Prawo i Solidarność

Przed Piotrem Dudą najpoważniejsze wyzwanie, odkąd kieruje Solidarnością. Będzie się starał udowodnić, że faktycznym liderem legendarnego związku nie jest wcale Jarosław Kaczyński. Łatwo mu nie będzie.

19.04.2019

Czyta się kilka minut

 / ADAM GUZ / REPORTER
/ ADAM GUZ / REPORTER

Pod koniec marca w krakowskim kuratorium zaczęła głodować grupa nauczycieli, w tym przedstawiciele oświatowej Solidarności. W arsenale wszelkich form protestu głodówka to ostateczność, dowodzi skrajnej determinacji. A na politycznej mapie polskiej edukacji małopolskie kuratorium to miejsce szczególne – kieruje nim Barbara Nowak, atakująca przeciwników PiS, tropiąca LGBT i domagająca się „prawdziwej polskości przewodników po Auschwitz”.

Wyglądało to więc na poważną konfrontację. Szybko jednak okazało się, że część protestujących to zawodowi związkowcy, których niezmiernie rzadko można zobaczyć w tak radykalnych rolach. Może targały nimi szczere uczucia sprzeciwu, może rzeczywiście chcieli poprawić dolę nauczycieli – ale z dzisiejszej perspektywy równie dobrze można uznać, że wszystko było rozgrywką ukartowaną przez szefów Solidarności z bratnim rządem PiS. Protest głodowy u pani Nowak szybko się skończył. A wkrótce oświatowa Solidarność podpisała z rządem porozumienie, które miało zablokować strajk nauczycieli organizowany przez konkurencyjny Związek Nauczycielstwa Polskiego.

Porozumienie z PiS firmował szef oświatowej „S” Ryszard Proksa, radny PiS. Także on obwieścił zakończenie głodówki. W ten sposób pan Proksa stał się symbolem nowej roli Solidarności: podpórki władzy.


STRAJK NAUCZYCIELI – ZOBACZ SERWIS SPECJALNY >>>


Rękawica Dudy

Jest lato 2010 r. Solidarnością od ośmiu lat kieruje Janusz Śniadek, bliski PiS. Dla szefa potężnego regionu śląsko-dąbrowskiego związku, Piotra Dudy – aż nazbyt bliski. Duda rzuca więc rękawicę liderowi i wokół krytyki politycznych hołdów Śniadka wobec braci Kaczyńskich prowadzi swoją kampanię. I to mimo świeżej rany Smoleńska. Na jesiennym zjeździe Solidarności Duda wygrywa przewodnictwo.

Zasadniczy punkt programu: odkleić związek od PiS. Powoli, nie szokowo.

„Oczywiście bliżej nam do PiS, bo tylko samobójcy utożsamialiby Solidarność z Platformą i jej liberalnymi koncepcjami – mówi wówczas, z miejsca wyjaśniając: – Bliżej nam nie tyle do PiS, ile do programu PiS”.

A zatem Polska socjalna tak, ale Polska dla Kaczyńskiego niekoniecznie. Duda wymyślił, że to lider PiS ma zabiegać o jego względy, nie chciał być petentem u Kaczyńskiego, bo w takiej roli ustawił się Śniadek. W wizji Dudy członkowie Solidarności powinni angażować się w działalność różnych partii i komitetów wyborczych, zwłaszcza w wyborach samorządowych. Deklarował też: „Jesteśmy związkiem chadeckim, ani lewicowym, ani prawicowym”.

Próbkę hardego charakteru dał jeszcze jako śląski lider Solidarności. W 2010 r. podczas rocznicy porozumień sierpniowych w Jastrzębiu nakazał działaczom PiS zwinięcie partyjnych flag. „Tu przynajmniej mamy do siebie wzajemny szacunek, przecież o to walczyliśmy, żeby się różnić, ale pięknie. Z tego jestem dumny jako przewodniczący śląsko-dąbrowskiej Solidarności” – mówił. Przedstawicieli rządzącej PO nie było na uroczystości. Duda twierdził, że premier Donald Tusk nie odpowiedział na zaproszenie, a świeżo upieczonego prezydenta Bronisława Komorowskiego nie zapraszał. „Jako organizator muszę być stuprocentowo pewny, że gość zostanie godnie przyjęty. A tego teraz nie mogę zagwarantować” – tłumaczył.

Buty poprzednika

To już jest w Solidarności tradycja – kandydaci na liderów atakują szefostwo związku za upolitycznienie, a po zwycięstwie sami się biorą za politykę. W 2002 r. Janusz Śniadek też obejmował stery związku z solennym zapewnieniem odwrotu od polityki na rzecz praw pracowniczych. Moment był dla związku jeszcze trudniejszy. Oto w 2001 r. dowodzona przez Solidarność prawicowa koalicja AWS po czterech latach rządów nie tylko straciła władzę na rzecz SLD Leszka Millera, ale została wręcz zmieciona ze sceny politycznej.

Koalicja AWS to szczytowe polityczne osiągnięcie Mariana Krzaklewskiego, lidera Solidarności, który z kolei w 1991 r. przejął związek po Lechu Wałęsie.

Choć Krzaklewski pokonał ówczesnych konkurentów pod hasłem odpolitycznienia związku, to po ledwie kilku latach sam doprowadził do największego jego upolitycznienia.

Tak nie było nawet podczas przełomu ustrojowego 1989/90. Za czasów Wałęsy „S” była szyldem łączącym rozmaite nurty opozycji antykomunistycznej i nie przejmowała władzy jako związek zawodowy, tylko de facto jako partia opozycyjna. Za Krzaklewskiego związek zaczął rządzić, a regionalni liderzy Solidarności stali się najbardziej wpływowymi ludźmi w Polsce, dzielącymi kasę i stołki.

Rząd AWS Jerzego Buzka upadł pod ciężarem wewnętrznych konfliktów i afer. Choć należy także pamiętać, że to tamten rząd wprowadził Polskę do NATO.

Inna rzecz, że trudna symbioza związkowców z liderem koalicyjnej Unii Wolności Leszkiem Balcerowiczem – choć umożliwiła również ostatni w najnowszej historii duży pakiet reform gospodarczych i społecznych – musiała się zakończyć źle. Koalicja upadła jeszcze przed końcem kadencji w 2001 r.

Krzaklewski z najpotężniejszego człowieka w Polsce – imię „Marian” posłowie AWS wymawiali z ogromnym respektem – stał się politycznym trupem.

Uprzedzenia przewodniczącego

Na gruzach AWS i UW rodził się już nowy układ na scenie politycznej – politycy obu partii wymieszali się na nowo, tworząc Platformę Obywatelską oraz Prawo i Sprawiedliwość.

Choć w każdym z tych ugrupowań wielu jest ludzi dawnej „S” – i w sumie oba do dziś odwołują się do etosu sierpnia ’80 – to związek wraz z ich dominacją na scenie politycznej stracił bezpośredni wpływ na politykę. Upadek AWS był symbolicznym końcem marzeń Solidarności i jej liderów o czystej władzy.

Krzaklewski odchodząc w 2002 r. próbował na swe miejsce namaścić Dudę. Ale Duda nie był gotowy. Wykręcił się zbyt młodym wiekiem (miał wówczas 40 lat) i niewielkim doświadczeniem w kierowaniu związkiem na Śląsku.

Podjął wyzwanie dopiero po Śniadku, rządach Millera, aferze Rywina i wejściu do Unii. W innych czasach, w innej rzeczywistości. W stanie wojny polsko-polskiej, w której górą była wtedy Platforma.

Tak, Duda dochodząc do władzy w Solidarności był uprzedzony do Platformy, która rządziła już wówczas od kilku lat jego Śląskiem. Od początku jako szef Solidarności miał szorstkie relacje z rządem PO-PSL. Ale kryzys wybuchł w drugiej kadencji rządów Tuska. Po wygranych wyborach, bez wcześniejszych zapowiedzi w kampanii, premier oznajmił, że podniesie wiek emerytalny do 67 lat (z 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn). I nadspodziewanie dziarsko jak na swe standardy wziął się do roboty.

Duda próbował przeciwdziałać. Solidarność zebrała niemal 1,5 mln głosów pod wnioskiem o referendum w sprawie wieku emerytalnego.

„Proponuje się nam albo pracować do śmierci, albo szybciej umrzeć z głodu” – mówił, prezentując projekt w Sejmie. Taka krytyka rządu mu nie pomogła. PO-PSL odrzuciły projekt Solidarności, a ustawa podnosząca wiek emerytalny została uchwalona w kilka miesięcy. Związkowcy wypowiedzieli rządowi wojnę.

Lep PiS-u

Jest 11 maja 2012 r. Rozwścieczeni działacze Solidarności blokują Sejm. Barierki wokół gmachu spinają łańcuchami, tworząc zasieki. Duda osobiście sprawdza szczelność blokady. Na teren parlamentu związkowcy wrzucają 67 piłek futbolowych – to nawiązanie i do wieku emerytalnego, i do piłkarskiej pasji premiera. Grożą, że nikogo nie przepuszczą, ale tak się składa, że europosła PiS Jacka Kurskiego – który twierdzi, że pędzi do Jarosława Kaczyńskiego – przepuszczają. Posłowie opozycyjnego PiS triumfują, gdy politycy obozu władzy muszą się przepychać z wkurzonymi działaczami związku.

Agencje donoszą: „Przysłuchując się transmisji z głosowań w Sejmie związkowcy podpalili plastikowy stolik z napisem »dialog«, ustawili szubienicę ze zdjęciami premiera Donalda Tuska i posła PO Stefana Niesiołowskiego, kasę z supermarketu z wyliczeniem, ile zarabia kasjerka, a także ile w czasie pracy przenosi towarów, oraz trumnę przykrytą biało-czerwoną flagą. W czasie głosowań skandowali m.in. »Donald pedał, Polskę sprzedał«, »Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę«, palili zdjęcia posłów, którzy głosowali kilka tygodni temu przeciw referendum emerytalnemu”.

W tym właśnie momencie kończy się Dudowa próba odklejenia się od Kaczyńskiego. Solidarność na nowo stała się kąskiem dla PiS.

Ale Duda nie od razu poszedł na ten prosty lep – wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Próbował walczyć, klecić własną polityczną siłę narodowo-związkową. Wiosną 2013 r. rzucił pomysł powołania Platformy Oburzonych – w historycznej sali BHP Stoczni Gdańskiej zorganizował zjazd frustratów odrzucających i Platformę, i PiS. Prym wiódł Paweł Kukiz, który w happeningowym, drobiarskim stylu atakował i Kaczyńskiego, i Tuska: „Kino nam zrobiono o tym, jak Kaczor z Donaldem łapią się za dzioby, i jeszcze każą nam za to płacić. I oni chcą, żebyśmy oglądali takie kino, jak jednego zabraknie, to wymyślą sobie drugiego!”. Na każdą taką inicjatywę Solidarności z dystansem, a czasem wrogością patrzył Jarosław Kaczyński. Kalkulował, że Duda z Kukizem mogą mu odebrać parę punktów niezbędnych do zwycięstwa nad Platformą. No i chciał mieć Solidarność na własność. Gdy jesienią Duda zarządził Ogólnopolskie Dni Protestu, ściągając związkowców do Warszawy, PiS wydało swoim ludziom nakaz, by trzymać się od tego jak najdalej.

Podrygi Kukiza

Wystarczyło poczekać. Kukiz jest niebieskim ptakiem, uprawia politykę zrywu, a nie syzyfowej pracy – było więc niemal pewne, że Duda nic z nim nie osiągnie. Do tego zaostrzał się konflikt związku z rządem. Gabinet Tuska wprowadza elastyczny czas pracy – pracodawcy mogą rozliczać nadgodziny pracowników w ciągu roku. Ma to być recepta na zmniejszenie bezrobocia – przy dużych zamówieniach pracownicy pracowaliby dłużej niż osiem godzin dziennie, a gdy zamówień będzie mniej – odbiorą nadgodziny.

Duda uważa, że to furtka do wyzysku. Organizuje strajk generalny na Śląsku i wycofuje Solidarność z Komisji Trójstronnej, gdzie rząd negocjuje z pracownikami i pracodawcami.

„Chciałbym się obudzić i żeby już nie było premiera Tuska – mówi jesienią 2012 r. Rok później występuje już na kongresie PiS. – Z rządem Donalda Tuska nie można rozmawiać. Premier to tchórz i kłamca”.

Kaczyński dostał Solidarność jak na tacy. Czy też – po prawdzie – Platforma wepchnęła Dudę w objęcia PiS, odrzucając bez refleksji wszystkie pomysły związku.

A przecież między Kaczyńskim i Dudą nie ma wielkiej chemii, są z innych światów. Inteligent ze stołecznego Żoliborza, trochę konspirujący za czasów PRL, kontra tokarz, działacz pierwszej Solidarności, ale potem komandos w czasie stanu wojennego. W klapie marynarki, gdzie Lech Wałęsa nosi Matkę Boską, Duda wpina „gapę” – znaczek spadochroniarzy.

W pamiętnej kampanii wyborczej w 2015 r. Kaczyński do bliższych kontaktów z Dudą wydelegował Dudę – Andrzeja Dudę. Kandydat PiS na prezydenta podpisał ze swym związkowym krewnym „umowę programową” – obiecał w niej nie tylko cofnięcie zmian wprowadzonych przez PO (wiek emerytalny i czas pracy), ale także pomoc dla rodzin (czyli 500 plus) oraz reformę edukacji.

Przystawka partii

W przypadku protestu nauczycieli podporządkowanie Solidarności rządowi – czy to ze względu na umowę Duda-Duda, niechęć związku do Platformy, czy też fotel radnego PiS dla Proksy – nie jest już jednak tak pewne.

Sytuacja jest bardziej skomplikowana. Oświatowa Solidarność protestowała już w zeszłym roku. Stanowisko, w którym związkowcy domagali się odwołania minister edukacji, zostało skierowane do premiera Mateusza Morawieckiego w maju. „Propozycje Ministerstwa Edukacji Narodowej wprowadzają chaos organizacyjny w szkołach, dodatkową biurokrację, niezdrową rywalizację i pogłębią frustrację nauczycieli”. Sam Proksa powtórzył to dobitnie jeszcze w grudniu.

Protestowało też oczywiście ZNP, ale premier Morawiecki – dziś zapraszający ZNP do oświatowego okrągłego stołu – przez cały rok nie znalazł czasu na spotkanie z tą organizacją. Spotykał się za to z Solidarnością, czyli ze swoimi. Jeszcze pod koniec lutego oświatowi związkowcy z „S” zostali zaproszeni przez Morawieckiego do siedziby PiS na nieformalne negocjacje z Kaczyńskim.

Nie stanowi to żadnego rozgrzeszenia dla Morawieckiego, ale akurat w oświacie oba główne związki mają wyraźny rys polityczny. Liczący ponad 200 tys. członków Związek Nauczycielstwa Polskiego wchodził niegdyś w skład Sojuszu Lewicy Demokratycznej, gdy SLD było jeszcze koalicją rozmaitych partii i organizacji społecznych.

Solidarność oświatowa – niemal trzy razy mniejsza – zawsze sympatyzowała z kolei z prawicą. Efekt? Od ponad ćwierć wieku każdy z tych związków protestuje głównie wtedy, gdy rządzi obca mu partia. Chodzi więc o pieniądze przede wszystkim od obcych, rzadziej od swoich.

By nie być gołosłownym: pierwsza duża fala protestów wśród nauczycieli wybuchła na przełomie 1991 i 1992 r., gdy zaczynał rządzić Jan Olszewski, czyli prawica. Kto protestował? Strajk zorganizował ZNP.

Od wakacji 1992 r. rządził już rząd Hanny Suchockiej, wciąż oparty na ludziach dawnej Solidarności. Kto rozpoczął strajk w kwietniu 1993 r.? Ano znów ZNP, choć faktem jest, że na początku maja dołączyła do niego Solidarność. Wówczas rozpoczął się największy jak dotąd strajk nauczycieli w historii III RP. W niemal połowie województw – a było ich wówczas 49 – egzaminy maturalne nie zostały przeprowadzone w terminie.

Półtora roku później, w grudniu 1994 r., premierem był już Waldemar Pawlak, rządzący razem z SLD kierowanym przez Aleksandra Kwaśniewskiego. Kto protestował? Nauczyciele z oświatowej Solidarności.

Kolejna fala protestów przetoczyła się przez oświatę za centroprawicowego rządu Jerzego Buzka, który z kolei Solidarność współtworzyła. Kto rozpoczął protest 19 listopada 1999 r.? Bez niespodzianki – ZNP.

Kolejne strajki odbyły się w 2007 r. za rządu Jarosława Kaczyńskiego i w 2008 r. za rządów Donalda Tuska. Oba te rządy także, politycznie rzecz biorąc, były odległe od ZNP. I to ZNP wodziło rej w protestach.

Rekwizyt Kaczyńskiego

Nie w tym jest więc kłopot, że związki przyklejają się do partii. Kłopot w tym, że Solidarność chyba nigdy wcześniej nie została aż tak widowiskowo, instrumentalnie wykorzystana przez żaden przychylny jej rząd do tłumienia protestów i dzielenia niezadowolonych. Wyjątkiem był tylko burzliwy okres przemian 1989/90, nad którymi związek roztoczył parasol ochronny – tyle że sytuacja po PRL była wyjątkowa, w dodatku to „S” była wówczas kreatorem przemian.

Teraz jest inaczej. Solidarność jest rekwizytem, wyciąganym przez Kaczyńskiego w sytuacji rosnącego zaniepokojenia widowni. Prezes płaci przewodniczącemu w konkretnej walucie – nie tylko niższy wiek emerytalny i 500 plus, ale także stawka godzinowa za pracę i zakaz handlu w niedzielę.

Gdy niepełnosprawni protestowali w Sejmie za rządów Platformy w 2014 r., Duda ich odwiedził. „Jak temu rządowi się nie wytarga czegoś z gardła siłą, protestami, okupacją, to oni nic od siebie po prostu nie dadzą” – radził.

Gdy w zeszłym roku protestowali, ale za rządów PiS, Duda też do nich przyszedł. „Gdyby w 2014 roku strajkujący byli bardziej zdeterminowani, to dziś nie byłoby protestu. Wiedziałem, że rząd Tuska ich oszuka” – mówił. I dodawał znacząco: „W pewnym momencie trzeba ustąpić. Starałem się rozmawiać o tym z paniami”.

Testament Lecha

Sytuacja przewodniczącego Dudy po edukacyjnej kapitulacji jest trudna, bo wielu działaczom nie podoba się rola łamistrajków. Dlatego szef „S” uznał, że musi znów – jak niegdyś – zagrać hardego wobec PiS. Właśnie ogłosił swe niezadowolenie z rządu – domaga się podwyżek dla budżetówki, grożąc rządowi protestami. Musi pokazać, że to on, a nie Kaczyński, jest realnym przywódcą związku.

Jednocześnie Solidarność politycznie wiąże się z PiS jeszcze szczelniej. Korzystając z rządowych specprzepisów o zgromadzeniach, związek rezerwuje plac pod dawną Stocznią Gdańską w rocznicę wyborów 4 czerwca. Wszak pojawiły się podejrzenia, że to właśnie tam i wtedy Donald Tusk mógłby ogłosić powstanie swego nowego ruchu. Związek odbiera też prawo do używania swego charakterystycznego logo gdańskiemu Europejskiemu Centrum Solidarności, muzeum, które w swej wizji przemian 1989/90 nie podziela spojrzenia prezesa Kaczyńskiego.

Gdy w 1991 r. Marian Krzaklewski sensacyjnie wygrał przywództwo Solidarności po Lechu Wałęsie, w pobitym polu zostawił m.in. Lecha Kaczyńskiego. Jeśli w jakimś obszarze Jarosław Kaczyński jest bliski realizacji testamentu brata, to jest to właśnie władanie Solidarnością. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2019