Program narodu programem partii

Dwa i pół roku po wprowadzeniu flagowego pomysłu PiS czas na bilans. Jaka jest prawda o 500 plus?

22.10.2018

Czyta się kilka minut

Białystok, wrzesień 2016 r. / PIOTR MĘCIK / EAST NEWS
Białystok, wrzesień 2016 r. / PIOTR MĘCIK / EAST NEWS

Jeden z czołowych polskich ekonomistów, sam siebie nazywający liberałem starej daty, prośbę o rozmowę zbywa grzeczną, acz kategoryczną odmową. – Przepraszam, ale znajomi mają już do mnie pretensje, że za bardzo chwalę ten projekt. A ja po prostu nie mam go za co krytykować – mówi.

O 500 plus nie rozmawialiby też najchętniej politycy opozycji. Ale muszą. Efektem jest czteroletnia historia prób wydostania się z PR-owego potrzasku, jakim z ich punktu widzenia musi być wprowadzony przez PiS Program. Od frontalnej jego krytyki na początku, przez prognozowanie budżetowej katastrofy i zapowiedzi jego zniesienia bądź okrojenia, aż po obietnicę rozbudowy: Grzegorz Schetyna ogłosił, że 500 plus należy się wszystkim od pierwszego dziecka.

Podobne reakcje to dowód na siłę mitu 500 plus. Programu, który uchodzi za „nie do ruszenia” na lata i za instrument bez słabych punktów. Ten mit wykluczył dyskusję o bilansie Programu, a tym samym uniemożliwił jego poważną krytykę. Bo trudno serio traktować doniesienia medialne o „hordach beneficjentów” zaśmiecających wybrzeże albo rytualne narzekania, że PiS „kupiło sobie wyborców”. Jasne, że „kupiło”, ale czym polityczna moneta 500 plus różni się np. od programu budowy autostrad, którym słusznie chwaliła się Platforma?

Dwa i pół roku po wprowadzeniu Programu zostaliśmy więc z bezradnymi zwykle krytykami i z powtarzaną automatycznie – wcale nie tylko przez apologetów PiS – sentencją: „500 plus wielkim sukcesem rządu jest”.

Bieda plus

Trzeba przyznać: istnieje przynajmniej jedna sfera, do której ta sentencja pasuje. Bartosz Marczuk, dziś wiceminister ­rodziny, pracy i polityki społecznej, a także operacyjny „mózg” Programu, jeszcze jako publicysta napisał dla tygodnika „Wprost” artykuł: „Nędza ma twarz dziecka”. Przypomniał w nim, że choć za najbardziej dotknięte w III RP ubóstwem grupy uważa się emerytów i rolników, tak naprawdę zjawisko to uderzyło przede wszystkim w dzieci. Tekst powstał w kwietniu 2015 r., ale Marczuk mógł go napisać równie dobrze 10 albo 15 lat wcześniej.

– Bieda wśród dzieci to największy wstyd polskiej polityki po 1989 r. A redukcja skrajnego ubóstwa w tej grupie, głównie za sprawą Programu Rodzina 500 plus, jest sukcesem na skalę światową – mówi w rozmowie z „Tygodnikiem” wiceminister.

Przed dekadą w skrajnej nędzy (czyli poniżej poziomu gwarantującego podtrzymanie „funkcji życiowych człowieka i sprawności psychofizycznej”) żyło w Polsce 600 tys. dzieci, a w latach 2011-14 liczba ta oscylowała nawet wokół 700 tys. Rok 2016 (a więc pierwszy, w którym – od kwietnia – obowiązywał Program) to już spadek do 400, kolejny zaś – do 325 tys. Oznacza to, że w ciągu trzech lat udało się zmniejszyć liczbę dotkniętych skrajną biedą dzieci o ponad połowę.

Wrażenie robią też spadki biedy w rodzinach z dziećmi (tu statystyki wychwytują dochód na osobę w gospodarstwie) – tym większe, im większa ich liczba znajduje się pod opieką dorosłych. I tak: w gospodarstwach prowadzonych przez pary z jednym dzieckiem zasięg ubóstwa skrajnego spadł przez trzy lata (2014-17) z 2,7 do 1,3 proc., a w gospodarstwach z dwójką – z 4,5 do 2,2 proc. Stan portfeli rodzin z trójką, a także czwórką lub większą liczbą potomstwa poprawił się tak radykalnie, że GUS przestał podawać dane dotyczące tych grup: życie poniżej minimum egzystencji stało się tam zjawiskiem śladowym.

Prof. Ryszard Szarfenberg, badacz zjawiska ubóstwa z Instytutu Polityki Społecznej UW, zwraca też uwagę na zjawisko, które pojawiło się dopiero niedawno: – W 2017 r. radykalnie, bo o ponad połowę, spadła bieda skrajna w gospodarstwach z samotnymi rodzicami, o których mówiło się w czasie wprowadzania 500 plus, że są przez ten mechanizm dyskryminowani, mając na myśli głównie samotne matki z jednym dzieckiem. Okazuje się, że ta grupa zyskuje ostatnio statystycznie najbardziej.

Gdyby język liczb przenieść na codzienność, można by opowiadać o pierwszych w życiu wielu dzieci wakacjach, porządnych przyborach szkolnych czy korepetycjach. „Proszę sobie to wyobrazić: przychodzi do pana dziecko i mówi, że chce jechać na wakacje albo wycieczkę. A pan mówi, że nie ma pieniędzy. Kto nie zobaczył oczu dziecka w takiej sytuacji, nie zrozumie, ile mogą znaczyć te pieniądze” – mówił rok temu „Tygodnikowi” Witold Miarka, ojciec czworga dzieci, szef wadowickiego koła Związku Dużych Rodzin 3Plus.

A Bartosz Marczuk dodaje zgłaszane przez samorządowców mniej oczywiste sygnały zmian: – Np. zniknięcie z rynku ponad dwudziestu firm pożyczkowych albo historie ze szkół, gdzie na wywiadówki zaczęli przychodzić rodzice, którzy wcześniej tego nie robili, bo zalegali z jakimiś opłatami – mówi wiceminister. – Jeden z wójtów opowiadał mi, że w pierwszym okresie obowiązywania świadczenia zaobserwował w gminie nagły wzrost ilości śmieci wielkogabarytowych, bo ludzie zaczęli pozbywać się starych mebli...

Wymowy podobnych obrazów nie osłabią przypadki marnotrawstwa czy patologii. Nieodłącznego, choć – wszystko na to wskazuje – marginalnego w stosunku do alarmistycznych prognoz sprzed trzech lat zjawiska towarzyszącego Programowi. MRPiPS rejestruje miesięcznie ok. 2 tys. przypadków, w których urzędnicy muszą odebrać rodzinie świadczenie w gotówce, w zamian przyznając – zgodnie z obostrzeniami w przepisach – pomoc rzeczową bądź w formie usług.

Wymowy tej nie osłabi też oczywista dla ekonomistów prawda: spadek skali biedy to również wypadkowa innych niż 500 plus czynników, na czele z dobrą koniunkturą (nieprzypadkowo zniżki wskaźników skrajnego ubóstwa widoczne są już w statystykach z 2015 r.). – Można się tylko z tego zbiegu pozytywnych okoliczności cieszyć – mówi prof. Szarfenberg. – Bo nawet jeśli, bez większego związku z działaniami rządu, poprawiła się sytuacja rodzin na rynku pracy, to ewidentnie nałożył się na to pozytywny wpływ Programu 500 plus.

Demografia minus

Znacznie mniej jednoznaczny jest wpływ Programu na demografię. To o tyle ciekawe, że właśnie wzrost dzietności był głównym – deklarowanym przez idącą do władzy partię Jarosława Kaczyńskiego – celem świadczenia.

Jaka jest rzeczywistość? Ministerstwo rodziny broni tezy o demograficznym skoku: – GUS opublikował kilka lat temu prognozę dla 2017 r.: w wersji pesymistycznej, realistycznej, optymistycznej i skrajnie optymistycznej. W rządzie założyliśmy, że sprawdzi się ta ostatnia, czyli że w roku tym urodzi się 380 tys. dzieci. Na świat przyszło 402 tysiące – mówi Bartosz Marczuk.

Tyle że gdy wynik ten przykładać nie do – z natury abstrakcyjnych – prognoz GUS, lecz do statystyk z lat ubiegłych, wzrost okaże się znacznie skromniejszy. W 2015 r. – a więc w ostatnim, w którym nie obowiązywał jeszcze Program 500 plus – urodziło się w Polsce niemal 370 tys. dzieci. W roku kolejnym (wtedy Program działał od kwietnia, ale trudno uznać, że zdążył wpłynąć na zachowania) na świat przyszło ich ponad 382 tys. Zatem 402 tysiące dzieci z następnych 12 miesięcy to wzrost o niecałe 20 tys., a więc o nieco ponad 5 proc. Co więcej: wstępne dane z bieżącego roku mówią o 194 tys. urodzeń w pierwszym półroczu, co sugeruje wynik bardziej zbliżony do 2016 r. niż do rekordowego 2017.

– Skupianie się jedynie na corocznej liczbie urodzeń, a już tym bardziej comiesięczne przyglądanie się jej uważam za zawracanie głowy – mówi prof. Irena Kotowska z Instytutu Statystyki i Demografii warszawskiej SGH. – Widać coraz wyraźniej, że wzrost urodzeń był krótkotrwały i będzie się wyczerpywał. Wynika to stąd, że kobiety urodzone w fali wyżu demograficznego z przełomu lat 70. i 80. osiągają stopniowo wiek 40 lat, a kolejne roczniki kobiet będących w wieku 25-39 lat, a więc najważniejszych dla ogólnej liczby urodzeń, będą mniej liczne. Innymi słowy: nawet jeśli te kobiety będą częściej rodzić, to ogólna liczba urodzeń będzie spadać, bo potencjalnych matek będzie coraz mniej.

Prof. Kotowska radzi więc, by zamiast ekscytować się informacjami o tym, ile dzieci przyszło na świat, odwoływać się do bardziej miarodajnego wskaźnika, jakim jest współczynnik dzietności – ten pokazuje, ile dzieci rodzi się w przeliczeniu na kobietę w wieku rozrodczym. I choć również on w ostatnich latach nieznacznie wzrósł (1,29 w roku 2015, 1,36 w kolejnym i 1,45 w ubiegłym), to żaden demograf nie jest w stanie ocenić, z czego nadwyżka wynika.

– Nie wiemy, jak duży efekt można przypisać odkładaniu decyzji prokreacyjnych na czas lepszej sytuacji gospodarczej, która przecież nastąpiła, a jak wiele zależało od różnych, wprowadzanych w ostatnich latach i za dwóch różnych rządów instrumentów wspierających rodziny, z których tylko jednym jest 500 plus – mówi prof. Kotowska.

– Jedno jest pewne: wzrosty statystyk dotyczących demografii korelują z wprowadzeniem przez nas Programu – ripostuje Bartosz Marczuk. Choć przyznaje: – Rzeczywiście nie da się bardzo precyzyjnie określić, w jakim stopniu świadczenie to wpłynęło na dzietność. Tak samo jednak nasi krytycy nie są w stanie powiedzieć, jak duży był wpływ innych czynników.

Ale to politycy partii rządzącej już w 2017 r. – gdy pojawiły się nieznaczne wzrosty, a specjaliści apelowali o ostrożność w diagnozach – pospieszyli z odtrąbieniem sukcesu. Premier Beata Szydło już w pierwszej połowie 2017 r. mówiła, że „baby boom zaczyna być faktem”, a Jarosław Sellin ogłaszał, że „Polska przestaje się wyludniać”.

Półtora roku po tych wypowiedziach o baby boomie jakby ciszej. Nic dziwnego: polskie „rekordowe” 1,45 dzieci na kobietę sytuuje nas na szarym końcu wśród krajów Unii, i wyraźnie poniżej europejskiej średniej (nie mówiąc już o przepaści dzielącej nas od poziomu 2,1, który demografowie uznają za gwarantujący tzw. zastępowalność pokoleń). W czasie, gdy politycy polscy oraz część mediów ogłaszali „demograficzny sukces”, Francuzi bili na alarm. Ich współczynnik dzietności zaczął spadać. Z 2,01 dziecka na kobietę – do poziomu 1,92...

Prawda o naszej dzietności w dobie 500 plus jest więc następująca: zamiast baby boomu mamy zapis demograficznych drgań, których specjaliści nie mogą jednoznacznie przypisać Programowi.

Praca minus

W dodatku już pierwsze dwa lata wypłat pokazały, jakie ryzyko niesie ze sobą radykalna inwestycja w dzietność. Chodzi o wychwyconą w 2016 r. przez badaczki Instytutu Badań Strukturalnych (przy współpracy OECD) grupę kobiet, które za sprawą 500 plus zrezygnowały z pracy bądź starań o nią. Iga Magda (IBS i SGH), Aneta Kiełczewska (IBS), a także Nicola Bandt (OECD) przyjrzały się ruchom na rynku pracy między III kwartałem 2016 a II kwartałem 2017 r. Wniosek: między 91 a 103 tys. kobiet zmieniło swój rynkowy status tylko za sprawą wprowadzenia Programu. Efekt dotyczył przede wszystkim kobiet gorzej wykształconych i mieszkających w mniejszych miejscowościach.

Co na to ministerstwo? – Uważam te badania za wiarygodne, ale muszą być interpretowane w kontekście – mówi Bartosz Marczuk. – W Polsce pracuje ponad 7 milionów kobiet, mówimy zatem o nieco ponad procencie w stosunku do całości. Po drugie: nie wiemy, czy rezygnacja z pracy ma charakter tymczasowy, czy trwały. Ponadto warto zadać pytanie: czy rezygnację z pracy zarobkowej niewielkiej części kobiet na pewno można uznać za stratę dla wspólnoty w sytuacji, gdy kobiety te zajmą się lepiej swoimi dziećmi? Zwłaszcza że wskaźnik zatrudnienia kobiet nie jest wcale w Polsce niski. Choć ten obejmujący całą populację kobiet jest rzeczywiście poniżej unijnej średniej, to już w grupie pań między 25. a 40. rokiem życia tę średnią przewyższa! Nie bałbym się więc wyników badań IBS, tym bardziej że w jakiejś mierze dotyczą dobrze wykształconych kobiet, które nie będą raczej miały problemów z powrotem na rynek pracy.

Poproszona o odniesienie się do tej interpretacji Iga Magda z IBS proponuje nieco inną perspektywę: najlepsza sytuacja gospodarcza po 1989 r. to doskonała okazja dla rządu, by przynajmniej część z 1,8 mln nieaktywnych zawodowo kobiet pomiędzy 20. a 49. rokiem życia zachęcić do pracy zarobkowej: – Nie chodzi wcale o podważanie czy krytykę Programu 500 plus, ale o dyskusję, jak zneutralizować uboczne skutki tego świadczenia – mówi „Tygodnikowi” badaczka. – A o dyskusję trudno, gdy ministerstwo „wie lepiej” i nie jest specjalnie zainteresowane monitorowaniem skutków 500 plus. Nie wiemy, jak duży odsetek zdezaktywizowanych kobiet odszedł z rynku pracy trwale. Wyniki naszych badań pokazują, że rezygnacja z aktywności nie dotyczy wyłącznie matek małych dzieci, ale też tych przedszkolnych i szkolnych. Można domniemywać, że te panie nie wrócą szybko na rynek pracy.

W tym akurat punkcie specjaliści – i ministerialni, i niezależni – są zgodni: jedną z największych barier polskiej dzietności jest trudność łączenia dwóch sfer życia.

– Praca staje się coraz bardziej wymagająca, wzrasta więc napięcie pomiędzy aktywnością zawodową a rodzinną – zauważa prof. Kotowska. – Zwłaszcza że współczesny rodzic też jest bardziej zaangażowany w ojcostwo czy macierzyństwo.

To dlatego narzędzia, po które sięga państwo, muszą dziś wykraczać daleko poza transfery finansowe. I wykraczają. Nawet jeśli nadal brakuje żłobków i przedszkoli, to przez ostatnie lata dokonał się wyraźny postęp. Co ciekawe: niewielu w kraju trawionym przez polityczną awanturę chciałoby się tym chwalić, postęp jest efektem polityki gabinetu PO-PSL, który zaczął proces upowszechniania opieki przedszkolnej, kontynuowany (minister Marczuk nazywa to nawet „dobrą kontynuacją”) przez nową ekipę. Ale też PiS-u, który trzykrotnie zwiększył nakłady na opiekę żłobkową.

Barierą pozostaje kostyczny rynek pracy, na którym trudno się odnaleźć szukającej elastycznego zatrudnienia matce małego dziecka.

– Barierą jest też nie do końca spójna polityka państwa, co widać również na przykładzie 500 plus – dodaje Iga Magda. – Rząd nie zdecydował się wprowadzić mechanizmu „złotówka za złotówkę” w przypadku progu dochodowego na pierwsze dziecko. Mechanizm sprawiłby, że rodzice, których dochód przekracza ten próg o 200 zł, dostaliby od państwa 300. Teraz w takiej sytuacji nie dostają nic, w efekcie czego nie opłaca się im podjąć pracy nawet na część etatu, bo stracą świadczenie na pierwsze dziecko.

W efekcie to kobiety – głównie z mniejszych miejscowości – mogą wyrosnąć na główną ofiarę 500 plus: – Np. wpaść w przyszłości w pułapkę niskich dochodów, zwłaszcza w sytuacji, gdy zdecydowały się przerwać aktywność zawodową, a później rozstały się z mężem czy partnerem, co w dzisiejszych czasach zdarza się przecież często – zwraca uwagę prof. Kotowska.

O tym, czy Program dla części kobiet stanie się taką pułapką, zdecydują dalsze decyzje rządzących. Dane demograficzne z krajów, które od lat prowadzą hojną politykę prorodzinną, choćby Norwegii czy Finlandii, pokazują, że osoby chcące wrócić na rynek pracy po kilkuletniej przerwie na wychowanie dzieci nie mają z tym problemów – dzięki aktywnemu wsparciu państwa. Podobny program osłonowy, w skład którego mogłyby wejść np. ulgi podatkowe dla firm zatrudniających rodziców wracających na rynek pracy czy szkolenia ułatwiające nadrobienie kompetencyjnych zaległości, mógłby towarzyszyć Programowi 500 plus. Na razie go nie ma.

Portfel plus

Nie od rzeczy jest pytanie o bilans 500 plus w kontekście innych działań rządu, które dokręciły Polakom fiskalną śrubę. Program wystartował niemal jednocześnie z podatkiem bankowym, który teoretycznie miał uderzyć po kieszeni tylko ich akcjonariuszy, ale z góry było wiadomo, że poeci od bankowych regulaminów znajdą sposób na przerzucenie tej daniny na klientów. Potem pojawiło się m.in. zniesienie górnego limitu składek na ZUS, niekorzystne zmiany w zasadach opodatkowania płatnych zajęć dodatkowych w szkołach i przedszkolach oraz podwyżka kilku akcyz. Akurat te zmiany odczuły w budżetach głównie dobrze sytuowane rodziny. Niespełniona obietnica z kampanii wyborczej o cofnięciu „tymczasowej” podwyżki stawek VAT-u, wprowadzonej jeszcze przez Platformę, kosztowała natomiast solidarnie wszystkich podatników. Poza tym do bieżącej obsługi Programu w 2017 r. samorządy musiały zwiększyć o 5,2 tys. etatów zatrudnienie w administracji. Można się spierać, w jakim stopniu powyższe kroki były uwarunkowane realizacją 500 plus. Pewne jest, że je wykonano. W efekcie – jak szacują ekonomiści Forum Obywatelskiego Rozwoju – dodatkowe obciążenia z tytułu wprowadzenia Programu wyniosły w ub. roku 51,58 zł miesięcznie na obywatela. W przypadku przeciętnej rodziny, złożonej z dwóch dorosłych i dwójki dzieci, czysty zysk z istnienia 500 plus oscylowałby zatem na poziomie 294 zł miesięcznie. Ci, którzy z niego nie korzystają, są oczywiście pod kreską.

24 miliardy 479 mln zł, które MRPiPS zarezerwowało w tym roku na 500 plus, to blisko 6,2 proc. wydatków budżetu. Ważniejszą pozycją są dziś w nim tylko świadczenia na system ubezpieczeń społecznych (85,2 mld zł), obronę narodową (33,3 mld zł) i obsługę długu publicznego (30,7 mld zł). Pytanie o proporcje skrojonego w taki sposób budżetu jest kuszące, miało jednak sens przed startem Programu. Dziś można postawić tezę, że sam próg 500 zł na dziecko i warunki brzegowe dostępu do 500 plus zakreślono w sposób, który stanowi rozsądny kompromis między efektywnością a kosztem.

– Od kilku lat deficyt budżetowy utrzymuje się na mniej więcej tym samym poziomie – podkreśla cytowany na początku ekonomista, odmawiający rozmowy pod nazwiskiem na temat 500 plus. – Można zatem powiedzieć, że rząd nie wydaje więcej, tylko inaczej.

Budżet plus

Na razie wypłaty z Programu wydają się niezagrożone. Budżetowi przybył wprawdzie poważny wydatek, lecz po stronie przychodów jest również na plusie. Wpływy z najważniejszego źródła finansowania państwa, czyli z podatku VAT, wzrosły z 126,6 mld zł w 2016 r. do 166 mld zł w tegorocznej prognozie budżetowej. Pod tym względem 500 plus jest zresztą programem specyficznym, bo w części finansuje sam siebie: budżetowe pieniądze stymulują popyt na towary i usługi, który zasila ponownie budżet. Ostrożne szacunki badaczy zakładają, że około 85 proc. wypłat z 500 plus Polacy wydają na produkty i usługi objęte VAT-em. W skali jednego roku kalendarzowego daje to ok. 20,8 mld zł. Biorąc pod uwagę uśrednioną stawkę podatku VAT na poziomie 18 proc., i to, że w koszyku zakupów za pieniądze z Programu przeważają produkty objęte najwyższą, 23-procentową kwotą, można założyć, że ok. 18 proc. z owych 20,8 mld zł trafia z powrotem do budżetu. W skali roku dawałoby to ok. 3,75 mld zł, czyli 15,3 proc. rocznej wartości całego Programu.

Kiedy ruszały wypłaty, politycy i ekonomiści obawiali się, że impuls stymulujący dla gospodarki będzie słabszy, niż zakłada rząd, bo znaczna część 500 plus wypłynie poza kraj, wydana na wczasy lub zakupy w zagranicznych sklepach internetowych albo trafi do szarej strefy, przenaczona na zakup papierosów i alkoholu z nielegalnych źródeł. – Dziś wiemy, że tak się nie stało – komentuje prof. Marek Kośny, ekonomista z Uniwersytetu Wrocławskiego, badający zmiany konsumpcji polskich gospodarstw domowych. Przeciwnie: większość tych pieniędzy trafia na rynki lokalne, do sklepów i punktów usługowych w pobliżu miejsc ­zamieszkania odbiorców Programu. Nietrafione okazały się również obawy, że 500 Plus ­będzie marnotrawione i nie zaowocuje poprawą warunków bytowych.

Rodziny korzystające z dopłat przeznaczają je głównie na bieżącą konsumpcję i spłatę stałych zobowiązań. Z niedawnej ankiety „Finansowy Barometr ING” wynika, że dzięki Programowi rodzice mogli kupić odzież (31 proc.), obuwie (29 proc.), a także wyjechać na wakacje (22 proc.). 17 proc. badanych sfinansowało wycieczki i wyjazdy szkolne dla dzieci. Badacze nie znaleźli za to dowodów na choćby śladowy wpływ 500 plus na wzrost konsumpcji kultury.

Bardziej szczegółowe badania na zlecenie Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP w pierwszych miesiącach funkcjonowania Programu wykazały z kolei wyraźny skok wydatków na remonty, zakup urządzeń domowych i wyposażenia mieszkań, odzież, turystykę zorganizowaną, a także na spłatę zobowiązań i nowe lokaty.

Czym wytłumaczyć tę różnicę? Jak zauważa prof. Kośny, początkowo wypłaty często trafiały do odbiorców w jednej transzy za kilka miesięcy wstecz, co mogło zachęcać do oszczędności i innych wydatków o charakterze inwestycyjnym. W kolejnych miesiącach badanie pokazało wyhamowanie tempa wzrostu oszczędności i inwestycji; górę wzięły pilne bieżące wydatki.

– Nie zapominajmy, że średnią pensję, która dziś przekracza już 3,4 tys. zł na rękę, większość pracujących Polaków zna jedynie z biuletynów statystycznych, bo rzeczywiste dochody większości Polaków są znacznie niższe – podkreśla prof. Kośny.

Przyszłość minus

No dobrze, ale co dalej? Politycznie przyszłość 500 plus jest niezagrożona. Ekonomicznie – już niekoniecznie.

Rządowi ­PiS-u od początku kadencji sprzyja koniunktura, która w tym roku ma rozpędzić wzrost PKB do 5 proc., ale w przyszłym roku, jak prognozuje NBP, gospodarka Polski urośnie już tylko o 3,8 proc., a rok później zwolni do 3,5 proc. To wciąż dużo, jak na kraj wysoko rozwinięty, w końcu strefa euro w tym samym czasie ma doświadczyć hamowania z 2,1 do 1,7 proc. Ale czy w obliczu spowolnienia realne są założenia wieloletniego planu finansowego, w którym rząd zapisał dalszy wzrost wpływów z podatków do 21,5 proc. PKB w tym roku i do 21,6 proc. PKB w przyszłym?

– To ambitny cel – mówi Karol Pogorzelski, starszy ekonomista ING Banku – bo jeśli rząd z jednej strony zapowiada zachowanie dotychczasowych progów i stawek podatkowych, a z drugiej mówi o wzroście dochodów z tego źródła, to znaczy, że liczy na kolejne efekty uszczelniające system podatkowy. Tyle że łatwe do usunięcia luki w systemie już zostały załatane.

Resort finansów szacuje, że w latach 2018-19 uszczelnianie przyniesie dodatkowo ok. 16,6 miliardów zł (w tym roku 10,7 mld zł, a w przyszłym ok. 6 mld zł). A to mniej więcej tyle samo, ile udało się wycisnąć z uszczelnionego systemu w latach 2016-17! Dla przeciwników nadmiernego fiskalizmu PiS ma argument, że relacja podatków i składek na ubezpieczenie społeczne w stosunku do PKB oscyluje w Polsce na poziomie 35 proc., podczas gdy średnia unijna wynosi 40 proc. Mówiąc dosadniej: w Unii Europejskiej to nie Polska najmocniej dokręca śrubę podatnikom.

Problem w tym, że taka odpowiedź na pytanie o przyszłość 500 plus będzie ucieczką od tematu, bo w czasie głębokiej recesji nawet szczelny system podatkowy nie zapewni wpływów na dotychczasowym poziomie.

Do tej pory Polsce udawało się unikać tego typu turbulencji, nawet gdy dookoła szalały kryzysy. Teraz na horyzoncie widnieją jednak zagrożenia o skali wcześniej nieznanej: widmo wojny celnej USA z Chinami, napięte relacje gospodarcze Europy ze Stanami i wreszcie wstrząsy w samej UE. Listę zagrożeń trzeba uzupełnić o te krajowej proweniencji: wahania kursu złotego podnoszące koszt obsługi długu publicznego, realne ryzyko załamania systemu ubezpieczeń czy fakt, że w wielu miejscach faktycznie brakuje rąk do pracy.

Pytania plus

„500 plus jest nie do ruszenia” – powtarzają tymczasem politycy od PiS-u po partię Razem. Tak rzadki przypadek ponadpartyjnego konsensusu ma oczywiście korzenie w lekturze sondaży, w których Polacy wciąż mówią o Programie z uznaniem. W gruncie rzeczy przekonanie o nienaruszalności kształtu 500 plus jest jednak kolejnym mitem na ten temat – bo kiedy dyskutować nad jego kształtem, jeśli nie teraz, gdy można oceniać pierwsze efekty?

Może lepszym rozwiązaniem, zważywszy na dotychczasowe wyniki, byłoby np. włączenie go w system pomocy społecznej, na który w tegorocznym budżecie znalazło się tylko 3,85 mld zł? Już dziś urzędnicy mówią z uznaniem, że dzięki 500 plus obecność państwa w sferze socjalnej przestaje się kojarzyć wyłącznie z interwencjami w najbardziej krytyczne przypadki.

Prof. Kośny: – Ten Program to wyraźna zmiana postawy państwa, które nie pomaga już tylko nieradzącym sobie, lecz systemowo wspiera wszystkie rodziny. Warto przemyśleć przemodelowanie go na taki, w którym pieniądze dostaje się na każde dziecko, ale np. 200 zł na pierwsze, 400 zł na drugie i po 600 zł na trzecie i kolejne. Wstępne obliczenia wskazują, że takie 500 Plus kosztowałoby ok. 26 mld zł rocznie, czyli niewiele więcej – podkreśla ekonomista.

Kolejna kwestia to forma samych wypłat. Dla części beneficjentów 500 plus stanowi ważny dodatek do comiesięcznego budżetu, ale niektórzy pieniądze wolą odkładać lub inwestować, w czym mogłaby im pomóc wypłata w jednej dużej transzy, np. pod koniec roku.

Pytań o przyszłość 500 plus jest więcej, ale by je sensownie formułować, nie można uważać Programu ani za polityczny bakszysz – czego chce opozycja – ani za darowanego konia, któremu nie wypada zaglądać w zęby – jak chciałoby PiS. W gruncie rzeczy są to bowiem nasze pieniądze.

Nie wolno nas nimi szantażować. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2018