Prawosławie w służbie władzy

Białoruska Cerkiew traktowana jest jak „przyfrontowe” terytorium Cerkwi rosyjskiej. Niewiele oferuje tym Białorusinom, dla których ważne są ich tożsamość i państwowość.

19.08.2016

Czyta się kilka minut

Partriarcha Moskwy Kirył (pierwszy z lewej), prezydent Aleksander Łukaszenka i ówczesny egzarcha Białorusi Filaret. Mińsk, wrzesień 2009 r.  / Fot. Sergey Pyatakov / AFP / EAST NEWS
Partriarcha Moskwy Kirył (pierwszy z lewej), prezydent Aleksander Łukaszenka i ówczesny egzarcha Białorusi Filaret. Mińsk, wrzesień 2009 r. / Fot. Sergey Pyatakov / AFP / EAST NEWS

W suchych liczbach wygląda to tak: w 2015 r. Ośrodek Informacyjno-Analityczny przy Administracji Prezydenta Białorusi przeprowadził badania socjologiczne dotyczące religijności obywateli; ich rezultaty opublikowano na początku 2016 r. Wynika z nich, że 63,5 proc. obywateli wierzy w Boga. W tej grupie 83 proc. (5 mln osób) uznało się za wiernych Cerkwi prawosławnej, 9,5 proc. Kościoła katolickiego, a 5 proc. stwierdziło, iż nie należy do żadnej konfesji. Jednak – niejako w opozycji do tych procentów – uderzała niska aktywność wiernych: tylko 6 proc. przyznało, że regularnie uczęszcza na nabożeństwa.

Ale po kolei.

W cieniu Moskwy

Białoruskie prawosławie stanowi dziś nadal część Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej (RCP). Zresztą dopiero w 1989 r. sobór biskupi RCP zdecydował o przekształceniu eparchii (diecezji) mińsko-białoruskiej w Egzarchat Białoruski. Odtąd aż do 2013 r. kierował nim metropolita Filaret, jako patriarszy egzarcha Białorusi. Od grudnia 2013 r. do dziś na jego czele stoi metropolita miński i zasławski Paweł.

Także sam termin – Białoruska Cerkiew Prawosławna – ma krótką historię. Pojawił się w latach 20. XX w., gdy grupa duchownych próbowała ogłosić autokefalię (niezależność) miejscowej Cerkwi – wobec rozbicia przez bolszewików niezależnych struktur kierowniczych Cerkwi rosyjskiej. Ale na niewiele się to zdało, a w 1939 r. władze sowieckie zlikwidowały ostatnią legalną parafię prawosławną na terenie białoruskiej republiki.

Chwilowo odrodzenie prawosławia nastąpiło tu podczas II wojny światowej, pod niemiecką okupacją. Sowieci blokowali ten proces – oblicza się, że sowieccy partyzanci zabili wtedy 42 duchownych prawosławnych. Potem, po wojnie, władze sowieckie zmieniły taktykę wobec religii: masowe represje zastąpiono administracyjnym nękaniem wiernych. Szczególnie często stosowano to podczas tzw. chruszczowowskiej odwilży, która w republice białoruskiej doprowadziła do likwidacji ponad 600 prawosławnych parafii i zniszczenia wielu cennych świątyń.

Czas odrodzenia

Ważnym wydarzeniem w życiu białoruskiego prawosławia okazało się w 1978 r. mianowanie Filareta metropolitą mińsko-białoruskim. W jego osobie tutejsza Cerkiew zyskała wpływowego hierarchę: zręcznego dyplomatę i zaradnego gospodarza. Filaret był jednocześnie Patriarszym Egzarchą Zachodniej Europy, a w latach 1981-89 stał na czele Wydziału ds. Zewnętrznych Stosunków Cerkiewnych Patriarchatu Moskiewskiego (jego następcą w tej funkcji był obecny patriarcha Cyryl). Ze względu na pełnione urzędy Filaret był więc osobą publiczną – także z punktu widzenia sowieckiej nomenklatury.

Impuls do odrodzenia religijnego w Związku Sowieckim dały reformy Gorbaczowa i uroczystości 1000-lecia chrztu Rusi. Wtedy właśnie władze RCP zdecydowały o utworzeniu, w granicach Republiki Białorusi, nowego egzarchatu. Gwałtownie zaczęła też rosnąć liczba parafii: o ile w 1988 r. było ich tylko ok. 370, to w 1990 r. już ponad 660. Utworzono nowe eparchie, reaktywowano seminarium duchowne, a w 1991 r. z wizytą duszpasterską na ziemie białoruskie przybył patriarcha moskiewski – po raz pierwszy w historii.

Powstanie niepodległej Białorusi niewiele jednak zmieniło w życiu Cerkwi. Egzarchat pozostaje częścią RCP i ma ograniczoną samodzielność. Najwyższą jego władzą jest wprawdzie Synod, w którego skład wschodzą wszyscy biskupi ordynariusze, ale każda ich decyzja podlega zatwierdzeniu przez Najświętszy Synod RCP (białoruski egzarcha jest jego członkiem). Teoretycznie białoruski Synod może więc np. wybrać kandydata na egzarchę, licząc, że Najświętszy Synod go zatwierdzi. Ale w praktyce – jak pokazał przykład nominacji metropolity Pawła – tak strategiczne decyzje zapadają poza lokalnym Synodem, na drodze uzgodnień między patriarchą moskiewskim a prezydentem Białorusi.

Niezależność: temat tabu

Cerkiew białoruska cieszy się dziś o wiele mniejszą samodzielnością niż podobna Cerkiew na Ukrainie (tj. Ukraińska Cerkiew Prawosławna Patriarchatu Moskiewskiego), a nawet w Estonii. Taki stan rzeczy nie podoba się wielu duchownym, ale nie ma tu skrystalizowanego środowiska, które dążyłoby do większej autonomii lub nawet niezależności. Nie toczy się na ten temat publiczna debata – choć próbowano ją zainicjować pod koniec 2014 r., przy okazji zjazdu duchowieństwa mińskiej eparchii.
Do mediów przeciekła wówczas informacja, że zebrani poruszyli kwestię statusu swej Cerkwi, a ogólny pogląd był taki, iż nie powinna być ona upośledzona w prawach względem innych Cerkwi lokalnych. Metropolita Paweł miał obiecać, że Synod zajmie się tą sprawą i spróbuje wypracować wspólne stanowisko. Jednak pytany o to wkrótce potem na konferencji prasowej, bagatelizował wagę wydarzenia i stwierdził, że nie jest to kwestia aktualna, a jej forsowanie mogłoby mieć negatywny wpływ na jedność prawosławia.

Teoretycznie to białoruski prezydent powinien być szczególnie zainteresowany poszerzeniem autonomii lokalnej Cerkwi. Niewykluczone, że Aleksander Łukaszenka podejmuje jakieś dyskretne działania w tym kierunku. Mniejsza zależność lokalnej Cerkwi od Moskwy oznaczałaby bowiem automatycznie większą jej zależność od Łukaszenki – i możliwość wykorzystywania jej do umocnienia jego władzy i indoktrynacji obywateli.

A tak, w sytuacji rosnącej symbiozy Kremla i rosyjskiej Cerkwi oraz przekształcania się jej w element systemu władzy w Rosji, staje się ona instrumentem polityki Putina. Słaba pozycja lokalnej Cerkwi symbolicznie podkreśla też drugorzędność białoruskiej państwowości. Sama Cerkiew zaś sprzyja wzmocnieniu rosyjskiej, a nie białoruskiej świadomości narodowej. Na fundamencie cerkiewnych środowisk i struktur, na Białorusi powstają bowiem organizacje propagujące nacjonalistyczną rosyjską ideologię.

„Swój” biskup Filaret

Historycy dziejów rosyjskiej Cerkwi są zgodni, że w czasach sowieckich była ona dokładnie spenetrowana przez tajne służby. Szczególną uwagę czekistów z KGB przykuwał Wydział ds. Zewnętrznych Stosunków Cerkiewnych Patriarchatu, który utrzymywał kontakty z przedstawicielami innych wyznań na całym świecie i nadzorował kapłanów delegowanych do pracy poza granicami Związku Sowieckiego. KGB dbało, aby nie były to osoby przypadkowe.

Po upadku komunizmu rosyjska Cerkiew nie podjęła żadnych działań lustracyjnych. W tym kontekście zwraca uwagę fakt, że obaj dotychczasowi egzarchowie białoruscy byli blisko powiązani ze wspomnianym wydziałem. Metropolita Filaret przez wiele lat kierował jego pracami, a metropolita Paweł jeszcze w czasach sowieckich został skierowany do rosyjskiej misji prawosławnej w Jerozolimie, którą kierował w latach 1986-88. Obaj dobrze orientują się w problematyce katolickiej, co w warunkach białoruskich jest wielce pożądane.

Metropolita Filaret, choć z pochodzenia Rosjanin, swoim sposobem bycia i długoletnim trudem zaskarbił sobie sympatię i autorytet większości Białorusinów (w tym i katolików), którzy uznawali go za swojego. To głównie dzięki niemu Cerkiew przez lata cieszyła się największym zaufaniem społecznym wśród instytucji publicznych.

Gdy Filaret zaczął niedomagać na zdrowiu i nie mógł już normalnie pracować, powszechne było oczekiwanie, że zastąpi go ktoś wywodzący się z Białorusi. Mówiono, iż taki był właśnie warunek Łukaszenki, który – chcąc zyskać czas – kilkakrotnie prosił schorowanego egzarchę, aby ten nie składał rezygnacji.

Zaufany Łukaszenki

W kilkuletnim okresie przejściowym, gdy metropolita Filaret de facto nie mógł już pełnić swej funkcji i trwały poszukiwania następcy, na najbardziej wpływową osobę w białoruskiej Cerkwi wyrósł ojciec Fiodor Połnyj. To barwna postać wśród tutejszego duchowieństwa. Jest on proboszczem mińskiej cerkwi Wszystkich Świętych, biznesmenem i celebrytą (prowadzi własny program telewizyjny). Jako jedyny kapłan ma dom w Drozdach – to dzielnica Mińska zwana „carską wsią”, gdzie swoją rezydencję ma prezydent i grono jego zaufanych. Ponadto ojciec Fiodor uważany jest za „ojca duchowego” Łukaszenki; często towarzyszy prezydentowi w podróżach.

Ojciec Fiodor zaczynał karierę jako osobisty sekretarz metropolity Filareta. Najpewniej za jego protekcją w 1987 r., w dość młodym wieku, został skierowany do pracy w Lipsku (wtedy były to komunistyczne Niemcy Wschodnie), w cerkwi-pomniku „ruskiej sławy wojennej”. Wrócił stamtąd dopiero w 1994 r. W Mińsku, z błogosławieństwem patriarchy, zbudował cały kompleks memorialny, w skład którego wchodzą – obok świątyni – także prywatna klinika Dom Miłosierdzia, hotel i sklepy.

Wieść gminna niesie, że Łukaszenka chętnie widziałby go na czele lokalnej Cerkwi. Być może z tym należy wiązać słynną swego czasu wypowiedź białoruskiego przywódcy, który w orędziu do narodu w 2015 r. obruszył się na konieczność przestrzegania przez wyższych dostojników kościelnych celibatu – ojciec Fiodor ma bowiem rodzinę.

Egzarcha bez obywatelstwa

Informacja, że nowym zwierzchnikiem białoruskiej Cerkwi będzie metropolita Paweł, zaskoczyła wiernych. Wydaje się, że długo musiano przekonywać Łukaszenkę, by zgodził się na tę kandydaturę. Ten pochodzący z Kazachstanu Rosjanin, od 2003 r. kierujący eparchią riazańską (w Federacji Rosyjskiej), nie miał żadnych związków z Białorusią. Łukaszenka mógł się też obawiać, że ten wierny sługa Patriarchatu Moskiewskiego – posyłany kiedyś w tak newralgiczne miejsca jak Bliski Wschód, USA czy Wiedeń – nie będzie traktował priorytetowo interesów białoruskiej Cerkwi, której historii i tradycji nie znał.

Szybko okazało się też, że metropolita Paweł nie zamierza rezygnować z obywatelstwa rosyjskiego – co sprawia, że w świetle białoruskiego prawa... pełni on swój urząd nielegalnie. Artykuł 13. ustawy „O wolności sumienia i organizacjach religijnych” stanowi bowiem, że związkiem wyznaniowym może kierować tylko obywatel Białorusi. Tymczasem egzarcha ma jedynie kartę stałego pobytu. Do tego nie posługuje się językiem białoruskim. Wszystko to sprawia, że w kraju stale pojawiają się spekulacje, iż stosunki między prezydentem i egzarchą układają się źle, a Łukaszenka kontynuuje poszukiwania godnego następcy Filareta.
Ciekawe jest postępowanie w tej sprawie pełnomocnika ds. religii i narodowości przy rządzie Białorusi, który odpowiada za kontakty między państwem i związkami wyznaniowymi. Leonid Guljako, który z zapałem rejestruje wszelkie uchybienia proceduralne księży katolickich, zdaje się sugerować, że kwestia obywatelstwa głowy lokalnej Cerkwi go nie dotyczy. Potwierdza tym tezę, że władze nie traktują jednakowo obu wyznań.

Lojalni i milczący

Przykładów nierównego traktowania ze strony większości urzędników, którzy często – tak jak głowa państwa – należą do kategorii „prawosławnych ateistów”, jest zresztą więcej. Cerkiew zawsze może liczyć na wsparcie tam, gdzie nie szkodzi to interesom miejscowych elit, podczas gdy każda aktywność Kościoła katolickiego z reguły budzi podejrzenia.
Cerkiew jest też jedynym związkiem wyznaniowym, który podpisał z rządem porozumienie o współpracy (w 2003 r.). I choć jest to dokument ogólny, ułatwia kontakty z władzami. Na jego podstawie uzgadniane były np. plany działań z konkretnymi urzędami – jak plan współpracy z Ministerstwem Oświaty. Warto pamiętać, że Białoruś należała do najbardziej zsowietyzowanych republik, a w systemie komunistycznym religia była traktowana jak wroga ideologia. Taka mentalność jest wciąż żywa wśród kadry urzędniczej. Dla niej wspólne plany działań mają więc charakter wytycznych, które przełamują tabu związane z dostępem Cerkwi do szkół czy struktur siłowych.

Ze swej strony kierownictwo Cerkwi stara się demonstrować lojalność wobec prezydenta. Żaden biskup nie pozwolił sobie na krytykę poczynań Łukaszenki – nawet jeśli rozmijały się one z nauką Cerkwi (np. kwestia kary śmierci), jej przedstawiciele ograniczali się do przypominania przykazań bądź umywania rąk argumentem, że Cerkiew nie uczestniczy w polityce.
Doszło do tego, że w 2004 r. rosyjski patriarcha Aleksy II odznaczył Orderem św. Włodzimierza pułkownika Dmitrija Pawliczenkę, który w zgodnej opinii środowisk niezależnych uważany jest za dowódcę tzw. szwadronu śmierci, likwidującego osoby niewygodne. Oficjalnie Pawliczenko dostał order za pomoc w budowie świątyni na terenie jednostki, którą dowodził.

Źdźbło w oku brata

Rosyjska Cerkiew uważa Białoruś za swoje terytorium kanoniczne i stara się występować wobec innych wyznań w roli gospodarza, żądając od nich respektowania swej uprzywilejowanej pozycji. Wobec katolików przejawia się to m.in. uzurpowaniem sobie prawa do wyrażania zgody na przyjazd na Białoruś papieża, zakazem tzw. prozelityzmu czy domaganiem się przyjęcia prawosławnej interpretacji dziejów unii brzeskiej [patrz poniżej – red.].

W trosce o dialog ekumeniczny i zgodę międzywyznaniową Kościół katolicki z wielką atencją odnosi się do Cerkwi i unika zadrażnień. Papież nie odwiedził dotąd Białorusi, choć takie było oczekiwanie katolickich wiernych, a wizyta mogła dać impuls dla rozwoju wspólnoty katolickiej (chyba tego właśnie obawiała się RCP).

Zresztą na Białorusi to właśnie Kościół katolicki jest głównym inicjatorem kontaktów ekumenicznych. Postrzega on Cerkiew jako pożądanego partnera w działaniach mających powstrzymać tendencje sekularyzacyjne, w polityce prorodzinnej czy obronie życia (aborcja, kara śmierci). Jednak w tutejszej Cerkwi dominuje raczej mentalność wrogiego pogranicza, która każe postrzegać Kościół katolicki jako konkurenta w walce o dusze. Duchowni prawosławni często pozwalają sobie na krytykę stosunków wewnątrz Kościoła katolickiego (jak zdarzające się skandale obyczajowe) albo zachodniej cywilizacji, która ma zmierzać do zguby. Z lubością krytykując Zachód, lekceważą patologie we własnym społeczeństwie – podczas gdy statystyki dotyczące rozwodów, aborcji czy pijaństwa są na Białorusi bardziej alarmujące niż na „zgniłym” Zachodzie. Aż korci, by odwołać się tu do Ewangelii św. Mateusza: „Widzisz źdźbło w oku brata swego...”.

Swoje dążenie do dominacji w życiu religijnym Cerkiew argumentuje nie tylko tradycją, ale też liczbą wiernych. Istotnie, badania potwierdzają, że przynależność do prawosławia deklaruje połowa ludności. Ale problemem jest „jakość” wiernych. Większość tych, którzy deklarują się jako prawosławni, nie zna zasad wiary, a ich udział w życiu cerkiewnym ogranicza się do tradycji związanych z ważniejszymi świętami lub ślubu w cerkwi. Według danych MSW w 2014 r. w nabożeństwach prawosławnego Bożego Narodzenia w całym kraju wzięło udział 129 tys. osób – mniej niż katolików, których wedle statystyk jest kilka razy mniej.
Cerkiew pielęgnuje też tradycyjny stosunek do wiernych. Nie potrafi ich zaktywizować do udziału w życiu parafii. W rezultacie już teraz ma problem z utrzymaniem rozbudowanych struktur, a część jej budżetu pochodzi z darowizn fundacji zachodnich, zainteresowanych podtrzymywaniem dialogu ekumenicznego.

W służbie „ruskiej wspólnoty”

Polityka Cerkwi odpycha od niej różne środowiska. Niewiele ma ona do zaoferowania wiernym białoruskojęzycznym. Pytany o tę sprawę metropolita Paweł stwierdził, że nie ma zakazu używania białoruskiego, ale że próby jego stosowania doprowadziły do spadku liczby osób uczestniczących w nabożeństwach i z wielu (choć nie ze wszystkich) takich „eksperymentów” trzeba było się wycofać.

To nie wszystko. Środowiska patriotyczne obawiają się, że propagowana przez Cerkiew idea „ruskiej wspólnoty” (russkogo mira) może prowadzić do upadku białoruskiej państwowości. Paweł Siewieriniec, lider opozycyjnej Chrześcijańskiej Demokracji – której większość członków to prawosławni, a która od 10 lat bezskutecznie próbuje zalegalizować swą działalność – stwierdził wręcz, że nie można oddać prawosławia w ręce „czarnej sotni”. W atmosferze, jaka panuje w Cerkwi, coraz gorzej czują się osoby o poglądach liberalnych i demokratycznych; są zresztą tu marginalizowane.
Tymczasem lokalne prawosławie na Białorusi ma bogate tradycje, sięgające św. Eufrozyny połockiej i św. Cyryla turowskiego. Wielowiekowe współżycie z katolicyzmem i okres unicki stanowią o specyfice białoruskiej Cerkwi. Zasługuje ona na własną drogę rozwoju. Dopóki jednak będzie ona traktowana jako peryferyjne terytorium Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, dopóty taki sam charakter będzie miała dla Kremla białoruska państwowość. ©

Autor był w latach 2010-15 ambasadorem RP na Białorusi. Historyk i dyplomata, były pracownik Ośrodka Studiów Wschodnich. Tekst jest fragmentem jego książki o Białorusi, która ukaże się wkrótce w wydawnictwie „Fundacja Sąsiedzi”.

CERKIEW BIAŁORUSKA: LICZBY
Egzarchat Białoruski dzieli się dziś na 15 eparchii (diecezji), 1612 parafii i 35 monastyrów (klasztorów). Według ostatnich dostępnych danych, duchowieństwo liczy obecnie 17 biskupów (w tym jednego emerytowanego), 1691 księży i 216 diakonów. Działa Akademia Teologiczna w Mińsku i dwa seminaria duchowne – w Żyrowicach i Witebsku.

TRADYCJE UNICKIE NA BIAŁORUSI
Unia brzeska z 1596 r. – w wyniku której prawosławni z ówczesnej Rzeczypospolitej podporządkowali się papieżowi w Rzymie, dając początek Cerkwi greckokatolickiej – na ziemiach białoruskich zapuściła głęboko swe korzenie. Przez ponad 200 lat unici byli tu najliczniejszą grupą wyznaniową, a własny Kościół pozwalał im pielęgnować odrębność zarówno od rzymskich katolików, jak też od prawosławnych.
Wbrew oczekiwaniom carskich władz upadek Rzeczypospolitej nie oznaczał końca unii. Kościół unicki zachował żywotność i Rosja musiała włożyć jeszcze wiele wysiłku, by w 1839 r. doprowadzić do jego całkowitej likwidacji na tym terenie. Choć i wtedy znaczny odsetek unitów, nie godząc się na przymusowy powrót do prawosławia, przeszedł na rzymski katolicyzm.
Dziś tradycje unickie są tu pielęgnowane głównie przez Kościół katolicki, a rosyjska Cerkiew wciąż nie wyzbyła się stereotypu „unity-syna marnotrawnego”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2016