Proboszcz na pieniądzach

Ksiądz, który rozlicza się z parafianami nawet z prywatnego samochodu? I to jeszcze przez internet?

27.02.2012

Czyta się kilka minut

Ks. proboszcz Franciszek Kamecki, Gruczno, 25 lutego 2012 r. / fot. Piotr Manasterski dla „TP”
Ks. proboszcz Franciszek Kamecki, Gruczno, 25 lutego 2012 r. / fot. Piotr Manasterski dla „TP”

Nowy samochód Renault Clio, szary, w cenie 43.000 zł (tj. cena samochodu 33.000 zł plus opłaty podatkowe i ubezpieczenia) KS. PROBOSZCZ kupił pod koniec maja 2011 r. z zasobów pieniędzy emeryta. Od r. 2005 otrzymywana co miesiąc emerytura przyniosła ponad 100.000 zł (rocznie ok. 20.000 zł). Prawie połowę tychże pieniędzy ks. proboszcz wydał na biwaki, biesiady i inne działania. I ostatnio kupił samochód. Niech to wystarczy jako kolejne sprawozdanie finansowe osobiste, nie parafialne. To moja przeźroczystość wobec Was, drodzy parafianie i zainteresowani. (fragment sprawozdania ks. Franciszka Kameckiego z czerwca 2011 r.)

Ksiądz proboszcz Franciszek Kamecki swoje sprawozdania finansowe zamieszczał w sieci od lat. To znaczy nie on sam, bo ma 72 lata i z komputerem radzi sobie „tylko” nieźle. Co innego siostrzeniec księdza, Marek – miłośnik informatyki. Niedawno na prośbę wujka postawił raporty o finansach parafii na portalu społecznościowym Facebook, i się zaczęło... Telefony od dziennikarzy, dwa czy trzy pobieżne artykuły w gazetach. Sensacja dnia.

Kto by im wierzył

Pod artykułami – komentarze internautów. Od ogólnych złośliwości wobec księży, po sympatię i uznanie dla ks. Kameckiego (zachowaliśmy pisownię oryginalną).

Kat jest zdeklarowanym antyklerykałem, swojego posta zaopatrzył w obrazek z hasłem „Kraju Polan powstań z kolan”. Na temat przeźroczystości proboszcza pisze: „»Cwany gapa« ciekawe czy w sprawozdaniu umieścił wszystkie »co łaska« i inne dochody np. w naturze jakie zainkasował w ciągu roku...”.

Katowi odpowiada Ringo: „Niedowiarku dlaczego nie wierzysz temu który z swego powołania winien być źródłem prawdy i samej prawdy?”.

Zofia też wystawia ładne świadectwo: „Znam księdza Kameckiego z Gruczna chociaż mieszkam w Bydgoszczy. To bardzo uczciwy, wyjątkowy ksiądz proboszcz. (...) To jedyny chyba ksiądz co się nie boi przyznać do finansów kościelnych. Jeśli jest uczciwy wobec parafian i Boga to czego ma się bać? Dobrze by było gdyby inni księża to robili co On by się pochwalili ile zebrali na kolędzie. W święta też ponoć wszystkim podawał rękę i składał życzenia. W parafii na Bartodziejach ks. na pasterce wyszedł i przed kościołem dzielił się z ludźmi z opłatkiem”.

Hanna zauważa: „Nasz ksiądz Andrzej Regent z Topolna też mówi parafianom ile dali na tacę i ile musi zebrać na remonty. Na wsi księża bardziej liczą się z ludźmi i vice versa”.

Radość i przekleństwo

Ks. Franciszek Kamecki proboszczem w Grucznie został w 1982 r. Był idealistycznie nastawionym do życia poetą, z dorobkiem dwóch tomików wierszy. I wkrótce dał łapówkę, „jedyną w życiu” – podkreśla.

Budowali dom katechetyczny, trzeba było tzw. płyt żerańskich do położenia stropów. Fabryka była w Kurzętniku, jakieś 100 km od Gruczna. Ksiądz pojechał tam z dwoma radnymi, żeby załatwić transport kolejowy, bo przewóz ciężarówkami był dziesięć razy droższy. Czyli 400 zamiast 40 tysięcy.

– Jeden z absurdów peerelu, nic dziwnego, że PKP padały. Jakiś mały udział w tym niestety miałem – mówi.

Pytają dyrektora fabryki, czy da się załatwić transport pociągiem. A on, że nie. Wtedy proboszcz poprosił radnych, by wyszli z pokoju. Dał dyrektorowi 5 tys. zł, koniak i bombonierę. Sprawa była załatwiona, zaraz sekretarka napisała stosowne pismo do PKP.

Za komuny pieniądz był ważny, ale nie o wszystkim decydował tak jak teraz. Chłopi pomogli wybudować dom katechetyczny, załatwiali materiały, za darmo wykonywali prace. Parafianie pokryli też blachą miedzianą cały dach XIX-wiecznego kościoła, częściowo za PRL, częściowo już w nowej Polsce.

– Setki godzin roboczych dali ludzie – podkreśla ks. Kamecki.

W 1987 r. dom katechetyczny był gotowy. Sześćset metrów powierzchni, sale do nauki religii i na poddaszu trzy pokoje gościnne. W piwnicy dwa pomieszczenia pełne darów z Holandii.

– Zaczęli Holendrzy w stanie wojennym te dary do nas przywozić, trwało to przez lata. Jak na tamtą Polskę, niewyobrażalne ilości i niesamowity luksus – relacjonuje proboszcz.

Upadek komuny przyniósł i ten skutek, że lekcje religii szybko przeniesiono do szkół. Według ks. Kameckiego był to ruch niezbyt dobrze przemyślany.

– Kościół zachował się roszczeniowo – uważa. – Na zasadzie: byliśmy w szkołach, to teraz tam wracamy, bo się nam należy. Ale wyprowadzenie lekcji religii do szkół wcale nie służy budowaniu wspólnoty parafialnej, przynajmniej na wsi. Młodzi patrzą na to jak na rodzaj przymusu.

Pusty dom katechetyczny z każdym rokiem stawał się coraz większym ciężarem. W latach 1992-98 jeszcze nie było najgorzej, bo w budynku udało się zorganizować studium katechetyczne, które wypuściło 230 absolwentów. Wykładowcy przyjeżdżali z Bydgoszczy, Gdańska i Pelplina. Były z tego jakieś pieniądze również na utrzymanie budynku. W wakacje, na pobyt z wyżywieniem przyjeżdżały grupy oazowe – czterdzieści, nawet sześćdziesiąt osób.

Mniej więcej dwanaście lat temu wszystko się skończyło. Studium zostało zlikwidowane, młodzież przestała ciągnąć do oaz. Został wielki pusty dom i rosnące koszty utrzymania. Olej opałowy, który był kiedyś tani, stał się drogi. Nowa Polska poznała wartość pieniądza i to, że rachunki bezwzględnie trzeba płacić.

– Ten dom był moją radością, dziś jest moim przekleństwem – żali się proboszcz.

Wieś karmi, ubiera

Kilka lat temu stanęli z biskupem pelplińskim Janem Bernardem Szlagą przed grucznieńskim domem katechetycznym. Biskup zapytał: – O czym tak dumasz?

– Jak by tu wyburzyć ten dom – wypalił proboszcz.

Obaj są pomorzakami, w ich rodzinach oszczędność zawsze była cnotą. Poznali się jeszcze jako chłopcy w czasach szkolnych, zanim poszli do seminarium.

Każdy proboszcz w Polsce gości biskupa w parafii przynajmniej raz w roku, gdy ten przyjeżdża na bierzmowanie. Raz na pięć lat jest wizytacja kanoniczna. Wcześniej biskup przysyła swojego emisariusza – ekonoma, który bada dokumentację finansową parafii. Proboszcz musi wypełnić specjalny protokół, gdzie jest gotowa już lista z pytaniami. Biskup zjawia się z wizytą, gdy ma już pełny obraz.

Gruczno to spora wieś, leży blisko ruchliwej drogi; 40 km do Bydgoszczy, 140 do Gdańska. Leży malowniczo – na skraju pradoliny Wisły. Z tej ruchliwej drogi widać wieżę kościoła, jak wystaje spomiędzy wzgórz.

Cała parafia to 2300 osób, licząc dzieci. I nie jest to dużo. Parafialny budżet wynosi rocznie ok. 200 tys. zł.

– Na wsi proboszczowie w ogóle cienko przędą, wielu ma gorzej niż ja – mówi ks. Kamecki. – Niektóre parafie w zasadzie powinny być dotowane przez kurię, ale pieniądze płyną w jedną stronę. Bywa w czasie wizytacji, że jeden czy drugi biskup widzi tę biedę i gdy proboszcz chce mu dać kopertę z pieniędzmi jako podarek, to biskup odmawia.

Są całkiem liczni wiejscy proboszczowie, którzy unikają nędzy tylko dzięki trosce parafian. Mają 600 „dusz”, więc i wpływy niewielkie. Po zapłaceniu wszelkich należności zostają marne grosze. Wieś dokarmia ich, ubiera. Wciąż wśród ludzi jest poczucie, że „nasz proboszcz świadczy o nas”. Dają tyle, ile mogą.

– Zdarzają się czasem zabawne sytuacje – opowiada ks. Kamecki. – Minął mój pierwszy rok w Grucznie, a tu podchodzi do mnie jeden z szacowniejszych rolników i pyta, dlaczego wciąż nie mam samochodu. Jak to dlaczego? Bo nigdy nie miałem i nie był mi do szczęścia potrzebny. Na to rolnik, że to wstyd. Proboszcz w Grucznie powinien mieć samochód, bo i ludzie mają wtedy poczucie ładu w parafii, i praca duszpasterska pośród rozrzuconych w terenie domostw jest łatwiejsza.

Ks. Kamecki kupił więc w 43. roku życia swoje pierwsze auto, 8-letnią zastavę. Kilka miesięcy wcześniej nabył swój pierwszy telewizor – bo jak tu na wsi żyć bez podglądania świata?

A do tego ludzie karmią, karmią i jeszcze raz karmią – nawet, jeśli widzą, że proboszcz nie chudzina, obiady na plebanii regularnie jada. Rocznie kilkanaście wesel, więc obecność obowiązkowa. Od jakiegoś czasu proboszcz zaczął się wymawiać, bo lekarz kazał zrzucić nadwagę ze względu na chore kolano.

– Ale z satysfakcją muszę podkreślić, że poziom ludzi się podnosi – mówi ks. Kamecki. – Kiedyś to picie było straszne na tych weselach. Zawsze jakiś pijak przyczepił się do księdza i marudził pół wieczoru. Teraz takie nieprzyjemne sytuacje to rzadkość, ludzie wypiją, owszem, ale z umiarem. Młodych bardziej interesuje, żeby się dorobić, mieć lepsze wykształcenie. Przyglądam się temu z perspektywy lat, i to mnie zachwyca.

Jak pieniądz przychodzi...

Tak więc nie ma co narzekać, choć Gruczno nie jest bogatą parafią. Na te 200 tys. zł rocznego dochodu składają się różne pozycje.

Z tacy proboszcz dostaje 70 tys. zł; mniej niż półtora tysiąca tygodniowo.

30 tys. zł przychodzi z pogrzebów, bo to Kościół zarządza grucznieńskim cmentarzem. Trzydzieści pogrzebów po tysiąc zł, z czego 600 kosztuje miejsce i rytuał, a reszta idzie na sprzątanie. Z tych 30 tys. zł jedną trzecią zabiera Zakład Usług Komunalnych – bo wywózka śmieci jest horrendalnie droga.

Do kasy parafialnej wpływa dodatkowo 4 tys. zł nagrobkowego. To taki jakby podatek, 10 proc. wartości nowych nagrobków, które dostają proboszczowie na wszystkich kościelnych cmentarzach. Proboszcz domyśla się, że powinno być więcej, ale macha na to ręką – i tak ludziska wykosztowują się na te nagrobki.

– Nasz cmentarz jest mały, ale jeśli jakaś parafia ma pod sobą duży cmentarz, powiedzmy dwieście czy trzysta pogrzebów rocznie, to tam są kokosy – przyznaje proboszcz.

Z kolędowania w parafii Gruczno, w sumie 700 wizyt, było w tym roku 30 tys. zł, ale proboszczowi przypadło z tego 20 tys. Resztę otrzymali czterej księża, którzy gościnnie pomagali – w tym jeden schorowany emeryt z sąsiedniej parafii, żeby miał na lekarstwa.

Z kartek wielkanocnych jest 6-7 tys. zł roku. To taki zwyczaj z dawnego zaboru pruskiego. Parafianie pobierają czyste kartki do spowiedzi w kopertach z nazwiskiem i numerem. Pewnie to takie trochę wymuszanie pieniędzy od pokoleń, ale kto nie chce, przecież nie musi w tym uczestniczyć i nie ma sprawy. Ale kto chce, kładzie na tacę kopertę, a w niej prócz nazwiska – pieniądz. Takich osób jest ok. 60 proc.

2 tys. zł jest ze sprzedaży opłatków.

6-7 tys. z wesel i chrzcin.

4 tys. zł z rezerwacji ławek w kościele – to też stary zwyczaj.

18 tys. z intencji mszalnych (za zmarłych, za zdrowie chorych, za powodzenie w małżeństwie).

Kilka tysięcy – w kopertach jako dar dla parafii od zamożniejszych rodzin.

8 tys. z dzierżawy ziemi kościelnej. Po upadku PRL parafia odzyskała prawie sto ze 160 hektarów ziemi, którą komuniści zabrali. Na 80 ha uprawiane jest teraz zboże.

Do tego wszystkiego proboszcz dolicza swoją emeryturę, 20 tys. zł netto rocznie.

... i jak odchodzi

Na pierwszy rzut oka wygląda nieźle, ale zaraz, z różnych stron, wyciągają się po te pieniądze jakieś ręce.

50 tys. rocznie wynosi koszt ogrzewania domu katechetycznego i plebanii (budynki są połączone). W kwotę są wliczone opłaty za prąd.

10 tys. zł – co już mówiliśmy – bierze ZUK za sprzątanie śmieci z cmentarza i 10 tys. otrzymali księża, którzy pomagali w kolędzie.

17 tys. wzięła kuria diecezjalna w Pelplinie – różne powinności wobec biskupa i Stolicy Apostolskiej (świętopietrze – do 1,5 tys. zł rocznie).

Blisko 5 tys. zł na seminarium.

Ponad 2 tys. – na diecezjalny fundusz emerytalny.

20 tys. idzie na pomoc charytatywną.

6 tys. na prace remontowo-budowlane.

Kilkanaście tysięcy na różne cele z niedzielnych tac: na KUL, Caritas, cele misyjne, Dzieło Nowego Tysiąclecia – stypendia dla utalentowanej młodzieży z biednych domów, na Świątynię Opatrzności Bożej, na kościoły na Wschodzie itp.

20 tys. poszło na zakup samochodu (drugie tyle trzeba wydać jako drugą ratę w tym roku).

No i ludziom trzeba zapłacić. Proboszcz zatrudnia gospodynię i organistę.

W całym kraju jest 10 150 parafii. Nietrudno obliczyć, że jeśli każda z nich przynosi średnio 1 tys. zł z okazji jakiejś niedzielnej zbiórki specjalnej – daje to łącznie Kościołowi ponad 10 mln zł.

Rada bezradnych

Według kościelnego prawa każdy proboszcz powinien mieć złożoną z wiernych radę ekonomiczną. Ks. Kamecki do rady ekonomicznej wybrał 8 osób. Dwie panie, sześciu panów – ci, którzy na parafię dają najwięcej. Sęk w tym, że przez pieniądze nietrudno się poróżnić z ludźmi. Proboszcz przedłożył radzie pomysł, by z parafialnej ziemi sprzedać 3 hektary pod budownictwo – byłoby piętnaście działek po 25-30 tys. zł każda. W sumie nawet 450 tys. zł. Siedmiu członków rady zgodziło się, ale jeden odszedł na znak protestu – zarzucił proboszczowi, że chce uszczuplić majątek parafii.

– A najgorsze jest to, że rada jest tylko ciałem doradczym i niewiele ma do powiedzenia, podobnie jak proboszcz – mówi ks. Kamecki. – Decyzje o takich transakcjach podejmuje biskup, kuria zabiera połowę pieniędzy.

Proboszczowi zależy na sprzedaży ziemi. Zgoda biskupa już jest. Nowy proboszcz przyjdzie do Gruczna za dwa i pół roku. Do tego czasu ks. Kamecki chciałby zrobić przebudowę i remont kapitalny domu katechetycznego – by stał się atrakcyjnym i niedrogim miejscem noclegowym dla turystów.

– Muszę też trochę pomyśleć o mojej przyszłości – dodaje ks. Kamecki. – Mam obietnicę, że będę mógł zostać w Grucznie na dwóch pokojach jako proboszcz senior. Tu są ludzie, których lubię, i wiem, że z wzajemnością. Chcę być tu takim dobrym dziadkiem dla wszystkich, i nie stanowić dla nikogo ciężaru, również dla nowego proboszcza.

W związku z tym, ks. Kamecki chciałby odzyskać choć część ze swoich 100 tys. zł, które przez pięć lat dostał jako emeryturę, ale wyłożył na potrzeby parafii.

– Goły jestem i wesoły – mówi. – Mam piętnaście tysięcy książek, które w spadku dostanie pewnie mój siostrzeniec. Gdybym odzyskał choć część tych pieniędzy z emerytury, to bym mógł trochę za granicę pojeździć, bo mało świata widziałem, a zawsze o tym marzyłem.

W Grucznie miałby wreszcie czas, żeby skupić się na poezji i wrócić do malarstwa, które zarzucił w młodości. Co by było, gdyby nowy proboszcz przyszedł do niego po radę w sprawach parafialnych?

– Powiedziałbym, że nic mu nie powiem, bo mam to już za sobą – tłumaczy. – Że przyszłość należy do młodych. I żeby ufał ludziom, bo jest w nich więcej dobra, niż można pomyśleć.   

ROMAN DASZCZYŃSKI jest dziennikarzem „Gazety Wyborczej”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2012