Promy

Właściwie pierwszy raz zauważyłem je we wschodnich Węgrzech. Tam, gdzie Cisa porzuca Ukrainę i wpływa na Wielką Nizinę Węgierską.

03.09.2018

Czyta się kilka minut

Kraj jest płaski i miejscami bagienny. Rzeka wyrywa się z Karpat, zwalnia i rozlewa spokojnym zielonym biegiem.

Metalowe kadłuby z deskowanymi pokładami sunęły w poprzek nurtu. Fury z sianem, rowerzyści, krowy, czasem jeden, dwa samochody. Mężczyźni z obsługi kręcili korbą kabestanu, bloczek przesuwał się na stalowej linie rozciągniętej nad przeprawą i siła rzeki popychała prom ku drugiemu brzegowi. W roboczych ubraniach pachnieli tytoniem i smarem. Pomyślałem wtedy, że to piękna praca. W zupełnej ciszy, przerywanej tylko metalicznym terkotem zapadki na kole zębatym. Zielone, prawie nieruchome lustro i ciemne odbicia topól po tej i po tamtej stronie. Siła wód od tysiącleci wydobywających się z wnętrza ziemi pcha stateczek, który nic dla niej nie znaczy. Ale przenosi ludzi, zwierzęta i rzeczy. Łaskawie, od niechcenia, mimowolnie. Jak źdźbła traw. Płaciło się grosze i dostawało poważnie wyglądający bilet.

Potem, już w Polsce, szukałem takich promów. Z dojazdem wśród wiklin i mokradeł, najczęściej z dala od ludzkich siedzib. W miejscach, gdzie rzeka podczas powodzi zalewa ląd. Ze zjazdem ze starego, kruszącego się betonu. Z rdzewiejącymi stalowymi pachołkami. Ze smętną budką, w której można schronić się przed deszczem. Albo tylko z tabliczką z numerem telefonu przewoźnika.

Kiedyś nie było telefonów. W niedzielę ludzie zbierali się na brzegu. Szli od wsi, widać było, jak idą przez płaskie nadrzeczne pastwiska, by stanąć nad wodą. Kobiety w kolorowych chustkach, mężczyźni nieodmiennie na czarno albo szaro. Mali, odlegli, ledwo widoczni w rozległym pejzażu. Oglądałem to wszystko z przeciwległego wysokiego brzegu. Za plecami miałem drewniany kościół, który wcześniej był unicką cerkwią. Po tamtej stronie nie mieli świątyni i w każdą niedzielę czekali na łódź, która ich przywiezie na tę stronę. To było w rodzinnej wsi mojego ojca. Smukła pychówka przecinała zielony nurt. Przewoźnik stał na rufie i zanurzał długie wiosło. Było coś biblijnego w tym obrazie. Garstka ludu oczekująca na przeprawę pod wysokim niebem na brzegu wód. Widziałem, jak wsiadają niepewnie, łódź kołysze się na boki i zanurzona aż po krawędzie burt odbija i ciężko sunie z powrotem zostawiając na wodzie ślad, który zaraz się wygładza. Po paru minutach przybijali do skarpy, na której stał drewniany kościół, który kiedyś był unicką cerkwią, i wspinali się w górę, a dźwięk dzwonu niósł się po rzece Bóg wie jak daleko.

No tak. Ale miało być o promach. O tych rzecznych i bezgłośnych, przenoszących nas przez odwieczność rzek. Z jednego lądu na drugi, żebyśmy mogli kontynuować nasze skrzętne życie, żeby nasze sprawy miały ciąg dalszy.

Na tych najmniejszych pokład jest bardzo nisko. Niewiele wyżej niż lustro wody. Jak w tamtej łódce z garstką wiernego ludu. Jest cicho i metaliczny terkot ręcznego mechanizmu mięknie w nieruchomym powietrzu. Trochę jak odgłos maszyny do szycia, która zszywa dwa brzegi. Na Sanie, na Wiśle, na Dunajcu, na Bugu. Często, gdy mam trochę czasu, rezygnuję z mostów i wybieram drogę, która nie zostawia po sobie śladów. Trzeba zaczekać, aż prom powróci i przybije. Czasem promowy kapitan zwleka, bo ktoś dzwonił, że właśnie nadjeżdża, albo po prostu robi sobie przerwę i wsparty o reling pali i patrzy w rzeczną dal. I jest trochę tak, jak kiedyś, gdy wędrowaliśmy w poszukiwaniu ziem, gdzie zostaniemy: rzeki przegradzały nam drogę i musieliśmy się zatrzymać, by znaleźć sposób na przeprawę. Rozbijaliśmy obóz, odpoczywaliśmy, paliliśmy ogień i nadawaliśmy rzece imię. Bo cóż to jest za sztuka przejechać mostem, który jest jak betonowa szrama na pięknym ciele świata. Pospiesznie, bo z tyłu jadą inni, jest zakaz zatrzymywania, podwójna ciągła, a i samej rzeki nie widać zza wysokich barier.

Więc chwalę rzeczne promy, które przywracają sens podróży. I jak tamta łódź z dzieciństwa niosą nas, choć przez chwilę, w stronę wieczności. Amen. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2018