Prezydencki Kanon Niepodległości

Nie oburza mnie ten zestaw lektur ani nie martwi widomy zamysł ideologicznego wykorzystania literatury. To przedsięwzięcie raczej mnie rozczula.

30.03.2018

Czyta się kilka minut

Jan Matejko, Wernyhora, 1883–1884 r. / PRACOWNIA FOTOGRAFICZNA MNK
Jan Matejko, Wernyhora, 1883–1884 r. / PRACOWNIA FOTOGRAFICZNA MNK

Czytam Prezydencki Kanon Niepodległości. Utwór po utworze, fragment po fragmencie. Większość po raz kolejny, niektóre po długiej przerwie, kilka po raz pierwszy. Czytam z ciekawością nieco niezdrową, dociekając niejawnych motywów niektórych wyborów (Kochowski, Małaczewski, Wencel), dziwiąc się nieobecności wielu (Dąbrowska, Gombrowicz, Herling-Grudziński, Iłłakowiczówna, Iwaszkiewicz, Nałkowska, Prus, Strug), ciesząc się kilkoma bardziej (Fredro, Pasek, Miłosz).

Czytam, ale nie idzie mi łatwo, gdyż twórcom starczyło gorliwości na przedstawienie 44 tytułów tekstów, ale już nie na podlinkowanie ich lub załadowanie pełnych utworów na prezydencką stronę. A przecież większość adresatów Prezydenckiego Kanonu nie posiada pewnie na półkach domowych utworów Szymona Starowolskiego, Wespazjana Kochowskiego, Cypriana Godebskiego czy Eugeniusza Małaczewskiego.

Ciemny nadchodzi poganin

Czytam więc, wklejając w wyszukiwarkę kolejne tytuły, lub biegam między półkami, ściągając dawno niedotykane książki. Ten brak udostępnionych utworów obnaża powierzchowność i okazjonalność tej listy, jakby jej twórcom wcale nie chodziło o czytanie, ale manifestację tytułów złączonych w kabalistyczną sumę 44. Jak wiemy, Mickiewicz użył jej jako sekretnego anagramu własnego imienia, dodając wskazówkę o pochodzeniu przyszłego zbawcy Polski, który ma być z „obcej matki”, a „krew jego dawne bohatery”. Ksawery Branicki wspominał, że sam Mickiewicz objaśnił mu ten fragment, mówiąc: „Mój ojciec z Mazurów, matka moja Majewska z wychrztów, jestem więc na pół Lechitą, na pół Izraelitą... i tym się szczycę!’”. Jeśli więc Mickiewiczowskie „44” patronuje kanonowi niepodległości, to niech ona znaczy też, że święte teksty polskiej literatury napisali Litwini, Mazurzy, Izraelici... i Inni.

Czytam zatem i nie oburza mnie ten zestaw ani nie martwi widomy zamysł ideologicznego wykorzystania literatury. Całość przedsięwzięcia raczej mnie rozczula. Wiele z tych utworów jest tak bezbronnych wobec obecnego stanu kultury (nie)czytania, jakby wręcz chciały okazać pragnienie niepodobania się. Rozumiem plan użycia literatury jako środka transmisji przesłania ideologicznego, ale nie pojmuję, jak – poza przymusem szkolnym – skłonić młodzież do lektury Wespazjana Kochowskiego czy Szymona Starowolskiego. Nie tylko więc nie czuję się indoktrynowany, ale sam siebie i innych zachęcam: „weź, czytaj!”, ponieważ to szlachetna praca. Poza tym nawet słuszna ideologicznie, ale dobrze napisana literatura zawsze zmąci ideowe manipulacje urzędnika od kultury.

Weźmy pierwszy z brzegu kawałek, czyli proponowany rozdział „Starej baśni” Kraszewskiego, w którym czytelnik być może powinien zobaczyć prapiastowskie źródła polskiego antygermanizmu. Kraszewski racjonalizuje legendarną scenę wizyty aniołów na uczcie Piasta Kołodzieja. W powieści to wędrowni mnisi, którzy chcą nawrócić pogańskiego pra-Polaka na chrześcijaństwo, które, niestety, przychodzi z Niemiec:

„– Jamci jest Koszyczka synem – odpowiedział Piastun – żyję swym obyczajem, drzwi moje nie zamykają się przed nikim, ale dostatku, do jakiegoście może nawykli, nie znajdziecie u mnie. Kmieciem jestem i bartnikiem, żyję jak ojcowie (...) Przy dawnym obyczaju stoję (...) Dzikimi nas za to zowią, a my dzikimi zowiemy tych, co odzież nosząc lepszą i oręż piękniejszy, serca drapieżne mają (...) Że na gród was nie puszczono, dziwić się nie powinniście, niepokój tam musi panować wielki...

– Cóż to się dzieje? – spytał gość.

– Między kmieciami a kneziem sprawa – mówił Piastun. – Niemkinię za żonę wziął i po niemiecku zażywać nas chce, a myśmy do swobody nawykli i obcego prawa ani obyczaju znać nie chcemy.

Gość się na to uśmiechnął.

– Czy wiarę też nową – spytał – myślał zaprowadzać?

– O tej my od niegośmy nie słyszeli – odparł Piastun – choć o niej inni ludzie różne wieści głoszą... Obcego nic znać nie chcemy.

– Dobrze czynicie – rzekł gość – ale nie wszystko cudze złym jest. Z mowy naszej poznajecie, że my Niemcami nie jesteśmy, ani ja, ani towarzysz mój, ale co dobrym mają, to od nich wziąć się godzi.

– A cóż dobrego stamtąd przywożą? – mówił gospodarz – nie wiem. Jeśli oręż, co zabija, zbójeckie to dobro, jeśli świecidła, co niewiasty płochymi czynią, trucizna to. Mamy ziemię swą, co nas żywi, pieśni swe i dzieje, które karmią, bogi nasze (...) cudzego nic nie potrzebujemy.

Gość młodszy westchnął.

– Wiele z Niemiec idzie – rzekł – ale przez Niemcy tylko przechodzi i nie jest niemieckim. A gdyby przez ich kraj płynęło błogosławieństwo i pokój dla świata?

– Pokój? Błogosławieństwo? – spytał Piastun – święte to rzeczy są, ale jakżeby przez ręce ludzi, co łupieżą i morderstwem żyją, iść one mogły?”.

No i jak tu „ciemnemu poganinowi” wyjaśnić, że krzyż miecza i krzyż Chrystusa trzymane w tych samych rękach niosą i morderstwo, i Dobrą Nowinę? A jak zabawnie i kłopotliwie współczesny jest ten fragment czytany dziś. Eksport do Niemiec jest OK, a różne marki aut stamtąd tak bardzo pożądane, że nawet limuzyny rząd polski i prezydent kupują od wroga odwiecznego Polaków. Poważniej zaś – także kwestia niepodległości komplikuje się w tym prostym dialogu i dzieli na co najmniej trzy poszczególne: etniczną (wobec Niemców), stanową (wolni chłopi wobec Popiela), religijną (poganie wobec chrześcijaństwa). Kraszewski uruchamia wyobraźnię czytelnika, który razem z Piastem musi się głowić, jakiej niepodległości bronić, a jaka jest nie do obrony, a wręcz czy jej utrata nie okaże się historycznie korzystna?

Czytanie rozumiejące okazuje się natychmiast rozważaniem rozmaitych odmian polskiego losu egzystencjalnego i historycznego. A że literaturze właściwe są wieloznaczność i prymat estetyki nad ideologią, toteż Kraszewski miesza w powieściowym garnku legendę, historię, gusła, czary, politykę, źródła historyczne, aluzje do zaborców. Ta narracja chce się podobać, wdzięczy się bezwstydnie fabularną atrakcją, która wyziera spod ideowych pouczeń.

Wiktoryja szczęśliwa

Wywrotowy efekt czytania Kanonu szczególnie dobrze widać we fragmentach militarnych, których patriotyczne przesłanie wydaje się oczywiste. Tymczasem na fragmentach o bitwie pod Wiedniem opisanej przez Jana Chryzostoma Paska zęby połamie sobie każdy misjonarz literatury.

„Pamiętniki” to dzieło genialnego gaduły, dzikiego naturszczyka opowiadania, którego popęd mowy wiedzie, gdzie chce, i chroni przed polerowaniem oraz tuszowaniem przygód wojennych. Szczerze więc Pasek wyznaje, że pod Wiedeń doprowadziła go w równym stopniu misja walki z islamem, co nadzieja na bogate łupy. Wylicza ze skrupulatnością magazyniera, co tam można w obozie tureckim znaleźć, czemu towarzyszy mimowolny podziw dla muzułmańskiej kultury życia codziennego i poszanowania cudzej własności:

„Powiadali nasi, jakie to tam Turcy mieli wygody w tych swoich namiotach, co to i wanny, i łaźnie ze wszystkim jako w miastach aparamentem i zaraz przy nich studnie śliczne cembrowane, mydła perfumowane, po listwach stosami leżące, wódki pachniące w baniach; aptyczki znowu osobne z rożnymi balsamami, wódkami i innymi należytościami, śrebrne naczynia do wody, nalewki i miednice takież do umywania, noże, andżary, rubinami i diamentami nasadzane, zegarki specjalne, na złotych obiciach wiszące, pacierze albo szafirowe, albo, jeżeli koralowe, rubinami albo jakim drogiem kamieniem nasadzane, nawet piniądze, albo stosami w workach na ziemi leżące, albo tak goło na ziemi w namiocie na kupach posypane, nigdzie w szkatułach, chyba u tych mniej dostatnich to w sepeciku zasznurowane – bo tam nie masz zwyczaju, żeby miał jeden drugiemu ukraść, i złodzieja między Turkami nie znajdzie – victualia zaś rożne specjalne od ryżow, miąs, chlebów, mąki, maseł, cukrów, oliw i inszych. (...)

Miła tedy i ochotna każdemu ma być wojna na Turczyna, nie żal i skory szczerze nadstawić, kiedy wiem, że zwyciężywszy, będzie za co plasterek kupić i czym ranę zawinąć”.

Przeczucia i nadzieje się spełniają, gdyż „stanęła ta wiktorya szczęśliwa dnia 12 września; rozweseliła wszystko chrześcijaństwo, rozweseliła cesarza zdesperowanego, Bogu się tylko w opiekę oddającego; rozweseliła całą Rzeszą niemiecką, a osobliwie incolas miasta wiedeńskiego”. Czytamy więc dalej o triumfie wiedeńskim we fragmencie „Psalmodii polskiej”, gdzie Wespazjan Kochowski potwierdza powszechną radość, także tych, co na niej materialnie skorzystali: „Mało trzy dni było do zbierania korzyści. Brali nie tylko żołnierze odbieżane dostatki, ale i dzieci mało z pospolitym gminem” („Psalm XXVI »Pienie wdzięczności za zwycięstwo wiedeńskie«”).

Nie wywinie się biskup

Czytane po kolei utwory z Kanonu wcale nie układają się w spójną ideowo całość. Przeciwnie, nieprzygotowanemu czytelnikowi zaczyna się nieźle mącić w głowie. Tylko trzy przykłady jasno to pokazują. Piast u Kraszewskiego wiedział, że Niemcy są wrogami, a tymczasem u Paska cała potęga armii Sobieskiego staje w ich obronie, co – pisze autor – „narodowi naszemu wieczystą zjednała sławę, gdyż i teraz przyznają to narody. Słyszałem to z ust jednego godnego pana, z francuskich [krajów] człowieka, który mówił, że Poloni sunt genitores Germaniae”. Nie na długo jednak, bo już w utworze pod numerem trzynastym przeczytamy gorzkie pytanie Cypriana Godebskiego:

Ale czyż dla Polaka tak jest przeznaczono,

Żeby od tych brał ciosy, których był obroną?

Myślałyż nasze dziady pod Wiedniem za Jana,

Że zamiast przyjaciela, dadzą wnukom pana?

(„Wiersz do legiów polskich”)

No to może ci tureccy mahometanie nie tacy najgorsi – pyta czytelnik – skoro Turcja nie uznała rozbiorów i udzielała gościny XIX-wiecznym żołnierzom i spiskowcom, takim jak m.in. Tadeusz Czacki, Józef Bem, Michał Czajkowski, Adam Mickiewicz, Marian Langiewicz? Czujemy zawrót głowy i to jest dobre, bo literatura jest bezcennym zapisem indywidualnego doświadczenia, które nie jest spójne, ale pełne sprzeczności i emocji. Im bardziej dziwne i niepojęte przeżywanie życia przez jednostkę i zbiorowość, tym bardziej domaga się ono adekwatnej formy, aby być rozumiane i przekazywane.

Ale jest przede wszystkim literatura grą słów, badaniem możliwości języka, wystawianiem na próbę czytelnika, popisem talentu autora. Dla przykładu, pod numerem dziesiątym znajdujemy słynny „drugi” hymn narodowy (po „Bogurodzicy”, a przed „Mazurkiem Dąbrowskiego”), czyli „Hymn do miłości ojczyzny” Ignacego Krasickiego:

Święta miłości kochanej Ojczyzny!

Czują cię tylko umysły poczciwe!

Dla ciebie zjadłe smakują trucizny;

Dla ciebie więzy, pęta niezelżywe!

Kształcisz kalectwo przez chwalebne blizny,

Gnieździsz w umyśle rozkoszy prawdziwe!

Byle cię można wspomóc, byle wspierać,

Nie żal żyć w nędzy, nie żal i umierać!

Niedawno Jaś Kapela, przerabiając fragment „Mazurka Dąbrowskiego” („Marsz, marsz, uchodźcy, z ziemi włoskiej do Polski, za naszym przewodem łączcie się z narodem”) został skazany prawomocnym wyrokiem na grzywnę plus koszty sądowe. Biskup Krawsicki nie wywinąłby się tysiącem złotych za parodię swojego hymnu, jakiej dokonał w „Monachomachii”:

Wdzięczna miłości kochanej szklenice!

Czuje cię każdy, i słaby, i zdrowy;

Dla ciebie miłe są ciemne piwnice,

Dla ciebie znośna duszność i ból głowy,

Słodzisz frasunki, uśmierzasz tęsknice.

W tobie pociecha, w tobie zysk gotowy.

Byle cię można znaleźć, byle kupić,

Nie żal skosztować, nie żal się i upić.

Czy to obniża rangę wzoru? Nie, ponieważ śmiech i poczucie humoru także są produktem literatury, a w czasach marnych jedną z ostatnich form manifestowania przez jednostkę niepodległości umysłu. W tej wolności przekształcania arcydzieł kryje się wreszcie niepodległość samej literatury.

Oskurowany perszeron

Są w Kanonie Niepodległości teksty różnej wartości artystycznej, ale nie krzywię się na to, ponieważ znalazły się tam jako świadectwa ważnych momentów w dziejach Polski. Tak jest z „Pieśnią konfederatów barskich”, która zaśpiewana np. przez Jacka Kaczmarskiego robi wrażenie, natomiast tylko czytana już mniej:

Stawam na placu z Boga ordynansu,

Rangę porzucam dla nieba wakansu.

Dla wolności ginę –

Wiary swej nie minę,

Ten jest mój azard.

Jedynie obecność dwóch utworów wśród 44 wywołuje moją zdecydowaną niechęć. Ostatni (wiersz pt. „Epigonia”), ponieważ jego autor zapomniał o „kwestii smaku”, która powinna nas ratować przed głupstwem, także politycznym, kiedy co innego zawodzi. Mocniejszy opór budzi jednak numer 32, czyli „Koń na wzgórzu” Eugeniusza Małaczewskiego. Zebrane tam opowiadania mówią o doświadczeniach autora podczas I wojny światowej i wojny z bolszewikami 1920 r. Małaczewski, niewątpliwie wstrząśnięty doświadczeniami wojennym, operuje mieszaniną sentymentalnego kiczu i makabry. Wyruszając na wojnę zostawia siostrę:

„W charakterze dziedziczki samorządnej pozostała w domu siostra, dużo ode mnie młodsza dzieweczka siedemnastoletnia, typowa »panienka ze dworu«, błękitnooka i jasnowłosa istota z rumieńcami wiejskiego zdrowia na wiecznie przekornej buzi. Przepasana fartuszkiem z różowego perkalu, rządziła się w całym domu jak szara gąska. (...) Kochaliśmy się ogromnie”.

Siostra popełni samobójstwo rzucając się do studni podczas ucieczki przed próbującymi ją zgwałcić rosyjskimi żołnierzami. Powracający do zrujnowanego dworu brat spogląda w głąb studni. Na tym idyllicznym tle pojawią się kontrastowe sceny wojennego okrucieństwa, na czele z jedną z najpotworniejszych scen w polskiej literaturze. W tytułowym opowiadaniu bohater na czele małego oddziału natyka się na tytułowego konia.

„Był to potężny koń, z rasy koni pociągowych, tak zwany perszeron. Ale był to koń – odarty ze skóry. Wzdychając głęboko i postękując ludzkim prawie głosem, wgramoliło się po coś to żyjące ścierwo końskie aż na szczyt wzgórza. Jakże ohydnie świeciła ta poruszająca się kupa mięsa odartego dokładnie ze skóry, oprócz końskiego łba, który zwisał do ziemi ciężarem nie do udźwignięcia!

– Patrzcie, koledzy, ten koń ma nogę złamaną. Nie mogli go zabrać ze sobą, to, psiekrwie, skórę z niego zdarli i z sobą zabrali! – objaśniał kapral żołnierzy”.

Czytanie literatury nie robi nam wyłącznie dobrze. Obraz taki jak ten jest nie do zniesienia. Nikt nie powinien na niego zbyt długo patrzeć, ale raczej chcieć działać. Jednak żaden czytelnik nie skróci wyobrażonej męki tego zwierzęcia. Pozostaje więc fantazja o zemście – za kobietę, za konia, za Polskę. Choć bohater, widząc ten obraz potworności wojny, traci chęć do zemsty, czytelnik niekoniecznie. Uważajmy z tym opowiadaniem, rekomendując Kanon do czytania w szkole.

Żale sarmaty

Wolałbym, żeby ten Kanon był wynegocjowany w jakiejś formie społecznej akcji – zyskałby wiarygodność i szansę trwałego oddziaływania na kulturę czytania w Polsce. Niemniej uważam, że warto czytać proponowane tam teksty wbrew intencjom kompilatorów. Także po to, aby zobaczyć w literaturze polskiej nie tylko pochwałę niepodległości państwowej, ale również obrazy wolnego, niepodległego życia jednostki i wspólnoty mniejszej niż naród. Nie wolno też godzić się na obraz niepodległości zmilitaryzowanej, na którym miejsce mają tylko walczący i umierający, gdyż Polska to coś więcej niż „krwią piękną ziemia utłuszczona” („Żale Sarmaty nad grobem Zygmunta Augusta, ostatniego polskiego króla z domu Jagiełłów”).

Niepodległość przyniosły nam nie tylko piękne śmierci, ale i mądre życie naszych przodków. Polacy w XIX w. nazywali to troską o „zachowanie substancji”, którą trzeba przekazać następcom, choćby po to, żeby mieli co czytać po polsku. Utwór określany jako „kanoniczny” żyje zwykle dłużej niż jedno pokolenie w dialogującej kontynuacji z następcami. A to wymaga długotrwałego udziału pisarzy i czytelników oraz procesów przejmowania tekstu literackiego przez inne media, jak muzyka czy film.

Ostatecznie każdy kanon, także „kanon niepodległości”, ma sens tylko, jeśli istnieje niepodległy czytelnik, tzn. taki, który czyta sam, nieprzymuszony przez nauczyciela, a tym bardziej przez polityka. Nie tylko czyta, ale potrafi samodzielnie myśleć i mówić o tym, co przeczytał. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, profesor w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego, od 2020 r. jego rektor. W 2010 roku otrzymał Nagrodę Literacką Gdynia w kategorii „Eseistyka” za książkę „Ciała Sienkiewicza. Studia o płci i przemocy”. Wydał również… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2018