Prezes wraca po sędziów

Gdy rok temu Jarosław Kaczyński chciał przejąć wymiar sprawiedliwości, srodze się zawiódł — tłumy wymusiły weta prezydenta. Dziś tłumów brak, więc szykuje sędziom piekło.

09.07.2018

Czyta się kilka minut

I prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf w drodze do siedziby SN dzień po „odesłaniu w stan spoczynku”. Warszawa, 4 lipca 2018 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM
I prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf w drodze do siedziby SN dzień po „odesłaniu w stan spoczynku”. Warszawa, 4 lipca 2018 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM

Kto jest dziś najważniejszym sędzią w Polsce? Diabli wiedzą. Ilu mamy sędziów w Sądzie Najwyższym? Też pytanie do piekieł.

Dla każdego, kto zna polityczną metodę Jarosława Kaczyńskiego, było pewne, że ten dzień prędzej czy później nadejdzie. W logice instytucjonalnej i personalnej rewolucji, narzuconej po wyborach w 2015 r., natarcie na najważniejszy sąd w kraju jest absolutnie logiczne. Po prostu Kaczyński walczy z państwem takim, jakim je zastał, właśnie poprzez przejmowanie kontroli nad wszystkimi możliwymi instytucjami – od Trybunału Konstytucyjnego po stadniny.

Po najważniejszy sąd w kraju wybierał się już zresztą wcześniej, tylko rok temu prezydent niespodziewanie zawetował mu ustawę bardzo w sumie prostą i z punktu widzenia PiS logiczną – wyrzucającą na bruk wszystkich sędziów Sądu Najwyższego. Dziś prezes dogadany z prezydentem wraca po sędziów. A zwłaszcza po swą znajomą z czasów młodości i wieloletnią koleżankę swego brata – pierwszą prezes SN prof. Małgorzatę Gersdorf.

Metoda jest prosta. Obóz władzy obniżył wiek emerytalny sędziów Sądu Najwyższego z 70 do 65 lat. W ten sposób – zaczerpnięty z Węgier – można się pozbyć 27 z 74 sędziów. W ustawie zapisano, że sędzia, który osiągnął wiek emerytalny, może się ubiegać u prezydenta o przedłużenie pracy. Taki wniosek złożyło 16 sędziów.

Część z nich – 9 osób – pokazała w ten sposób, że honoruje ustawę obniżającą wiek emerytalny. Pozostali jednak wysłali prezydentowi pisma, że będą sędziami do siedemdziesiątki, bo takie obowiązywało prawo, gdy składali przysięgę. Niektórzy dodali, że zgodnie z konstytucją są nieusuwalni.

Gersdorf dawno zapowiedziała, że żadnego pisma nie wyśle. Przywołuje konstytucję, która mówi wyraźnie: pierwszego prezesa prezydent powołuje na sześcioletnią kadencję. Skoro dostała nominację w 2014 r., powinna skończyć urzędowanie w 2020 r.

Wsparło ją 63 sędziów uczestniczących w ostatnim zgromadzeniu ogólnym Sądu Najwyższego. Jednogłośnie przyjęli uchwałę, że dla nich Gersdorf jest prezesem jeszcze przez dwa lata.

Władza liczydeł używa inaczej, co od dłuższego czasu oznaczało, iż dojdzie do starcia z SN.

Nóż w plecy

Po co Jarosławowi Kaczyńskiemu Sąd Najwyższy? Oczywiście dlatego, że jeszcze go nie ma w swej kolekcji – to już wiemy. Zgromadził w niej wszystkie inne ogniwa – sądy rejonowe, okręgowe i apelacyjne, bo obóz władzy podporządkował je sobie już rok temu jedyną z trzech tzw. ustaw sądowych, której wówczas nie zawetował prezydent. Ale bez SN nie ma się pełnej kontroli nad sądownictwem.

Inne segmenty wymiaru sprawiedliwości są już zabezpieczone. Obóz władzy kontroluje Trybunał Konstytucyjny przejęty po długiej wojnie pod koniec 2016 r. Kto ma trybunał, ten interpretuje konstytucję, dlatego też przechwycenie TK było absolutnym priorytetem Kaczyńskiego.

W trójcy najwyższych organów sądownictwa jest jeszcze co prawda Naczelny Sąd Administracyjny. Ale sądy administracyjne trzymają się z dala od kłopotów kolegów z sądów powszechnych. Prezes NSA Marek Zirk-Sadowski jest w tej instytucji od niemal ćwierćwiecza, odbierał nominację na wiceprezesa i od prezydenta Kwaśniewskiego, i od Komorowskiego. Ale szefem został z nominacji Andrzeja Dudy i stara się nie mącić dobrych kontaktów z Pałacem Prezydenckim. Kiedyś NSA protestował podczas wojny o Trybunał Konstytucyjny, ale dziś Zirk-Sadowski milczy, gdy chodzi o Sąd Najwyższy i o Krajową Radę Sądownictwa.


CZYTAJ TAKŻE

Dariusz Zawistowski, prezes Izby Cywilnej Sądu Najwyższego: Podważanie zaufania obywateli do sądów przekłada się na sposób, w jaki sędziowie potem wykonują swoje obowiązki.

Paweł Bravo: 4 lipca 2018 r. skończył się w Polsce liberalizm. To zdanie jest równie buńczuczne, jak ów koniec komunizmu ogłoszony prawie 30 lat temu przez Joannę Szczepkowską.


Choć obóz władzy zastosował chwyt z obniżeniem wieku emerytalnego sędziów także wobec NSA, żadnego sprzeciwu ani protestów to nie wywołało. Ba, Zirk-Sadowski osobiście wbił nóż w plecy Gersdorf, legitymizując wersję prezydenta w sprawie kadencji wygaszanej ustawą. Sam też ma 6-letnią kadencję zapisaną w konstytucji i też przekroczył 65. rok życia. Ale w odróżnieniu od pani prezes, grzecznie wysłał podanie do prezydenta, by mu pozwolił jeszcze posądzić i pokierować.

A zatem po co Kaczyńskiemu Sąd Najwyższy? Ponieważ napięcie między dwiema stronami sporu politycznego jest ogromne, to pojawił się – oczywiście – spiskowy argument opozycji. Otóż to Sąd Najwyższy zatwierdza legalność wyborów. Ponieważ PiS zaczął już dawno gmerać w przepisach wyborczych, budzi to wśród wrogów władzy jednoznaczne zarzuty: Kaczyński szykuje grunt pod fałszerstwa.

Odkładając na bok przyszłe i niepewne spiski, trzeba jednak pamiętać o innych, równie ważnych kompetencjach SN. Pełni on w systemie prawnym rolę szczególną: sprawuje nadzór nad orzecznictwem sądów niższych instancji. Kontrola nad nim daje więc ogromne możliwości kształtowania orzecznictwa, wpływania na konkretne postępowania, a dodatkowo – także zwiększenia kontroli nad sędziami poprzez postępowania dyscyplinarne, które do niego trafiają.

Stopniowy demontaż

Stwierdzenie, że pierwszym prezesem stałby się wówczas Kaczyński, to efektowny publicystyczny chwyt, przesadzony, ale nie aż tak groteskowy, jak mogłoby się wydawać. Wcale nie musi chodzić o aż tak fundamentalną reinterpretację systemu prawnego – przynajmniej nie na krótką metę. Bo na krótką metę można Sąd Najwyższy po prostu wyłączyć, by nie przeszkadzał – tak jak Kaczyński wyłączył Trybunał Konstytucyjny.

No bo spójrzmy, czy mamy dziś Trybunał? Nie do końca wiadomo, czy jego prezeska jest legalnie wybrana, kieruje nim zresztą w praktyce jej zastępca, były agent wywiadu używający lewych tożsamości. W Trybunał Kaczyński wbudował konflikt między starymi a nowymi sędziami, czego efektem jest coraz trudniej skrywana nienawiść, upokorzenia i szantaże. To żaden sąd konstytucyjny, to groteska.

Z punktu widzenia obozu władzy nie ma to jednak najmniejszego znaczenia. Bo ważna jest gwarancja, iż TK nie zakwestionuje żadnego prawa ustanowionego przez władzę. Oczywiście, są drobne problemy – Trybunał tak się rozlazł i zaczął orientować na rozmaite frakcje w PiS, że nie był w stanie wybawić władzy z kłopotu, jaki sprawiła jej ustawa o IPN. Ale to nieledwie katarek, podczas gdy niezależny od władzy Trybunał byłby bolesną dolegliwością, bo wyrzucałby do kosza pewną część ustaw szykowanych przez PiS.

Czemu z SN nie zrobić czegoś podobnego? Pierwszy etap jest taki sam jak w przypadku TK – obóz władzy tak zagmatwał sytuację prawną i faktyczną sędziów, w tym pierwszej prezes, że właściwie trudno zrozumieć, kto jest kim i co go czeka.

Szarada przepisów

Szarada przepisów i ich interpretacji zaczęła się 4 lipca. Duda zaprosił wtedy do siebie Gersdorf. Zanosiło się na starcie, ale zakończyło się zaskakująco pokojowo. Po spotkaniu okazało się, że kierowanie sądem przejmuje sędzia Józef Iwulski, prezes Izby Pracy, Ubezpieczeń Społecznych i Spraw Publicznych SN. Gersdorf uzgodniła to z nim jeszcze przed spotkaniem z prezydentem i wydała odpowiednie zarządzenie. Zastosowała standardową procedurę wskazania zastępcy na czas nieobecności. Duda też wskazał czasowo Iwulskiego, sięgnął nawet po te same przepisy, ale inaczej je zinterpretował – uznał, że Gersdorf jest już emerytką i potrzebny jest przejściowy szef SN do czasu wyboru nowego.

To zagranie prezydenta wskazuje, że miał wiedzę o umowie Gersdorf z Iwulskim. W ten sposób Duda wybrnął bowiem z kłopotu, jaki miał ze znalezieniem kandydata na tymczasowego prezesa. Sędziowie SN odmawiali mu, uznając, że prezesem jest Gersdorf. Iwulski nie mógł odmówić, wszak podjął się tego zadania w uzgodnieniu z Gersdorf.

Jeden z moich rozmówców – prawnik związany z obozem władzy, występujący w roli mediatora – przekonuje, że nazwisko Iwulskiego zostało nieformalnie uzgodnione między Gersdorf a ludźmi prezydenta. W ten sposób nie doszło do dwuwładzy w sądzie, bo gdyby Gersdorf powołała na zastępstwo jednego sędziego, zaś Duda na jej miejsce innego, oznaczałoby to prawny chaos.

A zatem Gersdorf i Duda pozostali przy swoich stanowiskach, choć efekt jest ten sam: w najbliższym czasie pani prezes nie będzie kierować sądem, zastąpi ją Iwulski.

Uniki i układy

To wyraźny unik ze strony Gersdorf, która jeszcze kilka dni przed 4 lipca przekonywała mnie – i nie tylko mnie – że jest gotowa na konfrontację, bo konstytucja, honor i godność są po jej stronie. To może być zresztą unik nieprzypadkowy. Zastanawiające jest bowiem nie tylko to, że spośród ponad 70 sędziów Duda i Gersdorf nagle wybierają tego samego kandydata. Zdumiewa także to, że Gersdorf niemal momentalnie po wejściu w życie ustawy zapowiedziała, iż bierze urlop.

To rodzi pogłoski, że wycofanie się jej na kilka miesięcy może być elementem tajnej umowy między panią prezes a obozem władzy. Gersdorf miałaby się usunąć w cień, czekając na orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie wieku emerytalnego sędziów SN i przerwania jej kadencji. Komisja Europejska wszczęła w tej sprawie postępowanie i pewnie niedługo skieruje pozew do Trybunału przeciwko polskim władzom.

Druga strona umowy, czyli władza, zobowiązać się miała do tego, że jeśli unijny trybunał podważy przepisy, pani prezes wróci na stanowisko. Gersdorf pytana o te doniesienia stwierdziła ogólnie, że zawsze zarzuca się jej konszachty z władzą i nie ma tyle urlopu, żeby czekać na orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości UE. Po czym poszła na urlop. Sędziowie Sądu Najwyższego naciskali, by się z tej zapowiedzi wycofała i normalnie przychodziła do pracy. Bezskutecznie.

Czemu obóz władzy miałby pójść na układ z Gersdorf? Bo także w PiS – zwłaszcza w otoczeniu Morawieckiego – wielu jest ludzi, którzy uważają skrócenie kadencji ustawą za złamanie konstytucji, a przez to ogromne ryzyko polityczne.

Była jeszcze jedna, doraźna obawa: co się zdarzy 4 lipca, gdy Gersdorf ostentacyjnie wkroczy do Sądu Najwyższego. Tego samego dnia premier występował w Parlamencie Europejskim w Strasburgu. Gdyby wybuchła wojna o gabinet prezesa Sądu Najwyższego, to byłby dla Morawieckiego dramat. Temat oczywiście i tak zdominował pytania europosłów do premiera, ale drastycznych doniesień z Warszawy nie było.

Z nominacji Lecha

Obóz władzy ma dodatkowe szczęście, że pierwszym prezesem jest Gersdorf – radczyni od prawa pracy, która sędzią została dopiero w 2008 r. Tak się składa, że Kaczyński i Gersdorf znają się dziesiątki lat. Wychowywali się na warszawskim Żoliborzu podwórko w podwórko. Nie przypadkiem do Sądu Najwyższego powołał ją Lech Kaczyński, z radczyni czyniąc sędzię.

To ważny rys w jej biografii. Zawodowi sędziowie, którzy do SN trafili po kilkudziesięciu latach pracy w innych instancjach – mając za sobą wiele trudnych spraw oraz skomplikowanych wyroków – zazwyczaj stawiają sprawę starcia z władzą jednoznacznie. Ona nie.

Obóz władzy ma też dobre rozpoznanie i wie, że pani prezes jest chybotliwa w słowie i w czynie. Rok temu stała się twarzą protestów przeciw radykalnym ustawom sądowym PiS, które ostatecznie zawetował prezydent (zakładały m.in. usunięcie wszystkich sędziów Sądu Najwyższego). Po tym wecie dokonała wolty. Pojawiła się na zaprzysiężeniu sędziego TK wskazanego przez PiS, którego większość środowisk prawniczych uważa za tzw. dublera, czyli wybranego na miejsce zajęte już przez sędziego, którego nie chce zaprzysiąc prezydent. Potem poparła utworzenie w SN izby dyscyplinarnej – tak jak tego chciał PiS, wbrew protestom środowisk sędziowskich. Wreszcie ogłosiła własny projekt ustawy o SN, który momentami był groteskowy (zakładał choćby, że ławnikami w SN będą duchowni).

Może to przypadek, może znużenie społeczeństwa zagrywkami PiS, a może właśnie wolty Gersdorf – ale dziś nie ma pod Sądem Najwyższym takich tłumów jak rok temu.

Nabór ruszył

Jeśli Gersdorf zawarła pakt z władzą, to nie wygląda na to, by miała jakiekolwiek gwarancje.

Po pierwsze, Kaczyński wcale nie musi się przejąć Brukselą. Unia niezbyt go porusza – to jedyny zachodni front, na którym walczy regularnie od początku rządów. W dodatku gdyby zlekceważył brukselskie nakazy i Komisja Europejska go pozwała, to samo postępowanie może trwać miesiącami. Rzeczywiście, Gersdorf nie starczy urlopu, by czekać.

A może Gersdorf chcąc za wszelką cenę uniknąć starcia z władzą, sama zdecyduje się odejść? Wszak bliscy jej ludzie kolportują informacje o jej kłopotach zdrowotnych. Na pewno trudno uwierzyć w to, że w momencie starcia z władzą poszła na urlop po to, by kiedyś powrócić i podjąć rękawicę.

W obecnej sytuacji PiS nie musi się cofać, może jedynie spowolnić swój marsz. Prezydent początkowo się wahał, czy cokolwiek podpisywać w tej sprawie, ale ostatecznie wysłał do Sądu Najwyższego informacje o przeniesieniu w stan spoczynku 11 sędziów, którzy nie złożyli żadnych wniosków o dalsze orzekanie (w tym Gersdorf) oraz 4 dalszych sędziów, którzy dokumenty złożyli po terminie. Sędziowie bronią już tylko Gersdorf, w sprawie swych kolegów się poddali.

Prezydent i PiS mają w ten sposób więcej wakatów dla swych nowych, lepszych sędziów. Duda już ogłosił nabór na 44 sędziowskie miejsca. Ustawę napisano tak, że rozszerza skład Sądu Najwyższego, by nowi sędziowie z nadania PiS w ciągu kilku miesięcy osiągnęli przewagę. Dopiero gdy łączna liczba sędziów dobije do 110, będzie można wybrać nowego prezesa. To gwarantuje, że prezesem zostanie sędzia związany z obozem władzy.

A co z sędzią Józefem Iwulskim? To naprawdę żaden problem. Iwulski jest, paradoksalnie, 10 miesięcy starszy od Gersdorf, którą prezydent chce usunąć przy wykorzystaniu przepisów emerytalnych. Lojalny wobec pani prezes, także nie złożył podania o przedłużenie pracy, wysyłając Dudzie jednozdaniowe oświadczenie, że zamierza sądzić do siedemdziesiątki, bo taki jest wiek emerytalny sędziów, który uznaje za legalny.

Człowiek prezydenta w Krajowej Radzie Sądownictwa Wiesław Johann – w praktyce kierujący pracami KRS – już zapowiedział, że jeśli Iwulski nie uzupełni wniosku, to także zostanie wysłany na odpoczynek. A Iwulski uzupełnić nie chce, co oznacza, że niedługo może dołączyć do swych kilkunastu kolegów relegowanych z Sądu Najwyższego przez prezydenta.

To tym bardziej prawdopodobne, że prawicowa prasa już wyciąga mu procesy ze stanu wojennego, w których sądził jako sędzia wcielony do armii. Dla prezydenta to dobry argument, przecież ten cały czyściec ma służyć pozbyciu się z Sądu Najwyższego ostatnich komunistów. Przynajmniej oficjalnie. ©

Autor jest dziennikarzem onet.pl, stale współpracuje z „Tygodnikiem”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2018