Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zwracano uwagę, że przemówienie głowy państwa w Leżajsku miało miejsce przed muzeum wyremontowanym za unijne pieniądze i w pobliżu klasztoru, którego rewaloryzacja była możliwa dzięki środkom z UE. Że do miasteczka wiedzie obwodnica, na którą z funduszy europejskich wydano 100 mln zł. Że łącznie z unijnej kasy Polska dostała w ciągu 14 lat ponad 152,1 mld euro, wpłacając w tym czasie 49,6 mld euro, czyli jest ponad 102 mld euro na plusie.
Wszystkie te obserwacje, jakkolwiek słuszne, czyniono jednak zgodnie z logiką, w której obecność Polski w UE tłumaczy jej opłacalność. A przecież najbardziej interesująca w słowach prezydenta jest sprzeczność z przesłaniem, które na poznańskim spotkaniu Rady Konferencji Episkopatów Europy Andrzej Duda zechciał uznać za „wciąż żywe i ważne, aktualne i rozważane”. Przesłaniem „naszego rodaka św. Jana Pawła II”.
Jan Paweł II mówił (w polskim parlamencie, w 1999 r.) nie tylko, że „integracja Polski z UE jest od samego początku wspierana przez Stolicę Apostolską”. I wtedy, i przy wielu innych okazjach dodawał, że „doświadczenie dziejowe, jakie posiada naród polski, jego bogactwo duchowe i kulturowe mogą skutecznie przyczynić się do ogólnego dobra całej rodziny ludzkiej, zwłaszcza umocnienia pokoju i bezpieczeństwa w Europie”. Jan Paweł II nie mówił, jak Andrzej Duda, że „wspólnota jest potrzebna tutaj, w Polsce, skupiająca się na naszych sprawach” ani że „kiedy nasze sprawy zostaną rozwiązane, będziemy się zajmować sprawami europejskimi”. Mówił o Polsce, która otwiera się na Europę i wzbogaca jej tożsamość. Która może coś jej ofiarować.
Jan Paweł II wierzył w Polskę. Czy wierzy w nią jej prezydent? ©℗