy coraz mniej słów, by przekazać jakąś treść. Mam świadomość, że „Andy” jest bardzo intensywny, że można się w nim trochę pogubić – jednak pozostawia silne wrażenie. O to mi właśnie chodzi. To pogubienie wzmacnia ciekawość. Kiedy już dostaniemy tę „fangę w nos” i minie pierwsze oszołomienie, zastanawiamy się, co się właściwie stało i z jakiego powodu. Wówczas okazuje się, że potrafimy opowiedzieć historię, która nas tak emocjonalnie uderzyła.

Obcowanie z tak skondensowaną treścią uświadamia nam jeszcze jedną rzecz: niezwykle rzadko mamy przywilej doświadczania ciszy. – Wydaje mi się, że w „Andym” udało mi się zawrzeć taką myśl: obecnie ciągle ktoś do nas mówi – tłumaczy Czeczot. – Trudno nam się wyciszyć i trudno nam żyć w hałasie.

Jeśli tak, to radio art ma dla nas rozwiązanie.

BRAK SNU I MARSJANIE

Na rok przed rozpoczęciem II wojny światowej dokonano inwazji na Amerykę. Agresorem byli Marsjanie. Spanikowani mieszkańcy wszystkich stanów dzwonili na policję, by dowiedzieć się szczegółów tego fatalnego zdarzenia. Służby nic jednak o tym nie wiedziały. Chyba że akurat słuchały stacji CBS. Właśnie na jej częstotliwości wyemitowano „Wojnę światów” Orsona Wellesa – godzinną audycję, która, podszywając się pod program informacyjny, biła na alarm, podając kolejne wiadomości o postępującej napaści kosmitów.

Choć nikomu później nie udało się powtórzyć efektu Wellesa, wielu twórców podążyło tym tropem. Gregory Whitehead – amerykański pisarz i kompozytor – nagrał program, w którym opowiadał o rzekomym handlu cielesnymi memorabiliami: „pomyśl, jak bardzo ludzie potrafią się ekscytować zdobytym autografem. A teraz wyobraź sobie, jak ekscytowaliby się ręką, która ten autograf wypisała” – tłumaczył na antenie jeden z zaproszonych „ekspertów”. Oczywiście, wygląda to na żart, na który nikt się nie nabierze, jednak na antenie to już zupełnie inna sprawa.

– Zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Wielkiej Brytanii radio jest przede wszystkim medium informacyjnym – tłumaczy „Tygodnikowi” Whitehead. – Od czasów Wellesa ta tożsamość zapewnia ponętną przykrywkę dla artystycznych poczynań. Bardzo lubię używać dokumentalnych form, pracując nad fikcją, i tych wy­imaginowanych, robiąc dokumenty. Żyjemy przecież w czasach, w których „fakty” są fabrykowane, a najbardziej perwersyjne wyobrażenia okazują się prawdą.

Taki rodzaj radio artu można z powodzeniem porównać do „mockumentu” – filmowego gatunku, który stylizując się na dokument, opowiada fikcyjną historię. Świetnym przykładem inteligentnego wykorzystania przestrzeni radia do wykreowania takiej opowieści jest kompozycja Arturasa Bumšteinasa „Sleep (An Attempt At Trying)”. Utwór litewskiego twórcy do złudzenia przypomina audycję radiową poświęconą bezsenności.

– Jak wiele takich programów, kompozycja rozpoczyna się od wprowadzenia w temat przez prowadzącego – mówi „Tygodnikowi” autor. – Opowiada, że praca na nocną zmianę doprowadziła go do takiego stanu, po czym puszcza przygotowane przez siebie piosenki, które nawiązują do tematyki programu. Oczywiście to bardzo powierzchowne podejście: „a dziś pogadamy o bezsenności”. W rzeczywistości jednak historia została wymyślona wcześniej, piosenki skomponowane, a całość poddana dokładnej choreografii.

Aby efekt końcowy był przekonywający, w przerwach pomiędzy piosenkami radiowy DJ opowiada o chińskich sposobach leczenia bezsenności, a nawet dzieli się kawałami na ten temat. Same utwory zostały skomponowane i zaaranżowane przez Bumšteinasa, który wzorował się na kasetach z muzyką relaksacyjną z bazarów Europy Środkowo-Wschodniej. Jego kreacja była tak sugestywna, że w trakcie emisji utworu do radia dzwonili słuchacze, którzy pragnęli podzielić się własnymi historiami. W ten sposób sami stawali się częścią kompozycji.

Przy okazji dzieł takich jak „Sleep (An Attempt At Trying)” warto zadać sobie pytanie o miejsce fikcji i prawdy w sztuce. Czy utwór Litwina jest mniej prawdziwy od zwykłej audycji? Ostatecznie przecież wyemitowano go w radiu, utwory zostały profesjonalnie skomponowane, a ludzie odpowiedzieli na sygnał. A co jeśli dodamy, że Bumšteinas rzeczywiście cierpiał na bezsenność? Choć ulotne i tymczasowe, słuchowiska nie poddają się łatwym interpretacjom.

LOGIKA GŁOSU

Doceniając jego dokonania na polu radiowym, Fundacja 4.99 z Warszawy poprosiła Bumšteinasa o skomponowanie utworu bazującego na archiwalnych nagraniach Mirona Białoszewskiego. W ten sposób powstała „Wielka Improwizacja”, która jest rzeczywiście wielka. Kompozytor przyznaje skromnie, że miał ułatwione zadanie: akcja rozgrywa się w jego mieście Wilnie, a materiał wyjściowy bardzo zachęca do pracy.

– Jest to właściwie domowe nagranie, które Miron Białoszewski zarejestrował na przenośnym magnetofonie szpulowym w swojej kuchni – tłumaczy kompozytor. – Taki prywatny eksperyment. Prawdę mówiąc, najbardziej przypominało mi to pracę z pamiętnikiem; bardzo osobistym utworem, który nie powstaje z myślą o jakiejkolwiek publiczności.

Taka geneza sprawia, że nagranie jest dalekie od perfekcjonizmu. Zarejestrowany dźwięk nie jest wygładzony i pięknie wyartykułowany. Jak twierdzi Bumšteinas, właśnie dlatego stanowi idealny fundament do dalszej pracy. Inną cechą, która zwróciła uwagę interpretatora, był bardzo emocjonalny charakter nagrania.

– Gdy komponowałem część na organy i kwartet smyczkowy, starałem się oddać w nich cechy jego głosu: rytm, dynamikę, brzmienie – zdradza litewski twórca. – Białoszewski mówi w ciekawy sposób: trochę recytuje, trochę melodeklamuje – znajduje się gdzieś pomiędzy mową a muzyką. Dzięki temu nagranie zawiera dużo muzycznych parametrów, z których mogłem skorzystać. Sporządziłem transkrypcję jego wykonania i otrzymałem bardzo atonalną melodię. Melodię, która opiera się na logice jego głosu, wywodzi się bezpośrednio z fizycznego i emocjonalnego stanu, w którym przebywał, recytując „Wielką Improwizację”.

Na takim fundamencie Bumšteinas zbudował utwór, włączając do niego m.in. nagrania terenowe i opowieść o historii połączenia kolejowego Sankt Petersburg – Wilno – Warszawa, które powstawało jeszcze za życia Mickiewicza. W rozmowie tłumaczy, że kompozycja niespodziewanie – nawet dla niego – uzyskała ambiwalentny charakter. Otóż, musiał nagrać ją latem, co sprawiło, że w tle posępnych, jesiennych „Dziadów” słychać jaskółki i bzyczące pszczoły. Nastrój jest dla kompozytora na tyle ważny, że część utworu zarejestrował w klasztorze Bazylianów. Emitował tam nagranie Białoszewskiego, po czym rejestrował je, wzbogacając o akustykę miejsca.

SZKLANECZKI I KIEŁBASKI

Skrupulatność Bumšteinasa nie bierze się z naiwności. Litewski kompozytor przyznaje, że skupianie się na akustyce kompozycji radiowej nie ma większego sensu.

– Jak oddasz akustykę wileńskiego klasztoru na głośniczku telefonu komórkowego? – pyta retorycznie.

Nie znaczy to wcale, że Litwin pragnąłby, aby sposób słuchania radia gwałtownie się zmienił.

– Każde medium stwarza swoje warunki – mówi. – Nadaje przynależną mu jakość. Gdybym przygotowywał „Wielką Improwizację” z myślą o koncercie kameralnym, brzmiałaby zupełnie inaczej. Radio jest dla mnie nie tylko sposobem komunikacji, lecz także bardzo czułym instrumentem, który zawsze brzmi inaczej. Nie zależy to tylko od modelu, lecz także miejsca, w którym słuchamy, warunków pogodowych...

Jeszcze bardziej bezpośredni jest Whitehead. – Jestem absolutnym zwolennikiem słabej wierności tego medium oraz jego zagłuszanego odbioru. Mam na myśli te sytuacje, gdy słuchacz robi przy okazji coś innego: prowadzi samochód, bierze kąpiel czy smaży kiełbaski. Dla mnie na tym w dużej mierze polega piękno radia: jesteś rozgrywającym się w tle zakłóceniem, które jednak nęci człowieka, by zanurzył się w tym strumieniu. Dlatego też od dawna twierdzę, że radio art nie jest medium dźwiękowym, ale medium sytuacji i interakcji.

Utwory takich artystów radiowych jak Whitehead czy Bumšteinas pokazują, że „Andy” jest słuchowiskiem, któremu wciąż blisko do tradycji radiowego teatru. Nie jest to bynajmniej zarzut. Czeczot sam zresztą przyznaje, że daleko mu do miana rewolucjonisty, a wyjazd na berliński festiwal uświadomił mu, że aktualne tendencje na Zachodzie są odległe od tego, co tworzy się w Polsce. – Im dalej na Zachód, tym forma opowiadania jest bardziej eksperymentalna – mówi. – W większym stopniu opiera się na dźwięku niż na słowie. Teatr Polskiego Radia trochę się zakleszczył w swojej formie. W produkcjach niemieckich, austriackich czy skandynawskich pojawia się dużo więcej przestrzeni na muzykę. Odchodzi się od formuły: „aktor mówi, dwie szklaneczki uderzają, a w tle muzyka”.

Przyznaje, że Teatr Polskiego Radia musi otworzyć się na współczesnych reżyserów, wpuścić Warlikowskiego i Jarzynę. Tym bardziej że nieliczne takie próby wypadały co najmniej pomyślnie. – Świetnie pracowało mi się w radiu, bo ja w ogóle uwielbiam to medium – wspomina pracę przy słuchowisku „Dumanowski” Jan Klata. – Wchodziliśmy na antenę co godzinę, by przez kilka minut tworzyć iluzję programu kulturalnego. Taki radiowy „mockumentary”, w którym rozmawialiśmy o rzekomo historycznej postaci. Wiele osób dało się w to wkręcić. Na portalach społecznościowych słuchacze zastanawiali się, czy taki bohater jak Dumanowski nie zasługuje na swój plac albo przynajmniej ulicę. W słuchowisku pojawiali się nie tylko goście, ale także nagrane wcześniej materiały – Mieczysław Grąbka tak znakomicie udawał Piłsudskiego, że wszyscy uwierzyli, że to naprawdę odnaleziona po latach archiwalna wypowiedź marszałka. Sprawiło mi to wielką radość, choć później otrzymywałem SMS-y od ludzi, którzy narzekali, że zmarnowali cały dzień przykuci do radioodbiorników.

Może zapraszając częściej do współpracy takich twórców, uda się trochę wzburzyć fale eteru.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2013