Próba demokratycznej duszy

To wydaje się być straszne: pretendenci muszą w czasie kampanii publicznie siebie wychwalać, czego gentleman nigdy nie powinien czynić.

08.05.2015

Czyta się kilka minut

 /
/

Ta gra, w której jedni udają idealnych kandydatów (do prezydentury), a drudzy udają, że w to wierzą, jest w swej przewidywalności dość nużąca.

Są dwa warianty. Dla „świeżego”, który nie uczestniczył w ostatniej kadencji władzy: punkt pierwszy – głoszenie, że rządy zwycięzcy poprzednich wyborów były fatalne, tragiczne i beznadziejne. Punkt drugi – konstatacja, że trzeba to zmienić. Dla dobra udręczonej i zagrożonej Ojczyzny, jej wspaniałych obywateli należy... tu następuje wyliczenie tego, co należy, i obietnice, niektóre w stylu pokazanym przez Marka Raczkowskiego (w „Gazecie Wyborczej”): „Dziękuję, jeśli wygramy wybory, każdy z was będzie miał dziewczynę”. No cóż, kto by nie chciał... Punkt trzeci – kto tego dokona? Jak to kto? JA to zrobię! Bo jestem nieobciążony przeszłością, niewinny, młody, nowy, inteligentny, szlachetny, przystojny i dobrze ubrany, bo kocham Polskę i Polaków, bo rozszyfrowałem zgubną politykę przeciwników, bo jestem katolikiem otwartym, liberałem miłującym tradycje narodowe, bronię życia, jestem za/przeciw in vitro, szanuję przekonania wierzących i przekonania niewierzących, bo jestem za państwem katolickim i zarazem świeckim. Że trudno to pogodzić? JA to zrobię, głosujcie na mnie, bo jestem najlepszym kandydatem. U niektórych kandydatów „ja” znaczy „my”, czyli partia, która za mną stoi.

Schemat drugi (dla uczestniczącego w rządzeniu krajem): punkt pierwszy – kto nie widzi wspaniałych osiągnięć ostatnich pięciu lat, jest ślepy albo kłamie w żywe oczy. Punkt drugi – osiągnęliśmy to, to i to (następuje wyliczanie tego, co osiągnęliśmy). Punkt trzeci – nie wolno zniszczyć tych osiągnięć, bo jak się je zniszczy, to w ogóle wszystko się zawali. Owszem, jest kilka niedociągnięć, kilka spraw, których jeszcze, nie z naszej winy, nie udało się załatwić. Ale jeśli zachowamy ciągłość, wszystko załatwimy. Punkt czwarty – tylko jeden człowiek może tego dokonać. Domyślacie się? Oczywiście – JA. Więc głosujcie na mnie, bo jestem sprawdzony, bo zacząłem to, to i jeszcze tamto, więc wiem, jak to doprowadzić do pomyślnego zakończenia. Znacie mnie przecież i kochacie, głosujcie na mnie...

I tak toczyła się ta kampania. Kandydaci szybko stawali się przewidywalni jak proboszcz na niedzielnym kazaniu. A naród? Niby swoje wie, ale patrzy (w ekran telewizora), słucha wzajemnych krytyk i cudownych obietnic. Chociaż wie, że to gra przedwyborcza, jednak wierzy, zwykle temu, któremu chce wierzyć.

Powszechne wybory prezydenta to szczyt możliwości demokracji. Głowę państwa, czyli „ojca narodu”, wybiera lud cały (z greckiego demos – „lud”, kratos – „władza”). Głos najskromniejszego obywatela może decydować o wyniku.Nie jak w państwach, w których prezydenta wybierają delegowani do tego przez naród elektorzy (w wielu państwach po prostu parlament).

I chociaż, jak wiadomo, tak wybrana głowa państwa posiada ograniczony zakres władzy, to jest ona osobą ważną.Poza określonymi przez konstytucję prerogatywami, prezydent Najjaśniejszej jest (może być, powinien być) moralnym autorytetem, budowniczym jedności narodowej i gwarantem bezpieczeństwa.

Ilu by nie było kandydatów, z wyborów wychodzi tylko jeden. Dla pozostałych i ich zwolenników to moment próby ich demokratycznej duszy. Prezydent raz wybrany jest reprezentantem państwa, uosobieniem majestatu Rzeczypospolitej. Kampania wyborcza skończona. Wybrany większością głosów prezydent staje się dobrem narodowym. Kwestionowanie tego urzędu, nawet kiedy objął go ktoś niechciany, jest kwestionowaniem państwa prawa, porządku demokratycznego i narażaniem na szwank wspólnego dobra.

Co zaś do oczekiwań (i obietnic) wyborczych, pamiętajmy: w Polsce prezydent nie jest suwerennym władcą, wszechwładnym królem ani papieżem, i każdy, kto nim zostaje, może wywierać wpływ na losy państwa w granicach, tych samych dla każdego, konstytucyjnych ograniczeń. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2015