Promyk nadziei

Uwierzyliśmy, że świat opisany przez księgowych i ekspertów od PR-u jest najlepszym z możliwych. Dlatego potrzebujemy architektonicznych eksperymentów – takich jak Nowe Żerniki.

19.03.2017

Czyta się kilka minut

Był rok 1936, gdy wzdłuż ulicy Wiślickiej w Warszawie stanęły cztery niepozorne bloki. Zaprojektowali je architekci z modernistycznej grupy Praesens – Helena i Szymon Syrkusowie, od lat współpracujący z pionierską Warszawską Spółdzielnią Mieszkaniową. Te cztery nowe budynki miały stać się zaczątkiem nowego osiedla spółdzielni na Rakowcu, a także częścią większego architektonicznego eksperymentu, wychodzącego naprzeciw jednemu z największych problemów II Rzeczypospolitej, jakim był głód mieszkań. Syrkusom udało się na Rakowcu zrealizować ambitne założenie, że czynsz za robotnicze mieszkanie nie przekroczy miesięcznie jednej piątej dochodów rodziny. Było to możliwe dzięki licznym technologicznym i funkcjonalnym wyrzeczeniom – domy na Rakowcu wybudowano częściowo z drewna, a mieszkania miały wspólne łazienki. Wiele zastosowanych tutaj rozwiązań obniżających koszty architekci zdążyli już przetestować w stricte komercyjnych projektach domów jednorodzinnych dla bogatych klientów, którzy osiedlali się na Saskiej Kępie, Mokotowie czy innych prestiżowych dzielnicach. I to ten kierunek architektonicznego myślenia (a potem działania) jest w tej historii z nieodległej przeszłości najbardziej ujmujący. Bo dziś, we współczesnej polskiej architekturze, ze świecą szukać dla niego analogii. Ukłucie zazdrości można też poczuć w Zamościu, i to nie w jego wymuskanym, historycznym sercu, ale na osiedlu im. Jana Zamoyskiego. To jedyny zrealizowany zespół mieszkaniowy w ramach rządowego programu PR-5, którego celem było sprawdzenie optymalnych rozwiązań architektonicznych i urbanistycznych dla wielkopłytowych osiedli. Jeśli ktoś chce zobaczyć wzorcowe polskie blokowisko, eksperyment rodem z PRL-u, to powinien pojechać właśnie tam. Spacer między tonącymi w zieleni blokami jest wielce pouczający, pozwala zrozumieć skalę wyzwania, przed którym stanęli inżynierowie mieszkaniowego boomu lat 70. i 80. Najważniejsze jednak, że w takich miejscach jak warszawski Rakowiec, osiedle PR-5 w Zamościu, Przyczółek Grochowski Oskara Hansena czy wrocławska WuWA można poczuć głęboką świadomość czy wręcz wiarę architektów w to, że ich praca zmienia nasze życie. Można też na własnej skórze doświadczyć rezultatów uporu w poszukiwaniu nowych, idealnych rozwiązań. I nieważne, że część z nich okazała się wysoce nieidealnymi architektonicznymi rzeczywistościami – to cena, którą czasem trzeba zapłacić.

„Utopia od dawna jest synonimem tego, co nierealne i niemożliwe. Wystawiliśmy utopię przeciwko światu. A przecież to nasze utopie są tym, co sprawia, że świat jest dla nas do zniesienia: w wymarzonych miastach i rezydencjach w końcu zamieszkają ludzie” – pisał Lewis Mumford w ikonicznej książce „The Story of Utopias”. Trudno nie odnieść wrażenia, że współcześni polscy architekci wzięli sobie do serca tylko pierwszą część tego zdania.

Można to trochę zrozumieć. W kraju tak bardzo doświadczonym przez eksperymenty (komunistyczny, modernistyczny, kapitalistyczny) niechęć do wchodzenia na kolejne pola minowe musi być szczególna. Bo eksperyment często oznacza klęskę – to podróż w nieznane. Sęk w tym, że innej drogi nie ma. Architektura nie stanie się lepsza sama z siebie. Trzeba jej dać szansę, trzeba szaleńców, wariatów, innowatorów, żeby pchnąć ją na nowe tory. I nie chodzi o wielkie rewolucje, bo te zapewne mamy już za sobą. Chodzi o rewolucje w skali trzech mieszkań, jednego bloku, dwóch wspólnot, jednej ulicy.

Ćwierćwiecze wolnej Polski wykluczyło właściwie eksperyment z rzeczywistości architektonicznej. Rynek, pozbawiony kontroli, eksperymentu nie lubi – zwłaszcza takiego, który zagraża arkuszom kalkulacyjnym. A tak właśnie często bywa. Gdy Le Corbusier projektował swoją pierwszą jednostkę mieszkaniową w Marsylii, jego (i inwestorów) założeniem było wypracowanie optymalnego modelu taniego i szybkiego budownictwa mieszkaniowego dla klasy średniej. W ostatecznym rozrachunku okazało się, że budynek powstawał dłużej, niż zakładano, i kosztował o wiele więcej, niż gdyby budowano go tradycyjnymi metodami i przy użyciu sprawdzonych rozwiązań. Ale to właśnie jednostka mieszkaniowa stała się wzorcem (to prawda, często boleśnie odległym) dla dziesiątków tysięcy budynków mieszkalnych na całym świecie. Eksperyment kosztuje, ale często się opłaca – niekoniecznie inwestorowi, ale światu.

Dlatego też odpowiedzialność za eksperymentowanie spoczywa nie tylko na architektach, lecz także na władzach miast i krajów. Bez wsparcia publicznego poszukiwanie nowych architektonicznych rozwiązań nie ma szans. I nie chodzi o abstrahowanie od rynkowej rzeczywistości, a raczej o szukanie w niej nowych, niezagospodarowanych jeszcze przestrzeni i możliwości.

„Nie o domy z futra chodzi, nie o domy ze śliny, nie o domy z mchu, tylko o architektoniczną odpowiedź na XXI wiek. To zarzut do nas, architektów, myśmy ten czas przespali” – mówił wrocławski architekt Zbigniew Maćków podczas debaty o współczesnej polskiej architekturze zorganizowanej w ramach festiwalu Łódź Design w 2016 r. „Potrzeba nam zwykłych domów tworzących ramy dla miasta – dodawał Maćków – pomiędzy którymi będzie toczyło się normalne życie. Ważne, by pracować nie tyle nad spektakularną bryłą budynku, lecz nad połączeniami między budynkami, nad strukturą miasta. To niezwykle żmudna praca polegająca na nawarstwianiu, cerowaniu, przywracaniu tożsamości miejsca, co nie znaczy, że można się od niej uchylać”.

Architektonicznych ikon mamy już wPolsce pod dostatkiem. Teraz trzeba się zająć tłem dla nich. I znów na usta ciśnie się słowo „próżnia”, bo mizeria tego tła jest wszechogarniająca i przemożna. Jakbyśmy tkwili w jakiejś pułapce zbudowanej nam przez księgowych i macherów od PR-u, którzy przekonują nas ciągle, że to, co oferują, jest naprawdę najlepszym ze światów.

Dlatego uporczywie trzeba spoglądać w stronę architektonicznych eksperymentów, które mamy pod ręką, i z odwagą inicjować nowe. Wrocławska inicjatywa Wuwa 2 na Nowych Żernikach jest jednym z promyczków nadziei, że jeszcze nie wszystko stracone. Jeśli ktoś się spodziewa, że sama z siebie powstanie tu mieszkaniowa idylla, nowe idealne miasto, ten z pewnością się myli.

Ale jeśli ktoś chce się dowiedzieć, jak tej idylli szukać i przy pomocy jakich środków ją budować, a może nawet chce wziąć w tym procesie (proces – jakże zaniedbane słowo!) udział, to z pewnością musi spoglądać w tamtą stronę. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2017